Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2014
Dystans całkowity: | 831.46 km (w terenie 8.00 km; 0.96%) |
Czas w ruchu: | 32:06 |
Średnia prędkość: | 25.90 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.80 km/h |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 207.87 km i 8h 01m |
Więcej statystyk |
Trening!
Czwartek, 26 czerwca 2014 | dodano:26.06.2014
Km: | 43.81 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:22 | km/h: | 32.06 |
Pr. maks.: | 42.90 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Połykacz kilometrów. |
Umówiłem się z Bartkiem i Michałem na mały trening. Jest duża szansa, że wystartujemy w Amber-Road w tym roku, chcieliśmy się przekonać czy damy radę. Wynik końcowy- nie jest źle trochę treningów i powinniśmy dać radę nie zrobić sobie wstydu. Co do trasy nie będę się rozpisywał. Po okolicznych wioskach. Michałowi się tak spodobało i się zastanawiał czy się tu nie przeprowadzić.
Może ktoś czyta tego bloga. Jak tak to zapraszam do polubienia TCT Poznań. Może się zabierzecie z nami na wypad do Warszawy 13.07.14r :) Serdecznie zapraszamy.
Może ktoś czyta tego bloga. Jak tak to zapraszam do polubienia TCT Poznań. Może się zabierzecie z nami na wypad do Warszawy 13.07.14r :) Serdecznie zapraszamy.
Poznań Berlin czyli prawie nowy rekord życiowy.
Czwartek, 19 czerwca 2014 | dodano:20.06.2014Kategoria 400 i w góre :), Za granicą, Ze zdjęciami
Km: | 433.94 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 16:46 | km/h: | 25.88 |
Pr. maks.: | 52.40 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Połykacz kilometrów. |
Udało się po raz drugi dojechać do Berlina rowerem. Tym razem większą ekipą i w jeden dzień, w sumie tutaj bardziej pasuję określenie na jeden raz. Jednym słowem kolejna wycieczka z TCT Poznań zakończona sukcesem! Jeszcze raz serdecznie zapraszam wszystkich do polubienia strony, byciu na bieżąco i może ktoś się zdecyduje na wspólne kręcenie. Tyle słowami wstępu teraz odnośnie wycieczki.
Start był zaplanowany na godzinę 19 na skrzyżowaniu Bułgarskiej i Bukowskiej. O godzinie 17 przyjeżdża do mnie Wojtek, który wracał ze śląska. Parę min po 18 przyjeżdża Chwast. Panowie się przebierają w rzeczy rowerowe i parę min przed 19 ruszamy w trójkę w kierunku Zakrzewa. Tam postanowiliśmy się spotkać z resztą:
Jedziemy sobie spokojnie w trójkę na miejsce spotkania. Po chwili przyjeżdża reszta 7 osobowej ekipy. Po przywitaniu się zaraz ruszamy w trasę. Jako pierwszą przerwę ustalamy Nowy Tomyśl. Mieliśmy jechać po zmianach całą drogę. Tylu nas było więc zasadniczo nikt by się nie zmęczył. Jednak jeden kolega nie umie tak jeździć i cały plan poszedł w odstawkę. Szarpiąc jadąc raz po 40km/h po chwili 25km/h docieramy wspólnie do Nowego Tomyśla. Dzień się nachylił wieczór prawie już nastał:
W samym mieście robimy stosunkowo krótką przerwę na zakupy na noc. Jedziemy dalej. Jedzie się dobrze asfalt znakomity czasami jakieś załamanie, ale daje radę. W Zbąszyniu atakuje nas cała chmura muszek. Na szczęście za miastem ustaję to zjawisko, za to kończy się dobry asfalt. Przed Zbąszynkiem robimy przerwę na stacji benzynowej aby dopompować koło Bartka. Najpierw była próba kompresorem, jednak i tak się skończyła na ręcznej pompce:
Jedziemy dalej DW do Świebodzina. Kto jechał tą trasą na pewno zna ten odcinek kostki brukowej. Na szosie jest ona straszny do przejechania. Jak się ma buty SPD szosowe to jeszcze można się poślizgnąć... Jednak daliśmy radę. Chwilę dalej już widać Jezusa ze Świebodzina. To był nasz cel na przerwę. Stamtąd mamy też zabrać Kasię. Wjeżdżamy do Tesco kupujemy z Bartkiem izobronika i jedziemy na przerwę pod Jezusa. Na miejscu spotykam kolegę z uczelni. Przyszedł z kolegą który też ma zajawki rowerowe nie muszę chyba mówić jak był temat rozmów :) Na zakończenie przerwy zdjęcie pomnika i lecimy dalej:
Tutaj ,,stery" przejmuje Kasia. Zna ona bardziej te tereny i jedziemy według jej wskazówek. Taka ciekawostka. Podczas najkrótszych nocy w Polsce widać cały czas łunę od słońca. Ciekawie musi być dopiero gdzieś tam daleko na północy jak są dni polarne. W nocy za dużo zdjęć nie robiłem, nic ciekawego nie wychodzi. Jednak w nocy ciekawie się jedzie, a ten dreszczyk adrenaliny jak słyszysz dziki czy też sarny jakieś kilkanaście metrów obok Ciebie. Po takich emocjach przydała się przerwa. Akurat w Sulęcinie na wjeździe była stacja benzynowa. Tam też spożywamy ciepłe hot-dogi rozmawiamy chwile z tubylcami i lecimy dalej. Trochę pobłądziliśmy. Mi pęka szprycha morale spadają o jakieś 40%. Jednak po wyjechaniu na dobrą drogę robi się jasno. Widoki przednie, ruch samochodowy zerowy. Jeszcze asfalt byłby lepszy i by było miodzio. Jedziemy DW 137 w Kowalewie krótka przerwa na zregenerowanie sił. Tutaj miałem poważny kryzys. Miałem czarne myśli, aby się poddać dojechać do granicy i wrócić na pociąg. Do tego to bijące koło;/ Jednak mój nie zawodny energetyk postawił mnie na nogi. Ruszamy dalej. Po chwili na liczniku pojawia się 200km:
Jak widać prędkość cały czas dobra. Do Słubic docieramy trochę poszatkowani. Jednak na granicy stajemy wszyscy. Tutaj dzielimy się też na 3 grupy. Pierwsza grupa 4 osobowa (Tomek, Michał, Wojtek i ja - 3 szosy jeden MTB) jedziemy szybko do Berlina robimy fotkę pod bramą i jedziemy szybko na pociąg na 18. Druga grupa 3 osobowa (Kasia, Bartek i Kuba- szosa MTB z oponom 1 cala i MTB 2.1) jadą również do Berlina, ale tam zostają dłużej i na bieżąco myślą co dalej. Trzecia grupa została jednoosobowa Hubert- szosa stwierdził, że zwiedza Frankfurt i jedzie na pociąg. Tak prezentowała się cała ekipa:
Zdjęcie zrobione o 6.15. Tak więc ruszamy dalej. Jedziemy stosunkowo szybko jak na panujące warunki. Wraz z nowym dniem przyszedł zachodni wiatr który uciążliwie nam przeszkadzał. Przed Munchebergiem robimy jedną szybką przerwę na siku i zrzucenie odzieży. Bluzy nadal zostały. Dzień nie zapowiadał się za ciepły. W samym mieście wjeżdżamy do Lidla aby się posilić i uzupełnić zapasy wody. Przerwa trwała około 30 min. Tyle też mieliśmy przewagi nad 2 grupą. Jak my wyjeżdżaliśmy dostaliśmy smsa, że właśnie wjechali na parking lidla. Następna przerwa przewidziana była pod tablicą Berlin. Jednak w pewnym momencie złapałem taki kryzys na spanie, że musieliśmy się zatrzymać ja wypijam energetyka, oddaje to co już nie potrzebne i ruszamy dalej. Wjeżdżamy do Berlina. Tutaj są bardzo nędzne ścieżki, a kierowcy nie lubią rowerzystów na drogach. Dosłownie 2 min przerwy na zdjęcie i czas zdobyć jakiegoś prawdziwego kebaba.
W mieście ścigami się za pewną blondynką na MTB, daje radę za nami iść. Nie wie za pewne, że mamy już ponad 300km w nogach. Tak byśmy wygrali ten pojedynek gdyby nie było z jej strony oszustw typu: ,,lewo prawo nic nie jedzie to lece na czerwonym-na razie chłopaki" :) Jedziemy najpierw pod bramę, żeby ,,mieć to za sobą''.
Jedziemy na kebaba. Całe szczęście nie musieliśmy dużo szukać wiedziałem, gdzie są kebabownie. Zamawiam kebaba w bułce z białym serem. Reszta robi tak samo. Jednak tym dwóm było mało i poszli po jeszcze jednego tradycyjnego:
Straciliśmy tu chyba z 40 min, ale nie ma to jak się dobrze najeść. Jedziemy pod Iglice, ponieważ dostaliśmy wiadomość, że reszta ekipy wjechała już do Berlina. Tam czekamy na nich 15 min. Atmosfera była trochę napięta, ponieważ byliśmy ograniczeni czasowo. Jednak przyjechali, tradycyjnie wspólne zdjęcie i czubek obcięty:
Chwilka rozmowy i lecimy na pociąg. Wojtka po drodze kebab nacisnął, nawet siedzenie na siodełku nie pomogło i robimy techniczną przerwę przy barze z toaletami. Wyjazd z Berlina tragedia drogi rowerowe tragedia kierowcy tragedia, światła tragedia... Jednak jak już wyjechaliśmy to zaczęliśmy gnać po 35km/h momentami więcej. Uwielbiam jeździć z wiatrem. Na parę kilometrów przed Munchebergiem przerwa na ścieżce rowerowej. Posilamy się, niektórzy wykorzystują czas na krótką drzemkę. Jednak Tomek zdążył zasnąć i już go budzimy, że musimy jechać dalej.
Tym razem nie jedziemy przez miasto tylko obwodnicą, szczególnie się nie przejęliśmy znakiem droga szybkiego ruchu. Za zjazdem na Frankfurt łapie nas chwilowa ulewa. Po tylu km najgorsze jednak i tak były górki. Ostatnie km na niemieckiej ziemi:
W Polsce wjeżdżamy na stacje kupujemy picie ponieważ dojechaliśmy na resztkach w bidonach. Zostało jeszcze 22km i koło 1h czasu. Mimo bycia tak blisko Michał nas uświadamia, że nawet dętka może nam popsuć cały plan... Jednak dajemy radę jesteśmy na dworcu o godzinie 18;12 kupujemy bilety. Za bilet zapłaciłem nie całe 17 zł życie studenta jest jednak piękne. Michał z Tomkiem mając 15 min ryzykują i jadą do sklepu w pociągu witamy ich za 2 min odjazd! Przesiadka w Zbąszynku nie poszła tak sprawnie. Jednym słowem zasiedzieliśmy się! Ze Zbąszynka Kolejami Wielkopolskimi. Pierwsza klasa muszę powiedzieć! W Poznaniu z Wojtkiem i Tomkiem wysiadamy na Górczynie, Michał jedzie dalej na główny. Po wyjściu z pociągu wita mnie moja piękność na rowerze. Razem w 4 treptamy te ostatnie 12 km do domu. Panowie się przebierają i zaraz wsiadają robiąc kolejne km teraz już samochodem!
W tym miejscu dziękuję za wyjazd wszystkim którzy z nami jechali. Dziękuje Tomkowi za to, że mnie zmotywował nie pozwolił odpuścić. Naprawdę fajny wyjazd. Do rekordu życiowego zabrakło nie całych 6km. Nie lubię kręcić ,,wokół bloku" teraz mam motywację, aby przejechać więcej. Jest to za to rekord tego sezonu.
pozdROWER!
Start był zaplanowany na godzinę 19 na skrzyżowaniu Bułgarskiej i Bukowskiej. O godzinie 17 przyjeżdża do mnie Wojtek, który wracał ze śląska. Parę min po 18 przyjeżdża Chwast. Panowie się przebierają w rzeczy rowerowe i parę min przed 19 ruszamy w trójkę w kierunku Zakrzewa. Tam postanowiliśmy się spotkać z resztą:
Jedziemy sobie spokojnie w trójkę na miejsce spotkania. Po chwili przyjeżdża reszta 7 osobowej ekipy. Po przywitaniu się zaraz ruszamy w trasę. Jako pierwszą przerwę ustalamy Nowy Tomyśl. Mieliśmy jechać po zmianach całą drogę. Tylu nas było więc zasadniczo nikt by się nie zmęczył. Jednak jeden kolega nie umie tak jeździć i cały plan poszedł w odstawkę. Szarpiąc jadąc raz po 40km/h po chwili 25km/h docieramy wspólnie do Nowego Tomyśla. Dzień się nachylił wieczór prawie już nastał:
W samym mieście robimy stosunkowo krótką przerwę na zakupy na noc. Jedziemy dalej. Jedzie się dobrze asfalt znakomity czasami jakieś załamanie, ale daje radę. W Zbąszyniu atakuje nas cała chmura muszek. Na szczęście za miastem ustaję to zjawisko, za to kończy się dobry asfalt. Przed Zbąszynkiem robimy przerwę na stacji benzynowej aby dopompować koło Bartka. Najpierw była próba kompresorem, jednak i tak się skończyła na ręcznej pompce:
Jedziemy dalej DW do Świebodzina. Kto jechał tą trasą na pewno zna ten odcinek kostki brukowej. Na szosie jest ona straszny do przejechania. Jak się ma buty SPD szosowe to jeszcze można się poślizgnąć... Jednak daliśmy radę. Chwilę dalej już widać Jezusa ze Świebodzina. To był nasz cel na przerwę. Stamtąd mamy też zabrać Kasię. Wjeżdżamy do Tesco kupujemy z Bartkiem izobronika i jedziemy na przerwę pod Jezusa. Na miejscu spotykam kolegę z uczelni. Przyszedł z kolegą który też ma zajawki rowerowe nie muszę chyba mówić jak był temat rozmów :) Na zakończenie przerwy zdjęcie pomnika i lecimy dalej:
Tutaj ,,stery" przejmuje Kasia. Zna ona bardziej te tereny i jedziemy według jej wskazówek. Taka ciekawostka. Podczas najkrótszych nocy w Polsce widać cały czas łunę od słońca. Ciekawie musi być dopiero gdzieś tam daleko na północy jak są dni polarne. W nocy za dużo zdjęć nie robiłem, nic ciekawego nie wychodzi. Jednak w nocy ciekawie się jedzie, a ten dreszczyk adrenaliny jak słyszysz dziki czy też sarny jakieś kilkanaście metrów obok Ciebie. Po takich emocjach przydała się przerwa. Akurat w Sulęcinie na wjeździe była stacja benzynowa. Tam też spożywamy ciepłe hot-dogi rozmawiamy chwile z tubylcami i lecimy dalej. Trochę pobłądziliśmy. Mi pęka szprycha morale spadają o jakieś 40%. Jednak po wyjechaniu na dobrą drogę robi się jasno. Widoki przednie, ruch samochodowy zerowy. Jeszcze asfalt byłby lepszy i by było miodzio. Jedziemy DW 137 w Kowalewie krótka przerwa na zregenerowanie sił. Tutaj miałem poważny kryzys. Miałem czarne myśli, aby się poddać dojechać do granicy i wrócić na pociąg. Do tego to bijące koło;/ Jednak mój nie zawodny energetyk postawił mnie na nogi. Ruszamy dalej. Po chwili na liczniku pojawia się 200km:
Jak widać prędkość cały czas dobra. Do Słubic docieramy trochę poszatkowani. Jednak na granicy stajemy wszyscy. Tutaj dzielimy się też na 3 grupy. Pierwsza grupa 4 osobowa (Tomek, Michał, Wojtek i ja - 3 szosy jeden MTB) jedziemy szybko do Berlina robimy fotkę pod bramą i jedziemy szybko na pociąg na 18. Druga grupa 3 osobowa (Kasia, Bartek i Kuba- szosa MTB z oponom 1 cala i MTB 2.1) jadą również do Berlina, ale tam zostają dłużej i na bieżąco myślą co dalej. Trzecia grupa została jednoosobowa Hubert- szosa stwierdził, że zwiedza Frankfurt i jedzie na pociąg. Tak prezentowała się cała ekipa:
Zdjęcie zrobione o 6.15. Tak więc ruszamy dalej. Jedziemy stosunkowo szybko jak na panujące warunki. Wraz z nowym dniem przyszedł zachodni wiatr który uciążliwie nam przeszkadzał. Przed Munchebergiem robimy jedną szybką przerwę na siku i zrzucenie odzieży. Bluzy nadal zostały. Dzień nie zapowiadał się za ciepły. W samym mieście wjeżdżamy do Lidla aby się posilić i uzupełnić zapasy wody. Przerwa trwała około 30 min. Tyle też mieliśmy przewagi nad 2 grupą. Jak my wyjeżdżaliśmy dostaliśmy smsa, że właśnie wjechali na parking lidla. Następna przerwa przewidziana była pod tablicą Berlin. Jednak w pewnym momencie złapałem taki kryzys na spanie, że musieliśmy się zatrzymać ja wypijam energetyka, oddaje to co już nie potrzebne i ruszamy dalej. Wjeżdżamy do Berlina. Tutaj są bardzo nędzne ścieżki, a kierowcy nie lubią rowerzystów na drogach. Dosłownie 2 min przerwy na zdjęcie i czas zdobyć jakiegoś prawdziwego kebaba.
W mieście ścigami się za pewną blondynką na MTB, daje radę za nami iść. Nie wie za pewne, że mamy już ponad 300km w nogach. Tak byśmy wygrali ten pojedynek gdyby nie było z jej strony oszustw typu: ,,lewo prawo nic nie jedzie to lece na czerwonym-na razie chłopaki" :) Jedziemy najpierw pod bramę, żeby ,,mieć to za sobą''.
Jedziemy na kebaba. Całe szczęście nie musieliśmy dużo szukać wiedziałem, gdzie są kebabownie. Zamawiam kebaba w bułce z białym serem. Reszta robi tak samo. Jednak tym dwóm było mało i poszli po jeszcze jednego tradycyjnego:
Straciliśmy tu chyba z 40 min, ale nie ma to jak się dobrze najeść. Jedziemy pod Iglice, ponieważ dostaliśmy wiadomość, że reszta ekipy wjechała już do Berlina. Tam czekamy na nich 15 min. Atmosfera była trochę napięta, ponieważ byliśmy ograniczeni czasowo. Jednak przyjechali, tradycyjnie wspólne zdjęcie i czubek obcięty:
Chwilka rozmowy i lecimy na pociąg. Wojtka po drodze kebab nacisnął, nawet siedzenie na siodełku nie pomogło i robimy techniczną przerwę przy barze z toaletami. Wyjazd z Berlina tragedia drogi rowerowe tragedia kierowcy tragedia, światła tragedia... Jednak jak już wyjechaliśmy to zaczęliśmy gnać po 35km/h momentami więcej. Uwielbiam jeździć z wiatrem. Na parę kilometrów przed Munchebergiem przerwa na ścieżce rowerowej. Posilamy się, niektórzy wykorzystują czas na krótką drzemkę. Jednak Tomek zdążył zasnąć i już go budzimy, że musimy jechać dalej.
Tym razem nie jedziemy przez miasto tylko obwodnicą, szczególnie się nie przejęliśmy znakiem droga szybkiego ruchu. Za zjazdem na Frankfurt łapie nas chwilowa ulewa. Po tylu km najgorsze jednak i tak były górki. Ostatnie km na niemieckiej ziemi:
W Polsce wjeżdżamy na stacje kupujemy picie ponieważ dojechaliśmy na resztkach w bidonach. Zostało jeszcze 22km i koło 1h czasu. Mimo bycia tak blisko Michał nas uświadamia, że nawet dętka może nam popsuć cały plan... Jednak dajemy radę jesteśmy na dworcu o godzinie 18;12 kupujemy bilety. Za bilet zapłaciłem nie całe 17 zł życie studenta jest jednak piękne. Michał z Tomkiem mając 15 min ryzykują i jadą do sklepu w pociągu witamy ich za 2 min odjazd! Przesiadka w Zbąszynku nie poszła tak sprawnie. Jednym słowem zasiedzieliśmy się! Ze Zbąszynka Kolejami Wielkopolskimi. Pierwsza klasa muszę powiedzieć! W Poznaniu z Wojtkiem i Tomkiem wysiadamy na Górczynie, Michał jedzie dalej na główny. Po wyjściu z pociągu wita mnie moja piękność na rowerze. Razem w 4 treptamy te ostatnie 12 km do domu. Panowie się przebierają i zaraz wsiadają robiąc kolejne km teraz już samochodem!
W tym miejscu dziękuję za wyjazd wszystkim którzy z nami jechali. Dziękuje Tomkowi za to, że mnie zmotywował nie pozwolił odpuścić. Naprawdę fajny wyjazd. Do rekordu życiowego zabrakło nie całych 6km. Nie lubię kręcić ,,wokół bloku" teraz mam motywację, aby przejechać więcej. Jest to za to rekord tego sezonu.
pozdROWER!
Niedzielnie!
Poniedziałek, 16 czerwca 2014 | dodano:16.06.2014Kategoria 50-100km, Z moją piękną!
Km: | 69.64 | Km teren: | 8.00 | Czas: | 03:20 | km/h: | 20.89 |
Pr. maks.: | 45.40 | Temperatura: | 22.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Pierwszy raz od 10 sierpnia zeszłego roku wyjechałem na mojego magica. Wcześniej była to głównie szosa, czasami pożyczałem MTB od brata. Problem tkwi w rozwalonej piascie. Teraz mam dylemat czy kupić nowe koło, czy też samą piastę. Na razie pożyczyłem koło od brata i na moim kochanym rowerku z bagażnikiem i dwoma sakwami ruszam do Marty. Byłem u niej kilka min przed 12. Z sakw wyciągam rzeczy na przepranie i na 12.30 idziemy do kościoła. Trafiliśmy na mszę odpustową która trwała ponad 1.5 :)Po 14 jemy obiad i wsiadamy na nasze rumaki aby pojechać na cytadele w celu pooglądania zawodów z psami. Siedzimy chwilkę robimy kółko i jedziemy na drugie kółko na Maltę. Nie da się tam jeździć w niedziele. Nie będę już w ogóle tego komentował... Po jednym okrążeniu ruszamy na ul. Kościelną na najlepsze lody w Poznaniu. Po ich zjedzeniu kierujemy się w stronę rusałki tam też jedno kółko i wzdłuż Bułgarskiej drogą rowerową docieramy na Kopernika. Przejazd przez Kopaninę, przerwa na ul. Ostatniej przy żabce na hoop-coole miętową:) Jak ktoś lubi mięte to polecam. Jeszcze parę km i jesteśmy pod domem Marty. Chwilę rozmawiamy, dostaję obiecanego sernika i jadę do domu :)
Dziękuję za fajny wyjazd po mieście kochanie! Nasze wakacje będą suuuper! :)
p.s. zapomniałem karty pamięci do aparatu dlatego nie ma zdjęć :(
Dziękuję za fajny wyjazd po mieście kochanie! Nasze wakacje będą suuuper! :)
p.s. zapomniałem karty pamięci do aparatu dlatego nie ma zdjęć :(
Poznań-Kołobrzeg w 13h.
Niedziela, 8 czerwca 2014 | dodano:11.06.2014Kategoria 200-300km, Ze zdjęciami, TCT, Poznań-Kołobrzeg!
Km: | 284.07 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:38 | km/h: | 26.72 |
Pr. maks.: | 64.80 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Połykacz kilometrów. |
I stało się. Śmiało mogę napisać po raz ,,n-ty" dojechałem z Poznania do Kołobrzegu na ,,raz". Tym razem we większej ekipie, naszej ekipie która cały czas się rozwija. Wtrącę tylko wątek o naszym teamie. TCT Poznań rozwijając skrót Travel Cycling Team Poznań. Podróżujemy przede wszystkim rowerem, ale jak przyjdzie zima to pewnie będą też inne wycieczki! Kto żałuję, że znowu go jakaś przygoda ominęła niech polubi nasz ,fanpejdż" i będzie na bieżąco! Wracając to wycieczki. Rozgłosiliśmy ją naprawdę wszędzie, staraliśmy się, aby do każdego dotarła ta informacja. Tak na miejscu zbiórki w sobotę pojawia się 11 osób i w tym roku po raz pierwszy jedzie z nami dziewczyna. Cieszy nas to bardzo, każdy ma taką moc aby przejechać taką trasę. Wystarczy się za siebie zabrać i jechać z nami. Robimy zbiorowe zdjęcie:
Jedziemy ul. Dąbrowskiego, aby udać się do Kiekrza, niestety silna gruba szosowców gubi się i leci DW do Szamotuł. Reszta ekipy w tym ja lecimy tradycyjnie przez Kiekrz, Rokietnicę, Żydowo, Pamiątkowo. Tak wyglądała nasza wolniejsza ekipa:
W Szamotułach spotykamy się znowu razem. Robimy ostatnie zakupy przed nocką i kierujemy się w na Obrzycko. Przed samym miastem mamy okazję oglądać piękny zachód słońca, którego jak to stwierdzili uczestnicy, nie ujrzymy w Poznaniu miedzy blokami:
Trochę na się ekipa poszarpała, dwóch zawodników swędziała trochę noga i poszli do przodu. Jedziemy dobrze znaną trasą w kierunku Czarnkowa. Zjazd do Czarnkowa jest idealny kto jechał ten wie, kto nie jechał niech pojedzie. Tutaj też pada V-max praktycznie każdego uczestnika wycieczki. W Czarnkowie przerwa na Izobronika, oczywiście nie mogło zabraknąć przerwy na siku. Siedzimy sobie chwile, aż naglę podjeżdża radiowóz godzina koło 23. Krótka dyskusja i po chwili pan policjant robi nam zdjęcie. Niestety nie udane więc nie ma co wstawiać na bs. Już w całkowitych ciemnościach jedziemy w kierunku północnym. W nocy od tyłu wyglądamy mniej więcej tak:
Więc jeśli ktoś używa argumentu nie jadę z wami bo jedziecie w nocy. To nie jest dobry argument. Świecimy się jak choinka w Boże Narodzenie. Jedziemy dobrymi jakościowo drogami wojewódzkimi. Po kilku km docieramy do kolejnego woj:
Po kilku km robimy przerwę na stacji w Wałczu. Oto ona nasza ,,rodzynka" dała radę więc i wy dziewczyny się nie bójcie!
I to jeszcze na rowerze MTB z szerokością opon 2.1. Na konsumpcje jedziemy do parku przy jakieś wieży, gdzie wisi zegar. Przynajmniej widać ile czasu się lenimy zamiast jechać dalej. Kolejne km uciekają po woli widać, gdzie będziemy mogli oglądać wschód słońca. Temperatura taka w sam raz na krótki rękaw i bluzę. Na prawdę nic więcej nie potrzeba jest ciepło. Po pewnym czasie pojawia się tablica Kołobrzeg 100. Z jednej strony cieszy z drugiej ukazuję, że jeszcze trochę jednak zostało:
Mijamy Czaplinek, stajemy dosłownie na chwilę na stacji kupić wodę i jedziemy do Starego Drawska zrobić przerwę odpoczynkową na konsumpcje nie tylko batonów, ale i bułki czy też kotleta. Ruszając mamy okazję oglądać już wschód słońca:
Drogę ostrych zakrętów jak zwykle przejeżdżamy z zachwytem to chyba najładniejszy odcinek na całej trasie! W Połczynie zdrój troszkę dłuższa przerwa, na ciepła herbatę i zimnego izobronika. Jedziemy dalej nadal nie ściągając bluzy, to był błąd. Na górkach przed Białogardem zgrzałem się nie ziemsko było trzeba zrobić krótka nie planowaną przerwę. Te górki dają w kość po tylu km. Jednak satysfakcja, że się jest coraz bliżej jest odwrotnie proporcjonalna do km które zostały do celu. W samym Białogardzie króciutka przerwa na Orlenie. I dłuższa na naprawę dwóch dętek w jednym rowerze. To się nazywa pech dopiero:
Uwaga konkurs! Pytanie brzmi: ,,co chciał powiedzieć Przemo (ten najbardziej po lewej)? " Po naprawię dętek ruszamy już w kierunku Kołobrzegu. Na ostatniej prostej mamy przykry wypadek. Jadąca pani samochodem zahacza jednego z uczestników lusterkiem. Jednak po takim dystansie nogi już ma tytanowe i lusterko całe się roztrzaskało, a koledze nic się nie stało. Na ostatnim odcinku odcinam się od reszty z kolegą na szosie i równym tempem po 33km/h docieramy do Kołobrzegu. Nie mogło zabraknąć zbiorowej fotki:
Potem jedziemy kupić bilety do domu. Następnie jedziemy na ciepłą rybkę, niestety zdjęć nie zrobiłem. Udajemy się po browarki na zakwasy i na plażowanie nad Polskim morzem:
Pokaźna grupa na która, chyba każdy zwrócił uwagę. Po kąpieli spożyciu napojów przeciw za-kwasowych udajemy się do pociągu. Z wejściem do pociągu nie było problemów. Z załadowaniem też nie, nawet z konduktorem nie było więc cała podróż była jak najbardziej OK:
W domu jesteśmy po 20. Tym razem odbiera mnie dziewczyna z dworca. Nie jadę sam do domu a tak to by było ponad 300 :)
Dziękuję każdemu za wspólne kręcenie za wspólne spełnienia marzeń za wspólne przeżywanie takich przygód. Jeszcze raz gratulację dla Kasi, że dała z nami radę. Trzeba podziwiać ją nie tylko za dystans, ale że się wybrała z 10 nieznanymi facetami. Do odważnych świat należy. pozdROWER!
Jedziemy ul. Dąbrowskiego, aby udać się do Kiekrza, niestety silna gruba szosowców gubi się i leci DW do Szamotuł. Reszta ekipy w tym ja lecimy tradycyjnie przez Kiekrz, Rokietnicę, Żydowo, Pamiątkowo. Tak wyglądała nasza wolniejsza ekipa:
W Szamotułach spotykamy się znowu razem. Robimy ostatnie zakupy przed nocką i kierujemy się w na Obrzycko. Przed samym miastem mamy okazję oglądać piękny zachód słońca, którego jak to stwierdzili uczestnicy, nie ujrzymy w Poznaniu miedzy blokami:
Trochę na się ekipa poszarpała, dwóch zawodników swędziała trochę noga i poszli do przodu. Jedziemy dobrze znaną trasą w kierunku Czarnkowa. Zjazd do Czarnkowa jest idealny kto jechał ten wie, kto nie jechał niech pojedzie. Tutaj też pada V-max praktycznie każdego uczestnika wycieczki. W Czarnkowie przerwa na Izobronika, oczywiście nie mogło zabraknąć przerwy na siku. Siedzimy sobie chwile, aż naglę podjeżdża radiowóz godzina koło 23. Krótka dyskusja i po chwili pan policjant robi nam zdjęcie. Niestety nie udane więc nie ma co wstawiać na bs. Już w całkowitych ciemnościach jedziemy w kierunku północnym. W nocy od tyłu wyglądamy mniej więcej tak:
Więc jeśli ktoś używa argumentu nie jadę z wami bo jedziecie w nocy. To nie jest dobry argument. Świecimy się jak choinka w Boże Narodzenie. Jedziemy dobrymi jakościowo drogami wojewódzkimi. Po kilku km docieramy do kolejnego woj:
Po kilku km robimy przerwę na stacji w Wałczu. Oto ona nasza ,,rodzynka" dała radę więc i wy dziewczyny się nie bójcie!
I to jeszcze na rowerze MTB z szerokością opon 2.1. Na konsumpcje jedziemy do parku przy jakieś wieży, gdzie wisi zegar. Przynajmniej widać ile czasu się lenimy zamiast jechać dalej. Kolejne km uciekają po woli widać, gdzie będziemy mogli oglądać wschód słońca. Temperatura taka w sam raz na krótki rękaw i bluzę. Na prawdę nic więcej nie potrzeba jest ciepło. Po pewnym czasie pojawia się tablica Kołobrzeg 100. Z jednej strony cieszy z drugiej ukazuję, że jeszcze trochę jednak zostało:
Mijamy Czaplinek, stajemy dosłownie na chwilę na stacji kupić wodę i jedziemy do Starego Drawska zrobić przerwę odpoczynkową na konsumpcje nie tylko batonów, ale i bułki czy też kotleta. Ruszając mamy okazję oglądać już wschód słońca:
Drogę ostrych zakrętów jak zwykle przejeżdżamy z zachwytem to chyba najładniejszy odcinek na całej trasie! W Połczynie zdrój troszkę dłuższa przerwa, na ciepła herbatę i zimnego izobronika. Jedziemy dalej nadal nie ściągając bluzy, to był błąd. Na górkach przed Białogardem zgrzałem się nie ziemsko było trzeba zrobić krótka nie planowaną przerwę. Te górki dają w kość po tylu km. Jednak satysfakcja, że się jest coraz bliżej jest odwrotnie proporcjonalna do km które zostały do celu. W samym Białogardzie króciutka przerwa na Orlenie. I dłuższa na naprawę dwóch dętek w jednym rowerze. To się nazywa pech dopiero:
Uwaga konkurs! Pytanie brzmi: ,,co chciał powiedzieć Przemo (ten najbardziej po lewej)? " Po naprawię dętek ruszamy już w kierunku Kołobrzegu. Na ostatniej prostej mamy przykry wypadek. Jadąca pani samochodem zahacza jednego z uczestników lusterkiem. Jednak po takim dystansie nogi już ma tytanowe i lusterko całe się roztrzaskało, a koledze nic się nie stało. Na ostatnim odcinku odcinam się od reszty z kolegą na szosie i równym tempem po 33km/h docieramy do Kołobrzegu. Nie mogło zabraknąć zbiorowej fotki:
Potem jedziemy kupić bilety do domu. Następnie jedziemy na ciepłą rybkę, niestety zdjęć nie zrobiłem. Udajemy się po browarki na zakwasy i na plażowanie nad Polskim morzem:
Pokaźna grupa na która, chyba każdy zwrócił uwagę. Po kąpieli spożyciu napojów przeciw za-kwasowych udajemy się do pociągu. Z wejściem do pociągu nie było problemów. Z załadowaniem też nie, nawet z konduktorem nie było więc cała podróż była jak najbardziej OK:
W domu jesteśmy po 20. Tym razem odbiera mnie dziewczyna z dworca. Nie jadę sam do domu a tak to by było ponad 300 :)
Dziękuję każdemu za wspólne kręcenie za wspólne spełnienia marzeń za wspólne przeżywanie takich przygód. Jeszcze raz gratulację dla Kasi, że dała z nami radę. Trzeba podziwiać ją nie tylko za dystans, ale że się wybrała z 10 nieznanymi facetami. Do odważnych świat należy. pozdROWER!