Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2017
Dystans całkowity: | 574.78 km (w terenie 15.00 km; 2.61%) |
Czas w ruchu: | 24:34 |
Średnia prędkość: | 23.40 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.93 km/h |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 95.80 km i 4h 05m |
Więcej statystyk |
Mocny trening.
Wtorek, 27 czerwca 2017 | dodano:27.06.2017Kategoria 100-200km, Ze zdjęciami
Km: | 145.76 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:50 | km/h: | 30.16 |
Pr. maks.: | 66.01 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
W końcu nadszedł ten dzień, w którym umówiłem się z kolegą z pracy na wspólny rower. Przyjechał po mnie o 5:45 rano przed pracą. Poczęstowałem go ciepłą herbatką i 6:10 ruszyliśmy razem do pracy. W pracy tradycyjnie 8 godzinek i o godzinie 15 ruszyliśmy w stronę Grodziska Wielkopolskiego. Jechaliśmy DK 32. Droga była raz lepsza, raz gorsza, mimo to do celu coraz było bliżej:
Wiatr którego prawie nie było pomagał nam bardziej niż przeszkadzał, cyfry na liczniku to potwierdzały!
Dojechaliśmy do Grodziska. Ostatnia prosta na obwodnicy i już będziemy się delektować zimnym piwkiem i pysznymi pierogami:
Najedzony, napity (za co serdecznie dziękuje), wyjechałem w stronę Wolsztyna koło 17.30. Jechało się wyśmienicie. Mijałem kolejne wioski podziwiając zabudowania:
W między czasie zauważyłem znaki, które trochę mnie zaniepokoiły. Mianowicie widniał na nich zakaz jazdy za X km. Oczywiście jak myśli większość rowerzystów: ,,rowerem przejadę". Tak też się stało, remontowali przejazd kolejowy, ale rowerem bez problemu przejechałem. Tam też zrobiłem 2minutową sik - pauzę. Parę kilometrów później wjechałem do Wolsztyna:
Wolsztyn ominąłem bokiem i od razu skierowałem się na Nowy Tomyśl. Jechało się już trochę gorzej, wiaterek trochę przeszkadzał. Mimo to widoki cały czas ładne:
Dotarłem do Tomyśla, początkowo chciałem zrobić przerwę w centrum, ale ominąłem miasto bokiem:
Dalsza droga to już dobrze mi znana trasa. Miałem okazję kilka razy nią jechać, czy to podczas wyjazdu do Paryża, Berlina, czy też po prostu podczas pętli po WLKP. W miedzy czasie na liczniku pojawiła się magiczna liczba 100km. Mimo wiatru w twarz prędkość nie spadała:
Dalej było już tylko gorzej. Chciałem zrobić przerwę w Opalenicy, ale wtedy mi się wyjątkowo dobrze jechało. Buk był po 8km, więc pojechałem dalej. W miedzy czasie pogoń za TIR-em stąd też V-max taka wysoka. Zachód słońca w Niepruszewie:
Od Więckowic to była tylko walka z samym sobą, aby utrzymać średnią powyżej 30km/h i się udało. Zmarnowany przyjechałem do domu koło 21. Tym wyjazdem ustanowiłem nowy rekord jazdy bez przerwy, a mianowicie 100km!
Wiatr którego prawie nie było pomagał nam bardziej niż przeszkadzał, cyfry na liczniku to potwierdzały!
Dojechaliśmy do Grodziska. Ostatnia prosta na obwodnicy i już będziemy się delektować zimnym piwkiem i pysznymi pierogami:
Najedzony, napity (za co serdecznie dziękuje), wyjechałem w stronę Wolsztyna koło 17.30. Jechało się wyśmienicie. Mijałem kolejne wioski podziwiając zabudowania:
W między czasie zauważyłem znaki, które trochę mnie zaniepokoiły. Mianowicie widniał na nich zakaz jazdy za X km. Oczywiście jak myśli większość rowerzystów: ,,rowerem przejadę". Tak też się stało, remontowali przejazd kolejowy, ale rowerem bez problemu przejechałem. Tam też zrobiłem 2minutową sik - pauzę. Parę kilometrów później wjechałem do Wolsztyna:
Wolsztyn ominąłem bokiem i od razu skierowałem się na Nowy Tomyśl. Jechało się już trochę gorzej, wiaterek trochę przeszkadzał. Mimo to widoki cały czas ładne:
Dotarłem do Tomyśla, początkowo chciałem zrobić przerwę w centrum, ale ominąłem miasto bokiem:
Dalsza droga to już dobrze mi znana trasa. Miałem okazję kilka razy nią jechać, czy to podczas wyjazdu do Paryża, Berlina, czy też po prostu podczas pętli po WLKP. W miedzy czasie na liczniku pojawiła się magiczna liczba 100km. Mimo wiatru w twarz prędkość nie spadała:
Dalej było już tylko gorzej. Chciałem zrobić przerwę w Opalenicy, ale wtedy mi się wyjątkowo dobrze jechało. Buk był po 8km, więc pojechałem dalej. W miedzy czasie pogoń za TIR-em stąd też V-max taka wysoka. Zachód słońca w Niepruszewie:
Od Więckowic to była tylko walka z samym sobą, aby utrzymać średnią powyżej 30km/h i się udało. Zmarnowany przyjechałem do domu koło 21. Tym wyjazdem ustanowiłem nowy rekord jazdy bez przerwy, a mianowicie 100km!
Szosowe treningi.
Poniedziałek, 19 czerwca 2017 | dodano:20.06.2017Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 45.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:51 | km/h: | 24.54 |
Pr. maks.: | 39.95 | Temperatura: | 28.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Miałem z Martą jechać troszkę dalej tak w granicach 80km, ale szanownym panom z Norauto nie spieszyło się z wymianą moich opon w samochodzie i zamiast wyjechać o 16 wyjechaliśmy prawie o 17. Jednak udało się i ruszyliśmy razem. Była to też moja pierwsza jazda z nową funkcją w liczniku, a mianowicie kupiłem sobie czujnik kadencji. Podczas tego treningu wyniosła ona 72. Odnośnie trasy, pojechaliśmy tradycyjnie wzdłuż S-11, przez Zakrzewo i dalej na Lusowo, tam też odbiliśmy na Sady. Marta chciała jechać dalej więc kontynuowaliśmy naszą jazdę w kierunku Napachania:
Dojechaliśmy do DW 184 i zaczęliśmy wracać w stronę Poznania. Przejechaliśmy nad S-11 i skręciliśmy w prawo. Walka na podjeździe była niesprawiedliwa, ponieważ asfalt miał wiele do życzenia. Jednak sprawnie nam to poszło:
Dalej na Sady, gdzie zrobiliśmy sobie parę minutową przerwę pod Żabką na wodę i batona:
Po przerwie przejeżdżamy nad DK 92, zaraz za nią skręcamy w lewo, aby dostać się do drogi technicznej wzdłuż ekspresówki. Tak też dotarliśmy do Batorowa, aby później odbić na Lusowo, a dalej Zakrzewo, Palędzie. Po rozmowie motywacyjnej z Martą jechaliśmy ze stałą prędkością miedzy 27-30km/h. W Głuchowie słońce już chyliło się ku zachodowi:
Wróciliśmy do domu po 21, a jeszcze jasno było. Piękne uroki czerwca. Po raz kolejny dziękuję kochanie za wspólne kilometry! Jesteś coraz lepsza na tej swojej szosie! :)
Dojechaliśmy do DW 184 i zaczęliśmy wracać w stronę Poznania. Przejechaliśmy nad S-11 i skręciliśmy w prawo. Walka na podjeździe była niesprawiedliwa, ponieważ asfalt miał wiele do życzenia. Jednak sprawnie nam to poszło:
Dalej na Sady, gdzie zrobiliśmy sobie parę minutową przerwę pod Żabką na wodę i batona:
Po przerwie przejeżdżamy nad DK 92, zaraz za nią skręcamy w lewo, aby dostać się do drogi technicznej wzdłuż ekspresówki. Tak też dotarliśmy do Batorowa, aby później odbić na Lusowo, a dalej Zakrzewo, Palędzie. Po rozmowie motywacyjnej z Martą jechaliśmy ze stałą prędkością miedzy 27-30km/h. W Głuchowie słońce już chyliło się ku zachodowi:
Wróciliśmy do domu po 21, a jeszcze jasno było. Piękne uroki czerwca. Po raz kolejny dziękuję kochanie za wspólne kilometry! Jesteś coraz lepsza na tej swojej szosie! :)
Kiedy rower mówi dość.
Niedziela, 18 czerwca 2017 | dodano:20.06.2017Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 39.24 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:53 | km/h: | 20.84 |
Pr. maks.: | 46.20 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Po dłuższych ustaleniach w końcu udało mi się namówić Martę na rower i koło godziny 18.30 ruszyłem w stronę Lubonia. Jechało się wyśmienicie, muzyka w uszach, wysoko temperatura, wiatr w plecy no i zaraz miałem zobaczyć narzeczoną. Droga tradycyjnie przez Komorniki, drogą na ,,skróty" koło A-2:
Dalej wzdłuż A-2 i jestem koło Maczka. Razem z Martą pojechaliśmy w stronę szlaku nadwarciańskiego. Za każdym razem jak tam jestem podoba mi się coraz bardziej:
Jechało się świetnie. Nawet piasek który występuje tam często nie przeszkadzał aż tak bardzo. Pomyślałem sobie, że można by kiedyś spakować sakwy, namiot i zrobić sobie taki weekendowy wypad. Jeśli cały szlak wygląda podobnie jestem zdecydowanie na tak:
Jak wiadomo, rower rzecz martwa, a rzeczy martwe lubią płatać figle. Tym razem Marty rower stwierdził, że ma dosyć. Mianowicie Marcie pękła sztyca. No i problem do domu kawałek, a my żadnych kluczy. Tu też moje pytanie, szukam sprawdzonych niedrogich multitooli :) ? :D. Całe szczęście szlak jest oblegany przez rowerzystów. Już po chwili nadarzyła się okazja aby pożyczyć imbusy i spróbować naprawić rower. Okazało się, że się nie da gdyż sztyca jest umieszczona w dodatkowej tulejce. Plus taki, że nie było trzeba wieźć siodełka w ręce. Mimo poważnej awarii, Marcie humor dopisywał:
Powrót w Marty wykonaniu w większości na stojaka. Tak też dojechaliśmy do Lubonia, gdzie się rozdzieliliśmy. Marta pojechała do domu, ja skoczyłem na szybko do Maczka. Siedziałem jadłem i z tyłu słyszałem komentarz w stylu:
,,Tak to można przyjechać do maczka, co zjesz to spalisz" :D
Najedzony napity ruszyłem z kopyta do domu. Tradycyjnie tą samą drogą:
Dzięki kochanie za wspólne kilometry! :)
Dalej wzdłuż A-2 i jestem koło Maczka. Razem z Martą pojechaliśmy w stronę szlaku nadwarciańskiego. Za każdym razem jak tam jestem podoba mi się coraz bardziej:
Jechało się świetnie. Nawet piasek który występuje tam często nie przeszkadzał aż tak bardzo. Pomyślałem sobie, że można by kiedyś spakować sakwy, namiot i zrobić sobie taki weekendowy wypad. Jeśli cały szlak wygląda podobnie jestem zdecydowanie na tak:
Jak wiadomo, rower rzecz martwa, a rzeczy martwe lubią płatać figle. Tym razem Marty rower stwierdził, że ma dosyć. Mianowicie Marcie pękła sztyca. No i problem do domu kawałek, a my żadnych kluczy. Tu też moje pytanie, szukam sprawdzonych niedrogich multitooli :) ? :D. Całe szczęście szlak jest oblegany przez rowerzystów. Już po chwili nadarzyła się okazja aby pożyczyć imbusy i spróbować naprawić rower. Okazało się, że się nie da gdyż sztyca jest umieszczona w dodatkowej tulejce. Plus taki, że nie było trzeba wieźć siodełka w ręce. Mimo poważnej awarii, Marcie humor dopisywał:
Powrót w Marty wykonaniu w większości na stojaka. Tak też dojechaliśmy do Lubonia, gdzie się rozdzieliliśmy. Marta pojechała do domu, ja skoczyłem na szybko do Maczka. Siedziałem jadłem i z tyłu słyszałem komentarz w stylu:
,,Tak to można przyjechać do maczka, co zjesz to spalisz" :D
Najedzony napity ruszyłem z kopyta do domu. Tradycyjnie tą samą drogą:
Dzięki kochanie za wspólne kilometry! :)
Szosowe rekreacje.
Niedziela, 11 czerwca 2017 | dodano:11.06.2017Kategoria 0-50km, Z moją piękną!
Km: | 32.85 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:21 | km/h: | 24.33 |
Pr. maks.: | 37.59 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Od rana czas niedzielny spędzałem na uczelni. Plus tego był tak, że przynajmniej zaliczyłem kolejny przedmiot w tym semestrze. Uczelnie skończyłem po godzinie 15 i pojechałem po Martę. W Głuchowie ubraliśmy się w stroje kolarskie i około 17 wyjechaliśmy na rower. Początek trasy z lekkim wiaterkiem wzdłuż S-11 aż do DW 307. Dalej pojechaliśmy do Sierosławia, gdzie odwiedzamy na chwile kuzyna i ruszamy z powrtoem do domu.
Krótka przyjemna niedzielna wycieczka. Dzięki kotek :*
Krótka przyjemna niedzielna wycieczka. Dzięki kotek :*
Poznań Kołobrzeg w deszczową noc!
Sobota, 3 czerwca 2017 | dodano:07.06.2017Kategoria 200-300km, Poznań-Kołobrzeg!, Ze zdjęciami
Km: | 267.54 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:19 | km/h: | 25.93 |
Pr. maks.: | 66.93 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Kolejny rok i kolejny wyjazd do Kołobrzegu. Jakby ktoś mnie zapytał czy ta trasa jeszcze mi się nie znudziła, to z całą pewnością i spokojem odpowiem negatywnie. Ta trasa ma coś w sobie! Jednak kolejny rok z rzędu chyba pogoda nas nie lubi. Chociaż główny wyjazd z TCT był dzień wcześniej i pogodę mieli znakomitą, ale nie o tym miałem pisać...
W sobotę po uczelni przyjechałem do domu spakowałem rower do końca i poszedłem pomóc Marcie smażyć kotlety dla mnie na wyjazd. W miedzy czasie przyjechał Chwast i wspólnie z moim bratem szykowaliśmy się do wyjazdu. Prognozy pogody na tą noc nie były najlepsze. Mieliśmy do wyboru jechać albo zostać i pić ciężkie alkohole. Postanowiliśmy to pierwsze:
Parę minut przed 20 ruszyliśmy z Głuchowa. Tym razem nie musieliśmy już jechać do Poznania, bo cały (3-osobowy skład) ruszał z Głuchowa. Już na początku drogi chmury straszyły nas swoim wyglądem:
Tomek jednak stwierdził, że musimy jechać szybciej, aby uciec przed deszczem. Tak też wspólnie po zmianach jechaliśmy wzdłuż S-11, Zakrzewo, Lusowo, Sady, Kobylniki, aby wyjechać w Napachanie na DW 184, która nas doprowadzi do Szamotuł. Drogą jechało się świetnie, dobry asfalt, lekki wiatr w plecy. Czego chcieć więcej:
Podczas drogi do Szamotuł nie wydarzyło się nic specjalnego. Przez Szamotuły przejechaliśmy nie robiąc przerwy. Plany na ten dzień były ambitne. Droga za Szamotułami była w remoncie. Jazda nią nie należała do przyjemnych:
Zaczynało się robić ciemno. Całe szczęście po kilku kilometrach droga była już wyremontowana. Kolega Tomek narzucił tempo, a naszym zadaniem było utrzymać się mu na kole. Prędkość nie spadała poniżej 35km/h. Tak przejechaliśmy przez Obrzycko, Piotrowo, Lubasz. W między czasie zrobiliśmy taką 2min przerwę. Jak to się potocznie mówi ,,sik-pauza". Po chwili ruszyliśmy dalej. Na zjeździe przed Czarnkowem pobiłem v-max wycieczki. W samym Czarnkowie też nie zrobiliśmy przerwy, pojechaliśmy dalej. Temperatura utrzymywała się jeszcze na przyzwoitym poziomie koło 15 stopni. Baliśmy się, że po przejechaniu przez słynny most będzie inaczej:
Nasze obawy na nic się zdały, ponieważ było nadal ciepło. Początkowo chcieliśmy dojechać na przerwę do Wałcza, ale młody poprosił abyśmy się zatrzymali na chwilę chociaż w Trzciance. Tak więc zatrzymaliśmy się po 87km przy średniej 30,5km/h. Przerwa nie trwała długo, skorzystaliśmy z usług Orlenu (hot-dog, toaleta) i po kilkunastu minutach pojechaliśmy dalej. Parę minut po północy przejechaliśmy granicę województwa:
W tym momencie zaczął padać deszcz, nie był to jakiś mocny opad, ale wystarczyło, abym zatrzymał się na przystanku i założył kurtkę oraz ochraniacze. Padać nie padało, ale asfalt był cały czas mokry. Przejechaliśmy przez Wałcz. Na wylocie z Wałcza Mateusz poprosił o krótką przerwę, raptem 5 minutek. I też tyle trwała. Nocny przejazd przez lasy nie było niczym innym jak walką ze snem i utrzymaniem się w większości na kole u Chwasta. Kolejną przerwę zrobiliśmy w Czaplinku. Nasza motywacja do jazdy drastycznie spadła, chęć jazdy na rekordowy czas odeszła w zapomniane, tak też przerwa na stacji trwała z dobre 40 minut. Gdy już mieliśmy jechać ponownie mocno się rozpadało tak więc był czas na odpoczynek:
Za Czaplinkiem powoli zaczęło świtać. Mimo mokrego asfaltu jechało się dobrze. Miłą jazdę przeszkodziła kraksa młodego, który nie zauważył dziury pełnej wody i przeleciał przez kierownicę. Straty nie duże, rozbity łokieć i zgięta tylna manetka - można jechać dalej. Tempo spadło drastycznie na dół, ale już wcześniej wiedzieliśmy, że to nie będzie wyjazd na rekord. Na drodze stu zakrętów zrobiło się już całkowicie jasno:
Przejazd przez tą drogę był trudniejszy niż zwykle, ale widoki rekompensowały wszytko. Dojechaliśmy do Połczyna- Zdrój, przejechaliśmy bez przerwy. Kawałek za miastem, był dłuższy podjazd, na górze poczekaliśmy na młodego, posililiśmy się żelkami i ruszyliśmy dalej. Na ,,interwałach'' przed Białogardem młody odzyskał trochę sił i jadąc nam na kole ruszyliśmy z kopyta do przodu
W Białogardzie kolejna krótka przerwa na Orlenie. Wyjeżdżając ze stacji myśleliśmy, że tak nie pada. Jednak na tych kilometrach padało najmocniej podczas całej drogi. Na kilkanaście kilometrów przed Kołobrzegiem rozdzieliliśmy się z młodym na dobre i ruszyliśmy do celu. Nie było jak jechać na kole, gdyż leciał na mnie cały syf zbierany przez jego wąskie kółka. Mimo to sprawnie dojechaliśmy do Kołobrzegu i po 12,5h jazdy brutto meldujemy się pod tablicą:
Po chwili przyjechał młody:
Wynik dobry, nawet bardzo dobry. Gdyby nie deszcz i kraksa pewnie byśmy zrobili jeszcze lepszy. Mimo to jest pełna satysfakcja dojechania do celu. Nową tradycją w Kołobrzegu zostanie chyba wizyta w Macu. Tam też zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek i odpoczynek:
Kolejno pojechaliśmy po bilety na dworzec i na plaże:
Mimo nie sprzyjającej pogody kąpieli w Bałtyku nie mogło zabraknąć:
Nie mogło zabraknąć również wspólnego zdjęcia nad wodą:
Jak każdy dobrze wie, po kąpieli człowiek głodnieje. Tak więc udaliśmy się do naszej sprawdzonej smażalni, gdzie już od paru lat jeździmy:
Po zjedzeniu dobrej rybki zazwyczaj jechaliśmy na plażę. Tym razem warunki pogodowe nie pozwoliły nam na plażowanie, więc pojechaliśmy na deser. Niestety nie mam zdjęcia gofra, musicie mi uwierzyć na słowo, że wyglądał wspaniale. Po deserze pojechaliśmy do sklepu po ,,prowiant" do pociągu i udaliśmy się na dworzec. Podróż powrotna do domu jak zawsze przyjemna. Jest z kim pogadać(zawsze są to jacyś rowerzyści) można się chwile zdrzemnąć czy ma się czas na rozmyślenia:
W Poznaniu z dworca odbiera nas moja narzeczona, która zabiera nas i mój ojciec który zabiera rowery.
Dzięki panowie za wyjazd w tych trudnych warunkach. Do następnego!
W sobotę po uczelni przyjechałem do domu spakowałem rower do końca i poszedłem pomóc Marcie smażyć kotlety dla mnie na wyjazd. W miedzy czasie przyjechał Chwast i wspólnie z moim bratem szykowaliśmy się do wyjazdu. Prognozy pogody na tą noc nie były najlepsze. Mieliśmy do wyboru jechać albo zostać i pić ciężkie alkohole. Postanowiliśmy to pierwsze:
Parę minut przed 20 ruszyliśmy z Głuchowa. Tym razem nie musieliśmy już jechać do Poznania, bo cały (3-osobowy skład) ruszał z Głuchowa. Już na początku drogi chmury straszyły nas swoim wyglądem:
Tomek jednak stwierdził, że musimy jechać szybciej, aby uciec przed deszczem. Tak też wspólnie po zmianach jechaliśmy wzdłuż S-11, Zakrzewo, Lusowo, Sady, Kobylniki, aby wyjechać w Napachanie na DW 184, która nas doprowadzi do Szamotuł. Drogą jechało się świetnie, dobry asfalt, lekki wiatr w plecy. Czego chcieć więcej:
Podczas drogi do Szamotuł nie wydarzyło się nic specjalnego. Przez Szamotuły przejechaliśmy nie robiąc przerwy. Plany na ten dzień były ambitne. Droga za Szamotułami była w remoncie. Jazda nią nie należała do przyjemnych:
Zaczynało się robić ciemno. Całe szczęście po kilku kilometrach droga była już wyremontowana. Kolega Tomek narzucił tempo, a naszym zadaniem było utrzymać się mu na kole. Prędkość nie spadała poniżej 35km/h. Tak przejechaliśmy przez Obrzycko, Piotrowo, Lubasz. W między czasie zrobiliśmy taką 2min przerwę. Jak to się potocznie mówi ,,sik-pauza". Po chwili ruszyliśmy dalej. Na zjeździe przed Czarnkowem pobiłem v-max wycieczki. W samym Czarnkowie też nie zrobiliśmy przerwy, pojechaliśmy dalej. Temperatura utrzymywała się jeszcze na przyzwoitym poziomie koło 15 stopni. Baliśmy się, że po przejechaniu przez słynny most będzie inaczej:
Nasze obawy na nic się zdały, ponieważ było nadal ciepło. Początkowo chcieliśmy dojechać na przerwę do Wałcza, ale młody poprosił abyśmy się zatrzymali na chwilę chociaż w Trzciance. Tak więc zatrzymaliśmy się po 87km przy średniej 30,5km/h. Przerwa nie trwała długo, skorzystaliśmy z usług Orlenu (hot-dog, toaleta) i po kilkunastu minutach pojechaliśmy dalej. Parę minut po północy przejechaliśmy granicę województwa:
W tym momencie zaczął padać deszcz, nie był to jakiś mocny opad, ale wystarczyło, abym zatrzymał się na przystanku i założył kurtkę oraz ochraniacze. Padać nie padało, ale asfalt był cały czas mokry. Przejechaliśmy przez Wałcz. Na wylocie z Wałcza Mateusz poprosił o krótką przerwę, raptem 5 minutek. I też tyle trwała. Nocny przejazd przez lasy nie było niczym innym jak walką ze snem i utrzymaniem się w większości na kole u Chwasta. Kolejną przerwę zrobiliśmy w Czaplinku. Nasza motywacja do jazdy drastycznie spadła, chęć jazdy na rekordowy czas odeszła w zapomniane, tak też przerwa na stacji trwała z dobre 40 minut. Gdy już mieliśmy jechać ponownie mocno się rozpadało tak więc był czas na odpoczynek:
Za Czaplinkiem powoli zaczęło świtać. Mimo mokrego asfaltu jechało się dobrze. Miłą jazdę przeszkodziła kraksa młodego, który nie zauważył dziury pełnej wody i przeleciał przez kierownicę. Straty nie duże, rozbity łokieć i zgięta tylna manetka - można jechać dalej. Tempo spadło drastycznie na dół, ale już wcześniej wiedzieliśmy, że to nie będzie wyjazd na rekord. Na drodze stu zakrętów zrobiło się już całkowicie jasno:
Przejazd przez tą drogę był trudniejszy niż zwykle, ale widoki rekompensowały wszytko. Dojechaliśmy do Połczyna- Zdrój, przejechaliśmy bez przerwy. Kawałek za miastem, był dłuższy podjazd, na górze poczekaliśmy na młodego, posililiśmy się żelkami i ruszyliśmy dalej. Na ,,interwałach'' przed Białogardem młody odzyskał trochę sił i jadąc nam na kole ruszyliśmy z kopyta do przodu
W Białogardzie kolejna krótka przerwa na Orlenie. Wyjeżdżając ze stacji myśleliśmy, że tak nie pada. Jednak na tych kilometrach padało najmocniej podczas całej drogi. Na kilkanaście kilometrów przed Kołobrzegiem rozdzieliliśmy się z młodym na dobre i ruszyliśmy do celu. Nie było jak jechać na kole, gdyż leciał na mnie cały syf zbierany przez jego wąskie kółka. Mimo to sprawnie dojechaliśmy do Kołobrzegu i po 12,5h jazdy brutto meldujemy się pod tablicą:
Po chwili przyjechał młody:
Wynik dobry, nawet bardzo dobry. Gdyby nie deszcz i kraksa pewnie byśmy zrobili jeszcze lepszy. Mimo to jest pełna satysfakcja dojechania do celu. Nową tradycją w Kołobrzegu zostanie chyba wizyta w Macu. Tam też zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek i odpoczynek:
Kolejno pojechaliśmy po bilety na dworzec i na plaże:
Mimo nie sprzyjającej pogody kąpieli w Bałtyku nie mogło zabraknąć:
Nie mogło zabraknąć również wspólnego zdjęcia nad wodą:
Jak każdy dobrze wie, po kąpieli człowiek głodnieje. Tak więc udaliśmy się do naszej sprawdzonej smażalni, gdzie już od paru lat jeździmy:
Po zjedzeniu dobrej rybki zazwyczaj jechaliśmy na plażę. Tym razem warunki pogodowe nie pozwoliły nam na plażowanie, więc pojechaliśmy na deser. Niestety nie mam zdjęcia gofra, musicie mi uwierzyć na słowo, że wyglądał wspaniale. Po deserze pojechaliśmy do sklepu po ,,prowiant" do pociągu i udaliśmy się na dworzec. Podróż powrotna do domu jak zawsze przyjemna. Jest z kim pogadać(zawsze są to jacyś rowerzyści) można się chwile zdrzemnąć czy ma się czas na rozmyślenia:
W Poznaniu z dworca odbiera nas moja narzeczona, która zabiera nas i mój ojciec który zabiera rowery.
Dzięki panowie za wyjazd w tych trudnych warunkach. Do następnego!
Warta :)
Czwartek, 1 czerwca 2017 | dodano:20.06.2017Kategoria Z moją piękną!, Ze zdjęciami, 0-50km
Km: | 43.99 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:20 | km/h: | 10.15 |
Pr. maks.: | 42.12 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Zostaliśmy zaproszeni nad Wartę. Jak wiadomo nad Wartą można wypić piwko, ale już po piwku jechać samochodem nie można. Rowerem podobno można. Ja z tej opcji podobno właśnie skorzystałem. Do Poznania jechałem rowerem turystycznym ojca:
Ubrany byłem w krótkie jeansy, zwykła koszulkę, kask okularki i rękawiczki. Taki typowy mieszczuch:
Uzbrojonym rowerem w mała sakwę crosso oraz wielką karimatę dojechałem po Martę na Dębiec. Razem już ścieżkami rowerowymi udaliśmy się na lody na kościelną. Z okazji dnia dziecka były lody o smaku popcornu. Całkiem nieźle smakowały. A mój rower prezentował się tak:
Dalej kierowaliśmy się nad Wartę. Jechało się całkiem sympatycznie. Rower to jest jednak dobry środek transportu. Marta też jechała mieszczuchem pożyczonym od mamy więc do siebie pasowaliśmy:
Po chwili docieramy nad Wartę gdzie spotykamy się ze znajomymi, pijemy piwko gramy we flanki opowiadamy kawały, ogólnie mile i sympatycznie spędzamy wspólnie czas. Słońce zaczęło po woli zachodzić, przez co zdjęcia też dostawały pewnego uroku:
Zrobiło się już ciemno, także nastał czas wracać do domu. Razem z Martą przez Łęgi Dębińskie docieramy pod jej dom, gdzie się rozdzielamy, a ja jadę w dalszą drogę do domu:
Przejeżdżając koło A-2 zauważyłem duży korek. Pierwsza myśl wypadek. Oczywiście się nie pomyliłem. Mam nadzieje że nikomu się nic nie stało:
Tradycyjną trasą wróciłem do domu. Dzięki wam za wspólny spędzony czas! :)
Ubrany byłem w krótkie jeansy, zwykła koszulkę, kask okularki i rękawiczki. Taki typowy mieszczuch:
Uzbrojonym rowerem w mała sakwę crosso oraz wielką karimatę dojechałem po Martę na Dębiec. Razem już ścieżkami rowerowymi udaliśmy się na lody na kościelną. Z okazji dnia dziecka były lody o smaku popcornu. Całkiem nieźle smakowały. A mój rower prezentował się tak:
Dalej kierowaliśmy się nad Wartę. Jechało się całkiem sympatycznie. Rower to jest jednak dobry środek transportu. Marta też jechała mieszczuchem pożyczonym od mamy więc do siebie pasowaliśmy:
Po chwili docieramy nad Wartę gdzie spotykamy się ze znajomymi, pijemy piwko gramy we flanki opowiadamy kawały, ogólnie mile i sympatycznie spędzamy wspólnie czas. Słońce zaczęło po woli zachodzić, przez co zdjęcia też dostawały pewnego uroku:
Zrobiło się już ciemno, także nastał czas wracać do domu. Razem z Martą przez Łęgi Dębińskie docieramy pod jej dom, gdzie się rozdzielamy, a ja jadę w dalszą drogę do domu:
Przejeżdżając koło A-2 zauważyłem duży korek. Pierwsza myśl wypadek. Oczywiście się nie pomyliłem. Mam nadzieje że nikomu się nic nie stało:
Tradycyjną trasą wróciłem do domu. Dzięki wam za wspólny spędzony czas! :)