blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(26)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sq3mko.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

TCT

Dystans całkowity:3555.42 km (w terenie 22.00 km; 0.62%)
Czas w ruchu:139:40
Średnia prędkość:25.46 km/h
Maksymalna prędkość:75.07 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:323.22 km i 12h 41m
Więcej statystyk

Poznań Kołobrzeg po raz 9!

Sobota, 18 maja 2019 | dodano:21.05.2019Kategoria Ze zdjęciami, TCT, Poznań-Kołobrzeg!, 200-300km
Km:289.70Km teren:0.00 Czas:10:46km/h:26.91
Pr. maks.:64.38Temperatura:15.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Tradycji stało się zadość i po raz kolejny wsiadam na rower, aby być po kilkunastu godzinach być nad morzem. Mimo kiepskiego sezonu, małej ilości przejechanych kilometrów zdecydowałem się na ten krok. W tym roku główny wyjazd organizowany przez TCT był już w Maju, a ja niestety nie mogłem wtedy jechać. Znalazłem dwóch śmiałków, którzy mnie wspierali na wyjeździe: Piotra i Szymona. Umówiliśmy się tradycyjnie na Ogrodach pod Technikum o 17. Tego dnia od rana byłem jeszcze w pracy, a wracając z niej lał deszcz. Wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Całę szczęście padać przestało. Przesunęliśmy godzinę spotkania na 17.45. Wyjeżdżając z domu świeciło słońce i asfalt był już prawie całkowicie suchy:

Dojechałem na miejsce o 17:44:43. Szymon już czekał, po chwili dołączył do nas Piotr. Po krótkiej rozmowie i ustaleniu szczegółów trasy, zrobiliśmy wspólne zdjęcie i ruszyliśmy ok. 18:

Wyjazd z Poznania nigdy nie był przyjemny. Całę szczęście bocznymi drogami Smochowic dotarliśmy do drogi na Kiekrz. Dalej kierowaliśmy się na Rokietnicę. Jechało się przyjemnie, wiatr minimalny temperatura odpowiednia, czego chcieć więcej i do tego wszędzie zielono:

Bocznymi drogami dotarliśmy do Szamotuł, gdzie zrobiliśmy przerwę w Lidlu na zakupy na noc. Z Szamotuł dalej udaliśmy się na Obrzycko. Słońce jeszcze było wysoko na niebie. Na tym odcinku jest bardzo ładna oraz bardzo długa droga rowerowa. Mimo, że nie korzystam z takich rozwiązań tym razem śmiało mogę ją polecić, nawet dla rowerzystów na kolarzówkach:

Przed Czarnkowem słońce schowało się za chmurami. Tym razem się nie zatrzymałem na zdjęcie wiatraka, a zrobiłem je w ,,biegu":

Zjazd do Czarnkowa to ustalenie maksymalnej prędkości tego wyjazdu. W samym Czarnkowie zrobiliśmy przerwę pod sklepem, gdzie uzupełniliśmy płyny oraz założyliśmy dodatkowe ubrania. Wyjazd z miasta do przejazd przez most na Noteci i wjazd w mgły:

Mimo tego nie było wcale zimno. Jechałem w krótkich rękawiczkach oraz bez ochraniaczy na stopy. Dodatkowo miałem tylko bluzę i nogawki. Jadąc po zmianach przemierzaliśmy kolejne kilometry dobrze znanej nam drogi. Przez Trzciankę tylko przejechaliśmy. Przed Wałczem tradycyjnie musiała być krótka przerwa na zdjęcie pod tablicą:

W Wałczu zrobiliśmy najdłuższą przerwę. Wypiliśmy ciepła kawę zjedliśmy sporo naszych zapasów i trochę się zasiedzieliśmy. Wyjechaliśmy przed 1. Tej nocy cały czas towarzyszył nam księżyc który był w pełni. 

Mimo, że jechało nas trzech oświetlenia wystarczyło i droga była odpowiednia oświetlona:

W Czaplinku robimy krótką przerwę na Orlenie, który niestety był w remoncie, ale jak to się mówi musi być trochę gorzej, żeby później było trochę lepiej. W drogę stu zakrętów wjechaliśmy jeszcze w nocy. Wtedy też mnie złapał pierwszy kryzys senno-skurczowy. Mimo małej odległości miedzy Czaplinkiem, a Połczynem Zdrój kolejną przerwę robimy znowu na stacji Orlen:

Musiałem się posilić, chwilę odpocząć i mogliśmy jechać dalej. Za Połczynem zaczynało się robić jasno. Licznik w najzimniejszym, zauważonym prze zemnie momencie, pokazywał 7.3 stopnia. Niestety odczuwalna była znacznie mniejsza założyłem kurtkę i długie rękawiczki. Na podjazdach przed Białogardem zostawałem trochę z tyłu, ale za to na zjazdach chłopaków doganiałem. Jazda do Białogardu to już jazda za jasnego, ale momentami w dużej mgle:

W samym Białogardzie przerwa znowu na Orlenie. Zamówiliśmy kawę i zjedliśmy resztki naszych zapasów i ruszyliśmy dalej. Ostatnia prosta to walka ze snem (od piątku 6 rano nie spałem) i walka z paroma podjazdami. Całe szczęście ominęła nas walka z wiatrem, który nam raczej pomagał. Tak wspólnymi siłami dotarliśmy do Kołobrzegu:

W samym Kołobrzegu pojechaliśmy na stację PKP w celu zakupienia biletu. Oczywiście zmarnowaliśmy 30 min naszego cennego czasu, bo biletów nie było. Nie przejęliśmy się tym specjalnie. Potem to tylko zakupy w żabce i wizyta na plaży:

Oczywiście nie mogło by się odbyć bez kąpieli, więc szybko zmieniłem strój rowerowy na kąpielowy i wskakuje do wody:

O 9.20 meldujemy się na dworcu. Wsiedliśmy do pociągu, w którym nie miało być miejsc na rowery. Oprócz naszych 3 na 10 miejsc wisiały tylko 3. Jak się później okazało ludzie którzy jechali bez roweru, a chcieli usiąść musieli sobie kupić miejsce przeznaczone dla rowerzysty i wykupić miejsce dla swojego ,,fikcyjnego roweru". Mimo to podróż przebiegła sprawnie:

W Poznaniu meldujemy się przed 14. Żegnamy się na dworcu i sam jadę ostatnie 14km do domu. 

Dzięki panowie za wspólne kilometry. Dzięki Szymon za słowa, kiedy miałem kryzys, że tyle razy przejechałem tą trasę więc i teraz dam radę! Dzięki przyrodo za pogodę :D


W góry na chwilę.

Sobota, 22 lipca 2017 | dodano:24.07.2017Kategoria 300-400km, TCT, W górach..., Ze zdjęciami
Km:300.99Km teren:0.00 Czas:11:39km/h:25.84
Pr. maks.:56.93Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Ten rok, jak i zeszły, nie należy do tych bardziej rowerowych. Jest ponad połowa lipca, a ja nie mam nawet 2 tysięcy przejechanych. W tych najlepszych latach to ja 2 tysiące robiłem w samym lipcu. Całe szczęście moje nogi nie zapomniały jak się jeździ. Tak też w tym roku pojechałem do Kołobrzegu oraz w ostatni weekend udało się wyjechać z TCT do Szklarskiej Poręby. Poniżej kilka szczegółów oraz zdjęć z trasy. Zapraszam!

Tego dnia wstałem normalnie o 6 rano i udałem się do pracy na 8 godzin. W drodze powrotnej zajechałem do sklepu kupić sobie kurczaka na drogę. Miejsce zbiórki było zaplanowane na Dębcu. Postanowiłem ostatnie chwilę przed wyjazdu spędzić u Narzeczonej, która pomogła mi usmażyć kotleciki i zrobić bułki. Po spakowaniu wszystkiego ruszyłem od Marty na miejsce zbiórki. Byłem parę minut przed godziną odjazdu. Poczekaliśmy chwilę za wszystkimi i po zrobieniu wspólnego zdjęcia ruszamy w drogę:

W Mosinie czekał na nas jeszcze jeden kolega. Niestety musiał sobie trochę dłużej poczekać, ponieważ mieliśmy mały wypadek. Mianowicie jednemu koledze przednie koło wleciało w przejazd kolejowy i się wywrócił. Na szczęście nic mu się nie stało i po paru minutach jechaliśmy dalej. Pod Dino w Mosinie, kolejne zbiorowe zdjęcie:

Wyjazd z Mosiny przebiegał bardzo sprawnie. Już kilka kilometrów dalej czekały na nas takie widoki:

Pierwsza przerwa została zaplanowana w Czempiniu, ponieważ nie wszyscy mieli zakupiony pełen prowiant, a to była ostatnia biedronka na trasie. Ja mimo, że miałem sakwę pełną jedzenia poszedłem po mały zastaw podróżnika:

Dalsza droga to jazda na Kościan, gdzie miał dołączyć ostatni kolega. Zjechaliśmy się z kolegą idealnie. Mała ,,sik-pauza" i lecimy dalej na Leszno. Słońce powoli zachodziło. Jechało się naprawdę przyjemnie, a prędkość oscylowała na granicy 32km/h:

Przy zachodzącym słońcu zdjęcia wychodzą znakomicie. Jednak aby zdjęcie wyszło, należy się zatrzymać. Kilka kilometrów przed Lesznem zatrzymałem się zrobić zdjęcie przepięknych wiatraków:

Przez tą chwilę postoju musiałem cały czas gonić peleton. Udało mi się dopiero w samym mieście. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że nie jedziemy do maczka tylko zahaczymy o jakiś sklep. Udało się nam jeszcze zrobić zakupy na 10 minut przed zamknięciem kauflanda. Po posileniu się i odpowiednim nawodnieniu ruszyliśmy dalej. Zaczęła się jazda w nocy, dla niektórych po raz pierwszy. Jednak każdy był odpowiednio przygotowany i nasza droga była dobrze oświetlona. Po kilkunastu kilometrach przejechaliśmy przez granicę województwa Dolnośląskiego:

Kolejne kilometry to była dość mocna jazda po zmianach. Tak też dojechaliśmy do Góry przez którą sprawnie przejechaliśmy. Natomiast kilka kilometrów dalej musieliśmy zrobić małą, szybką ,,sik-pauzę":
 
Za każdym razem się zastanawiamy co myślą kierowcy, którzy mijają nas z naprzeciwka. Na pewno nie jest to codzienny widok:

Kolejnym naszym celem była przerwa w Lubiniu przy ,,maczku''. Jednak ładny rynek w Rudnej nie pozwolił nam przejechać obojętnie i zatrzymujemy się chwilę, aby zrobić zdjęcie:

Po niecałych 15 kilometrach dojechaliśmy do ,,maczka". Trochę peleton się rozciągnął, ale po chwili wszyscy się zjechali i poszli zamawiać jedzenie. Niestety był tylko drive otwarty, ale dla nas nie był to problem:

Po posileniu się, ruszyliśmy dalej. Przed nami najgorszy kawałek, mianowicie jazda DK 3 do Legnicy. Mimo późnej pory, a zasadniczo środka nocy, ruch samochodowy był bardzo duży. Całe szczęście raczej w przeciwną stronę. Ludzie jechali na wakacje nad morze. W Legnicy krótka przerwa na stacji benzynowej gdzie mieliśmy ładne miejsce do wypoczynku:

Zmęczenie dawało się we znaki. Mimo godziny 3.30 w nocy temperatura wynosiła ponad 15 stopni. Po chwili słonce zaczęło wstawać:

Najniższą temperaturę jaką udało mi się zarejestrować to 12 stopni:

W małym miasteczku Świerzawa robimy krótką przerwę na zdjęcie ładnego kościoła:

i zakup wody. Za tą miejscowością Mateusz ostrzegał nas o naprawdę długim podjeździe.  Łącznie podjazd ma około 10km, po drodze są dwa trudniejsze odcinki 1,5 oraz 2,5 km które są dodatkowo oznaczone:

Podczas podjazdu czekały na mnie naprawdę ładne widoki:

Na górze za wytrwałość czeka piękna panorama Karkonoszy i piękny długi zajazd:

Po udanym zjedzie zebraliśmy się wszyscy pod zamkniętym KFC, aby po chwili ruszyć do otwartej biedronki. Parking rowerowy został całkowicie przez nas opanowany:

Po posileniu się ruszamy dalej w stronę Szklarskiej Poręby. Wtedy miałem największy kryzys podczas całej wycieczki. Nie dość, że siły nie miałem to jeszcze zasypiałem na rowerze. Wciągnąłem nowo kupiony żel i muszę przyznać, że pomógł. Dojechałem do kolegów którzy za mną poczekali i wspólnymi siłami ruszyliśmy pod górę, aż pod tablicę:

Niestety nie było czasu na dłuższy odpoczynek czy też na dalszy podjazd do Czech, (całe szczęście już tam byłem rowerem ) więc od razu z Mateuszem wracamy do Jeleniej Góry na pociąg. Początkowy zjazd był bajeczny. To jest właśnie to co w górach uwielbiam! Dalsza droga to przejazd przez mniejsze miejscowości, aby dojechać do Jeleniej. Tam trochę pobłądziliśmy, aż w końcu trafiamy na PKP, jednak pociąg odjechał nam przed nosem. Zmarnowani pojechaliśmy do sklepu przy dworcu, gdzie czekaliśmy ponad godzinę na następny. O 11.34 wsiadamy do pociągu Kolei Dolnośląskich, a o 13.43 wysiadamy we Wrocławiu. Z peronu pierwszego odjeżdżały dwa pociągi jadące przez Poznań TLK i IC. Ten pierwszy jechał jeszcze dalej przez Gniezno, co odpowiadało Mateuszowi, ten drugi jechał do Świnoujścia. Niestety do tego TLK, bardzo nie miły pan konduktor, nie chciał nas wpuścić, ponieważ nie ma przedziału dla rowerów. Na nic zdały się tłumaczenia, że my nasze rowery postawimy na końcu pociągu i nie będą nikomu zawadzać. Natomiast obsługa 2 pociągu była bardzo miła, jechaliśmy na miejscach siedzących w przedziale klimatyzowanym z widokiem na nasze rowery. Tak nam minęły te ponad 2 godziny podróży.  
W Poznaniu pożegnałem się z Matueszem i udałem się przed dworzec gdzie czekała na mnie Marta. Ostatnie kilkanaście kilometrów przejechałem dyskutując sobie z moją Narzeczoną. 

Dzięki panowie za kolejny super wyjazd. Trafiliśmy idealnie w ,,lukę" pogodową. Do następnych! :)

,,Niekończąca się opowieść"

Sobota, 1 sierpnia 2015 | dodano:05.08.2015Kategoria 400 i w góre :), TCT, W górach..., Za granicą, Ze zdjęciami
Km:603.71Km teren:0.00 Czas:26:12km/h:23.04
Pr. maks.:75.07Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Rowerowe zdobycie Pragi miałem już w głowie dawno temu. Zawsze pojawiał się jeden zasadniczy problem, mianowicie jak wrócić z Pragi. Przecież powrót rowerem do Polski to byłby zbyt duży dystans. Widocznie było trzeba dorosnąć do tej decyzji. Czwórka moich towarzyszy (Michał, Piotr, Michał i Piotr ) oraz ja postanowiliśmy podjąć to wyzwanie. Start zaplanowany na piątek na 18. Niestety ja jeszcze przed wyjazdem musiałem iść do pracy, skończyłem o 14. Całe szczęście spakowałem się i przygotowałem rower w czwartek, więc po pracy spokojnie mogę się przespać kilka minut. Moja ukochana zrobiła mi bułeczki na drogę i pomogła mi się do końca spakować. Punktualnie za piętnaście 18 ruszamy razem na miejsce zbiórki:

Mieliśmy zgarnąć jeszcze Michała, ale był na ogródku z Anią i nie usłyszał dzwonka. Tak więc wszyscy spotykamy się na miejscu zbiórki. Z lekkim opóźnieniem jesteśmy gotowi do drogi. Tak się prezentuje 5 śmiałków: 

Dostaję buziaka na pożegnanie od dziewczyny i ruszamy w drogę. Pierwsze kilometry to jazda drogami krajowymi. W Stęszewie, jak zawsze w piątek o tej godzinie korek. Nam udaje się go dość sprawnie ominąć. Za Stęszewem skręcamy w prawo w kierunku Zielonej Góry. Cudowny asfalt, nie za duży ruch i pięknie zachodzące pomalutku słońce:

W miedzy czasie robimy szybką ,,sik-pauze" oraz sprawdzamy mapę. Dokładnie to nawigację w telefonie. Po kilku kilometrach zjeżdżamy z drogi krajowej. Asfalt troszkę gorszy, ale klimat zdecydowanie lepszy:

Na kolejnym skrzyżowaniu sprawdzamy mapę, aby nie potrzebnie nie błądzić. Wynika z niej, że jeszcze kilka kilometrów pojedziemy taką drogą. Jednak nie dawno został położony świeży asfalt i jedzie się idealnie. Słońce natomiast żegna się z nami na dobre kilka godzin:
Jeszcze przed nocą mijamy województwo Lubuskie:

Dalsza droga to jazda nieznanymi dotąd trasami. Całe szczęście stan nawierzchni dobry, więc nie trzeba się pilnować, aby nie wjechać w jakąś dziurę. Po za tym nasze latarki dają sobie dobrze radę:

Nie wiem co dokładnie się stało, ale moja latarka nie zmieniała trybów na dziurach tak jak miało to miejsce podczas wyjazdu do Kołobrzegu. Drogą wojewódzką 315 docieramy do Nowej Soli:

Każdy z nas miał ochotę na maca. Jednak jak się później dowiedzieliśmy, nie mają tutaj maca. Mamy do wyboru kebab, który nie wiadomo czy będzie dobry oraz sprawdzone hot-dogi na Orlenie. Wybraliśmy opcję nr. 2. Mi to zdecydowanie wystarczyły pyszne bułki z kotlecikiem od Marty!
Trochę ponad 100km wybiło nam na tej przerwie. Spędziliśmy tutaj trochę więcej czasu. Następny większy odpoczynek był zaplanowany w Zgorzelcu. Oczywiście w międzyczasie występowały krótkie ,,sik-pauzy" oraz sprawdzenie mapy:

Tym razem o ciemnościach zmieniamy woj. Lubuskie na Dolnośląskie. Nie zatrzymujemy się na zdjęcie, dlatego taka jakość:

Przed samym Zgorzelcem droga jest w stanie krytycznym. Nawet przy dobrym oświetleniu ciężko jest ominąć niektóre dziury. Około godziny 5 rano meldujemy się na stacji benzynowej:

200km w nogach. Czas na ciepły posiłek. Ja zamawiam jedynie białą, mocno słodką kawę i dojadam bułkami, które zostały mi jeszcze w sakwie. Na tej stacji Michał postanawia nas opuścić i dalej niestety ruszamy w 4. Przez słaby drogę w Polsce postanawiamy wjechać na stronę niemiecką:

Początkowo chcieliśmy jechać drogą rowerową, ale przez te ciągłe przejazdy przez małe miasteczka wybieramy główną drogę nr 99.W międzyczasie słońce wita nas na dobre:

Tak też docieramy do Żytawy. Przejazd przez miasto i znowu jesteśmy po stronie polskiej. Chciałem chłopakom pokazać trójstyk granic. Byłem tam podczas wyprawy na Węgry (opis wrzucam kolegi, bo na moim się zdjęcia zepsuły), więc wiedziałem jak tam dojechać:

Chwila na zdjęcia i ruszamy dalej:

Wjeżdżamy z powrotem do Niemiec, aby się szybko przedostać do Czech. W pewnym momencie widzimy zakaz jazdy. Pytamy tubylca czy rowerami przejedziemy. Niestety, musimy jechać objazdem, ale tylko kilometr więcej. Pomyślałem sobie jeden kilometr w tą czy w tamtą co to dla nas. Jednak już po chwili wiedziałem gdzie jest haczyk. Zaraz po skręcie zaczął się pierwszy zwykły podjazd po którym był szybki zjazd. Kawałek dalej już nie było tak kolorowo:

Źle nie było, chociaż jeszcze dalej było trochę gorzej:

Ten drugi podjazd pokonuje dwa razy, ponieważ było trzeba się wrócić po Piotra który nie pojechał tam, gdzie miał. Na zjeździe biję rekord życiowy prędkości. Dalej w 4 zdobywamy podjazd jeszcze raz. Zmęczeni na górze bierzemy łyka picia i cieszymy się pięknymi widokami:

Jak dobrze wiadomo po każdym podjeździe musi być zjazd. Ruszamy z zawrotną prędkością na dół. Po drodze spotykamy sprawców tego objazdu:

Potem jeszcze trochę z górki i znowu pod górę, ale to już w Czechach:

Spodziewałem się trochę lepszych dróg. Dziur było dosyć sporo. Podjazdów też trochę jeszcze było, może już nie tak dużych jak wcześniej, ale były. Na stacji benzynowej zatrzymujemy się i robimy zakup wody. Mijamy strasznie dużo motocyklistów oraz rowerzystów. Jedziemy główną drogą nr 9 kierując się znakami na ,,Praha".  Zaczyna się robić coraz cieplej, wręcz upalnie. W Miejscowości Mielnik nie zauważmy nagle zielonego znaku Praga, który prowadzi na autostradę. Musimy się kilka kilometrów cofnąć. Przy okazji robię zdjęcie ładnie położonego miasta:

W miasteczku znajdujemy sklep, co w Czechach jest dużym wyczynem. Po zakupach i krótkim odpoczynku jedziemy w końcu zdobyć Pragę. Ostatnie kilometry i po prawie 400km docieramy do celu naszego wyjazdu:

Dobrze oznakowane miasto pozwala nam szybko dotrzeć do centrum, a dokładnie koło Mostu Karola. Znowu przypominają mi się widoki z mojej wyprawy. W Pradze byłem dwa razy obydwa na rowerze. Udaję mi się zrobić ładne zdjęcie:

Oczywiście nie mogło zabraknąć zbiorowej fotki na moście Karola:

Tutaj Piotr postanowił zostać. Mimo prób namówienia go, aby wracał z nami, zostaje. Wspólnie też doszliśmy do wniosku, że taki wyjazd nie nadaje się na zwiedzanie miasta. Postanawiamy udać się na wspólny posiłek, gdzieś w centrum:

Żegnamy się z Piotrem i wyjeżdżamy z Pragi. Pojawia się mały problem, bo jak się okazuje droga, którą wybraliśmy jest to droga ekspresowa. Musimy korzystać z nawigacji i wyznaczymy nową drogę, kilka kilometrów dłuższą. Na wyjeździe z Pragi słońce po raz drugi zachodzi na tej wycieczce:

Gdy zrobiło się ciemno lampki poszły w ruch. Niestety droga znów nie była w najlepszym stanie i nasze biedne koła znowu mocno obrywają. Mimo dużego dystansu noga cały czas podaje. Większy problem jest z sennością. Jednogłośnie postanawiamy zrobić przerwę na szybką drzemkę. Tutaj w grę wchodzi nasze bezpieczeństwo. Drzemka oficjalnie trwała około 20 minut, ale wydawało nam się jakbyśmy nie przespali nawet 5 minut. W końcu wjeżdżamy na lepszy asfalt. Ja w między czasie zmieniam baterię w latarce. Widać dużą różnicę:

Docieramy do Mlada Boleslav. W mieście szukamy jakiegoś sklepu/stacji, czegokolwiek gdzie możemy kupić wodę. Wyjeżdżając z miasta pokonujemy duży podjazd. Pytamy się czy jest jeszcze jakaś szansa na sklep. Okazuję się, że jedynie stacja jest na dole. Chwila zawahania i zjeżdżamy. Okazuję się być automatyczną, paliwem się nie napijemy. Michał całe szczęście wypatrzył Tesco 24h. Robimy zakupy, odpoczywamy i ponowie atakujemy podjazd. Droga zdecydowanie lepsza. Kilometry uciekają dość sprawnie, chociaż słowo dość jest w tym przypadku trochę mocne. Docieramy do Turnov. Za górami gdzieś powoli wychodzi słońce. Do Harrachowa zostało ponad 40 km. To właśnie te kilometry czuję najbardziej. To właśnie na tych podjazdach wybiło mi drugie w życiu 500km:

Mi naprawdę ciężko było na tych długich podjazdach. Kurcze nie wiem może waga robi swoje, ale chłopaki lecieli jak zawodowcy pod górę. W każdym razie zawsze za mną czekali. Raz to ich tak spotkałem:

Chwila odpoczynku na szczycie i szykował się piękny zjazd. W Górach zazwyczaj wschody słońca są efektowne. Ten niestety okazał się być takim zwykłym:

W końcu dojeżdżamy do Harrachowa. Ja wchodzę do sklepu, aby wydać ostatnie korony. Akurat starcza na puszkę coli, idealna na ostatni długi podjazd tej wycieczki. Na końcówce podjazdu wjeżdżamy do naszego pięknego kraju:

Czekał nas ostatni piękny długi zjazd. Znany był mi on z wyjazdu w 2013r do Szklarskiej. Kilkanaście kilometrów dobrego zjazdu i ostatnia prosta do Jeleniej Góry. Na tej drodze pięknie widać Śnieżkę i pobliskie szczyty:

Wjeżdżamy do miasta. Ja szybko sprawdzam nawigację i już wiem jak się kierować na dworzec. Na stację PKP docieramy sprawnie o godzinie 9.42. Odjazd pociągu planowany na 9.54. Udało się zdążyliśmy. Michał kupuje bilety, ja z Piotrem lecimy do sklepu po zwycięskiego izobronika. Wchodzimy do pociągu o 9.53. Podróż mija sprawnie. Nawet nie wiem kiedy czas minął i już jesteśmy w Mosinie. Postanowiłem wysiąść z chłopakami. Tam się żegnamy. Ja jak nowo narodzony (no prawie) gnam do domu przez Stęszew. Po drodze jeszcze wskakuję do Łodzi:

Później Stęszew, Trzcielin i Konarzewo. Miedzy Konarzewem, a Chomęcicami wybija mi 600km:

Ostatnia prosta i jestem w domu. Ledo stoję na nogach. Pędziłem, aby się pożegnać z gośćmi z Filipin. Na koniec ostatnie zdjęcie licznika:

Z takim wynikiem kończę ten ciężki, ale bardzo pozytywny wyjazd. Ledwo wszedłem do domu, a dziewczyna oraz mój brat zabierają mnie nad jezioro. Idealnie! Jednak już jedziemy samochodem...

Dzięki panowie za wyjazd. Mam nadzieję, że na koniec sierpnia powtórzymy wynik. Nawet go poprawimy, Plan jest teraz tylko realizacja. To jest mój obecny rekord, ale długo nim nie zostanie! :)

Do Warszawy z Poznania na 5 minut!

Sobota, 27 czerwca 2015 | dodano:28.06.2015Kategoria 300-400km, TCT, Ze zdjęciami
Km:330.95Km teren:2.00 Czas:11:12km/h:29.55
Pr. maks.:58.00Temperatura:22.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Początkowo miał być to wyjazd z TCT w góry lub do Berlina. Niestety nie wypalił i dwa dni przed weekendem wrzucam posta czy ktoś nie jest chętny na wycieczkę ze mną do Warszawy. Praktycznie zerowy odzew uświadomił mnie, że pojadę sam. Jednak zapomniałem jeszcze o Tomku z Witkowa. Był chętny, ale niestety szedł na 25 lecie ślubu cioci i wuja. Jak jechałem po zakupy na wyjazd zadzwonił do mnie i powiedział: ,, Jadę z Tobą! Impreza jest dzisiaj (piątek) więc w sobotę będą razem z Kubą czekał na Ciebie we Wrześni". Naprawdę się ucieszyłem. Marta chyba jeszcze bardziej, przynajmniej jadę z kimś nie sam. Nie będzie musiała się tak martwić. 

W piątek wieczorem moja ukochana smaży mi kotlety, a ja szykuję rower do drogi:

W sobotę pobudka o 3. Pierwsze co robię to sprawdzam pogodę. Wychodzę na balkon i tak jak myślałem pada. Idę pospać jeszcze chwilkę. Druga próba 3.45. Wstałem i teraz nie padało. Dla mnie ważne, aby nie padało gdy wyjeżdżam, potem niech się dzieje co chce. Niby spakowany byłem, ale wyjeżdżam dopiero o 4:45. Najtrudniejsze to przejazd przez miasto sobie pomyślałem. Nie było tak źle. Wyjeżdżam kierując się na Tulce. Pomaga mi trochę nawigacja w telefonie. Przez Tulce tylko przejeżdżam robiąc zdjęcie kościoła z ,,drogi" :

Pierwszą przerwę zaplanowałem sobie na Wrześnie. Po drodze zatrzymałem się kilka razy, aby sprawdzić mapę. Opłacało się jechać do Wrześni bocznymi drogami:

Jednak nie do końca w jednej z wiosek, zatrzymuję się pytam o drogę miejscowi nie wiedzą. kierują mnie jakiś na około. Droga która pokazuje mi nawigacja według ich nie istnieje. Nadrabiam kilka kilometrów, ale docieram z powrotem na wyznaczoną trasę. Jadę zgodnie z nawigacją, aż trafiam na taką drogę:

Potem tylko przejście z rowerem na plecach przez były przejazd kolejowy. Na mapie jeszcze istniał. Kilkaset metrów dalej wjeżdżam na upragnioną DK 92:

We Wrześni wjeżdżam na stacje BP, gdzie czekam z Chwastem i Siwym. W miedzy czasie wcinam bułkę z kotletem i na to batona lub odwrotnie już nie pamiętam. Ruszając z chłopakami na 76km mam średnią 27.5km/h. Zaraz po staracie wiedziałem, że będzie tylko rosnąć. Przez Słupce tylko przelatujemy. Nikt nie pomyślał o przerwie. Przed Koninem wyprzedzamy kolarza, z prędkością +/-37km/h. Postanowił nas dogonić i pyta:
-Cześć! Jaki plan na dzisiaj? :)
-No do Warszawy jedziemy! 
-Gdzie?! Do Warszawy ?! Nie no jak tak serio pytam?
-No serio do Wawy. Ja ruszałem z Poznania już mam 110km. Jedziesz z nami?
-Nie ja dzisiaj 40km planuję, ale mogę was oprowadzić do Konina.
-OK! :)
I tak po chwili jesteśmy w Koninie. Kolega życzy nam powodzenia i jedziemy dalej. Na słynnych górkach miedzy Koninem, a Kołem robimy 2min przerwę na siku i wyciągniecie batona z torby na zaś. Górki trochę dają w kość. Zasadniczą przerwę robimy w Kolę po 150km:

W Kole był zlot motocyklistów. My mieliśmy za mało czasu. Po 15 minutach gdzie zjedliśmy i wypiliśmy i dokupiliśmy piecie jedziemy dalej. Na wyjeździe 2 minutowa tzw. sik-pauza. Kolejną przerwę planowaliśmy zrobić po przejechaniu kolejnych 75km. Jechało się naprawdę dobrze. Lekki wiatr w plecy, Chwast na przodzie i cały czas powyżej 30km/h. Po 50km zaraz przed Kutnem robimy znowu 2 minutową sik-pauzę. Jakby ktoś się bał drogi krajowej numer 92 to w większości wygląda ona tak:

Pusto, bo w większości ruch leci A2, jak już Tiry jadą to mamy do dyspozycji duże pobocze i jest naprawdę równo. 75km minęło naprawdę szybko. Postanowiliśmy jechać dalej tak po mniej więcej 100km zatrzymujemy się na stacji w Łowiczu:

Tutaj przerwa trochę dłuższa bo z 30 min siedzimy lekko. Jedzenie regeneracja toalety. Tak właśnie wyglądała ta 30 minutowa przerwa. W końcu kolejny przystanek miał być dopiero w Warszawie. Parę minut po 15 ruszamy ostatecznie zdobyć Warszawę. Jednak przed Sochaczewem łapie mnie kryzys senny, 3h snu przed takim wysiłkiem to stanowczo za mało. W Sochaczewie nie planowana przerwa na kupno energetyka. Od tego miejsca zaczęła się walka z czasem. Ostatnie 60km to dawanie z siebie wszystkiego. Na zakazy które są najbardziej bezsensowne chyba w całej Polsce nie zwracamy nawet uwagi. Całę szczęście nikt nie trąbił na nas. Z prędkością ponad 30km/h podjeżdżamy pod tablicę Warszawa. Oczywiście musiało być wspólne zdjęcie:

Ostatnio kilometry do dworca i czas kupić bilety. Godzina 18.25, a wszędzie takie kolejki... W końcu kupujemy bilety. Godzina 18.55 pociąg odjeżdża 19.19 wskakujemy do Carfula po ,,prowiant" do pociągu. Ja robię szybkie pamiątkowe zdjęcie:

Pociąg ma 10 minut spóźnienia. Tomek biegnie zrobić sobie fotkę z rowerem pod pałacem. 19.30 wsiadamy do pociągu. Oczywiście jak zawsze mamy miejsca siedzące:

Podróż z Warszawy mija szybko i bezstresowo. We Wrześni chłopacy wysiadają. Ja kontynuuję jazdę do Poznania. Wysiadam czekam na brata chwilę (nie chciało mi się wracać w deszczu) i wracam samochodem do domu. 

Ponad 11h samej jazdy, przerw niecałe 2h tylko po to aby być 5 minut w Warszawie. Jednak często jest tak, że to droga właśnie jest celem! 

Dzięki za wspólny wyjazd! Do następnego! :) 

Poznań-Kołobrzeg w jedną noc.

Piątek, 15 maja 2015 | dodano:04.06.2015Kategoria 200-300km, TCT, Ze zdjęciami, Poznań-Kołobrzeg!
Km:295.81Km teren:0.00 Czas:12:04km/h:24.51
Pr. maks.:60.65Temperatura:12.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Zastanawiam się czy by nie zrobić nowej kategorii na blogu: Poznań - Kołobrzeg. W końcu jest to nasza etatowa trasa, którą przynajmniej raz w roku przejadę jak nie więcej. To wcale nie był by taki głupi pomysł. Kwestia przemyślenia. Tymczasem kilka słów o samej wycieczce...

W tym roku wyjechaliśmy dosyć wcześnie i nie chodzi mi tu o godzinę jak o datę. Ruszamy już 15 maja. Na starcie pojawia się 12 ochotników. Nie mogło by zabraknąć wspólnego zdjęcia:

Z lekkim poślizgiem ruszamy w kierunku Szamotuł. W tym roku nie popełniamy błędu z zeszłego i ruszamy drogą wojewódzką zamiast bocznymi, które mają pełno dziur. Widać różnicę wyjazdu prawie miesiąc wcześniej. Już przed Szamotułami widać po woli zachodzące słońce:

W zeszłym roku taki widok obserwowaliśmy za Szamotułami. Oczywiście nie mogło zabraknąć tradycyjnej przerwy pod biedrą na nocne zakupy:

Po zakupach i spakowaniu się ruszamy w kierunku Czarnkowa. Zrobiło już się ciemno. Jeszcze przed Obrzyckiej 3minutowa sik-pauza. Lampki poszły w ruch i jedziemy dalej:

Robi się coraz zimniej. Postanowiliśmy nie robić przerwy w Czarnkowie tradycyjnie koło mostu tylko zaraz na początku na stacji benzynowej. Zawsze można się trochę ogrzać i zjeść ciepłego Hot-Doga lub wypić kawę. Także tutaj każdy ubiera praktycznie wszytko co ma. Temperatura już spadła grubo poniżej 10 stopni. Za Notecią spore mgły, przez co odczuwalna temperatura jeszcze mniejsza. W Trzciance nie planujemy przerwy. Jedynie czekamy na resztę grupy bo się trochę poszarpaliśmy. Ja szybko korzystam i robię sik-pauzę. W komplecie ruszamy dalej:

Jazda w lesie z takim oświetleniem jakim dysponowaliśmy to nic strasznego. Jednak, żadne oświetlenie nie zatrzyma wyobraźni, która zaczyna pracować, jak słychać zwierzynę biegnącą w lesie zaraz przy drodze. W taki właśnie warunkach docieramy do województwa Zachodnio-Pomorskiego:

Temperatura nie ,,próżnowała" i cały czas spadała na łeb na szyję:

Plan był dojechać do Wałcza zapytać się czy jest czynna grochówka na trasie. Jednak temperatura wymusiła na nas postój konieczny. Znajdujemy w Wałczu stacje, która jest czynna i gdzie można wejść do środka. Był Orlen, ale nie było Hot-Dog'ów. Na dworze coraz zimniej, a my musimy jechać dalej. Trzeba sobie jakoś dodatkowo radzić:

Na stacji dwóch ochotników rezygnuje z dalszej jazdy i wracają na pociąg. W 10 osób jedziemy dalej w te prawie, że arktyczne warunki. Każdy myślał tylko o ciepłej grochówce, a temperatura dalej spadała:

Robimy chwilową przerwę w lesie czekając na resztą. Jakby ktoś chciał z nami jechać to w tym momencie napiszę dwie rzeczy. Taka temperatura spotkała nas po raz pierwszy wcześniej najzimniej było koło 4-5 stopni. Drugą sprawą jest oświetlenie. Każdy posiada jakąś dobrą lampkę, więc nie ma się o co martwić:

Po za tym takie lampki nie są drogie. Grochówka była całe szczęście czynna. Wchodzimy do środka, a na widok kominka wszystkim pojawia się szczery uśmiech na twarzy. Spędzamy tam dobre 2h. Grochówka się znajduję na początku byłego pasa startowego:

Słońce zaczyna świecić już prawie z pełną mocą, co widać na jeziorach. Widok niesamowity:

Kilka kilometrów dalej mijamy słynny znak. Tak blisko, a jednak tak daleko. Jednak nie ma co narzekać robi się ciepło:

W samym Czaplinku chwilowa przerwa na stacji, aby móc skorzystać z toalety. Chwilę później postanawiamy podzielić się na dwie grupy. Pomysł został zaakceptowany. Grupa szosowa jedzie pierwsza, mamy spotkać się w Białogardzie. Jak wiadomo przed tym mamy drogę 100-zakrętów, gdzie jest cudownie pięknie:

W Białogardzie czekamy za resztą. Szosowcy lecą dalej do Kołobrzegu kupić miedzy innymi bilety. Tam też poczekamy za resztą. Nie mogło oczywiście zabraknąć fotki pod tablicą Kołobrzeg. Ile razy już tam byłem, a ile razy jeszcze tam będę:

Po zakupieniu jedziemy pod latarnie, gdzie spotykamy się z całą ekipą. Zdjęcie muszę wstawić beze mnie. bo oczywiście jak poprosiłem kogoś aby zrobił fotkę to musiał uciąć czubek latarni ech...

Niestety przez mróz w nocy przyjeżdżamy dosyć późno. Nie mamy za dużo czasu więc pierwsze co robimy to uderzamy na rybkę:

Nie mogło oczywiście zabraknąć zbiorowej fotki na plaży! Po raz kolejny udało się!

Taka ciekawostka: mój canyon po raz pierwszy zawitał w Kołobrzegu. Nad morzem był w Świnoujściu w zeszłym roku.

Młody nawet wygrywając zakład wszedł do wody. Temperatura na dworze koło 12 stopni wody poniżej 10, ech czego się nie robi dla piwa :P Tak więc robimy zakupy do pociągu i lecimy na dworzec równo 14.50 wyjeżdżamy do Poznania:

W pociągu świętowania nie mogło zabraknąć. Rekordzista pobił swój rekord o 190km! Da się!

Dzięki panowie za kolejny wspaniały wyjazd. Wszystkich, którzy by chcieli dołączyć zapraszam do śledzenia nas na FB.

Pierwsza 2-setka w sezonie!

Sobota, 11 kwietnia 2015 | dodano:13.04.2015Kategoria 200-300km, TCT, Ze zdjęciami
Km:207.20Km teren:0.00 Czas:07:15km/h:28.58
Pr. maks.:47.41Temperatura:22.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Jest to zapewne historyczne dla mnie wydarzenie. Mamy dopiero początek kwietnia, ja mam przejechane niespełna 500km w tym roku, a tu taki dystans. Sam pomysł na wycieczkę podrzucił Kuba. Zrobił wydarzenie na stronie TCT i zaprosił ludzi. Problem polegał na krótkim dystansie (ok. 130km) i powrót miał być pociągiem. Zadzwoniłem do Michała. Tak jak myślałem nie oparł się mojej propozycji i również był chętny na powrót rowerem do domu. 
Chłopacy spotykają się o 8 na skrzyżowaniu Bułgarskiej/Bukowskiej. Jak już ruszyli dostałem znak iż jest czas na mnie. Zrobiłem sobie zdjęcie i ruszam na spotkanie z 4 osobową ekipą:

Szybki przejazd przez okoliczne wsie. Po drodze zastanawiam się czy ja będę musiał czekać czy oni na mnie. Jednak udało się idealnie wpasować. Bez żadnej przerwy ruszamy w piątkę w kierunku Buku:

Jedziemy po zmianach jeden za jeden. Prędkość koło 32km/h wiatr mocny boczny, ale raczej nie przeszkadza. Przez sam Buk jedziemy niestety przez centrum. Jednak nie robimy przerwy. Ta natomiast nastąpiła w Opalenicy na ryneczku:

Nieźle jak na początek sezonu. 30km dobrym tempem i dopiero pierwsza przerwa. Parę żartów opowiedzianych, parę batonów zjedzonych i ruszamy dalej. Miedzy Opalenicą, a Nowym Tomyślem nie działo się nic specjalnego. Postanowiliśmy wjechać do Nowego Tomyśla na lody, ale jeszcze były nie czynne. Zrobiliśmy przerwę pod biedronką. Na licznikach 50km, my już po 2 przerwie. Wyjeżdżając z tego ładnego miasteczka udało mi się uchwycić wielki kosz wiklinowy:


Kolejny cel Zbąszyń. Trasa wiedzie bardzo ładnymi drogami wojewódzkimi przez las. Temperatura grubo powyżej 20 stopni Celsjusza. W miedzy czasie przerwa na siku. Ja korzystam i ściągam bluzę. Szczerze powiedziawszy uważam, że nie ma co narzekać na polskie drogi:
 W samym Zbąszyniu nie robimy przerwy. Jednak za tym miasteczkiem zmieniamy trochę kierunek jazdy i wiatr nam zdecydowanie przeszkadza. Tak więc przymusową przerwę robimy w Kosieczynie na puszkę coli. Przy okazji możemy zobaczyć ładny drewniany kościół z XVw.

Poszedłem zajrzeć do środka. Zaraz za mną przyszedł Michał. Panie które sprzątały trochę się zdziwiły naszą obecnością. Chwilę posiedziałem i poszedłem do chłopaków. Znowu kilka żartów i jedziemy dalej. Po paru kilometrach pada pierwsza setka w tym sezonie:

Wiatr dawał się we znaki. Pod kościołem nie było toalety więc w pobliskim lesie robimy przymusową przerwę. Z Michałem ,,łapiemy" traktor który jedzie idealnie 40km/h. Niestety reszta została, a sam traktor po chwili skręcał. W końcu docieramy zobaczyć lotnisko Babimost. Dla mnie i Michała był to cel naszej wycieczki:

Tutaj robimy długą przerwę. Rozmowy tyczyły się przede wszystkim sprawami związanymi z podróżami, czy to wyprawy rowerowe, czy podróże camperem, czy też wyjazdy służbowe można zaliczyć do podróży i wiele innych. Po posileniu się jedziemy dalej. Kilka kilometrów jeszcze pod wiatr i dojeżdżamy do DK 32. Tam też ostatnie wspólne zdjęcie:

Dominik Kuba i Piotr jadą dalej pod wiatr abym osiągnąć cel, czyli Zieloną Górę. Ja z Michałem ruszam z wiatrem w kierunku Wolsztyna. Rozdzielając się miałem średnią nie całe 26km/h. Tutaj było można poczuć siłę wiatru. Dobrze ponad 120km w nogach i mimo to prędkość nie spadała poniżej 35km/h. Takim właśnie tempem docieramy do Wolsztyna, gdzie robimy przerwę na Fast-Fooda i zakupy w biedronce

Łączny czas przerwy 1h!  Prędkość po Wolsztynie wcale nie zmalała cały czas powyżej 33km/h. Planowaliśmy zrobić przerwę po 30 km za Grodziskiem, ale się tak dobrze jechało, że pojechaliśmy dalej. W sumie nic dziwnego, wiatr w plecy i piękny asfalt. 
Siku się chciało coraz bardziej, ale kilometrów do mety coraz mniej, a prędkość nadal dobra. Tak też mijamy Stęszew i skręcamy w kierunku Walerianowa. W miedzy czasie pada pierwsze 200km w tym sezonie:

Mieliśmy wjechać do Ani na szybką kawę, ale akurat dzisiaj miała grilla więc załapujemy się na kiełbaskę i ZIMNIE PIWKO! 

Po około 30 minutach jadę do domu. Muszę jednak pożyczyć od Ani przednią lampkę bo zapomniałem. I tak dojeżdżam do domu z dystansem 207,02 i średnią prędkością 28,54km/h, co mnie bardzo cieszy jak na 11 kwietnia :)

Dzięki panowie za wspólne kręcenie. Dzięki Michał za naprawdę mocną końcówkę. Te ostatnie 60km bez przerwy z tą prędkością to jest coś! Trzeba działać aby marzenia spełnić na ten rok! :)

,,Mamy przecież dużo czasu'

Sobota, 6 września 2014 | dodano:07.09.2014Kategoria 400 i w góre :), TCT, Za granicą, Ze zdjęciami
Km:509.44Km teren:0.00 Czas:19:55km/h:25.58
Pr. maks.:54.30Temperatura:25.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Zacznę odnośnie tytułu. Ostatnio każdą większą wycieczkę nazywałem zwykłym schematem: Poznań- X w jedną noc. Tym razem postanowiłem to zmienić. Tytuł wziął się z rozmów podczas tej wycieczki. Za każdym razem jak ja lub Michał mieliśmy sobie opowiedzieć, a było to długie to opowiadania, padało określenie spokojnie mów ,,mamy przecież dużo czasu". Mniej więcej 30 godzin.Teraz odnośnie samej wycieczki. 

Miał być to kolejny wyjazd większą grupą organizowaną przez TCT. Jako cel obrane były mazury. Na miejsce startu pojawił się oprócz mnie jedynie lub aż Michał. Bez niego bym nie pobił tego rekordu. Z racji na wiejący wiatr bardziej ze wschodu zmieniamy decyzję, że ruszamy na północny-zachód, czyli do Świnoujścia. Start był inny niż ostatnio bo ruszaliśmy nad ranem dokładnie spotkaliśmy się o 8.30 po omówieniu trasy i powrotu i skorzystania z toalety z samego Poznania ruszamy o 9. Kierujemy się na Pniewy. Jedzie się dobrze wiatr bardziej pomaga niż przeszkadza, chociaż typowo w plecy nie wieje. DK 92 ma ładne duże pobocze więc możemy spokojnie jechać koło siebie i rozmawiać:
W Pniewach po 50 km robimy pierwszą przerwę. Ja lecę do biedronki kupić sobie coś do jedzenia ,,na teraz i na zaś" bo nic sobie nie przygotowałem. Przez kolejki w sklepie czasu trochę uciekło.Szybko przegryzam drożdżówkę uzupełniam bidony i jedziemy dalej w ,,świat". Na wylocie z miasta jeszcze tylko szybka przerwa na siku. W Kwilczu znajduje się ulica z moim nazwiskiem w wersji kobiecej. Oczywiście nie mogło zabraknąć pamiątkowej fotki:


Po kilku kilometrach odbijamy na Międzychód. Przypomina mi się ta trasa jak kiedyś jechałem kawałek za miasto na obóz oczywiście już rowerem. Wtedy 100km to był wyczyn! Sprawnie na idzie przejazd przez miasto. Kierujemy się Drezdenko. Tutaj korzystamy z drogi rowerowej, gdyż jest lepsza od połatanego asfaltu. Naszym oczom ukazuję się tablice ze zmianą województwa. Przy tablicy miała być szybka fotka, ale w ruch poszły batony i kanapki więc po kolejnych 50km robimy przerwę:

Docieramy do Drezdenka, gdzie miała być przerwa. Jednak czas na przerwę wykorzystaliśmy wcześnie to tylko przejeżdżamy przez miasto. Mijamy most nad Notecią, który jest strasznie podobny do tego z Czarnkowa:

Kawałek za miastem, a dokładniej za przejazdem kolejowym zaczyna się jeden z najgorszych odcinków podczas całej wycieczki. Kostka brukowa położona na długości nie całych 2 kilometrów zdecydowanie dała nam popalić. Szosowcy nie lubią kostki:


Po tych dwóch kilometrach kostka się kończy, zaczyna się normalny asfalt, my odbijamy w prawo w kierunku Choszczna. Nawet byśmy nie zauważyli tablicy ze zmianą województwa. Tym razem ,,lotne" zdjęcie i lecimy dalej:


Tutaj pasuję mały wątek o pogodzie. Nie wiem jak w reszcie kraju, ale ostatnie dni w Poznaniu i okolicach były naprawdę mizerne. Nie dosyć, że ciągle padało to na dodatek zimno. Czasami zaczynałem łapać chandrę jesienną. Jednak w ten weekend pogoda nam się udała. Według Michała było nawet za gorąco. Koło godziny 15.30 mój licznik wskazywał ładne liczby:
Kolejna przerwa była zaplanowana po prawie 80km. Zatrzymujemy się właśnie w Choszcznie bo nam się kończy woda. Była godzina 15.39. Jakbyśmy wyjechali do 16 było by fajnie, oznajmiam Michałowi. Na całe nasze nieszczęście w biedronce były takie kolejki, że na Michała czekałem ponad 20 min. Tutaj też pada jedno ze stwierdzeń, spokojnie mamy dużo czasu. Po obitej przerwie ruszamy dalej, słońce zaczyna się chować za chmurami. Niestety nie zobaczymy dzisiaj zachodu nad morzem. Musi nam taki wystarczyć:

 Ten odcinek był najnudniejszym z wszystkich odcinków podczas całej ,,wycieczki". Jedynie traktor jadący około 50km/h (stąd jest mój dzisiejszy v-max) dał nam trochę radości. Tak to tylko monotonna jazda do Goleniowa, gdzie po znowu około 80km robimy przerwę na jedzenie na noc. Godzina była już 19.45. Z racji na sobotę biedronki będą pozamykane. My jednak łapiemy otwartego lidla. Ta przerwa trochę się przedłużyła rozmowami na temat studiowania. Jak się okazało, aż dziwne, że po takim czasie. Moja dziewczyna studiuje to co Michał w zeszłym roku skończył. Z wyjazdem z Goleniowa też był mały problem. Musieliśmy jechać nawet kawałek S3. Potem przejście po schodach na wiadukt i już jedziemy legalnie boczkiem. Co jakiś czas przerwa na sprawdzenie mapy bo raz jest DK3 raz S3 raz zakaz raz brak. Pod koniec tak nas to denerwowało (300km w nogach i temperatura nie za wysoka), że olaliśmy te wszystkie znaki zakazy itp i gnaliśmy prosto na Świnoujście:

Przez moją niewiedze w sumie jej brak w mieście trochę pobłądziliśmy. Cały czas byłem przekonany o istnieniu tego przy dworcu. Niestety jak się okazało jest drugi prom, większość znaków na niego kierowało. Jechaliśmy ciemnym lasem dojeżdżamy do promu, okazuje się że to nie tu... Całe szczęście był znak dworzec PKP. Docieramy do niego baaardzo dziurawą drogą. Przy promie była knajpka gdzie było można zjeść jakiegoś fast-fooda i się trochę ogrzać. W końcu przyszedł czas na przedostanie się na drugą stronę:
Na wyspie jedziemy na CPN dokupić wodę na noc, jedziemy zobaczyć plażę jednogłośnie stwierdzamy, że nie będziemy się kąpać i jedziemy w stronę granicy. Trasą tą jechałem jakiś miesiąc temu tylko w drugą stronę podczas tego-rocznej wyprawy. Czasu mamy dużo, przynajmniej tak na się wydawało, więc się zatrzymujemy robimy na spokojnie fotkę trochę opowiadamy sobie i ruszamy dalej drogą rowerową po stronie niemieckiej. Jak się później okazuję jedziemy za bardzo na północ. Zahaczamy o bardzo długie molo. Niestety nie udało mi się zrobić ładniej fotki. Później już tylko wracamy na trasę. Po pewnym czasie robimy przerwę techniczną na siku. Ja muszę wypić energetyka bo czuję, że zasypiam za ,,kierownicą". Po jakimś czasie zaczyna działać jednak na krótko. Przed samym Anklam robimy 13 minutową przerwę podczas której kładę się na ziemi i śpię przez jakieś 8min. Jadąc przez ciemny las słyszymy jak z lewej jak i prawej wyją Jelenie. Zasadniczo było to trochę straszne. Do miasta docieramy z upragnieniem. Jednak nie robimy tam przerwy, zatrzymujemy się przy znakach ja korzystam z chwili robię zdjęcie kościoła:



Nie wiemy jak się wydostać. Ja zatrzymuję samochód. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymał się. Widział jednak nas szukających drogi i od razu zapytał wo. Wytłumaczył nam drogę. Jednak się trochę pogubiliśmy i z miasta wyjeżdżamy drogą szybkiego ruchu. Po woli zaczyna się robić jasno. Jasno nie oznacza ciepło. To właśnie najzimniejsza część nocy gdy pięknie wschodzi słońce:


Jedziemy cały czas bez przerwy prędkość nie za wysoka bo koło 25km/h. Michał po pewnym czasie domaga się przerwy. Informuje mnie o ryzyku zaśnięcia za ,,kierownicą". Nie chce się namówić na przespanie się kilku minut jak ja. Woli próbować swoich sił na kierownicy. 


Podczas gdy Michał odpoczywa ja spożywam ostatnie posiłki. Końcówka to walka z samym sobą jedziemy od 20 do 30 na godzinę. Jednak czasami mamy na tyle motywacji, że przez dłuższy czas po zmianach udaję nam się jechać te 30km/h. Docieramy do upragnionego Pasewalk. Z tego miasta już nie wiele zostało do końca bo jakieś 41km do pociągu mamy trochę ponad 2,5h. Jest do do zrobienia mimo, że mamy 435km w nogach. Po drodze mijamy ładne niemieckie budynki i kościoły:


Ostatnie kilometry walki z samym sobą i paroma podjazdami o wracamy do kochanej Ojczyzny:

Później to tylko formalność. Przejechać parę ostatnich kilometrów, znaleźć dworzec kupić bilet i oczekiwać na pociąg. W samym Szczecinie łapie nas jeszcze lekka mżawka. Tak szybko poradziliśmy sobie ze znalezieniem dworca, że zostało czasu aby kupić sobie piwko do pociągu. Sama podróż nie była zła rowery stały bezpieczne:

Michał trochę posapał, ja na chwilkę zmrużyłem oko. Tak po 5h docieramy do Poznania. Jeszcze parę kilometrów i jestem w domu. Pod domem patrzę na licznik i wiem, że mogę skakać z radości. Chociaż nogi trochę bolą:


Dziękuję Michał za towarzystwo. Bez niego na pewno nie znalazłbym tyle motywacji aby wykręcić te 500km. Można rzec dobrze wykorzystany weekend rekord pobity o prawie 60km. Czy należy dalej podnieść poprzeczkę hmm... zobaczymy. Jednak wiem. To był ostatni taki wyjazd w tym roku. Może jakieś 200 no max 300 się wykręci, ale nic więcej. :)

Południowa pętla z TCT.

Sobota, 23 sierpnia 2014 | dodano:26.08.2014Kategoria 200-300km, TCT, Ze zdjęciami
Km:208.40Km teren:0.00 Czas:07:03km/h:29.56
Pr. maks.:49.08Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
W piątkowy wieczór siedziałem w pracy. Niestety skończyłem o 4 nad ranem. Kilka godzin snu i o 8,45 ruszam w stronę Lubonia po Mateusza.  Jestem trochę przed czasem, Mateusz kończy śniadanie, ja w tym czasie rozmawiam z jego mamą. Około 9.30 ruszamy w stronę śródki tempo koło 40km/h. Na miejscu spotykamy się z Michałem, Młodym Bartkiem. Mieliśmy jechać na północ i wracać pociągiem, ale postanowiliśmy zrobić pętle. Najpierw na południe pod wiatr, aby późnij wracać z wiatrem. Na trasie do Rogalinka robimy szybką przerwę techniczną:


Dalej to już mocnym tempem przez Mosinę, Drużynę do Czempinia gdzie robimy przerwę na rynku:


Tam też chwilę rozmawiamy z miłym panem o życiu w Polsce jak i w Wielkopolsce. Podobało mi się jego podejście do życia :)
Dalej lecimy przez Racot do Wojnowic:


W Wojnowicach odłącza od nas Mateusz, a my po zdjęciu rękawków i nogawek ruszamy w kierunku Leszna. W Lesznie obowiązkowa przerwa w Macu, gdzie jak zwykle tracimy dużo czasu na rozmowę. Na koniec selfie:


Jedziemy dalej w stronę Wschowy. Jak się później okazuję w stronę burzy: 

Niestety deszcz nas złapał, trochę popadało. W międzyczasie wyjechaliśmy i wjeżdżamy do naszego województwa:


Dalej to już droga na Śmigiel (ryneczek w Śmiglu):




Końcówka DK 5 po drodze przerwa w Kościanie na stacji. W Szreniawie się rozdzielamy. Młody z Bartkiem lecą dalej na Poznań, a Michał jedzie mnie odprowadzić:


Wjeżdżamy do Konarzewa gdzie Ania jest na 18 swojej kuzynki, załatwia nam kawałek tortu. Po krótkiej rozmowie jedziemy do domu :) 

Dzięki! :)



Poznań-Kraków w jedną noc.

Sobota, 9 sierpnia 2014 | dodano:26.08.2014Kategoria 400 i w góre :), TCT, Ze zdjęciami
Km:450.75Km teren:0.00 Czas:18:02km/h:25.00
Pr. maks.:69.35Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Po raz kolejny z ruszam na wycieczkę rowerową organizowaną przez TCT. Tym razem kierujemy się na południe. Spotykam się z ekipą w Rogalinku. Dalej ruszamy w 4, trzy szosy i jeden MTB. Droga do Śremu jest mi dobrze znana. Teraz ja pełnie funkcję przewodnika. W samym Śremie dołącza do nas Krystian. Jedzie na swojej nowej kolarzówce, więc na chwilę obecną mamy 4 szosy i jednego na MTB. Ze Śremu wyjeżdżamy główną drogą:


Przejeżdżamy przez Dolsk. Droga mi się kojarzy z Maratonu AmberRoad w którym brałem udział. W samym Borku Wielkopolskim robimy krótką przerwę na uzupełnienie płynów. Po przerwie kierujemy się dalej na Koźmin Wielkopolski. W miedzy czasie dołącza do nas Chwast. Jedzie on również na kolarzówce, tak więc 5 szos i jeden na MTB. W samym Koźminie wjeżdżamy na DK 15, po chwili zjeżdżamy na boczną drogę tutaj trochę pobłądziliśmy nawet GPS wywiózł nas w las. Dość szybko wracamy na drogę i wspólnymi siłami jedziemy do celu:

W nocy ograniczyliśmy przerwy do minimum Jedynie w Kępnie robimy przerwę na ciepłe jedzenie w Macu. Kupujemy również wodę na stacji BP oraz po małym energetyku. Niestety na tej przerwie tracimy koło 1h. Jedziemy jeszcze kawałek DK 11, aż to w Byczynie odbijamy na drogę wojewódzką. Asfalt tak samo dobry, za to ruch zdecydowanie mniejszy. Jedziemy przez Praszkę, Rudniki, Jaworzno. W końcu na tablicach pojawia się widnieje Częstochowa. W miedzy czasie krótka przerwa na Orlenie:

Po przerwie robi się jasno:

I po chwili widać wschód słońca:



Jak ktoś jeździł do Częstochowy z Poznania zapewne wie jaka jest tam droga. Być może sama nazwa od tego pochodzi. Jak już naszym oczom pierwszy raz się pojawi Częstochowa to później co chwila się chowa. Wtedy biedny rowerzysta musi walczyć z podjazdami :)
W końcu docieramy do Częstochowy:


Robimy wspólne zdjęcie i Krystian postanawia odłączyć od nas życząc nam szerokiej drogi. My jedziemy zobaczyć sanktuarium, które w godzinach wczesno-porannych prezentuję się bardzo ładnie:


Tutaj robimy duży błąd, tzn robimy za długą przerwę. Odczujemy to później... Tak więc po godzinnej przerwie ruszamy dalej. W miedzy czasie mijamy województwo. Już nie długo Kraków:


Przed samym Olkuszem Chwast z Młodym (dostał takie przezwisko bo jest drugim Michałem w ekipie :P ) odłączają się od nas (Michał, Wojtek i ja) i gnają do Krakowa. W Olkuszu musimy podjąć smutną decyzję. Nie damy rady dojechać do Zakopanego. W cele nie chodziło o brak sił tylko o brak czasu. Z racji na mój poniedziałkowy wyjazd, Michała pracę musimy odpuścić. Z Zakopanego do Poznania jedzie pociąg co 24h. Zbyt duże obawy, że nie zdążymy. Jednak zadowoleni docieramy do Krakowa:


Tomek z Młodym odpuścili przez straszne upały. W tym momencie jedyny na MTB postanowił gnać do Zakopanego. Ja razem z Michałem jadę na dworzec PKP kupić bilety do domu. Później przedzieramy się przez miasto, które jest wypełnione po brzegi kibicami TDP. W końcu udaje nam się docieramy pod smoka:


Tam też spotykamy się z Chwastem i młodym. Jedziemy wspólnie do Restauracji gdzie jemy obiad i oglądamy końcówkę TDP.


Po obiedzie ruszamy zobaczyć dekoracje Rafała Majki:


robimy pamiątkowe zdjęcie na stracie ostatniego etapu 71 edycji TDP:


Jedziemy się przejechać relaksacyjne wzdłuż Wisły.


Następnie wracamy pod smoka, gdzie siedzimy dobre 2h odpoczywając na ławce.O 21 dzwoni do nas Wojtek, że dojechał do Zakopanego. Czyli jakieś 30 min po odjeździe pociągu. Koło 23 ruszamy na pociąg. Robimy jeszcze małe zakupy. Podróż w pociągu z rowerami chyba zawsze wygląda tak samo:


Po ponad 7h wjeżdżamy do Poznania:



Dzięki panowie za wyjazd.  Gratulacje dla Wojtka za dystans. Mam nadzieje, że uda mi się w tym roku jeszcze te 500km w 24h zrobić :)

Rodzinna wycieczka z TCT.

Niedziela, 27 lipca 2014 | dodano:19.08.2014Kategoria 50-100km, TCT, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km:74.40Km teren:20.00 Czas:04:54km/h:15.18
Pr. maks.:41.40Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Kellys Magic
Przynajmniej takie było założenie. Po sobotnich moich urodzinach w kiepskim stanie wsiadamy na rower. Było wydarzenie było trzeba dojechać. Bartka ratowały jego okularki i nie wyglądał tak źle chociaż czuł się o wiele gorzej niż ja:


Dzwonimy do Michała który jest na miejscu, że się trochę spóźnimy. Docieramy na miejsce spotkania, a tam czeka na nas jeden chętny na niedzielną wycieczkę rowerową:


Jedziemy razem szlakiem piastowskim w kierunku Gniezna. Jedzie się ciężko (wczorajsza impreza daje się we znaki) do tego jeszcze żar lejący się z nieba. Po drodze natykamy się na rowerową część poznańskiego triathlonu:


W Uzarzewie z Martą oddzielamy się od reszty. Dzisiaj babcie wyprawiała imieniny musieliśmy wcześniej wrócić. Wracamy trasą mini poznańskiego bike-maratonu do samej Malty. Później przejazd przez miasto i z pokaźnym wynikiem lądujemy na kawie na imieninach babci!

kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Roadlite 7836 km
Canyon AL 6.0 834 km
Komunijny :)
Kellys Magic 31165 km
Połykacz kilometrów. 1710 km

szukaj

archiwum