Kiedy rower mówi dość.
Niedziela, 18 czerwca 2017 | dodano:20.06.2017Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 39.24 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:53 | km/h: | 20.84 |
Pr. maks.: | 46.20 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Po dłuższych ustaleniach w końcu udało mi się namówić Martę na rower i koło godziny 18.30 ruszyłem w stronę Lubonia. Jechało się wyśmienicie, muzyka w uszach, wysoko temperatura, wiatr w plecy no i zaraz miałem zobaczyć narzeczoną. Droga tradycyjnie przez Komorniki, drogą na ,,skróty" koło A-2:
Dalej wzdłuż A-2 i jestem koło Maczka. Razem z Martą pojechaliśmy w stronę szlaku nadwarciańskiego. Za każdym razem jak tam jestem podoba mi się coraz bardziej:
Jechało się świetnie. Nawet piasek który występuje tam często nie przeszkadzał aż tak bardzo. Pomyślałem sobie, że można by kiedyś spakować sakwy, namiot i zrobić sobie taki weekendowy wypad. Jeśli cały szlak wygląda podobnie jestem zdecydowanie na tak:
Jak wiadomo, rower rzecz martwa, a rzeczy martwe lubią płatać figle. Tym razem Marty rower stwierdził, że ma dosyć. Mianowicie Marcie pękła sztyca. No i problem do domu kawałek, a my żadnych kluczy. Tu też moje pytanie, szukam sprawdzonych niedrogich multitooli :) ? :D. Całe szczęście szlak jest oblegany przez rowerzystów. Już po chwili nadarzyła się okazja aby pożyczyć imbusy i spróbować naprawić rower. Okazało się, że się nie da gdyż sztyca jest umieszczona w dodatkowej tulejce. Plus taki, że nie było trzeba wieźć siodełka w ręce. Mimo poważnej awarii, Marcie humor dopisywał:
Powrót w Marty wykonaniu w większości na stojaka. Tak też dojechaliśmy do Lubonia, gdzie się rozdzieliliśmy. Marta pojechała do domu, ja skoczyłem na szybko do Maczka. Siedziałem jadłem i z tyłu słyszałem komentarz w stylu:
,,Tak to można przyjechać do maczka, co zjesz to spalisz" :D
Najedzony napity ruszyłem z kopyta do domu. Tradycyjnie tą samą drogą:
Dzięki kochanie za wspólne kilometry! :)
Dalej wzdłuż A-2 i jestem koło Maczka. Razem z Martą pojechaliśmy w stronę szlaku nadwarciańskiego. Za każdym razem jak tam jestem podoba mi się coraz bardziej:
Jechało się świetnie. Nawet piasek który występuje tam często nie przeszkadzał aż tak bardzo. Pomyślałem sobie, że można by kiedyś spakować sakwy, namiot i zrobić sobie taki weekendowy wypad. Jeśli cały szlak wygląda podobnie jestem zdecydowanie na tak:
Jak wiadomo, rower rzecz martwa, a rzeczy martwe lubią płatać figle. Tym razem Marty rower stwierdził, że ma dosyć. Mianowicie Marcie pękła sztyca. No i problem do domu kawałek, a my żadnych kluczy. Tu też moje pytanie, szukam sprawdzonych niedrogich multitooli :) ? :D. Całe szczęście szlak jest oblegany przez rowerzystów. Już po chwili nadarzyła się okazja aby pożyczyć imbusy i spróbować naprawić rower. Okazało się, że się nie da gdyż sztyca jest umieszczona w dodatkowej tulejce. Plus taki, że nie było trzeba wieźć siodełka w ręce. Mimo poważnej awarii, Marcie humor dopisywał:
Powrót w Marty wykonaniu w większości na stojaka. Tak też dojechaliśmy do Lubonia, gdzie się rozdzieliliśmy. Marta pojechała do domu, ja skoczyłem na szybko do Maczka. Siedziałem jadłem i z tyłu słyszałem komentarz w stylu:
,,Tak to można przyjechać do maczka, co zjesz to spalisz" :D
Najedzony napity ruszyłem z kopyta do domu. Tradycyjnie tą samą drogą:
Dzięki kochanie za wspólne kilometry! :)