Wpisy archiwalne w kategorii
200-300km
Dystans całkowity: | 7210.43 km (w terenie 236.50 km; 3.28%) |
Czas w ruchu: | 280:41 |
Średnia prędkość: | 25.69 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.93 km/h |
Suma podjazdów: | 3815 m |
Maks. tętno maksymalne: | 169 (83 %) |
Maks. tętno średnie: | 124 (61 %) |
Liczba aktywności: | 31 |
Średnio na aktywność: | 232.59 km i 9h 03m |
Więcej statystyk |
Poznań Kołobrzeg po raz 10!
Poniedziałek, 10 sierpnia 2020 | dodano:30.08.2020Kategoria 200-300km, Poznań-Kołobrzeg!, Ze zdjęciami
Km: | 272.57 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:13 | km/h: | 26.68 |
Pr. maks.: | 61.31 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Nadszedł rok 2020, w którym to po raz 10 zamierzałem pojechać do Kołobrzegu. Przez panującą pandemie nie udało mi się tego dokonać na wiosnę. Wykorzystałem urlop sierpniowy, aby pojechać do Kołobrzegu. Ten 10 raz miał być razem wyjątkowym. Początkowo mówiłem sobie, że pojadę do Kołobrzegu i wrócę tego samego dnia. Jak wiadomo na taki wyjazd (prawie 600km) trzeba się już trochę przygotować. Ja niestety w tym roku czas wolny poświęcałem bardziej rodzinie niż na treningi rowerowe. Kto nie wie to, od zeszłego sierpnia jestem szczęśliwym tatą Szymona. Jednak wracając do wyjazdu. To było moje 2 wyjście na rower szosowy w tym roku. Poprzedni raz jechałem z Arturem i Mateuszem na nocny trening po okolicy, który na blogu jest opisany pt ,, Krokodyl''. Także przygotowanie fizyczne dość słabe. Nastawienie mentalne było dobre w końcu przejechałem tą drogę już 9 razy. Dodatkowym aspektem był fakt, iż jechałem cały wyjazd całkowicie sam (można powiedzieć, że to jest ta wyjątkowość tego 10 razu). Trzecią sprawą o której muszę wspomnieć to fakt, iż jechałem w dzień. Pierwszy i dziesiąty raz w dzień, pozostałe osiem w nocy. Odnośnie samego wyjazdu:
Żona dnia poprzedniego pojechała do swoich rodziców z Szymkiem, aby rano samochodem również pojechać do Kołobrzegu. W niedziele wieczorem zrobiłem ostatnie przygotowania do wyjazdu. Miałem się położyć wcześniej spać, ale zaciekawił mnie program w TV i spać poszedłem koło 00:45. Budzik miałem ustawiony na 4:45 chciałem wyjechać razem ze wschodem słońca. Udało mi się jedynie zrobić zdjęcie wschodu:
Moje obfite śniadanie składające się z pomidora, w sumie to 3 pomidorów i paru plasterków sera smakowało bardzo dobrze:
Zrobiłem ostatni łyk kawy i o godzinie 5.50 ruszam w trasę. Pierwsze kilometry to jazda znanymi drogami przez Gołuski, Zakrzewo, Lusowo następnie wzdłuż S11 dojechałem do Sadów. Po czym kieruję się w stronę DW 184 na Szamotuły. Duży ruch na tej drodze spowodował, że ją tylko przeciąłem i pojechałem dalej na Rokietnicę Żydowo, Pamiątkowo, Baborówko:
Przez pierwsze 20km jechało mi się okropnie. Przez chwilę nawet myślałem że w Szamotułach wsiądę w pociąg i dojadę nim nad morze. Całe szczęście później jechało się o wiele lepiej:
Do tego stopnia, że pierwszą planowaną przerwę nie robię w Szamotułach ani w Obrzycku tylko za Obrzyckiem w małej miejscowości gdzie na liczniku miałem już prawie 65km:
Podczas przerwy zjadłem drożdżówkę snickersa pobijam jogurtem pitnym i wkładam paczkę żelek w tylną kieszeń. Oczywiście dokupuje litr wody, która była moim najlepszym przyjacielem tego dnia. Kolejne kilometry to jazda znaną trasą na Czarnków. Temperatura coraz wyższa, cienia w lesie nie za dużo, gdyż słońce było dość wysoko. Przerwę kolejną planowałem w Wałczu po około 120 kilometrach. Oczywistym jest chwilowy postój za podjazdem przed Czarnkowem,aby zrobić zdjęcie wiatraka i chwilę odsapnąć po podjeździe. Muszę powiedzieć, że ten wiatrak najlepiej się prezentuje podczas zachodu słońca. tutaj zdjęcie z tego roku:
Dla porównania wrzucam zdjęcie z wyjazdu z 2016 roku bez żadnej obróbki tzw szybki pstryk:
V-max trasy oczywiście zrobiony na zjeździe do Czarnkowa. Przez miasto jadę wyjątkowo przez centrum. Na wyjeździe zauważyłem, że otwarty jest browar Czarnków. Zawsze przejeżdżaliśmy tędy w nocy więc nie było możliwości kupna piwka. Tym razem postanowiłem inaczej, mimo że przerwy miałem nie robić to zatrzymałem się kupiłem małe piwko, które skosztowałem przy moście nad Notecią:
Po przerwie, która się przydała bo upał zaczął doskwierać, pojechałem dalej. W lasach cienie za dużo nie uraczyłem temperatura w słońcu powyżej 30 stopni. Ruch na drodze był dosyć duży, całe szczęście kierowcy wyprzedzali z bezpieczną odległością. Paru było tylko takich co się im spieszyło. Przed Wałczem obowiązkowa przerwa na zdjęcie przy zmianie województwa:
W Wałczu planowałem zrobić sobie przerwę obiadową, ale nie znalazłem niczego fajnego i pojechałem na stacje Orlen na wylocie. Po drodze mijałem gościa z sakwami. Pytał o drogę na Połczyn-Zdrój. Jak się później okazało też jedzie trasę Poznań - Kołobrzeg tylko że wyjechał 2h wcześniej ode mnie i prędkość też miał trochę mniejszą ode mnie więc nie bardzo było jak jechać razem. Miedzy Wałczem, a Czaplinkiem robię przerwę w małej miejscowości ze sklepikiem aby uzupełnić płyny. Tam też dogonił mnie kolega z sakwami. Po krótkie rozmowie ruszył dalej. Ja go po chwili dogoniłem i przegoniłem i swoim tempem pojechałem dalej. Chciałem zrobić przerwę w Starym Drawsku i zjeść jakaś rybę, ale ludzi było tyle, że odpuściłem.
Upał lał się z nieba sił zaczynało brakować, a kilometrów jeszcze zostało. Nie planowana przerwa wypadła na ,, drodze 100 zakrętów".
Przerwa była dobrym rozwiązaniem, gdyż prędkość przed przerwą oscylowała koło 23km/h, a po przerwie, mimo braku sił, było około 30km/h. Przez Połczyn Zdrój tylko przejechałem. Kolejna przerwa zaplanowana była w Białogardzie, ale z racji na braki w bidonach musiałem zrobić ją trochę szybciej:
W samym Białogardzie się nie zatrzymałem, pojechałem dalej. Przerwę natomiast zrobiłem we Wrzosowie na ,,ostatniej prostej" do Kołobrzegu. Tam zakupiłem pół litra zimnej pepsi wypiłem prawię cała i pojechałem dalej zdobyć Kołobrzeg:
W samym Kołobrzegu pojechałem tradycyjnie na molo zrobić sobie zdjęcie:
Po czym pojechałem do mieszkania, gdzie czekała na mnie rodzinka, kąpiel kolacja.
W dwóch słowach podsumowania mogę napisać, że to był drugi i raczej ostatni raz kiedy do Kołobrzegu pojechałem w dzień. Głównie ze względu na duży ruch, ale również z racji temperaturowych. Chyba jednak wole te 2h w nocy pomarznąć niż ponad 12h przegrzewać się. Jestem z siebie naprawdę dumny. Można powiedzieć, że jechałem od wschodu do zachodu. Jest to mój rekord w jeździe w samotności. Wyjazd uważam za udany.
Żona dnia poprzedniego pojechała do swoich rodziców z Szymkiem, aby rano samochodem również pojechać do Kołobrzegu. W niedziele wieczorem zrobiłem ostatnie przygotowania do wyjazdu. Miałem się położyć wcześniej spać, ale zaciekawił mnie program w TV i spać poszedłem koło 00:45. Budzik miałem ustawiony na 4:45 chciałem wyjechać razem ze wschodem słońca. Udało mi się jedynie zrobić zdjęcie wschodu:
Moje obfite śniadanie składające się z pomidora, w sumie to 3 pomidorów i paru plasterków sera smakowało bardzo dobrze:
Zrobiłem ostatni łyk kawy i o godzinie 5.50 ruszam w trasę. Pierwsze kilometry to jazda znanymi drogami przez Gołuski, Zakrzewo, Lusowo następnie wzdłuż S11 dojechałem do Sadów. Po czym kieruję się w stronę DW 184 na Szamotuły. Duży ruch na tej drodze spowodował, że ją tylko przeciąłem i pojechałem dalej na Rokietnicę Żydowo, Pamiątkowo, Baborówko:
Przez pierwsze 20km jechało mi się okropnie. Przez chwilę nawet myślałem że w Szamotułach wsiądę w pociąg i dojadę nim nad morze. Całe szczęście później jechało się o wiele lepiej:
Do tego stopnia, że pierwszą planowaną przerwę nie robię w Szamotułach ani w Obrzycku tylko za Obrzyckiem w małej miejscowości gdzie na liczniku miałem już prawie 65km:
Podczas przerwy zjadłem drożdżówkę snickersa pobijam jogurtem pitnym i wkładam paczkę żelek w tylną kieszeń. Oczywiście dokupuje litr wody, która była moim najlepszym przyjacielem tego dnia. Kolejne kilometry to jazda znaną trasą na Czarnków. Temperatura coraz wyższa, cienia w lesie nie za dużo, gdyż słońce było dość wysoko. Przerwę kolejną planowałem w Wałczu po około 120 kilometrach. Oczywistym jest chwilowy postój za podjazdem przed Czarnkowem,aby zrobić zdjęcie wiatraka i chwilę odsapnąć po podjeździe. Muszę powiedzieć, że ten wiatrak najlepiej się prezentuje podczas zachodu słońca. tutaj zdjęcie z tego roku:
Dla porównania wrzucam zdjęcie z wyjazdu z 2016 roku bez żadnej obróbki tzw szybki pstryk:
V-max trasy oczywiście zrobiony na zjeździe do Czarnkowa. Przez miasto jadę wyjątkowo przez centrum. Na wyjeździe zauważyłem, że otwarty jest browar Czarnków. Zawsze przejeżdżaliśmy tędy w nocy więc nie było możliwości kupna piwka. Tym razem postanowiłem inaczej, mimo że przerwy miałem nie robić to zatrzymałem się kupiłem małe piwko, które skosztowałem przy moście nad Notecią:
Po przerwie, która się przydała bo upał zaczął doskwierać, pojechałem dalej. W lasach cienie za dużo nie uraczyłem temperatura w słońcu powyżej 30 stopni. Ruch na drodze był dosyć duży, całe szczęście kierowcy wyprzedzali z bezpieczną odległością. Paru było tylko takich co się im spieszyło. Przed Wałczem obowiązkowa przerwa na zdjęcie przy zmianie województwa:
W Wałczu planowałem zrobić sobie przerwę obiadową, ale nie znalazłem niczego fajnego i pojechałem na stacje Orlen na wylocie. Po drodze mijałem gościa z sakwami. Pytał o drogę na Połczyn-Zdrój. Jak się później okazało też jedzie trasę Poznań - Kołobrzeg tylko że wyjechał 2h wcześniej ode mnie i prędkość też miał trochę mniejszą ode mnie więc nie bardzo było jak jechać razem. Miedzy Wałczem, a Czaplinkiem robię przerwę w małej miejscowości ze sklepikiem aby uzupełnić płyny. Tam też dogonił mnie kolega z sakwami. Po krótkie rozmowie ruszył dalej. Ja go po chwili dogoniłem i przegoniłem i swoim tempem pojechałem dalej. Chciałem zrobić przerwę w Starym Drawsku i zjeść jakaś rybę, ale ludzi było tyle, że odpuściłem.
Upał lał się z nieba sił zaczynało brakować, a kilometrów jeszcze zostało. Nie planowana przerwa wypadła na ,, drodze 100 zakrętów".
Przerwa była dobrym rozwiązaniem, gdyż prędkość przed przerwą oscylowała koło 23km/h, a po przerwie, mimo braku sił, było około 30km/h. Przez Połczyn Zdrój tylko przejechałem. Kolejna przerwa zaplanowana była w Białogardzie, ale z racji na braki w bidonach musiałem zrobić ją trochę szybciej:
W samym Białogardzie się nie zatrzymałem, pojechałem dalej. Przerwę natomiast zrobiłem we Wrzosowie na ,,ostatniej prostej" do Kołobrzegu. Tam zakupiłem pół litra zimnej pepsi wypiłem prawię cała i pojechałem dalej zdobyć Kołobrzeg:
W samym Kołobrzegu pojechałem tradycyjnie na molo zrobić sobie zdjęcie:
Po czym pojechałem do mieszkania, gdzie czekała na mnie rodzinka, kąpiel kolacja.
W dwóch słowach podsumowania mogę napisać, że to był drugi i raczej ostatni raz kiedy do Kołobrzegu pojechałem w dzień. Głównie ze względu na duży ruch, ale również z racji temperaturowych. Chyba jednak wole te 2h w nocy pomarznąć niż ponad 12h przegrzewać się. Jestem z siebie naprawdę dumny. Można powiedzieć, że jechałem od wschodu do zachodu. Jest to mój rekord w jeździe w samotności. Wyjazd uważam za udany.
Krokodyl
Niedziela, 28 czerwca 2020 | dodano:29.06.2020Kategoria 200-300km, Ze zdjęciami
Km: | 238.17 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 08:40 | km/h: | 27.48 |
Pr. maks.: | 62.70 | Temperatura: | 22.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Zapowiadała się bardzo ciepła czerwcowa noc. Postanowiłem dać info na swoim koncie społecznościowym, że szukam kompana do nocnej jazdy. Nie było dla mnie istotne, gdzie pojedziemy, jak długo pojedziemy ważne było aby wyjechać w okolicach zachodu słońca i wrócić na rano. Odezwał się do mnie Artur z Mosiny, że ma plan przejechać krokodyla. Początkowo nie wiedziałem co to jest, ale jak mi podesłał ślad GPS już wiedziałem. Chodziło o trasę która po przejechaniu rysowała na mapie krokodyla. Pojawił się jeszcze jeden chętny. Mateusz z Kościana. Kościan był po drodze, tak więc wszystko pasowało. Ruszyłem tak jak sobie założyłem w okolicach zachodu słońca (godzina 21):
Pojechałem do Mosiny, gdzie spotkałem się z Arturem i już o ciemku kierowaliśmy się na Kościan. Miejsce spotkania zostało umówione pod wieża ciśnień:
Mniej więcej o 23 ruszyliśmy w trójką w kierunku Śremu. Jechało się bardzo przyjemnie. W większości nowy asfalt, ruch znikomy i temperatura dopisywała (około 20 stopni o północy). Pierwszą przerwę regeneracyjną zrobiliśmy w Śremie na BP. Ja już miałem wtedy przejechane 75km. Szybki baton, uzupełnienie płynów i ruszyliśmy dalej:
Następnie kierowaliśmy się na Środę Wielkopolską, później na Neklę. Jechaliśmy cały czas rozmawiając i trzymając tempo około 30km/h. W Neklę znów krótka przerwa na siku i uzupełnienie płynów. Było tak ciepło, że nie musieliśmy szukać stacji, ani żadnych ciepłych postojów, a postój zrobiliśmy pod remizą:
Dalej minęliśmy Czerniejewo oraz dotarliśmy do Gniezna. Przed Gnieznem zaczynało świtać. W samym Gnieźnie krótka przerwa pod katedrą:
oraz dłuższa na Orlenie na hot-doga i ciepłą kawę. Tam też zawitało do nas słońce:
Temperatura była już tylko wyższa, ale klimat porannej jazdy jest niesamowity. Szczególnie kiedy jest to niedziela i ruch samochodowy jest minimalny:
Kolejne kilometry to przejazd przez Pobiedziska, Kostrzyn, Kórnik, aż do Puszczykowa, gdzie pożegnałem się ze swoimi kompanami i udałem się do domu.
Dzięki panowie za wspólne kilometry. Przejechany dystans zawdzięczam Wam. Do następnego razu!
Pojechałem do Mosiny, gdzie spotkałem się z Arturem i już o ciemku kierowaliśmy się na Kościan. Miejsce spotkania zostało umówione pod wieża ciśnień:
Mniej więcej o 23 ruszyliśmy w trójką w kierunku Śremu. Jechało się bardzo przyjemnie. W większości nowy asfalt, ruch znikomy i temperatura dopisywała (około 20 stopni o północy). Pierwszą przerwę regeneracyjną zrobiliśmy w Śremie na BP. Ja już miałem wtedy przejechane 75km. Szybki baton, uzupełnienie płynów i ruszyliśmy dalej:
Następnie kierowaliśmy się na Środę Wielkopolską, później na Neklę. Jechaliśmy cały czas rozmawiając i trzymając tempo około 30km/h. W Neklę znów krótka przerwa na siku i uzupełnienie płynów. Było tak ciepło, że nie musieliśmy szukać stacji, ani żadnych ciepłych postojów, a postój zrobiliśmy pod remizą:
Dalej minęliśmy Czerniejewo oraz dotarliśmy do Gniezna. Przed Gnieznem zaczynało świtać. W samym Gnieźnie krótka przerwa pod katedrą:
oraz dłuższa na Orlenie na hot-doga i ciepłą kawę. Tam też zawitało do nas słońce:
Temperatura była już tylko wyższa, ale klimat porannej jazdy jest niesamowity. Szczególnie kiedy jest to niedziela i ruch samochodowy jest minimalny:
Kolejne kilometry to przejazd przez Pobiedziska, Kostrzyn, Kórnik, aż do Puszczykowa, gdzie pożegnałem się ze swoimi kompanami i udałem się do domu.
Dzięki panowie za wspólne kilometry. Przejechany dystans zawdzięczam Wam. Do następnego razu!
Poznań Kołobrzeg po raz 9!
Sobota, 18 maja 2019 | dodano:21.05.2019Kategoria Ze zdjęciami, TCT, Poznań-Kołobrzeg!, 200-300km
Km: | 289.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:46 | km/h: | 26.91 |
Pr. maks.: | 64.38 | Temperatura: | 15.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Tradycji stało się zadość i po raz kolejny wsiadam na rower, aby być po kilkunastu godzinach być nad morzem. Mimo kiepskiego sezonu, małej ilości przejechanych kilometrów zdecydowałem się na ten krok. W tym roku główny wyjazd organizowany przez TCT był już w Maju, a ja niestety nie mogłem wtedy jechać. Znalazłem dwóch śmiałków, którzy mnie wspierali na wyjeździe: Piotra i Szymona. Umówiliśmy się tradycyjnie na Ogrodach pod Technikum o 17. Tego dnia od rana byłem jeszcze w pracy, a wracając z niej lał deszcz. Wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Całę szczęście padać przestało. Przesunęliśmy godzinę spotkania na 17.45. Wyjeżdżając z domu świeciło słońce i asfalt był już prawie całkowicie suchy:
Dojechałem na miejsce o 17:44:43. Szymon już czekał, po chwili dołączył do nas Piotr. Po krótkiej rozmowie i ustaleniu szczegółów trasy, zrobiliśmy wspólne zdjęcie i ruszyliśmy ok. 18:
Wyjazd z Poznania nigdy nie był przyjemny. Całę szczęście bocznymi drogami Smochowic dotarliśmy do drogi na Kiekrz. Dalej kierowaliśmy się na Rokietnicę. Jechało się przyjemnie, wiatr minimalny temperatura odpowiednia, czego chcieć więcej i do tego wszędzie zielono:
Bocznymi drogami dotarliśmy do Szamotuł, gdzie zrobiliśmy przerwę w Lidlu na zakupy na noc. Z Szamotuł dalej udaliśmy się na Obrzycko. Słońce jeszcze było wysoko na niebie. Na tym odcinku jest bardzo ładna oraz bardzo długa droga rowerowa. Mimo, że nie korzystam z takich rozwiązań tym razem śmiało mogę ją polecić, nawet dla rowerzystów na kolarzówkach:
Przed Czarnkowem słońce schowało się za chmurami. Tym razem się nie zatrzymałem na zdjęcie wiatraka, a zrobiłem je w ,,biegu":
Zjazd do Czarnkowa to ustalenie maksymalnej prędkości tego wyjazdu. W samym Czarnkowie zrobiliśmy przerwę pod sklepem, gdzie uzupełniliśmy płyny oraz założyliśmy dodatkowe ubrania. Wyjazd z miasta do przejazd przez most na Noteci i wjazd w mgły:
Mimo tego nie było wcale zimno. Jechałem w krótkich rękawiczkach oraz bez ochraniaczy na stopy. Dodatkowo miałem tylko bluzę i nogawki. Jadąc po zmianach przemierzaliśmy kolejne kilometry dobrze znanej nam drogi. Przez Trzciankę tylko przejechaliśmy. Przed Wałczem tradycyjnie musiała być krótka przerwa na zdjęcie pod tablicą:
W Wałczu zrobiliśmy najdłuższą przerwę. Wypiliśmy ciepła kawę zjedliśmy sporo naszych zapasów i trochę się zasiedzieliśmy. Wyjechaliśmy przed 1. Tej nocy cały czas towarzyszył nam księżyc który był w pełni.
Mimo, że jechało nas trzech oświetlenia wystarczyło i droga była odpowiednia oświetlona:
W Czaplinku robimy krótką przerwę na Orlenie, który niestety był w remoncie, ale jak to się mówi musi być trochę gorzej, żeby później było trochę lepiej. W drogę stu zakrętów wjechaliśmy jeszcze w nocy. Wtedy też mnie złapał pierwszy kryzys senno-skurczowy. Mimo małej odległości miedzy Czaplinkiem, a Połczynem Zdrój kolejną przerwę robimy znowu na stacji Orlen:
Musiałem się posilić, chwilę odpocząć i mogliśmy jechać dalej. Za Połczynem zaczynało się robić jasno. Licznik w najzimniejszym, zauważonym prze zemnie momencie, pokazywał 7.3 stopnia. Niestety odczuwalna była znacznie mniejsza założyłem kurtkę i długie rękawiczki. Na podjazdach przed Białogardem zostawałem trochę z tyłu, ale za to na zjazdach chłopaków doganiałem. Jazda do Białogardu to już jazda za jasnego, ale momentami w dużej mgle:
W samym Białogardzie przerwa znowu na Orlenie. Zamówiliśmy kawę i zjedliśmy resztki naszych zapasów i ruszyliśmy dalej. Ostatnia prosta to walka ze snem (od piątku 6 rano nie spałem) i walka z paroma podjazdami. Całe szczęście ominęła nas walka z wiatrem, który nam raczej pomagał. Tak wspólnymi siłami dotarliśmy do Kołobrzegu:
W samym Kołobrzegu pojechaliśmy na stację PKP w celu zakupienia biletu. Oczywiście zmarnowaliśmy 30 min naszego cennego czasu, bo biletów nie było. Nie przejęliśmy się tym specjalnie. Potem to tylko zakupy w żabce i wizyta na plaży:
Oczywiście nie mogło by się odbyć bez kąpieli, więc szybko zmieniłem strój rowerowy na kąpielowy i wskakuje do wody:
O 9.20 meldujemy się na dworcu. Wsiedliśmy do pociągu, w którym nie miało być miejsc na rowery. Oprócz naszych 3 na 10 miejsc wisiały tylko 3. Jak się później okazało ludzie którzy jechali bez roweru, a chcieli usiąść musieli sobie kupić miejsce przeznaczone dla rowerzysty i wykupić miejsce dla swojego ,,fikcyjnego roweru". Mimo to podróż przebiegła sprawnie:
W Poznaniu meldujemy się przed 14. Żegnamy się na dworcu i sam jadę ostatnie 14km do domu.
Dzięki panowie za wspólne kilometry. Dzięki Szymon za słowa, kiedy miałem kryzys, że tyle razy przejechałem tą trasę więc i teraz dam radę! Dzięki przyrodo za pogodę :D
Dojechałem na miejsce o 17:44:43. Szymon już czekał, po chwili dołączył do nas Piotr. Po krótkiej rozmowie i ustaleniu szczegółów trasy, zrobiliśmy wspólne zdjęcie i ruszyliśmy ok. 18:
Wyjazd z Poznania nigdy nie był przyjemny. Całę szczęście bocznymi drogami Smochowic dotarliśmy do drogi na Kiekrz. Dalej kierowaliśmy się na Rokietnicę. Jechało się przyjemnie, wiatr minimalny temperatura odpowiednia, czego chcieć więcej i do tego wszędzie zielono:
Bocznymi drogami dotarliśmy do Szamotuł, gdzie zrobiliśmy przerwę w Lidlu na zakupy na noc. Z Szamotuł dalej udaliśmy się na Obrzycko. Słońce jeszcze było wysoko na niebie. Na tym odcinku jest bardzo ładna oraz bardzo długa droga rowerowa. Mimo, że nie korzystam z takich rozwiązań tym razem śmiało mogę ją polecić, nawet dla rowerzystów na kolarzówkach:
Przed Czarnkowem słońce schowało się za chmurami. Tym razem się nie zatrzymałem na zdjęcie wiatraka, a zrobiłem je w ,,biegu":
Zjazd do Czarnkowa to ustalenie maksymalnej prędkości tego wyjazdu. W samym Czarnkowie zrobiliśmy przerwę pod sklepem, gdzie uzupełniliśmy płyny oraz założyliśmy dodatkowe ubrania. Wyjazd z miasta do przejazd przez most na Noteci i wjazd w mgły:
Mimo tego nie było wcale zimno. Jechałem w krótkich rękawiczkach oraz bez ochraniaczy na stopy. Dodatkowo miałem tylko bluzę i nogawki. Jadąc po zmianach przemierzaliśmy kolejne kilometry dobrze znanej nam drogi. Przez Trzciankę tylko przejechaliśmy. Przed Wałczem tradycyjnie musiała być krótka przerwa na zdjęcie pod tablicą:
W Wałczu zrobiliśmy najdłuższą przerwę. Wypiliśmy ciepła kawę zjedliśmy sporo naszych zapasów i trochę się zasiedzieliśmy. Wyjechaliśmy przed 1. Tej nocy cały czas towarzyszył nam księżyc który był w pełni.
Mimo, że jechało nas trzech oświetlenia wystarczyło i droga była odpowiednia oświetlona:
W Czaplinku robimy krótką przerwę na Orlenie, który niestety był w remoncie, ale jak to się mówi musi być trochę gorzej, żeby później było trochę lepiej. W drogę stu zakrętów wjechaliśmy jeszcze w nocy. Wtedy też mnie złapał pierwszy kryzys senno-skurczowy. Mimo małej odległości miedzy Czaplinkiem, a Połczynem Zdrój kolejną przerwę robimy znowu na stacji Orlen:
Musiałem się posilić, chwilę odpocząć i mogliśmy jechać dalej. Za Połczynem zaczynało się robić jasno. Licznik w najzimniejszym, zauważonym prze zemnie momencie, pokazywał 7.3 stopnia. Niestety odczuwalna była znacznie mniejsza założyłem kurtkę i długie rękawiczki. Na podjazdach przed Białogardem zostawałem trochę z tyłu, ale za to na zjazdach chłopaków doganiałem. Jazda do Białogardu to już jazda za jasnego, ale momentami w dużej mgle:
W samym Białogardzie przerwa znowu na Orlenie. Zamówiliśmy kawę i zjedliśmy resztki naszych zapasów i ruszyliśmy dalej. Ostatnia prosta to walka ze snem (od piątku 6 rano nie spałem) i walka z paroma podjazdami. Całe szczęście ominęła nas walka z wiatrem, który nam raczej pomagał. Tak wspólnymi siłami dotarliśmy do Kołobrzegu:
W samym Kołobrzegu pojechaliśmy na stację PKP w celu zakupienia biletu. Oczywiście zmarnowaliśmy 30 min naszego cennego czasu, bo biletów nie było. Nie przejęliśmy się tym specjalnie. Potem to tylko zakupy w żabce i wizyta na plaży:
Oczywiście nie mogło by się odbyć bez kąpieli, więc szybko zmieniłem strój rowerowy na kąpielowy i wskakuje do wody:
O 9.20 meldujemy się na dworcu. Wsiedliśmy do pociągu, w którym nie miało być miejsc na rowery. Oprócz naszych 3 na 10 miejsc wisiały tylko 3. Jak się później okazało ludzie którzy jechali bez roweru, a chcieli usiąść musieli sobie kupić miejsce przeznaczone dla rowerzysty i wykupić miejsce dla swojego ,,fikcyjnego roweru". Mimo to podróż przebiegła sprawnie:
W Poznaniu meldujemy się przed 14. Żegnamy się na dworcu i sam jadę ostatnie 14km do domu.
Dzięki panowie za wspólne kilometry. Dzięki Szymon za słowa, kiedy miałem kryzys, że tyle razy przejechałem tą trasę więc i teraz dam radę! Dzięki przyrodo za pogodę :D
Poznań - Kołobrzeg po raz 8!
Sobota, 19 maja 2018 | dodano:11.06.2018Kategoria 200-300km, Poznań-Kołobrzeg!, Ze zdjęciami
Km: | 283.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:47 | km/h: | 26.24 |
Pr. maks.: | 61.88 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Kolejny udany początek sezonu nocnych wyjazdów. Kolejny wyjazd do Kołobrzegu. Tym razem w rekordowo małym gronie, mianowicie jechaliśmy w dwójkę Chwast i ja. Praktycznie jak każdego dnia w którym był wyjazd, dany dzień zaczynam od zwykłych obowiązków. Najczęściej uczelnia albo praca. Tym razem z uczelni wróciłem w miarę szybko i zabrałem się za pakowanie roweru:
Trochę rzeczy było trzeba spakować, ale naprawdę radzę sobie z tym bardzo dobrze! W miedzy czasie czytałem sobie wpisy z lat ubiegłych popijając napój z dużą zawartością magnezu:
Po 18 przyjechał Tomek. Złożył swój rower, pogadaliśmy, wypiliśmy kawę i tak zleciały niecałe 2 godziny. Chwilę przed 20 ruszyliśmy w trasę zasadniczą:
Początkowe kilometry to dobrze mi znane asfalty z różnych przydomowych treningów. Całe szczęście drogi w mojej gminie i gminach obok są w przyzwoitym stanie więc jechało się bardzo dobrze:
Niestety dzień chylił się już ku zachodowi, a to oznaczało coraz niższe temperatury. Nie przejmując się zbytnio tym faktem podziwialiśmy piękne widoki. Większości zachodów w mojej okolicy jest naprawdę przepięknych i można zrobić całkiem ciekawe zdjęcia (nawet z roweru):
Prawdziwy zachód mieliśmy okazję oglądać na doskonałym, idealnie równym, odcinku DW 184 którym jechaliśmy do Szamotuł:
Dojechaliśmy do Szamotuł. Postanowiliśmy nie robić przerwy, również podjąłem decyzje, że pojedziemy przez centrum. Jest rzeczywiście bliżej, ale zapomniałem, że jest tam kostka brukowa, którą się bardzo nie przyjemnie jedzie. Kawałek za Szamotułami musieliśmy zrobić krótką przerwę techniczną. Było trzeba zamontować oświetlenie nocne, wyciągnąć z torby batoniki oraz oddać zbędne płyny. Ja też ubieram rękawki:
Tutaj też zaczyna się naprawdę ładna ścieżka rowerowa, która ciągnie się aż do Obrzycka. Spróbowaliśmy nawet kawałek nią jechać, ale po chwili wracamy na normalną drogę. Ścieżka w bardzo dobrym stanie, asfaltowa dość szeroka, ale było dość dużo piasku, czasami ostre zakręty, dlatego też postanowiliśmy pojechać drogą. Zrobiło się już całkowicie ciemno, latarki ustawiliśmy na 100% tryby i mimo, że jechało nas dwóch droga była dobrze oświetlona:
Prędkość maksymalną wyjazdu osiągamy, jak za każdym razem, na zjeździe przed Czarnkowem. Tutaj też zrobiliśmy pierwszą zasadniczą przerwę. Na stacji Orlen kupiliśmy sobie po ciepłym hot-dogu oraz wypiliśmy małą kawkę. Przed ruszeniem w dalszą drogę postanowiłem założyć nogawki, ściągnąć rękawki i założyć bluzę. Temperatura wtedy wynosiła około 11 stopni. Wyjazd z Czarnkowa to przejazd przez charakterystyczny most:
Dalsza część to jazda w nocy. Całe szczęście oświetlenie dawało spokojnie radę, mogliśmy omijać każde dziury. Droga jest w większości nowo wyremontowana, więc owych dziur dużo nie było:
Przez Trzciankę tylko przejechaliśmy. Nie chcieliśmy się zatrzymywać, gdy nie ma takiej konieczności. Nie lubimy się rozgrzewać na nowo. Cały czas towarzyszył nam piękny księżyc, idealny, jak z bajki. Niestety zdjęć nie mam. Za to zatrzymujemy się na zdjęcie zmiany województwa:
Cisza która towarzyszyła nam podczas tego krótkiego postoju była cudowna. Uroku dodatkowo dodawało bezchmurne, gwiaździste niebo. Nawet temperatura jeszcze nie dawała tak w kość. Dojechaliśmy do Wałcza. Postanowiliśmy zrobić krótką przerwę. Na wjeździe była stacja otwarta 24h, tam też na chwilę się zatrzymaliśmy:
Kolejna przerwa zaplanowana została w Czaplinku. Droga do tego miasteczka to dobrze nam znane długie proste przez las, czy też słynny pas startowy, jak i miejsce, gdzie kiedyś stała symboliczna tablica: KOŁOBRZEG 100. Kilometry uciekały sprawnie. W Czaplinku meldujemy się tradycyjnie na stacji Orlen. Jak zawsze o tej godzinie nie było ciepłych hot-dogów. Kawa natomiast dostępna była cały czas. Na tej stacji też mieliśmy dylemat, czy przeczekać najzimniejszy okres dnia jakim jest wschód słońca czy też jechać dalej. Po dłuższej przerwie zdecydowaliśmy jechać dalej. Zimny start był początkiem najgorszego. Temperatura spadała cały czas w dół. Nadzieje robił nam wschód słońca:
Jak się później okazało najgorsze dopiero przed nami. Temperatura spadła do około 2-3 stopni Celsjusza. Myśleliśmy, że gorzej już nie będzie. Za to na słynnej drodze ,,100-zakrętów" widoki mieliśmy niesamowite:
W miedzy czasie uciekł nam ciągnik jadący około 45km/h, czyli idealna prędkość dla kolarza. Nawet mając 200km w nogach. Dojechaliśmy do Połczyna. Temperatura spadła jeszcze niżej. Mi udało się zrobić zdjęcie, gdy wynosiła 1,3 stopnia:
Tomek przez chwilę miał na swoim liczniku 0,9 stopnia. Nie było by w tym wszystkim nic złego jak fakt, iż ta temperatura ciągnęła się już od Czaplinka i nie chciała odpuścić. To był najgorszy okres dla mnie. Załamany psychicznie, wykończony fizycznie. Jedyny plus był taki, że nie chciało mi się spać. Na tym odcinku nie robiłem, żadnych zdjęć. Nie myślałem o tym nawet, mimo że wschód (,,zimnego") słońca był zjawiskowy. Było tak zimno, że około 18km przed Białogardem musiałem się zatrzymać i spróbować w jakiś inny sposób się rozgrzać. Robiłem wymachy, pajacyki, pocierałem energicznie dłonie, wszystko co mi do głowy przychodziło, aby podnieść temperaturę ciała. Pomogło na chwilę. Na szczęście dojechaliśmy do Białogardu, gdzie wjechaliśmy na stację Orlen, gdzie siedzieliśmy dobre 45 min, spożywając ciepłe hot-dogi, popijając gorącą kawą. Gdy wyjeżdżaliśmy ze stacji na dworze było już około 11-12 stopni. Robiło się naprawdę przyjemnie. W coraz lepszych nastrojach przejechaliśmy przez Karlino i wjeżdżamy na ostatnią prostą:
Był to jeden z nielicznych wyjazdów, gdzie ową końcówkę jechaliśmy z wiatrem. Gdzieś po drodze się zatrzymałem, aby ściągnąć bluzę i wypić energetyka, bo zaczął mnie chwytać kryzys senny. Tak wspólnymi siłami dotarliśmy do najbardziej wyczekiwanej tablicy:
W Kołobrzegu wjechaliśmy na dworzec kupić bilety, do sklepu kupić upragnione piwko i na plaże na długo wyczekiwany wypoczynek. Po małej regeneracji sił, robimy sobie wspólną fotkę na plaży:
oraz jedziemy do dobrze już nam znanej smażalni ryb:
Po rybce wróciliśmy na deptak na deser. Po skosztowaniu nadmorskich smakołyków pojechaliśmy na dworzec, gdzie o 14.32 wsiedliśmy do pociągu. Z racji na remont na trasie, w Białogardzie była przesiadka do IC. Nasze rowery nie miały za dużego komfortu jazdy, my natomiast przez większość drogi mieliśmy cały przedział dla siebie. Stwierdzam, że tak czy siak, ale pociągiem lubię jeździć:
Ostatnie 12km z dworca do domu i kilka minut po 20 meldujemy się w domu. Cała trasa zajęła nam trochę ponad 24h (licząc jazdę rowerem, odpoczynek nad morzem i powrót pociągiem). Tyle atrakcji, a tylko 24h ciekawe co by było gdyby doba była dłuższa...
Trochę rzeczy było trzeba spakować, ale naprawdę radzę sobie z tym bardzo dobrze! W miedzy czasie czytałem sobie wpisy z lat ubiegłych popijając napój z dużą zawartością magnezu:
Po 18 przyjechał Tomek. Złożył swój rower, pogadaliśmy, wypiliśmy kawę i tak zleciały niecałe 2 godziny. Chwilę przed 20 ruszyliśmy w trasę zasadniczą:
Początkowe kilometry to dobrze mi znane asfalty z różnych przydomowych treningów. Całe szczęście drogi w mojej gminie i gminach obok są w przyzwoitym stanie więc jechało się bardzo dobrze:
Niestety dzień chylił się już ku zachodowi, a to oznaczało coraz niższe temperatury. Nie przejmując się zbytnio tym faktem podziwialiśmy piękne widoki. Większości zachodów w mojej okolicy jest naprawdę przepięknych i można zrobić całkiem ciekawe zdjęcia (nawet z roweru):
Prawdziwy zachód mieliśmy okazję oglądać na doskonałym, idealnie równym, odcinku DW 184 którym jechaliśmy do Szamotuł:
Dojechaliśmy do Szamotuł. Postanowiliśmy nie robić przerwy, również podjąłem decyzje, że pojedziemy przez centrum. Jest rzeczywiście bliżej, ale zapomniałem, że jest tam kostka brukowa, którą się bardzo nie przyjemnie jedzie. Kawałek za Szamotułami musieliśmy zrobić krótką przerwę techniczną. Było trzeba zamontować oświetlenie nocne, wyciągnąć z torby batoniki oraz oddać zbędne płyny. Ja też ubieram rękawki:
Tutaj też zaczyna się naprawdę ładna ścieżka rowerowa, która ciągnie się aż do Obrzycka. Spróbowaliśmy nawet kawałek nią jechać, ale po chwili wracamy na normalną drogę. Ścieżka w bardzo dobrym stanie, asfaltowa dość szeroka, ale było dość dużo piasku, czasami ostre zakręty, dlatego też postanowiliśmy pojechać drogą. Zrobiło się już całkowicie ciemno, latarki ustawiliśmy na 100% tryby i mimo, że jechało nas dwóch droga była dobrze oświetlona:
Prędkość maksymalną wyjazdu osiągamy, jak za każdym razem, na zjeździe przed Czarnkowem. Tutaj też zrobiliśmy pierwszą zasadniczą przerwę. Na stacji Orlen kupiliśmy sobie po ciepłym hot-dogu oraz wypiliśmy małą kawkę. Przed ruszeniem w dalszą drogę postanowiłem założyć nogawki, ściągnąć rękawki i założyć bluzę. Temperatura wtedy wynosiła około 11 stopni. Wyjazd z Czarnkowa to przejazd przez charakterystyczny most:
Dalsza część to jazda w nocy. Całe szczęście oświetlenie dawało spokojnie radę, mogliśmy omijać każde dziury. Droga jest w większości nowo wyremontowana, więc owych dziur dużo nie było:
Przez Trzciankę tylko przejechaliśmy. Nie chcieliśmy się zatrzymywać, gdy nie ma takiej konieczności. Nie lubimy się rozgrzewać na nowo. Cały czas towarzyszył nam piękny księżyc, idealny, jak z bajki. Niestety zdjęć nie mam. Za to zatrzymujemy się na zdjęcie zmiany województwa:
Cisza która towarzyszyła nam podczas tego krótkiego postoju była cudowna. Uroku dodatkowo dodawało bezchmurne, gwiaździste niebo. Nawet temperatura jeszcze nie dawała tak w kość. Dojechaliśmy do Wałcza. Postanowiliśmy zrobić krótką przerwę. Na wjeździe była stacja otwarta 24h, tam też na chwilę się zatrzymaliśmy:
Kolejna przerwa zaplanowana została w Czaplinku. Droga do tego miasteczka to dobrze nam znane długie proste przez las, czy też słynny pas startowy, jak i miejsce, gdzie kiedyś stała symboliczna tablica: KOŁOBRZEG 100. Kilometry uciekały sprawnie. W Czaplinku meldujemy się tradycyjnie na stacji Orlen. Jak zawsze o tej godzinie nie było ciepłych hot-dogów. Kawa natomiast dostępna była cały czas. Na tej stacji też mieliśmy dylemat, czy przeczekać najzimniejszy okres dnia jakim jest wschód słońca czy też jechać dalej. Po dłuższej przerwie zdecydowaliśmy jechać dalej. Zimny start był początkiem najgorszego. Temperatura spadała cały czas w dół. Nadzieje robił nam wschód słońca:
Jak się później okazało najgorsze dopiero przed nami. Temperatura spadła do około 2-3 stopni Celsjusza. Myśleliśmy, że gorzej już nie będzie. Za to na słynnej drodze ,,100-zakrętów" widoki mieliśmy niesamowite:
W miedzy czasie uciekł nam ciągnik jadący około 45km/h, czyli idealna prędkość dla kolarza. Nawet mając 200km w nogach. Dojechaliśmy do Połczyna. Temperatura spadła jeszcze niżej. Mi udało się zrobić zdjęcie, gdy wynosiła 1,3 stopnia:
Tomek przez chwilę miał na swoim liczniku 0,9 stopnia. Nie było by w tym wszystkim nic złego jak fakt, iż ta temperatura ciągnęła się już od Czaplinka i nie chciała odpuścić. To był najgorszy okres dla mnie. Załamany psychicznie, wykończony fizycznie. Jedyny plus był taki, że nie chciało mi się spać. Na tym odcinku nie robiłem, żadnych zdjęć. Nie myślałem o tym nawet, mimo że wschód (,,zimnego") słońca był zjawiskowy. Było tak zimno, że około 18km przed Białogardem musiałem się zatrzymać i spróbować w jakiś inny sposób się rozgrzać. Robiłem wymachy, pajacyki, pocierałem energicznie dłonie, wszystko co mi do głowy przychodziło, aby podnieść temperaturę ciała. Pomogło na chwilę. Na szczęście dojechaliśmy do Białogardu, gdzie wjechaliśmy na stację Orlen, gdzie siedzieliśmy dobre 45 min, spożywając ciepłe hot-dogi, popijając gorącą kawą. Gdy wyjeżdżaliśmy ze stacji na dworze było już około 11-12 stopni. Robiło się naprawdę przyjemnie. W coraz lepszych nastrojach przejechaliśmy przez Karlino i wjeżdżamy na ostatnią prostą:
Był to jeden z nielicznych wyjazdów, gdzie ową końcówkę jechaliśmy z wiatrem. Gdzieś po drodze się zatrzymałem, aby ściągnąć bluzę i wypić energetyka, bo zaczął mnie chwytać kryzys senny. Tak wspólnymi siłami dotarliśmy do najbardziej wyczekiwanej tablicy:
W Kołobrzegu wjechaliśmy na dworzec kupić bilety, do sklepu kupić upragnione piwko i na plaże na długo wyczekiwany wypoczynek. Po małej regeneracji sił, robimy sobie wspólną fotkę na plaży:
oraz jedziemy do dobrze już nam znanej smażalni ryb:
Po rybce wróciliśmy na deptak na deser. Po skosztowaniu nadmorskich smakołyków pojechaliśmy na dworzec, gdzie o 14.32 wsiedliśmy do pociągu. Z racji na remont na trasie, w Białogardzie była przesiadka do IC. Nasze rowery nie miały za dużego komfortu jazdy, my natomiast przez większość drogi mieliśmy cały przedział dla siebie. Stwierdzam, że tak czy siak, ale pociągiem lubię jeździć:
Ostatnie 12km z dworca do domu i kilka minut po 20 meldujemy się w domu. Cała trasa zajęła nam trochę ponad 24h (licząc jazdę rowerem, odpoczynek nad morzem i powrót pociągiem). Tyle atrakcji, a tylko 24h ciekawe co by było gdyby doba była dłuższa...
Poznań Kołobrzeg w deszczową noc!
Sobota, 3 czerwca 2017 | dodano:07.06.2017Kategoria 200-300km, Poznań-Kołobrzeg!, Ze zdjęciami
Km: | 267.54 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:19 | km/h: | 25.93 |
Pr. maks.: | 66.93 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Kolejny rok i kolejny wyjazd do Kołobrzegu. Jakby ktoś mnie zapytał czy ta trasa jeszcze mi się nie znudziła, to z całą pewnością i spokojem odpowiem negatywnie. Ta trasa ma coś w sobie! Jednak kolejny rok z rzędu chyba pogoda nas nie lubi. Chociaż główny wyjazd z TCT był dzień wcześniej i pogodę mieli znakomitą, ale nie o tym miałem pisać...
W sobotę po uczelni przyjechałem do domu spakowałem rower do końca i poszedłem pomóc Marcie smażyć kotlety dla mnie na wyjazd. W miedzy czasie przyjechał Chwast i wspólnie z moim bratem szykowaliśmy się do wyjazdu. Prognozy pogody na tą noc nie były najlepsze. Mieliśmy do wyboru jechać albo zostać i pić ciężkie alkohole. Postanowiliśmy to pierwsze:
Parę minut przed 20 ruszyliśmy z Głuchowa. Tym razem nie musieliśmy już jechać do Poznania, bo cały (3-osobowy skład) ruszał z Głuchowa. Już na początku drogi chmury straszyły nas swoim wyglądem:
Tomek jednak stwierdził, że musimy jechać szybciej, aby uciec przed deszczem. Tak też wspólnie po zmianach jechaliśmy wzdłuż S-11, Zakrzewo, Lusowo, Sady, Kobylniki, aby wyjechać w Napachanie na DW 184, która nas doprowadzi do Szamotuł. Drogą jechało się świetnie, dobry asfalt, lekki wiatr w plecy. Czego chcieć więcej:
Podczas drogi do Szamotuł nie wydarzyło się nic specjalnego. Przez Szamotuły przejechaliśmy nie robiąc przerwy. Plany na ten dzień były ambitne. Droga za Szamotułami była w remoncie. Jazda nią nie należała do przyjemnych:
Zaczynało się robić ciemno. Całe szczęście po kilku kilometrach droga była już wyremontowana. Kolega Tomek narzucił tempo, a naszym zadaniem było utrzymać się mu na kole. Prędkość nie spadała poniżej 35km/h. Tak przejechaliśmy przez Obrzycko, Piotrowo, Lubasz. W między czasie zrobiliśmy taką 2min przerwę. Jak to się potocznie mówi ,,sik-pauza". Po chwili ruszyliśmy dalej. Na zjeździe przed Czarnkowem pobiłem v-max wycieczki. W samym Czarnkowie też nie zrobiliśmy przerwy, pojechaliśmy dalej. Temperatura utrzymywała się jeszcze na przyzwoitym poziomie koło 15 stopni. Baliśmy się, że po przejechaniu przez słynny most będzie inaczej:
Nasze obawy na nic się zdały, ponieważ było nadal ciepło. Początkowo chcieliśmy dojechać na przerwę do Wałcza, ale młody poprosił abyśmy się zatrzymali na chwilę chociaż w Trzciance. Tak więc zatrzymaliśmy się po 87km przy średniej 30,5km/h. Przerwa nie trwała długo, skorzystaliśmy z usług Orlenu (hot-dog, toaleta) i po kilkunastu minutach pojechaliśmy dalej. Parę minut po północy przejechaliśmy granicę województwa:
W tym momencie zaczął padać deszcz, nie był to jakiś mocny opad, ale wystarczyło, abym zatrzymał się na przystanku i założył kurtkę oraz ochraniacze. Padać nie padało, ale asfalt był cały czas mokry. Przejechaliśmy przez Wałcz. Na wylocie z Wałcza Mateusz poprosił o krótką przerwę, raptem 5 minutek. I też tyle trwała. Nocny przejazd przez lasy nie było niczym innym jak walką ze snem i utrzymaniem się w większości na kole u Chwasta. Kolejną przerwę zrobiliśmy w Czaplinku. Nasza motywacja do jazdy drastycznie spadła, chęć jazdy na rekordowy czas odeszła w zapomniane, tak też przerwa na stacji trwała z dobre 40 minut. Gdy już mieliśmy jechać ponownie mocno się rozpadało tak więc był czas na odpoczynek:
Za Czaplinkiem powoli zaczęło świtać. Mimo mokrego asfaltu jechało się dobrze. Miłą jazdę przeszkodziła kraksa młodego, który nie zauważył dziury pełnej wody i przeleciał przez kierownicę. Straty nie duże, rozbity łokieć i zgięta tylna manetka - można jechać dalej. Tempo spadło drastycznie na dół, ale już wcześniej wiedzieliśmy, że to nie będzie wyjazd na rekord. Na drodze stu zakrętów zrobiło się już całkowicie jasno:
Przejazd przez tą drogę był trudniejszy niż zwykle, ale widoki rekompensowały wszytko. Dojechaliśmy do Połczyna- Zdrój, przejechaliśmy bez przerwy. Kawałek za miastem, był dłuższy podjazd, na górze poczekaliśmy na młodego, posililiśmy się żelkami i ruszyliśmy dalej. Na ,,interwałach'' przed Białogardem młody odzyskał trochę sił i jadąc nam na kole ruszyliśmy z kopyta do przodu
W Białogardzie kolejna krótka przerwa na Orlenie. Wyjeżdżając ze stacji myśleliśmy, że tak nie pada. Jednak na tych kilometrach padało najmocniej podczas całej drogi. Na kilkanaście kilometrów przed Kołobrzegiem rozdzieliliśmy się z młodym na dobre i ruszyliśmy do celu. Nie było jak jechać na kole, gdyż leciał na mnie cały syf zbierany przez jego wąskie kółka. Mimo to sprawnie dojechaliśmy do Kołobrzegu i po 12,5h jazdy brutto meldujemy się pod tablicą:
Po chwili przyjechał młody:
Wynik dobry, nawet bardzo dobry. Gdyby nie deszcz i kraksa pewnie byśmy zrobili jeszcze lepszy. Mimo to jest pełna satysfakcja dojechania do celu. Nową tradycją w Kołobrzegu zostanie chyba wizyta w Macu. Tam też zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek i odpoczynek:
Kolejno pojechaliśmy po bilety na dworzec i na plaże:
Mimo nie sprzyjającej pogody kąpieli w Bałtyku nie mogło zabraknąć:
Nie mogło zabraknąć również wspólnego zdjęcia nad wodą:
Jak każdy dobrze wie, po kąpieli człowiek głodnieje. Tak więc udaliśmy się do naszej sprawdzonej smażalni, gdzie już od paru lat jeździmy:
Po zjedzeniu dobrej rybki zazwyczaj jechaliśmy na plażę. Tym razem warunki pogodowe nie pozwoliły nam na plażowanie, więc pojechaliśmy na deser. Niestety nie mam zdjęcia gofra, musicie mi uwierzyć na słowo, że wyglądał wspaniale. Po deserze pojechaliśmy do sklepu po ,,prowiant" do pociągu i udaliśmy się na dworzec. Podróż powrotna do domu jak zawsze przyjemna. Jest z kim pogadać(zawsze są to jacyś rowerzyści) można się chwile zdrzemnąć czy ma się czas na rozmyślenia:
W Poznaniu z dworca odbiera nas moja narzeczona, która zabiera nas i mój ojciec który zabiera rowery.
Dzięki panowie za wyjazd w tych trudnych warunkach. Do następnego!
W sobotę po uczelni przyjechałem do domu spakowałem rower do końca i poszedłem pomóc Marcie smażyć kotlety dla mnie na wyjazd. W miedzy czasie przyjechał Chwast i wspólnie z moim bratem szykowaliśmy się do wyjazdu. Prognozy pogody na tą noc nie były najlepsze. Mieliśmy do wyboru jechać albo zostać i pić ciężkie alkohole. Postanowiliśmy to pierwsze:
Parę minut przed 20 ruszyliśmy z Głuchowa. Tym razem nie musieliśmy już jechać do Poznania, bo cały (3-osobowy skład) ruszał z Głuchowa. Już na początku drogi chmury straszyły nas swoim wyglądem:
Tomek jednak stwierdził, że musimy jechać szybciej, aby uciec przed deszczem. Tak też wspólnie po zmianach jechaliśmy wzdłuż S-11, Zakrzewo, Lusowo, Sady, Kobylniki, aby wyjechać w Napachanie na DW 184, która nas doprowadzi do Szamotuł. Drogą jechało się świetnie, dobry asfalt, lekki wiatr w plecy. Czego chcieć więcej:
Podczas drogi do Szamotuł nie wydarzyło się nic specjalnego. Przez Szamotuły przejechaliśmy nie robiąc przerwy. Plany na ten dzień były ambitne. Droga za Szamotułami była w remoncie. Jazda nią nie należała do przyjemnych:
Zaczynało się robić ciemno. Całe szczęście po kilku kilometrach droga była już wyremontowana. Kolega Tomek narzucił tempo, a naszym zadaniem było utrzymać się mu na kole. Prędkość nie spadała poniżej 35km/h. Tak przejechaliśmy przez Obrzycko, Piotrowo, Lubasz. W między czasie zrobiliśmy taką 2min przerwę. Jak to się potocznie mówi ,,sik-pauza". Po chwili ruszyliśmy dalej. Na zjeździe przed Czarnkowem pobiłem v-max wycieczki. W samym Czarnkowie też nie zrobiliśmy przerwy, pojechaliśmy dalej. Temperatura utrzymywała się jeszcze na przyzwoitym poziomie koło 15 stopni. Baliśmy się, że po przejechaniu przez słynny most będzie inaczej:
Nasze obawy na nic się zdały, ponieważ było nadal ciepło. Początkowo chcieliśmy dojechać na przerwę do Wałcza, ale młody poprosił abyśmy się zatrzymali na chwilę chociaż w Trzciance. Tak więc zatrzymaliśmy się po 87km przy średniej 30,5km/h. Przerwa nie trwała długo, skorzystaliśmy z usług Orlenu (hot-dog, toaleta) i po kilkunastu minutach pojechaliśmy dalej. Parę minut po północy przejechaliśmy granicę województwa:
W tym momencie zaczął padać deszcz, nie był to jakiś mocny opad, ale wystarczyło, abym zatrzymał się na przystanku i założył kurtkę oraz ochraniacze. Padać nie padało, ale asfalt był cały czas mokry. Przejechaliśmy przez Wałcz. Na wylocie z Wałcza Mateusz poprosił o krótką przerwę, raptem 5 minutek. I też tyle trwała. Nocny przejazd przez lasy nie było niczym innym jak walką ze snem i utrzymaniem się w większości na kole u Chwasta. Kolejną przerwę zrobiliśmy w Czaplinku. Nasza motywacja do jazdy drastycznie spadła, chęć jazdy na rekordowy czas odeszła w zapomniane, tak też przerwa na stacji trwała z dobre 40 minut. Gdy już mieliśmy jechać ponownie mocno się rozpadało tak więc był czas na odpoczynek:
Za Czaplinkiem powoli zaczęło świtać. Mimo mokrego asfaltu jechało się dobrze. Miłą jazdę przeszkodziła kraksa młodego, który nie zauważył dziury pełnej wody i przeleciał przez kierownicę. Straty nie duże, rozbity łokieć i zgięta tylna manetka - można jechać dalej. Tempo spadło drastycznie na dół, ale już wcześniej wiedzieliśmy, że to nie będzie wyjazd na rekord. Na drodze stu zakrętów zrobiło się już całkowicie jasno:
Przejazd przez tą drogę był trudniejszy niż zwykle, ale widoki rekompensowały wszytko. Dojechaliśmy do Połczyna- Zdrój, przejechaliśmy bez przerwy. Kawałek za miastem, był dłuższy podjazd, na górze poczekaliśmy na młodego, posililiśmy się żelkami i ruszyliśmy dalej. Na ,,interwałach'' przed Białogardem młody odzyskał trochę sił i jadąc nam na kole ruszyliśmy z kopyta do przodu
W Białogardzie kolejna krótka przerwa na Orlenie. Wyjeżdżając ze stacji myśleliśmy, że tak nie pada. Jednak na tych kilometrach padało najmocniej podczas całej drogi. Na kilkanaście kilometrów przed Kołobrzegiem rozdzieliliśmy się z młodym na dobre i ruszyliśmy do celu. Nie było jak jechać na kole, gdyż leciał na mnie cały syf zbierany przez jego wąskie kółka. Mimo to sprawnie dojechaliśmy do Kołobrzegu i po 12,5h jazdy brutto meldujemy się pod tablicą:
Po chwili przyjechał młody:
Wynik dobry, nawet bardzo dobry. Gdyby nie deszcz i kraksa pewnie byśmy zrobili jeszcze lepszy. Mimo to jest pełna satysfakcja dojechania do celu. Nową tradycją w Kołobrzegu zostanie chyba wizyta w Macu. Tam też zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek i odpoczynek:
Kolejno pojechaliśmy po bilety na dworzec i na plaże:
Mimo nie sprzyjającej pogody kąpieli w Bałtyku nie mogło zabraknąć:
Nie mogło zabraknąć również wspólnego zdjęcia nad wodą:
Jak każdy dobrze wie, po kąpieli człowiek głodnieje. Tak więc udaliśmy się do naszej sprawdzonej smażalni, gdzie już od paru lat jeździmy:
Po zjedzeniu dobrej rybki zazwyczaj jechaliśmy na plażę. Tym razem warunki pogodowe nie pozwoliły nam na plażowanie, więc pojechaliśmy na deser. Niestety nie mam zdjęcia gofra, musicie mi uwierzyć na słowo, że wyglądał wspaniale. Po deserze pojechaliśmy do sklepu po ,,prowiant" do pociągu i udaliśmy się na dworzec. Podróż powrotna do domu jak zawsze przyjemna. Jest z kim pogadać(zawsze są to jacyś rowerzyści) można się chwile zdrzemnąć czy ma się czas na rozmyślenia:
W Poznaniu z dworca odbiera nas moja narzeczona, która zabiera nas i mój ojciec który zabiera rowery.
Dzięki panowie za wyjazd w tych trudnych warunkach. Do następnego!
Nieudany wyjazd długodystansowy...
Piątek, 26 sierpnia 2016 | dodano:31.08.2016Kategoria 200-300km, Ze zdjęciami
Km: | 251.18 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 09:54 | km/h: | 25.37 |
Pr. maks.: | 44.86 | Temperatura: | 32.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Miał być długo wyczekiwany wyjazd długodystansowy. Jednak wyszło trochę inaczej. Umówiłem się z chłopakami na podbój Zakopanego. Większego przygotowania nie miałem. Mimo to uważam, że jak jeżdżę w miarę regularnie, ostatnio byłem na małej wyprawie rowerowej to po prostu dam radę.
Start piątek godzina 9 rano w Mosinie. Przyjeżdżam parę minut spóźniony, w sumie tak samo jak chłopaki. Praktycznie bez przerwy ruszamy od razu w drogę. Jedziemy przez Rogalinek, Świątniki, Zabrudzewo do Śremu. Droga tragiczna, ale jakoś jedziemy. Słońce zaczyna coraz mocniej grzać i czuć wiatr dość mocny w twarz. Przed Śrem Michał gubi lampkę, która wypadła mu na dziurach. Zatrzymaliśmy się na chwilę, ale poszukiwania nie przyniosły zamierzonego efektu:
Przez Śrem przelatujemy dosyć sprawnie:
Ze Śremu kierujemy się na Dolsk, tutaj zdecydowanie jest większy ruch. Mimo przejechanych +-50km odczuwam zmęczenie, zapewne winny jest wiatr i wysoka temperatura. Dobrym tempem (jak na panujące warunki) docieramy do Borka Wielkopolskiego. Tam się zatrzymujemy dosłownie na chwilę, aby sprawdzić drogę. W tym samym czasie dzwoni Chwast i pyta się jak nam idzie. Czekał już na nas w Krotoszynie. Na wyjeździe z Borka Michałowi odczepia się druga tylna lampka. Tym razem wszyto udało się pozbierać. Z dobrymi nastrojami wyjeżdżamy na Koźmin Wielkopolski:
Dojeżdżamy do Krotoszyna. Tam od dłuższego czasu czaka na nas Tomek ze swoją czasówką:
Za dużo nie zjadłem, za to dużo wypiłem. Nawet wypiłem od Piotrka magnez na skurcze bo zaczynały mnie chwytać...
Po przerwie w 4 ruszamy dalej DW 444. Jedzie się trochę lepiej wiatr nie jest tak odczuwalny, liczne lasy dają chwilę wytchnienia. Natomiast tempo cały czas dobre. Tak docieramy do Antonina, gdzie po niecałych 150km robimy 2 przerwę. Dalsza drogą to jazda DW 447 do Grabowa nad Prosną. Tam też zapada moja decyzja: nie jadę dalej. Tzn powiedziałem chłopakom, że będę jechał za nimi jednak jak odpadnę nie mają już za mną czekać. Jeszcze w 4 docieramy do Doruchowa. Zatrzymuję się, robię sobie przymusową przerwę, a Tomek, Michał i Piotrek jadą dalej. Chwilę posiedziałem w parku po czym zawracam do stacji benzynowej obok której była restauracjo-knajpka. Tam zamawiam dużego schabowego z frytkami i surówką:
Kotlet był trochę przepieprzony, ale po za tym był w porządku. Co najważniejsze kosztowało to jedynie 15zł :D Posiliłem się, odpocząłem i postanowiłem jechać dalej. Miałem dużo czasu, gdyż cała noc z piątku na sobotę oraz sobota była dla roweru. Jechałem sobie tak od 18 do 30km/h. Miałem myśli od takich, aby samemu swoim tempem dojechać do Zakopanego, aż po takie aby zadzwonić po brata żeby przyjechał po mnie te ponad 150km samochodem! Raz jechało się dobrze raz jechało się źle. Po prostu taka sinusoida. Tak też docieram do woj. Łódzkiego:
Dalej drogami o nie najlepszej nawierzchni przemijam kolejne wioski. W Galewicach robię przerwę w Dino gdzie kupuję izobronika oraz gazowany napój. Docieram do byłej DK 8. Po drodze mijam piękny zachód słońca:
Montuje oświetlenie. I kieruję się w stronę Wielunia już DK 74. Gdzieś na przystanku robię przerwę, aby spożyć czekającego izobronika, sprawdzić pociągi i pogadać trochę przez telefon. Jak się później okazało, pociąg z Wielunia był o 1.39 do Poznania Telefon wskazywał godzinę 20, a do dworca miałem +-15km. Tak więc nie spieszyło mi się zanadto. Spokojnym tempem oglądając gwiazdy docieram do miasteczka z którego mam wracać do domu. Pojechałem najpierw obczaić dworzec PKP. Był w stanie krytycznym. Potem pojechałem do sklepu, a następnie pojechałem na dworzec PKS, który się okazał być w o wiele lepszym stanie. Tam też przeczekałem czas który mi pozostał do pociągu. Na dworcu jestem o 1.25 czekam parę minut i wsiadam do pociągu który tym razem przyjechał punktualnie. (tydzień temu wracałem dokładnie tym samym pociągiem z dziewczyną z Krakowa i pociąg miał opóźnienie 1,5h :) ) Podróż przebiegła spokojnie pogadałem sobie z ludźmi w przedziale, rower miałem cały czas na oku. Docieram do Poznania punktualnie. Ostatnie 15km i jestem w domu.
Trzy słowa odnośnie wyjazdu:
1. Rzuciłem się na za duży dystans bez odpowiedniego przygotowania.
2. Upał skutecznie przeszkadzał w jeździe
3. Wiatr dawał w kość bardziej od upału.
4. Wybrałem sobie za mocnych towarzyszy.
5. W przyszłym roku spróbuje po raz 3 podbić Zakopane, mam nadzieję, że skutecznie (Link do pierwszej próby TUTAJ!)
Mimo wszytko dzięki panowie za te wspólne kilometry!
Treningowa 200setka.
Niedziela, 7 czerwca 2015 | dodano:15.06.2015Kategoria 200-300km, Ze zdjęciami
Km: | 212.52 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 08:09 | km/h: | 26.08 |
Pr. maks.: | 49.48 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Zacznę może od pewnej ciekawostki. W tym sezonie nie zrobiłem na szosie jeszcze żadnej ,,setki", za to jest to moja trzecia ,,dwu-setka". Na tą wycieczkę dystans planowany był większy o co najmniej 87,48km. Niestety pogoda ,, nie dopisała". Jednak zacznę może od początku. Umówiłem się z Michałem o 7 w Chomęcicach. Michał właśnie tam spędził noc testując nowo zakupiono materac. Michałowi się tak dobrze spało i się nie wyrobił na czas. Wyjeżdżam parę minut po 7 i spokojnym tempem, przy pięknej pogodzie ruszam do wioski obok:
Podjeżdżam Michał kończy pakowanie się, idziemy jeszcze zobaczyć materac i kilka minut przed 7.30 ruszamy. Nie mamy objętego żadnego celu. Podczas pierwszych kilometrów postanawiamy uderzyć na Kórnik. Z racji na słabą nawierzchnię w WPN-ie, jedziemy przez Stęszew. Jazdą DK 5 to typowa jazda jeden za drugim. Natomiast ze Stęszewa na Mosinę jedziemy większość dyskutując jadąc obok siebie. Parom kierowcom się to nie spodobało... Kiedy oni się nauczą. Przez Mosinę szybki przejazd i po chwili jesteśmy na DW do Kórnika. Kto zna tą drogę zna też ten kościół. Akurat była msza święta:
W miedzy czasie mijamy kilku kolarzy na szosach. Jeden nawet pyta czy jesteśmy ze zgrupki Luboń. Przez Kórnik przejeżdżamy nie zatrzymując się. Nawet zapach z ,, maczka" nie ugiął nas i pojechaliśmy dalej. Za to na około 49km przed Gnieznem robimy krótką przerwę. Była to tzw. sik-pauza oraz Michał musiał wysłać jakiegoś maila czy coś:
W nogach już dobre 50 km postanawiamy w Kostrzynie zrobić krótką przerwę aby usiąść i coś zjeść. Do Kostrzyna prowadzi Michał. Ja poznaje dopiero tereny kiedy jedziemy kawałek przez szlak PP. Po drodze mijamy coraz więcej kolarzy. W samym Kostrzynie zatrzymujemy się na rynku, posilamy się i jedziemy dalej:
Po przerwie mieliśmy jechać na Gniezno, ale pomyliły nas się drogi i ruszyliśmy na Pobiedziska. Chwila moment i jesteśmy w Pobiedziskach. Przejeżdżamy docieramy do byłej krajówki. Szybkie zastanowienie czy uderzamy na Gniezno czy od razu na Kiszkowo. Odpowiedź brzmi Kiszkowo. Tutaj też Michała łapie kryzys, ale odpala dopalacze (mp3 <3 ) i szybciutko docieramy do samego Kiszkowa:
Niestety muzyka też przestała działać i w Kiszkowie robimy przerwę na lodzika. Michał wciąga nawet dwa, a nasze rumaki odpoczywają na słońcu:
Na tym zdjęciu widać różnice wielkości rowerów. Widać też coś jeszcze co zauważyli by tylko wtajemniczenie. Ja jednak wtajemniczę wszystkich. To jest pierwsza dłuższa trasa kiedy Michał jedzie z bagażnikiem na sztycę, a ja mam ze sobą plecak.
W centrum Kiszkowa nie było miejsca, aby zrobić sik-pauzę więc musimy zatrzymać się za. Jednak piękny asfalt ,,ciągnie" nas do przodu i zatrzymujemy się dopiero za Rejowcem:
Na tym zdjęciu widać natomiast różnice wielkości miedzy naszymi rowerami. Na tym odcinku wiatr strasznie doskwierał. Nie wiał centralnie w twarz, ale przeszkadzał. Jaką ulgę poczuliśmy wyjeżdżając na trasę Murowana Goślina - Wągrowiec. Tak też mała zmiana planów i uderzamy na Wągrowiec. Takimi drogami to można jeździć:
Nawet skusiliśmy się na jazdę drogą rowerową:
W Wągrowcu jedziemy zobaczyć skrzyżowanie rzek. Michał nie chciał mi uwierzyć, że jest coś takiego. Niestety zdjęcia nie zrobiłem. Jak dostanę od Michała to postaram się wrzucić. Z Wągrowca cofamy się na Rogoźno. Michał uświadamia mnie, iż z Rogoźna nie jedzie dalej na Czarnków tylko wraca do domu. Jednak ostateczną decyzje podejmie w jak się naje. Droga wojewódzka nr 241 ma również doskonały asfalt. Michał nawet skusił się aby trochę poprowadzić:
W samym malowniczym miasteczku jedziemy na dość dobry makaron. Porcja duża ja się w miarę najadłem. Michał się najadł, końcówkę oddał jeszcze mi:
W nogach prawie 150 km. Godzina około 15. Przystaję na propozycję Michała i nie lecimy dalej na Czarnków, a wracamy do domu. Po posiłku jeszcze 40 minutowa przerwa pod biedronką. Kurcze to dopiero są pochłaniacze czasu na takich wyjazdach. Wracamy przez Murowaną, a dalej żeby uniknąć nie przyjaznej trasy dla rowerzystów przez Czerwonak jedziemy przez Biedrusko. W Biedrusku wjeżdżamy pod pałac. Tam krótka przerwa na podziwiania sprzętu wojskowego oraz odnowionego pałacyku:
W Poznaniu rozdzielamy się na skrzyżowaniu Naramowickiej i Lechickiej. Michał gna szybko do domu bo go nadusiły poważna sprawy. Chyba makaron za szybko się strawił. Ja też pokaźnym tempem przez miasto, koło Cytadeli i przez Garbary. Na Dębcu ,,krótka" (40min) przerwa pod Marty blokiem na pogaduchach. Przy zachodzącym słońcu gnam do domu. Jeden koleś chciał się ze mną ścigać.
On MTB ja szosa. On koło 35 km ja już ponad 200. Mimo to wygrałem. Miedzy Komornikami, a Głuchowem jadę nową drogą:
W domu ląduje koło 21.
Na początku pisałem o pogodzie, która nie dopisała. Chodziło o wiatr który prawie przez całą trasę nam przeszkadzał oraz o upał. Ponad 30 stopni w cieniu. W takich warunkach ciężko zrobić 300km. Tutaj właśnie widać plus jazdy w nocy. Może nie przy takich temperaturach jakie mieliśmy podczas ostatniego WYJAZDU DO KOŁOBRZEGU. Dzięki Michał za dobrą 200 setkę w tych cieżkich warunkach. Do następnego!
Podjeżdżam Michał kończy pakowanie się, idziemy jeszcze zobaczyć materac i kilka minut przed 7.30 ruszamy. Nie mamy objętego żadnego celu. Podczas pierwszych kilometrów postanawiamy uderzyć na Kórnik. Z racji na słabą nawierzchnię w WPN-ie, jedziemy przez Stęszew. Jazdą DK 5 to typowa jazda jeden za drugim. Natomiast ze Stęszewa na Mosinę jedziemy większość dyskutując jadąc obok siebie. Parom kierowcom się to nie spodobało... Kiedy oni się nauczą. Przez Mosinę szybki przejazd i po chwili jesteśmy na DW do Kórnika. Kto zna tą drogę zna też ten kościół. Akurat była msza święta:
W miedzy czasie mijamy kilku kolarzy na szosach. Jeden nawet pyta czy jesteśmy ze zgrupki Luboń. Przez Kórnik przejeżdżamy nie zatrzymując się. Nawet zapach z ,, maczka" nie ugiął nas i pojechaliśmy dalej. Za to na około 49km przed Gnieznem robimy krótką przerwę. Była to tzw. sik-pauza oraz Michał musiał wysłać jakiegoś maila czy coś:
W nogach już dobre 50 km postanawiamy w Kostrzynie zrobić krótką przerwę aby usiąść i coś zjeść. Do Kostrzyna prowadzi Michał. Ja poznaje dopiero tereny kiedy jedziemy kawałek przez szlak PP. Po drodze mijamy coraz więcej kolarzy. W samym Kostrzynie zatrzymujemy się na rynku, posilamy się i jedziemy dalej:
Po przerwie mieliśmy jechać na Gniezno, ale pomyliły nas się drogi i ruszyliśmy na Pobiedziska. Chwila moment i jesteśmy w Pobiedziskach. Przejeżdżamy docieramy do byłej krajówki. Szybkie zastanowienie czy uderzamy na Gniezno czy od razu na Kiszkowo. Odpowiedź brzmi Kiszkowo. Tutaj też Michała łapie kryzys, ale odpala dopalacze (mp3 <3 ) i szybciutko docieramy do samego Kiszkowa:
Niestety muzyka też przestała działać i w Kiszkowie robimy przerwę na lodzika. Michał wciąga nawet dwa, a nasze rumaki odpoczywają na słońcu:
Na tym zdjęciu widać różnice wielkości rowerów. Widać też coś jeszcze co zauważyli by tylko wtajemniczenie. Ja jednak wtajemniczę wszystkich. To jest pierwsza dłuższa trasa kiedy Michał jedzie z bagażnikiem na sztycę, a ja mam ze sobą plecak.
W centrum Kiszkowa nie było miejsca, aby zrobić sik-pauzę więc musimy zatrzymać się za. Jednak piękny asfalt ,,ciągnie" nas do przodu i zatrzymujemy się dopiero za Rejowcem:
Na tym zdjęciu widać natomiast różnice wielkości miedzy naszymi rowerami. Na tym odcinku wiatr strasznie doskwierał. Nie wiał centralnie w twarz, ale przeszkadzał. Jaką ulgę poczuliśmy wyjeżdżając na trasę Murowana Goślina - Wągrowiec. Tak też mała zmiana planów i uderzamy na Wągrowiec. Takimi drogami to można jeździć:
Nawet skusiliśmy się na jazdę drogą rowerową:
W Wągrowcu jedziemy zobaczyć skrzyżowanie rzek. Michał nie chciał mi uwierzyć, że jest coś takiego. Niestety zdjęcia nie zrobiłem. Jak dostanę od Michała to postaram się wrzucić. Z Wągrowca cofamy się na Rogoźno. Michał uświadamia mnie, iż z Rogoźna nie jedzie dalej na Czarnków tylko wraca do domu. Jednak ostateczną decyzje podejmie w jak się naje. Droga wojewódzka nr 241 ma również doskonały asfalt. Michał nawet skusił się aby trochę poprowadzić:
W samym malowniczym miasteczku jedziemy na dość dobry makaron. Porcja duża ja się w miarę najadłem. Michał się najadł, końcówkę oddał jeszcze mi:
W nogach prawie 150 km. Godzina około 15. Przystaję na propozycję Michała i nie lecimy dalej na Czarnków, a wracamy do domu. Po posiłku jeszcze 40 minutowa przerwa pod biedronką. Kurcze to dopiero są pochłaniacze czasu na takich wyjazdach. Wracamy przez Murowaną, a dalej żeby uniknąć nie przyjaznej trasy dla rowerzystów przez Czerwonak jedziemy przez Biedrusko. W Biedrusku wjeżdżamy pod pałac. Tam krótka przerwa na podziwiania sprzętu wojskowego oraz odnowionego pałacyku:
W Poznaniu rozdzielamy się na skrzyżowaniu Naramowickiej i Lechickiej. Michał gna szybko do domu bo go nadusiły poważna sprawy. Chyba makaron za szybko się strawił. Ja też pokaźnym tempem przez miasto, koło Cytadeli i przez Garbary. Na Dębcu ,,krótka" (40min) przerwa pod Marty blokiem na pogaduchach. Przy zachodzącym słońcu gnam do domu. Jeden koleś chciał się ze mną ścigać.
On MTB ja szosa. On koło 35 km ja już ponad 200. Mimo to wygrałem. Miedzy Komornikami, a Głuchowem jadę nową drogą:
W domu ląduje koło 21.
Na początku pisałem o pogodzie, która nie dopisała. Chodziło o wiatr który prawie przez całą trasę nam przeszkadzał oraz o upał. Ponad 30 stopni w cieniu. W takich warunkach ciężko zrobić 300km. Tutaj właśnie widać plus jazdy w nocy. Może nie przy takich temperaturach jakie mieliśmy podczas ostatniego WYJAZDU DO KOŁOBRZEGU. Dzięki Michał za dobrą 200 setkę w tych cieżkich warunkach. Do następnego!
Poznań-Kołobrzeg w jedną noc.
Piątek, 15 maja 2015 | dodano:04.06.2015Kategoria 200-300km, TCT, Ze zdjęciami, Poznań-Kołobrzeg!
Km: | 295.81 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 12:04 | km/h: | 24.51 |
Pr. maks.: | 60.65 | Temperatura: | 12.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Zastanawiam się czy by nie zrobić nowej kategorii na blogu: Poznań - Kołobrzeg. W końcu jest to nasza etatowa trasa, którą przynajmniej raz w roku przejadę jak nie więcej. To wcale nie był by taki głupi pomysł. Kwestia przemyślenia. Tymczasem kilka słów o samej wycieczce...
W tym roku wyjechaliśmy dosyć wcześnie i nie chodzi mi tu o godzinę jak o datę. Ruszamy już 15 maja. Na starcie pojawia się 12 ochotników. Nie mogło by zabraknąć wspólnego zdjęcia:
Z lekkim poślizgiem ruszamy w kierunku Szamotuł. W tym roku nie popełniamy błędu z zeszłego i ruszamy drogą wojewódzką zamiast bocznymi, które mają pełno dziur. Widać różnicę wyjazdu prawie miesiąc wcześniej. Już przed Szamotułami widać po woli zachodzące słońce:
W zeszłym roku taki widok obserwowaliśmy za Szamotułami. Oczywiście nie mogło zabraknąć tradycyjnej przerwy pod biedrą na nocne zakupy:
Po zakupach i spakowaniu się ruszamy w kierunku Czarnkowa. Zrobiło już się ciemno. Jeszcze przed Obrzyckiej 3minutowa sik-pauza. Lampki poszły w ruch i jedziemy dalej:
Robi się coraz zimniej. Postanowiliśmy nie robić przerwy w Czarnkowie tradycyjnie koło mostu tylko zaraz na początku na stacji benzynowej. Zawsze można się trochę ogrzać i zjeść ciepłego Hot-Doga lub wypić kawę. Także tutaj każdy ubiera praktycznie wszytko co ma. Temperatura już spadła grubo poniżej 10 stopni. Za Notecią spore mgły, przez co odczuwalna temperatura jeszcze mniejsza. W Trzciance nie planujemy przerwy. Jedynie czekamy na resztę grupy bo się trochę poszarpaliśmy. Ja szybko korzystam i robię sik-pauzę. W komplecie ruszamy dalej:
Jazda w lesie z takim oświetleniem jakim dysponowaliśmy to nic strasznego. Jednak, żadne oświetlenie nie zatrzyma wyobraźni, która zaczyna pracować, jak słychać zwierzynę biegnącą w lesie zaraz przy drodze. W taki właśnie warunkach docieramy do województwa Zachodnio-Pomorskiego:
Temperatura nie ,,próżnowała" i cały czas spadała na łeb na szyję:
Plan był dojechać do Wałcza zapytać się czy jest czynna grochówka na trasie. Jednak temperatura wymusiła na nas postój konieczny. Znajdujemy w Wałczu stacje, która jest czynna i gdzie można wejść do środka. Był Orlen, ale nie było Hot-Dog'ów. Na dworze coraz zimniej, a my musimy jechać dalej. Trzeba sobie jakoś dodatkowo radzić:
Na stacji dwóch ochotników rezygnuje z dalszej jazdy i wracają na pociąg. W 10 osób jedziemy dalej w te prawie, że arktyczne warunki. Każdy myślał tylko o ciepłej grochówce, a temperatura dalej spadała:
Robimy chwilową przerwę w lesie czekając na resztą. Jakby ktoś chciał z nami jechać to w tym momencie napiszę dwie rzeczy. Taka temperatura spotkała nas po raz pierwszy wcześniej najzimniej było koło 4-5 stopni. Drugą sprawą jest oświetlenie. Każdy posiada jakąś dobrą lampkę, więc nie ma się o co martwić:
Po za tym takie lampki nie są drogie. Grochówka była całe szczęście czynna. Wchodzimy do środka, a na widok kominka wszystkim pojawia się szczery uśmiech na twarzy. Spędzamy tam dobre 2h. Grochówka się znajduję na początku byłego pasa startowego:
Słońce zaczyna świecić już prawie z pełną mocą, co widać na jeziorach. Widok niesamowity:
Kilka kilometrów dalej mijamy słynny znak. Tak blisko, a jednak tak daleko. Jednak nie ma co narzekać robi się ciepło:
W samym Czaplinku chwilowa przerwa na stacji, aby móc skorzystać z toalety. Chwilę później postanawiamy podzielić się na dwie grupy. Pomysł został zaakceptowany. Grupa szosowa jedzie pierwsza, mamy spotkać się w Białogardzie. Jak wiadomo przed tym mamy drogę 100-zakrętów, gdzie jest cudownie pięknie:
W Białogardzie czekamy za resztą. Szosowcy lecą dalej do Kołobrzegu kupić miedzy innymi bilety. Tam też poczekamy za resztą. Nie mogło oczywiście zabraknąć fotki pod tablicą Kołobrzeg. Ile razy już tam byłem, a ile razy jeszcze tam będę:
Po zakupieniu jedziemy pod latarnie, gdzie spotykamy się z całą ekipą. Zdjęcie muszę wstawić beze mnie. bo oczywiście jak poprosiłem kogoś aby zrobił fotkę to musiał uciąć czubek latarni ech...
Niestety przez mróz w nocy przyjeżdżamy dosyć późno. Nie mamy za dużo czasu więc pierwsze co robimy to uderzamy na rybkę:
Nie mogło oczywiście zabraknąć zbiorowej fotki na plaży! Po raz kolejny udało się!
Taka ciekawostka: mój canyon po raz pierwszy zawitał w Kołobrzegu. Nad morzem był w Świnoujściu w zeszłym roku.
Młody nawet wygrywając zakład wszedł do wody. Temperatura na dworze koło 12 stopni wody poniżej 10, ech czego się nie robi dla piwa :P Tak więc robimy zakupy do pociągu i lecimy na dworzec równo 14.50 wyjeżdżamy do Poznania:
W pociągu świętowania nie mogło zabraknąć. Rekordzista pobił swój rekord o 190km! Da się!
Dzięki panowie za kolejny wspaniały wyjazd. Wszystkich, którzy by chcieli dołączyć zapraszam do śledzenia nas na FB.
W tym roku wyjechaliśmy dosyć wcześnie i nie chodzi mi tu o godzinę jak o datę. Ruszamy już 15 maja. Na starcie pojawia się 12 ochotników. Nie mogło by zabraknąć wspólnego zdjęcia:
Z lekkim poślizgiem ruszamy w kierunku Szamotuł. W tym roku nie popełniamy błędu z zeszłego i ruszamy drogą wojewódzką zamiast bocznymi, które mają pełno dziur. Widać różnicę wyjazdu prawie miesiąc wcześniej. Już przed Szamotułami widać po woli zachodzące słońce:
W zeszłym roku taki widok obserwowaliśmy za Szamotułami. Oczywiście nie mogło zabraknąć tradycyjnej przerwy pod biedrą na nocne zakupy:
Po zakupach i spakowaniu się ruszamy w kierunku Czarnkowa. Zrobiło już się ciemno. Jeszcze przed Obrzyckiej 3minutowa sik-pauza. Lampki poszły w ruch i jedziemy dalej:
Robi się coraz zimniej. Postanowiliśmy nie robić przerwy w Czarnkowie tradycyjnie koło mostu tylko zaraz na początku na stacji benzynowej. Zawsze można się trochę ogrzać i zjeść ciepłego Hot-Doga lub wypić kawę. Także tutaj każdy ubiera praktycznie wszytko co ma. Temperatura już spadła grubo poniżej 10 stopni. Za Notecią spore mgły, przez co odczuwalna temperatura jeszcze mniejsza. W Trzciance nie planujemy przerwy. Jedynie czekamy na resztę grupy bo się trochę poszarpaliśmy. Ja szybko korzystam i robię sik-pauzę. W komplecie ruszamy dalej:
Jazda w lesie z takim oświetleniem jakim dysponowaliśmy to nic strasznego. Jednak, żadne oświetlenie nie zatrzyma wyobraźni, która zaczyna pracować, jak słychać zwierzynę biegnącą w lesie zaraz przy drodze. W taki właśnie warunkach docieramy do województwa Zachodnio-Pomorskiego:
Temperatura nie ,,próżnowała" i cały czas spadała na łeb na szyję:
Plan był dojechać do Wałcza zapytać się czy jest czynna grochówka na trasie. Jednak temperatura wymusiła na nas postój konieczny. Znajdujemy w Wałczu stacje, która jest czynna i gdzie można wejść do środka. Był Orlen, ale nie było Hot-Dog'ów. Na dworze coraz zimniej, a my musimy jechać dalej. Trzeba sobie jakoś dodatkowo radzić:
Na stacji dwóch ochotników rezygnuje z dalszej jazdy i wracają na pociąg. W 10 osób jedziemy dalej w te prawie, że arktyczne warunki. Każdy myślał tylko o ciepłej grochówce, a temperatura dalej spadała:
Robimy chwilową przerwę w lesie czekając na resztą. Jakby ktoś chciał z nami jechać to w tym momencie napiszę dwie rzeczy. Taka temperatura spotkała nas po raz pierwszy wcześniej najzimniej było koło 4-5 stopni. Drugą sprawą jest oświetlenie. Każdy posiada jakąś dobrą lampkę, więc nie ma się o co martwić:
Po za tym takie lampki nie są drogie. Grochówka była całe szczęście czynna. Wchodzimy do środka, a na widok kominka wszystkim pojawia się szczery uśmiech na twarzy. Spędzamy tam dobre 2h. Grochówka się znajduję na początku byłego pasa startowego:
Słońce zaczyna świecić już prawie z pełną mocą, co widać na jeziorach. Widok niesamowity:
Kilka kilometrów dalej mijamy słynny znak. Tak blisko, a jednak tak daleko. Jednak nie ma co narzekać robi się ciepło:
W samym Czaplinku chwilowa przerwa na stacji, aby móc skorzystać z toalety. Chwilę później postanawiamy podzielić się na dwie grupy. Pomysł został zaakceptowany. Grupa szosowa jedzie pierwsza, mamy spotkać się w Białogardzie. Jak wiadomo przed tym mamy drogę 100-zakrętów, gdzie jest cudownie pięknie:
W Białogardzie czekamy za resztą. Szosowcy lecą dalej do Kołobrzegu kupić miedzy innymi bilety. Tam też poczekamy za resztą. Nie mogło oczywiście zabraknąć fotki pod tablicą Kołobrzeg. Ile razy już tam byłem, a ile razy jeszcze tam będę:
Po zakupieniu jedziemy pod latarnie, gdzie spotykamy się z całą ekipą. Zdjęcie muszę wstawić beze mnie. bo oczywiście jak poprosiłem kogoś aby zrobił fotkę to musiał uciąć czubek latarni ech...
Niestety przez mróz w nocy przyjeżdżamy dosyć późno. Nie mamy za dużo czasu więc pierwsze co robimy to uderzamy na rybkę:
Nie mogło oczywiście zabraknąć zbiorowej fotki na plaży! Po raz kolejny udało się!
Taka ciekawostka: mój canyon po raz pierwszy zawitał w Kołobrzegu. Nad morzem był w Świnoujściu w zeszłym roku.
Młody nawet wygrywając zakład wszedł do wody. Temperatura na dworze koło 12 stopni wody poniżej 10, ech czego się nie robi dla piwa :P Tak więc robimy zakupy do pociągu i lecimy na dworzec równo 14.50 wyjeżdżamy do Poznania:
W pociągu świętowania nie mogło zabraknąć. Rekordzista pobił swój rekord o 190km! Da się!
Dzięki panowie za kolejny wspaniały wyjazd. Wszystkich, którzy by chcieli dołączyć zapraszam do śledzenia nas na FB.
Pierwsza 2-setka w sezonie!
Sobota, 11 kwietnia 2015 | dodano:13.04.2015Kategoria 200-300km, TCT, Ze zdjęciami
Km: | 207.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:15 | km/h: | 28.58 |
Pr. maks.: | 47.41 | Temperatura: | 22.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Jest to zapewne historyczne dla mnie wydarzenie. Mamy dopiero początek kwietnia, ja mam przejechane niespełna 500km w tym roku, a tu taki dystans. Sam pomysł na wycieczkę podrzucił Kuba. Zrobił wydarzenie na stronie TCT i zaprosił ludzi. Problem polegał na krótkim dystansie (ok. 130km) i powrót miał być pociągiem. Zadzwoniłem do Michała. Tak jak myślałem nie oparł się mojej propozycji i również był chętny na powrót rowerem do domu.
Chłopacy spotykają się o 8 na skrzyżowaniu Bułgarskiej/Bukowskiej. Jak już ruszyli dostałem znak iż jest czas na mnie. Zrobiłem sobie zdjęcie i ruszam na spotkanie z 4 osobową ekipą:
Szybki przejazd przez okoliczne wsie. Po drodze zastanawiam się czy ja będę musiał czekać czy oni na mnie. Jednak udało się idealnie wpasować. Bez żadnej przerwy ruszamy w piątkę w kierunku Buku:
Jedziemy po zmianach jeden za jeden. Prędkość koło 32km/h wiatr mocny boczny, ale raczej nie przeszkadza. Przez sam Buk jedziemy niestety przez centrum. Jednak nie robimy przerwy. Ta natomiast nastąpiła w Opalenicy na ryneczku:
Nieźle jak na początek sezonu. 30km dobrym tempem i dopiero pierwsza przerwa. Parę żartów opowiedzianych, parę batonów zjedzonych i ruszamy dalej. Miedzy Opalenicą, a Nowym Tomyślem nie działo się nic specjalnego. Postanowiliśmy wjechać do Nowego Tomyśla na lody, ale jeszcze były nie czynne. Zrobiliśmy przerwę pod biedronką. Na licznikach 50km, my już po 2 przerwie. Wyjeżdżając z tego ładnego miasteczka udało mi się uchwycić wielki kosz wiklinowy:
Kolejny cel Zbąszyń. Trasa wiedzie bardzo ładnymi drogami wojewódzkimi przez las. Temperatura grubo powyżej 20 stopni Celsjusza. W miedzy czasie przerwa na siku. Ja korzystam i ściągam bluzę. Szczerze powiedziawszy uważam, że nie ma co narzekać na polskie drogi:
W samym Zbąszyniu nie robimy przerwy. Jednak za tym miasteczkiem zmieniamy trochę kierunek jazdy i wiatr nam zdecydowanie przeszkadza. Tak więc przymusową przerwę robimy w Kosieczynie na puszkę coli. Przy okazji możemy zobaczyć ładny drewniany kościół z XVw.
Poszedłem zajrzeć do środka. Zaraz za mną przyszedł Michał. Panie które sprzątały trochę się zdziwiły naszą obecnością. Chwilę posiedziałem i poszedłem do chłopaków. Znowu kilka żartów i jedziemy dalej. Po paru kilometrach pada pierwsza setka w tym sezonie:
Wiatr dawał się we znaki. Pod kościołem nie było toalety więc w pobliskim lesie robimy przymusową przerwę. Z Michałem ,,łapiemy" traktor który jedzie idealnie 40km/h. Niestety reszta została, a sam traktor po chwili skręcał. W końcu docieramy zobaczyć lotnisko Babimost. Dla mnie i Michała był to cel naszej wycieczki:
Tutaj robimy długą przerwę. Rozmowy tyczyły się przede wszystkim sprawami związanymi z podróżami, czy to wyprawy rowerowe, czy podróże camperem, czy też wyjazdy służbowe można zaliczyć do podróży i wiele innych. Po posileniu się jedziemy dalej. Kilka kilometrów jeszcze pod wiatr i dojeżdżamy do DK 32. Tam też ostatnie wspólne zdjęcie:
Dominik Kuba i Piotr jadą dalej pod wiatr abym osiągnąć cel, czyli Zieloną Górę. Ja z Michałem ruszam z wiatrem w kierunku Wolsztyna. Rozdzielając się miałem średnią nie całe 26km/h. Tutaj było można poczuć siłę wiatru. Dobrze ponad 120km w nogach i mimo to prędkość nie spadała poniżej 35km/h. Takim właśnie tempem docieramy do Wolsztyna, gdzie robimy przerwę na Fast-Fooda i zakupy w biedronce
Łączny czas przerwy 1h! Prędkość po Wolsztynie wcale nie zmalała cały czas powyżej 33km/h. Planowaliśmy zrobić przerwę po 30 km za Grodziskiem, ale się tak dobrze jechało, że pojechaliśmy dalej. W sumie nic dziwnego, wiatr w plecy i piękny asfalt.
Siku się chciało coraz bardziej, ale kilometrów do mety coraz mniej, a prędkość nadal dobra. Tak też mijamy Stęszew i skręcamy w kierunku Walerianowa. W miedzy czasie pada pierwsze 200km w tym sezonie:
Mieliśmy wjechać do Ani na szybką kawę, ale akurat dzisiaj miała grilla więc załapujemy się na kiełbaskę i ZIMNIE PIWKO!
Po około 30 minutach jadę do domu. Muszę jednak pożyczyć od Ani przednią lampkę bo zapomniałem. I tak dojeżdżam do domu z dystansem 207,02 i średnią prędkością 28,54km/h, co mnie bardzo cieszy jak na 11 kwietnia :)
Dzięki panowie za wspólne kręcenie. Dzięki Michał za naprawdę mocną końcówkę. Te ostatnie 60km bez przerwy z tą prędkością to jest coś! Trzeba działać aby marzenia spełnić na ten rok! :)
Chłopacy spotykają się o 8 na skrzyżowaniu Bułgarskiej/Bukowskiej. Jak już ruszyli dostałem znak iż jest czas na mnie. Zrobiłem sobie zdjęcie i ruszam na spotkanie z 4 osobową ekipą:
Szybki przejazd przez okoliczne wsie. Po drodze zastanawiam się czy ja będę musiał czekać czy oni na mnie. Jednak udało się idealnie wpasować. Bez żadnej przerwy ruszamy w piątkę w kierunku Buku:
Jedziemy po zmianach jeden za jeden. Prędkość koło 32km/h wiatr mocny boczny, ale raczej nie przeszkadza. Przez sam Buk jedziemy niestety przez centrum. Jednak nie robimy przerwy. Ta natomiast nastąpiła w Opalenicy na ryneczku:
Nieźle jak na początek sezonu. 30km dobrym tempem i dopiero pierwsza przerwa. Parę żartów opowiedzianych, parę batonów zjedzonych i ruszamy dalej. Miedzy Opalenicą, a Nowym Tomyślem nie działo się nic specjalnego. Postanowiliśmy wjechać do Nowego Tomyśla na lody, ale jeszcze były nie czynne. Zrobiliśmy przerwę pod biedronką. Na licznikach 50km, my już po 2 przerwie. Wyjeżdżając z tego ładnego miasteczka udało mi się uchwycić wielki kosz wiklinowy:
Kolejny cel Zbąszyń. Trasa wiedzie bardzo ładnymi drogami wojewódzkimi przez las. Temperatura grubo powyżej 20 stopni Celsjusza. W miedzy czasie przerwa na siku. Ja korzystam i ściągam bluzę. Szczerze powiedziawszy uważam, że nie ma co narzekać na polskie drogi:
W samym Zbąszyniu nie robimy przerwy. Jednak za tym miasteczkiem zmieniamy trochę kierunek jazdy i wiatr nam zdecydowanie przeszkadza. Tak więc przymusową przerwę robimy w Kosieczynie na puszkę coli. Przy okazji możemy zobaczyć ładny drewniany kościół z XVw.
Poszedłem zajrzeć do środka. Zaraz za mną przyszedł Michał. Panie które sprzątały trochę się zdziwiły naszą obecnością. Chwilę posiedziałem i poszedłem do chłopaków. Znowu kilka żartów i jedziemy dalej. Po paru kilometrach pada pierwsza setka w tym sezonie:
Wiatr dawał się we znaki. Pod kościołem nie było toalety więc w pobliskim lesie robimy przymusową przerwę. Z Michałem ,,łapiemy" traktor który jedzie idealnie 40km/h. Niestety reszta została, a sam traktor po chwili skręcał. W końcu docieramy zobaczyć lotnisko Babimost. Dla mnie i Michała był to cel naszej wycieczki:
Tutaj robimy długą przerwę. Rozmowy tyczyły się przede wszystkim sprawami związanymi z podróżami, czy to wyprawy rowerowe, czy podróże camperem, czy też wyjazdy służbowe można zaliczyć do podróży i wiele innych. Po posileniu się jedziemy dalej. Kilka kilometrów jeszcze pod wiatr i dojeżdżamy do DK 32. Tam też ostatnie wspólne zdjęcie:
Dominik Kuba i Piotr jadą dalej pod wiatr abym osiągnąć cel, czyli Zieloną Górę. Ja z Michałem ruszam z wiatrem w kierunku Wolsztyna. Rozdzielając się miałem średnią nie całe 26km/h. Tutaj było można poczuć siłę wiatru. Dobrze ponad 120km w nogach i mimo to prędkość nie spadała poniżej 35km/h. Takim właśnie tempem docieramy do Wolsztyna, gdzie robimy przerwę na Fast-Fooda i zakupy w biedronce
Łączny czas przerwy 1h! Prędkość po Wolsztynie wcale nie zmalała cały czas powyżej 33km/h. Planowaliśmy zrobić przerwę po 30 km za Grodziskiem, ale się tak dobrze jechało, że pojechaliśmy dalej. W sumie nic dziwnego, wiatr w plecy i piękny asfalt.
Siku się chciało coraz bardziej, ale kilometrów do mety coraz mniej, a prędkość nadal dobra. Tak też mijamy Stęszew i skręcamy w kierunku Walerianowa. W miedzy czasie pada pierwsze 200km w tym sezonie:
Mieliśmy wjechać do Ani na szybką kawę, ale akurat dzisiaj miała grilla więc załapujemy się na kiełbaskę i ZIMNIE PIWKO!
Po około 30 minutach jadę do domu. Muszę jednak pożyczyć od Ani przednią lampkę bo zapomniałem. I tak dojeżdżam do domu z dystansem 207,02 i średnią prędkością 28,54km/h, co mnie bardzo cieszy jak na 11 kwietnia :)
Dzięki panowie za wspólne kręcenie. Dzięki Michał za naprawdę mocną końcówkę. Te ostatnie 60km bez przerwy z tą prędkością to jest coś! Trzeba działać aby marzenia spełnić na ten rok! :)
Na obiad do Piły.
Sobota, 20 września 2014 | dodano:26.09.2014Kategoria 200-300km, Ze zdjęciami
Km: | 236.72 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 08:11 | km/h: | 28.93 |
Pr. maks.: | 66.81 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Ostatnie dni kiedy to można zrobić taki dystans. Ja ma dylemat jechać na rower z Michałem czy jechać z moją dziewczyną do rodziny. Tutaj właśnie idealnie pasuję słowo kompromis. Jadę rowerem z Michałem do rodziny do Piły. Rano było dosyć chłodno przez towarzyszące mgły:
Zakładam nogawki i bluzę i jadę na spotkanie z Michałem na rondzie obornickim. Wczoraj nie miałem czasu aby zrobić zakupy na wyjazd więc podjeżdżamy jeszcze tym razem do Lidla i o 9.30 ruszamy w trasę. Na trasie ruch jest spory mgła mimo później godziny też wydaję się nie odpuszczać:
Na głównej trasie nie było jeszcze tak źle jednak przed Obornikami Michał nakazuję jechać w prawo i tam widoczność była naprawdę ograniczona. Jednak ruch tutaj zdecydowanie mniejszy, jedzie się naprawdę przyjemnie. Chociaż mgła osadza się wszędzie, na liczniku kierownicy, a co gorsza na ubraniach:
Wyjeżdżamy przed samymi Obornikami kawałek zakazem i kontynuujemy dalej trasę do Piły. Jakoś nam mocy odeszło i jedziemy koło 28 rozmawiając, ale dostaję czasami zadyszki... Jednak przerwy nie robimy, jedziemy cały czas. Tak też docieramy do Chodzieży kilka kilometrów przed brak asfaltu skutecznie uniemożliwia radość z jazdy. Niestety w mieście robimy krótką 10min przerwy na siku oraz kawałek czekolady. Dała ona nam siły, przecież nie możliwe, aby nagle wiatr zaczął po naszej myśli wiał. Przed Ujściem V-max. Po chwili widzimy znak Piła:
Musieliśmy dojechać do centrum. Parę kilometrów zostało jednak myśl, że czeka nas kawał dobrego mięsa pozwalał gnać powyżej 30km/h. Docieramy kilka minut przed 13. Wchodzimy pijemy zimne picie chwila dyskusji i dostajemy pyszny obiad. Potem czas na odpoczynek oraz czas dla obiadu aby się ułożył. Równo o godzinie 15 jesteśmy znowu przy znaku Piła, tym razem skreślonym. Kawałek dalej jest Ujście. Z ,,lotu" robię fotkę ładnie prezentującego się kościoła:
Ten kawałek był najgorszy... Podjazd, duży podjazd później, długi lekki podjazd. Nie powiem bo się trochę zmęczyłem. Przed samym Czarnkowem zjazd, ale zaraz za nim kolejny podjazd. Chwycił mnie kryzys musieliśmy się zatrzymać w nie planowanym miejscu. Zrobiłem szybkie siku i wyciągnąłem tajną broń MONSTERA. Jednak 3h snu to za mało. Ruszamy dalej, przez Obrzycko tylko przejeżdżamy. W Szamotułach jakaś procesja, policjant nie chciał na puścić między ludźmi musimy jechać na około. W tym momencie dogania nas Marta z rodzicami. My z braku zapasów robimy przerwę pod Lidlem.
Po krótkiej przerwie ruszamy w kierunku domu. Z racji, że mi się spieszy jedziemy w systemie jeden za drugim. Teraz bardziej Michał jest na przodach ja trzymam jego koło (v~33km/h) Jedyną przerwę robimy w Przeźmierowie na światłach, w sumie nie można tego zaliczyć do przerwy bo ledwo się wypnę już jedziemy dalej. Rozdzielamy się Junikowie. Ja gnam ile sił w nogach do domu, a jak widać ich trochę zostało:
W domu melduję się punkt 20. Szybka kąpiel wsiadam w samochód i jadę wraz z Martą na imieniny kuzyna.
Dzięki Michał za, śmiało można powiedzieć, kolejną 2-setkę w tym sezonie.
Zakładam nogawki i bluzę i jadę na spotkanie z Michałem na rondzie obornickim. Wczoraj nie miałem czasu aby zrobić zakupy na wyjazd więc podjeżdżamy jeszcze tym razem do Lidla i o 9.30 ruszamy w trasę. Na trasie ruch jest spory mgła mimo później godziny też wydaję się nie odpuszczać:
Na głównej trasie nie było jeszcze tak źle jednak przed Obornikami Michał nakazuję jechać w prawo i tam widoczność była naprawdę ograniczona. Jednak ruch tutaj zdecydowanie mniejszy, jedzie się naprawdę przyjemnie. Chociaż mgła osadza się wszędzie, na liczniku kierownicy, a co gorsza na ubraniach:
Wyjeżdżamy przed samymi Obornikami kawałek zakazem i kontynuujemy dalej trasę do Piły. Jakoś nam mocy odeszło i jedziemy koło 28 rozmawiając, ale dostaję czasami zadyszki... Jednak przerwy nie robimy, jedziemy cały czas. Tak też docieramy do Chodzieży kilka kilometrów przed brak asfaltu skutecznie uniemożliwia radość z jazdy. Niestety w mieście robimy krótką 10min przerwy na siku oraz kawałek czekolady. Dała ona nam siły, przecież nie możliwe, aby nagle wiatr zaczął po naszej myśli wiał. Przed Ujściem V-max. Po chwili widzimy znak Piła:
Musieliśmy dojechać do centrum. Parę kilometrów zostało jednak myśl, że czeka nas kawał dobrego mięsa pozwalał gnać powyżej 30km/h. Docieramy kilka minut przed 13. Wchodzimy pijemy zimne picie chwila dyskusji i dostajemy pyszny obiad. Potem czas na odpoczynek oraz czas dla obiadu aby się ułożył. Równo o godzinie 15 jesteśmy znowu przy znaku Piła, tym razem skreślonym. Kawałek dalej jest Ujście. Z ,,lotu" robię fotkę ładnie prezentującego się kościoła:
Ten kawałek był najgorszy... Podjazd, duży podjazd później, długi lekki podjazd. Nie powiem bo się trochę zmęczyłem. Przed samym Czarnkowem zjazd, ale zaraz za nim kolejny podjazd. Chwycił mnie kryzys musieliśmy się zatrzymać w nie planowanym miejscu. Zrobiłem szybkie siku i wyciągnąłem tajną broń MONSTERA. Jednak 3h snu to za mało. Ruszamy dalej, przez Obrzycko tylko przejeżdżamy. W Szamotułach jakaś procesja, policjant nie chciał na puścić między ludźmi musimy jechać na około. W tym momencie dogania nas Marta z rodzicami. My z braku zapasów robimy przerwę pod Lidlem.
Po krótkiej przerwie ruszamy w kierunku domu. Z racji, że mi się spieszy jedziemy w systemie jeden za drugim. Teraz bardziej Michał jest na przodach ja trzymam jego koło (v~33km/h) Jedyną przerwę robimy w Przeźmierowie na światłach, w sumie nie można tego zaliczyć do przerwy bo ledwo się wypnę już jedziemy dalej. Rozdzielamy się Junikowie. Ja gnam ile sił w nogach do domu, a jak widać ich trochę zostało:
W domu melduję się punkt 20. Szybka kąpiel wsiadam w samochód i jadę wraz z Martą na imieniny kuzyna.
Dzięki Michał za, śmiało można powiedzieć, kolejną 2-setkę w tym sezonie.