blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(26)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sq3mko.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

400 i w góre :)

Dystans całkowity:2837.27 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:114:28
Średnia prędkość:24.79 km/h
Maksymalna prędkość:75.07 km/h
Suma podjazdów:1114 m
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:472.88 km i 19h 04m
Więcej statystyk

,,Niekończąca się opowieść"

Sobota, 1 sierpnia 2015 | dodano:05.08.2015Kategoria 400 i w góre :), TCT, W górach..., Za granicą, Ze zdjęciami
Km:603.71Km teren:0.00 Czas:26:12km/h:23.04
Pr. maks.:75.07Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Rowerowe zdobycie Pragi miałem już w głowie dawno temu. Zawsze pojawiał się jeden zasadniczy problem, mianowicie jak wrócić z Pragi. Przecież powrót rowerem do Polski to byłby zbyt duży dystans. Widocznie było trzeba dorosnąć do tej decyzji. Czwórka moich towarzyszy (Michał, Piotr, Michał i Piotr ) oraz ja postanowiliśmy podjąć to wyzwanie. Start zaplanowany na piątek na 18. Niestety ja jeszcze przed wyjazdem musiałem iść do pracy, skończyłem o 14. Całe szczęście spakowałem się i przygotowałem rower w czwartek, więc po pracy spokojnie mogę się przespać kilka minut. Moja ukochana zrobiła mi bułeczki na drogę i pomogła mi się do końca spakować. Punktualnie za piętnaście 18 ruszamy razem na miejsce zbiórki:

Mieliśmy zgarnąć jeszcze Michała, ale był na ogródku z Anią i nie usłyszał dzwonka. Tak więc wszyscy spotykamy się na miejscu zbiórki. Z lekkim opóźnieniem jesteśmy gotowi do drogi. Tak się prezentuje 5 śmiałków: 

Dostaję buziaka na pożegnanie od dziewczyny i ruszamy w drogę. Pierwsze kilometry to jazda drogami krajowymi. W Stęszewie, jak zawsze w piątek o tej godzinie korek. Nam udaje się go dość sprawnie ominąć. Za Stęszewem skręcamy w prawo w kierunku Zielonej Góry. Cudowny asfalt, nie za duży ruch i pięknie zachodzące pomalutku słońce:

W miedzy czasie robimy szybką ,,sik-pauze" oraz sprawdzamy mapę. Dokładnie to nawigację w telefonie. Po kilku kilometrach zjeżdżamy z drogi krajowej. Asfalt troszkę gorszy, ale klimat zdecydowanie lepszy:

Na kolejnym skrzyżowaniu sprawdzamy mapę, aby nie potrzebnie nie błądzić. Wynika z niej, że jeszcze kilka kilometrów pojedziemy taką drogą. Jednak nie dawno został położony świeży asfalt i jedzie się idealnie. Słońce natomiast żegna się z nami na dobre kilka godzin:
Jeszcze przed nocą mijamy województwo Lubuskie:

Dalsza droga to jazda nieznanymi dotąd trasami. Całe szczęście stan nawierzchni dobry, więc nie trzeba się pilnować, aby nie wjechać w jakąś dziurę. Po za tym nasze latarki dają sobie dobrze radę:

Nie wiem co dokładnie się stało, ale moja latarka nie zmieniała trybów na dziurach tak jak miało to miejsce podczas wyjazdu do Kołobrzegu. Drogą wojewódzką 315 docieramy do Nowej Soli:

Każdy z nas miał ochotę na maca. Jednak jak się później dowiedzieliśmy, nie mają tutaj maca. Mamy do wyboru kebab, który nie wiadomo czy będzie dobry oraz sprawdzone hot-dogi na Orlenie. Wybraliśmy opcję nr. 2. Mi to zdecydowanie wystarczyły pyszne bułki z kotlecikiem od Marty!
Trochę ponad 100km wybiło nam na tej przerwie. Spędziliśmy tutaj trochę więcej czasu. Następny większy odpoczynek był zaplanowany w Zgorzelcu. Oczywiście w międzyczasie występowały krótkie ,,sik-pauzy" oraz sprawdzenie mapy:

Tym razem o ciemnościach zmieniamy woj. Lubuskie na Dolnośląskie. Nie zatrzymujemy się na zdjęcie, dlatego taka jakość:

Przed samym Zgorzelcem droga jest w stanie krytycznym. Nawet przy dobrym oświetleniu ciężko jest ominąć niektóre dziury. Około godziny 5 rano meldujemy się na stacji benzynowej:

200km w nogach. Czas na ciepły posiłek. Ja zamawiam jedynie białą, mocno słodką kawę i dojadam bułkami, które zostały mi jeszcze w sakwie. Na tej stacji Michał postanawia nas opuścić i dalej niestety ruszamy w 4. Przez słaby drogę w Polsce postanawiamy wjechać na stronę niemiecką:

Początkowo chcieliśmy jechać drogą rowerową, ale przez te ciągłe przejazdy przez małe miasteczka wybieramy główną drogę nr 99.W międzyczasie słońce wita nas na dobre:

Tak też docieramy do Żytawy. Przejazd przez miasto i znowu jesteśmy po stronie polskiej. Chciałem chłopakom pokazać trójstyk granic. Byłem tam podczas wyprawy na Węgry (opis wrzucam kolegi, bo na moim się zdjęcia zepsuły), więc wiedziałem jak tam dojechać:

Chwila na zdjęcia i ruszamy dalej:

Wjeżdżamy z powrotem do Niemiec, aby się szybko przedostać do Czech. W pewnym momencie widzimy zakaz jazdy. Pytamy tubylca czy rowerami przejedziemy. Niestety, musimy jechać objazdem, ale tylko kilometr więcej. Pomyślałem sobie jeden kilometr w tą czy w tamtą co to dla nas. Jednak już po chwili wiedziałem gdzie jest haczyk. Zaraz po skręcie zaczął się pierwszy zwykły podjazd po którym był szybki zjazd. Kawałek dalej już nie było tak kolorowo:

Źle nie było, chociaż jeszcze dalej było trochę gorzej:

Ten drugi podjazd pokonuje dwa razy, ponieważ było trzeba się wrócić po Piotra który nie pojechał tam, gdzie miał. Na zjeździe biję rekord życiowy prędkości. Dalej w 4 zdobywamy podjazd jeszcze raz. Zmęczeni na górze bierzemy łyka picia i cieszymy się pięknymi widokami:

Jak dobrze wiadomo po każdym podjeździe musi być zjazd. Ruszamy z zawrotną prędkością na dół. Po drodze spotykamy sprawców tego objazdu:

Potem jeszcze trochę z górki i znowu pod górę, ale to już w Czechach:

Spodziewałem się trochę lepszych dróg. Dziur było dosyć sporo. Podjazdów też trochę jeszcze było, może już nie tak dużych jak wcześniej, ale były. Na stacji benzynowej zatrzymujemy się i robimy zakup wody. Mijamy strasznie dużo motocyklistów oraz rowerzystów. Jedziemy główną drogą nr 9 kierując się znakami na ,,Praha".  Zaczyna się robić coraz cieplej, wręcz upalnie. W Miejscowości Mielnik nie zauważmy nagle zielonego znaku Praga, który prowadzi na autostradę. Musimy się kilka kilometrów cofnąć. Przy okazji robię zdjęcie ładnie położonego miasta:

W miasteczku znajdujemy sklep, co w Czechach jest dużym wyczynem. Po zakupach i krótkim odpoczynku jedziemy w końcu zdobyć Pragę. Ostatnie kilometry i po prawie 400km docieramy do celu naszego wyjazdu:

Dobrze oznakowane miasto pozwala nam szybko dotrzeć do centrum, a dokładnie koło Mostu Karola. Znowu przypominają mi się widoki z mojej wyprawy. W Pradze byłem dwa razy obydwa na rowerze. Udaję mi się zrobić ładne zdjęcie:

Oczywiście nie mogło zabraknąć zbiorowej fotki na moście Karola:

Tutaj Piotr postanowił zostać. Mimo prób namówienia go, aby wracał z nami, zostaje. Wspólnie też doszliśmy do wniosku, że taki wyjazd nie nadaje się na zwiedzanie miasta. Postanawiamy udać się na wspólny posiłek, gdzieś w centrum:

Żegnamy się z Piotrem i wyjeżdżamy z Pragi. Pojawia się mały problem, bo jak się okazuje droga, którą wybraliśmy jest to droga ekspresowa. Musimy korzystać z nawigacji i wyznaczymy nową drogę, kilka kilometrów dłuższą. Na wyjeździe z Pragi słońce po raz drugi zachodzi na tej wycieczce:

Gdy zrobiło się ciemno lampki poszły w ruch. Niestety droga znów nie była w najlepszym stanie i nasze biedne koła znowu mocno obrywają. Mimo dużego dystansu noga cały czas podaje. Większy problem jest z sennością. Jednogłośnie postanawiamy zrobić przerwę na szybką drzemkę. Tutaj w grę wchodzi nasze bezpieczeństwo. Drzemka oficjalnie trwała około 20 minut, ale wydawało nam się jakbyśmy nie przespali nawet 5 minut. W końcu wjeżdżamy na lepszy asfalt. Ja w między czasie zmieniam baterię w latarce. Widać dużą różnicę:

Docieramy do Mlada Boleslav. W mieście szukamy jakiegoś sklepu/stacji, czegokolwiek gdzie możemy kupić wodę. Wyjeżdżając z miasta pokonujemy duży podjazd. Pytamy się czy jest jeszcze jakaś szansa na sklep. Okazuję się, że jedynie stacja jest na dole. Chwila zawahania i zjeżdżamy. Okazuję się być automatyczną, paliwem się nie napijemy. Michał całe szczęście wypatrzył Tesco 24h. Robimy zakupy, odpoczywamy i ponowie atakujemy podjazd. Droga zdecydowanie lepsza. Kilometry uciekają dość sprawnie, chociaż słowo dość jest w tym przypadku trochę mocne. Docieramy do Turnov. Za górami gdzieś powoli wychodzi słońce. Do Harrachowa zostało ponad 40 km. To właśnie te kilometry czuję najbardziej. To właśnie na tych podjazdach wybiło mi drugie w życiu 500km:

Mi naprawdę ciężko było na tych długich podjazdach. Kurcze nie wiem może waga robi swoje, ale chłopaki lecieli jak zawodowcy pod górę. W każdym razie zawsze za mną czekali. Raz to ich tak spotkałem:

Chwila odpoczynku na szczycie i szykował się piękny zjazd. W Górach zazwyczaj wschody słońca są efektowne. Ten niestety okazał się być takim zwykłym:

W końcu dojeżdżamy do Harrachowa. Ja wchodzę do sklepu, aby wydać ostatnie korony. Akurat starcza na puszkę coli, idealna na ostatni długi podjazd tej wycieczki. Na końcówce podjazdu wjeżdżamy do naszego pięknego kraju:

Czekał nas ostatni piękny długi zjazd. Znany był mi on z wyjazdu w 2013r do Szklarskiej. Kilkanaście kilometrów dobrego zjazdu i ostatnia prosta do Jeleniej Góry. Na tej drodze pięknie widać Śnieżkę i pobliskie szczyty:

Wjeżdżamy do miasta. Ja szybko sprawdzam nawigację i już wiem jak się kierować na dworzec. Na stację PKP docieramy sprawnie o godzinie 9.42. Odjazd pociągu planowany na 9.54. Udało się zdążyliśmy. Michał kupuje bilety, ja z Piotrem lecimy do sklepu po zwycięskiego izobronika. Wchodzimy do pociągu o 9.53. Podróż mija sprawnie. Nawet nie wiem kiedy czas minął i już jesteśmy w Mosinie. Postanowiłem wysiąść z chłopakami. Tam się żegnamy. Ja jak nowo narodzony (no prawie) gnam do domu przez Stęszew. Po drodze jeszcze wskakuję do Łodzi:

Później Stęszew, Trzcielin i Konarzewo. Miedzy Konarzewem, a Chomęcicami wybija mi 600km:

Ostatnia prosta i jestem w domu. Ledo stoję na nogach. Pędziłem, aby się pożegnać z gośćmi z Filipin. Na koniec ostatnie zdjęcie licznika:

Z takim wynikiem kończę ten ciężki, ale bardzo pozytywny wyjazd. Ledwo wszedłem do domu, a dziewczyna oraz mój brat zabierają mnie nad jezioro. Idealnie! Jednak już jedziemy samochodem...

Dzięki panowie za wyjazd. Mam nadzieję, że na koniec sierpnia powtórzymy wynik. Nawet go poprawimy, Plan jest teraz tylko realizacja. To jest mój obecny rekord, ale długo nim nie zostanie! :)

,,Mamy przecież dużo czasu'

Sobota, 6 września 2014 | dodano:07.09.2014Kategoria 400 i w góre :), TCT, Za granicą, Ze zdjęciami
Km:509.44Km teren:0.00 Czas:19:55km/h:25.58
Pr. maks.:54.30Temperatura:25.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Zacznę odnośnie tytułu. Ostatnio każdą większą wycieczkę nazywałem zwykłym schematem: Poznań- X w jedną noc. Tym razem postanowiłem to zmienić. Tytuł wziął się z rozmów podczas tej wycieczki. Za każdym razem jak ja lub Michał mieliśmy sobie opowiedzieć, a było to długie to opowiadania, padało określenie spokojnie mów ,,mamy przecież dużo czasu". Mniej więcej 30 godzin.Teraz odnośnie samej wycieczki. 

Miał być to kolejny wyjazd większą grupą organizowaną przez TCT. Jako cel obrane były mazury. Na miejsce startu pojawił się oprócz mnie jedynie lub aż Michał. Bez niego bym nie pobił tego rekordu. Z racji na wiejący wiatr bardziej ze wschodu zmieniamy decyzję, że ruszamy na północny-zachód, czyli do Świnoujścia. Start był inny niż ostatnio bo ruszaliśmy nad ranem dokładnie spotkaliśmy się o 8.30 po omówieniu trasy i powrotu i skorzystania z toalety z samego Poznania ruszamy o 9. Kierujemy się na Pniewy. Jedzie się dobrze wiatr bardziej pomaga niż przeszkadza, chociaż typowo w plecy nie wieje. DK 92 ma ładne duże pobocze więc możemy spokojnie jechać koło siebie i rozmawiać:
W Pniewach po 50 km robimy pierwszą przerwę. Ja lecę do biedronki kupić sobie coś do jedzenia ,,na teraz i na zaś" bo nic sobie nie przygotowałem. Przez kolejki w sklepie czasu trochę uciekło.Szybko przegryzam drożdżówkę uzupełniam bidony i jedziemy dalej w ,,świat". Na wylocie z miasta jeszcze tylko szybka przerwa na siku. W Kwilczu znajduje się ulica z moim nazwiskiem w wersji kobiecej. Oczywiście nie mogło zabraknąć pamiątkowej fotki:


Po kilku kilometrach odbijamy na Międzychód. Przypomina mi się ta trasa jak kiedyś jechałem kawałek za miasto na obóz oczywiście już rowerem. Wtedy 100km to był wyczyn! Sprawnie na idzie przejazd przez miasto. Kierujemy się Drezdenko. Tutaj korzystamy z drogi rowerowej, gdyż jest lepsza od połatanego asfaltu. Naszym oczom ukazuję się tablice ze zmianą województwa. Przy tablicy miała być szybka fotka, ale w ruch poszły batony i kanapki więc po kolejnych 50km robimy przerwę:

Docieramy do Drezdenka, gdzie miała być przerwa. Jednak czas na przerwę wykorzystaliśmy wcześnie to tylko przejeżdżamy przez miasto. Mijamy most nad Notecią, który jest strasznie podobny do tego z Czarnkowa:

Kawałek za miastem, a dokładniej za przejazdem kolejowym zaczyna się jeden z najgorszych odcinków podczas całej wycieczki. Kostka brukowa położona na długości nie całych 2 kilometrów zdecydowanie dała nam popalić. Szosowcy nie lubią kostki:


Po tych dwóch kilometrach kostka się kończy, zaczyna się normalny asfalt, my odbijamy w prawo w kierunku Choszczna. Nawet byśmy nie zauważyli tablicy ze zmianą województwa. Tym razem ,,lotne" zdjęcie i lecimy dalej:


Tutaj pasuję mały wątek o pogodzie. Nie wiem jak w reszcie kraju, ale ostatnie dni w Poznaniu i okolicach były naprawdę mizerne. Nie dosyć, że ciągle padało to na dodatek zimno. Czasami zaczynałem łapać chandrę jesienną. Jednak w ten weekend pogoda nam się udała. Według Michała było nawet za gorąco. Koło godziny 15.30 mój licznik wskazywał ładne liczby:
Kolejna przerwa była zaplanowana po prawie 80km. Zatrzymujemy się właśnie w Choszcznie bo nam się kończy woda. Była godzina 15.39. Jakbyśmy wyjechali do 16 było by fajnie, oznajmiam Michałowi. Na całe nasze nieszczęście w biedronce były takie kolejki, że na Michała czekałem ponad 20 min. Tutaj też pada jedno ze stwierdzeń, spokojnie mamy dużo czasu. Po obitej przerwie ruszamy dalej, słońce zaczyna się chować za chmurami. Niestety nie zobaczymy dzisiaj zachodu nad morzem. Musi nam taki wystarczyć:

 Ten odcinek był najnudniejszym z wszystkich odcinków podczas całej ,,wycieczki". Jedynie traktor jadący około 50km/h (stąd jest mój dzisiejszy v-max) dał nam trochę radości. Tak to tylko monotonna jazda do Goleniowa, gdzie po znowu około 80km robimy przerwę na jedzenie na noc. Godzina była już 19.45. Z racji na sobotę biedronki będą pozamykane. My jednak łapiemy otwartego lidla. Ta przerwa trochę się przedłużyła rozmowami na temat studiowania. Jak się okazało, aż dziwne, że po takim czasie. Moja dziewczyna studiuje to co Michał w zeszłym roku skończył. Z wyjazdem z Goleniowa też był mały problem. Musieliśmy jechać nawet kawałek S3. Potem przejście po schodach na wiadukt i już jedziemy legalnie boczkiem. Co jakiś czas przerwa na sprawdzenie mapy bo raz jest DK3 raz S3 raz zakaz raz brak. Pod koniec tak nas to denerwowało (300km w nogach i temperatura nie za wysoka), że olaliśmy te wszystkie znaki zakazy itp i gnaliśmy prosto na Świnoujście:

Przez moją niewiedze w sumie jej brak w mieście trochę pobłądziliśmy. Cały czas byłem przekonany o istnieniu tego przy dworcu. Niestety jak się okazało jest drugi prom, większość znaków na niego kierowało. Jechaliśmy ciemnym lasem dojeżdżamy do promu, okazuje się że to nie tu... Całe szczęście był znak dworzec PKP. Docieramy do niego baaardzo dziurawą drogą. Przy promie była knajpka gdzie było można zjeść jakiegoś fast-fooda i się trochę ogrzać. W końcu przyszedł czas na przedostanie się na drugą stronę:
Na wyspie jedziemy na CPN dokupić wodę na noc, jedziemy zobaczyć plażę jednogłośnie stwierdzamy, że nie będziemy się kąpać i jedziemy w stronę granicy. Trasą tą jechałem jakiś miesiąc temu tylko w drugą stronę podczas tego-rocznej wyprawy. Czasu mamy dużo, przynajmniej tak na się wydawało, więc się zatrzymujemy robimy na spokojnie fotkę trochę opowiadamy sobie i ruszamy dalej drogą rowerową po stronie niemieckiej. Jak się później okazuję jedziemy za bardzo na północ. Zahaczamy o bardzo długie molo. Niestety nie udało mi się zrobić ładniej fotki. Później już tylko wracamy na trasę. Po pewnym czasie robimy przerwę techniczną na siku. Ja muszę wypić energetyka bo czuję, że zasypiam za ,,kierownicą". Po jakimś czasie zaczyna działać jednak na krótko. Przed samym Anklam robimy 13 minutową przerwę podczas której kładę się na ziemi i śpię przez jakieś 8min. Jadąc przez ciemny las słyszymy jak z lewej jak i prawej wyją Jelenie. Zasadniczo było to trochę straszne. Do miasta docieramy z upragnieniem. Jednak nie robimy tam przerwy, zatrzymujemy się przy znakach ja korzystam z chwili robię zdjęcie kościoła:



Nie wiemy jak się wydostać. Ja zatrzymuję samochód. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymał się. Widział jednak nas szukających drogi i od razu zapytał wo. Wytłumaczył nam drogę. Jednak się trochę pogubiliśmy i z miasta wyjeżdżamy drogą szybkiego ruchu. Po woli zaczyna się robić jasno. Jasno nie oznacza ciepło. To właśnie najzimniejsza część nocy gdy pięknie wschodzi słońce:


Jedziemy cały czas bez przerwy prędkość nie za wysoka bo koło 25km/h. Michał po pewnym czasie domaga się przerwy. Informuje mnie o ryzyku zaśnięcia za ,,kierownicą". Nie chce się namówić na przespanie się kilku minut jak ja. Woli próbować swoich sił na kierownicy. 


Podczas gdy Michał odpoczywa ja spożywam ostatnie posiłki. Końcówka to walka z samym sobą jedziemy od 20 do 30 na godzinę. Jednak czasami mamy na tyle motywacji, że przez dłuższy czas po zmianach udaję nam się jechać te 30km/h. Docieramy do upragnionego Pasewalk. Z tego miasta już nie wiele zostało do końca bo jakieś 41km do pociągu mamy trochę ponad 2,5h. Jest do do zrobienia mimo, że mamy 435km w nogach. Po drodze mijamy ładne niemieckie budynki i kościoły:


Ostatnie kilometry walki z samym sobą i paroma podjazdami o wracamy do kochanej Ojczyzny:

Później to tylko formalność. Przejechać parę ostatnich kilometrów, znaleźć dworzec kupić bilet i oczekiwać na pociąg. W samym Szczecinie łapie nas jeszcze lekka mżawka. Tak szybko poradziliśmy sobie ze znalezieniem dworca, że zostało czasu aby kupić sobie piwko do pociągu. Sama podróż nie była zła rowery stały bezpieczne:

Michał trochę posapał, ja na chwilkę zmrużyłem oko. Tak po 5h docieramy do Poznania. Jeszcze parę kilometrów i jestem w domu. Pod domem patrzę na licznik i wiem, że mogę skakać z radości. Chociaż nogi trochę bolą:


Dziękuję Michał za towarzystwo. Bez niego na pewno nie znalazłbym tyle motywacji aby wykręcić te 500km. Można rzec dobrze wykorzystany weekend rekord pobity o prawie 60km. Czy należy dalej podnieść poprzeczkę hmm... zobaczymy. Jednak wiem. To był ostatni taki wyjazd w tym roku. Może jakieś 200 no max 300 się wykręci, ale nic więcej. :)

Poznań-Kraków w jedną noc.

Sobota, 9 sierpnia 2014 | dodano:26.08.2014Kategoria 400 i w góre :), TCT, Ze zdjęciami
Km:450.75Km teren:0.00 Czas:18:02km/h:25.00
Pr. maks.:69.35Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Po raz kolejny z ruszam na wycieczkę rowerową organizowaną przez TCT. Tym razem kierujemy się na południe. Spotykam się z ekipą w Rogalinku. Dalej ruszamy w 4, trzy szosy i jeden MTB. Droga do Śremu jest mi dobrze znana. Teraz ja pełnie funkcję przewodnika. W samym Śremie dołącza do nas Krystian. Jedzie na swojej nowej kolarzówce, więc na chwilę obecną mamy 4 szosy i jednego na MTB. Ze Śremu wyjeżdżamy główną drogą:


Przejeżdżamy przez Dolsk. Droga mi się kojarzy z Maratonu AmberRoad w którym brałem udział. W samym Borku Wielkopolskim robimy krótką przerwę na uzupełnienie płynów. Po przerwie kierujemy się dalej na Koźmin Wielkopolski. W miedzy czasie dołącza do nas Chwast. Jedzie on również na kolarzówce, tak więc 5 szos i jeden na MTB. W samym Koźminie wjeżdżamy na DK 15, po chwili zjeżdżamy na boczną drogę tutaj trochę pobłądziliśmy nawet GPS wywiózł nas w las. Dość szybko wracamy na drogę i wspólnymi siłami jedziemy do celu:

W nocy ograniczyliśmy przerwy do minimum Jedynie w Kępnie robimy przerwę na ciepłe jedzenie w Macu. Kupujemy również wodę na stacji BP oraz po małym energetyku. Niestety na tej przerwie tracimy koło 1h. Jedziemy jeszcze kawałek DK 11, aż to w Byczynie odbijamy na drogę wojewódzką. Asfalt tak samo dobry, za to ruch zdecydowanie mniejszy. Jedziemy przez Praszkę, Rudniki, Jaworzno. W końcu na tablicach pojawia się widnieje Częstochowa. W miedzy czasie krótka przerwa na Orlenie:

Po przerwie robi się jasno:

I po chwili widać wschód słońca:



Jak ktoś jeździł do Częstochowy z Poznania zapewne wie jaka jest tam droga. Być może sama nazwa od tego pochodzi. Jak już naszym oczom pierwszy raz się pojawi Częstochowa to później co chwila się chowa. Wtedy biedny rowerzysta musi walczyć z podjazdami :)
W końcu docieramy do Częstochowy:


Robimy wspólne zdjęcie i Krystian postanawia odłączyć od nas życząc nam szerokiej drogi. My jedziemy zobaczyć sanktuarium, które w godzinach wczesno-porannych prezentuję się bardzo ładnie:


Tutaj robimy duży błąd, tzn robimy za długą przerwę. Odczujemy to później... Tak więc po godzinnej przerwie ruszamy dalej. W miedzy czasie mijamy województwo. Już nie długo Kraków:


Przed samym Olkuszem Chwast z Młodym (dostał takie przezwisko bo jest drugim Michałem w ekipie :P ) odłączają się od nas (Michał, Wojtek i ja) i gnają do Krakowa. W Olkuszu musimy podjąć smutną decyzję. Nie damy rady dojechać do Zakopanego. W cele nie chodziło o brak sił tylko o brak czasu. Z racji na mój poniedziałkowy wyjazd, Michała pracę musimy odpuścić. Z Zakopanego do Poznania jedzie pociąg co 24h. Zbyt duże obawy, że nie zdążymy. Jednak zadowoleni docieramy do Krakowa:


Tomek z Młodym odpuścili przez straszne upały. W tym momencie jedyny na MTB postanowił gnać do Zakopanego. Ja razem z Michałem jadę na dworzec PKP kupić bilety do domu. Później przedzieramy się przez miasto, które jest wypełnione po brzegi kibicami TDP. W końcu udaje nam się docieramy pod smoka:


Tam też spotykamy się z Chwastem i młodym. Jedziemy wspólnie do Restauracji gdzie jemy obiad i oglądamy końcówkę TDP.


Po obiedzie ruszamy zobaczyć dekoracje Rafała Majki:


robimy pamiątkowe zdjęcie na stracie ostatniego etapu 71 edycji TDP:


Jedziemy się przejechać relaksacyjne wzdłuż Wisły.


Następnie wracamy pod smoka, gdzie siedzimy dobre 2h odpoczywając na ławce.O 21 dzwoni do nas Wojtek, że dojechał do Zakopanego. Czyli jakieś 30 min po odjeździe pociągu. Koło 23 ruszamy na pociąg. Robimy jeszcze małe zakupy. Podróż w pociągu z rowerami chyba zawsze wygląda tak samo:


Po ponad 7h wjeżdżamy do Poznania:



Dzięki panowie za wyjazd.  Gratulacje dla Wojtka za dystans. Mam nadzieje, że uda mi się w tym roku jeszcze te 500km w 24h zrobić :)

Poznań Berlin czyli prawie nowy rekord życiowy.

Czwartek, 19 czerwca 2014 | dodano:20.06.2014Kategoria 400 i w góre :), Za granicą, Ze zdjęciami
Km:433.94Km teren:0.00 Czas:16:46km/h:25.88
Pr. maks.:52.40Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Połykacz kilometrów.
Udało się po raz drugi dojechać do Berlina rowerem. Tym razem większą ekipą i w jeden dzień, w sumie tutaj bardziej pasuję określenie na jeden raz. Jednym słowem kolejna wycieczka z TCT Poznań zakończona sukcesem! Jeszcze raz serdecznie zapraszam wszystkich do polubienia strony, byciu na bieżąco i może ktoś się zdecyduje na wspólne kręcenie. Tyle słowami wstępu teraz odnośnie wycieczki.

Start był zaplanowany na godzinę 19 na skrzyżowaniu Bułgarskiej i Bukowskiej. O godzinie 17 przyjeżdża do mnie Wojtek, który wracał ze śląska. Parę min po 18 przyjeżdża Chwast. Panowie się przebierają w rzeczy rowerowe i parę min przed 19 ruszamy w trójkę w kierunku Zakrzewa. Tam postanowiliśmy się spotkać z resztą:



Jedziemy sobie spokojnie w trójkę na miejsce spotkania. Po chwili przyjeżdża reszta 7 osobowej ekipy. Po przywitaniu się zaraz ruszamy w trasę. Jako pierwszą przerwę ustalamy Nowy Tomyśl. Mieliśmy jechać po zmianach całą drogę. Tylu nas było więc zasadniczo nikt by się nie zmęczył. Jednak jeden kolega nie umie tak jeździć i cały plan poszedł w odstawkę. Szarpiąc jadąc raz po 40km/h po chwili 25km/h docieramy wspólnie do Nowego Tomyśla. Dzień się nachylił wieczór prawie już nastał:



W samym mieście robimy stosunkowo krótką przerwę na zakupy na noc. Jedziemy dalej. Jedzie się dobrze asfalt znakomity czasami jakieś załamanie, ale daje radę. W Zbąszyniu atakuje nas cała chmura muszek. Na szczęście za miastem ustaję to zjawisko, za to kończy się dobry asfalt. Przed Zbąszynkiem robimy przerwę na stacji benzynowej aby dopompować koło Bartka. Najpierw była próba kompresorem, jednak i tak się skończyła na ręcznej pompce:


Jedziemy dalej DW do Świebodzina. Kto jechał tą trasą na pewno zna ten odcinek kostki brukowej. Na szosie jest ona straszny do przejechania. Jak się ma buty SPD szosowe to jeszcze można się poślizgnąć... Jednak daliśmy radę. Chwilę dalej już widać Jezusa ze Świebodzina. To był nasz cel na przerwę. Stamtąd mamy też zabrać Kasię. Wjeżdżamy do Tesco kupujemy z Bartkiem izobronika i jedziemy na przerwę pod Jezusa. Na miejscu spotykam kolegę z uczelni. Przyszedł z kolegą który też ma zajawki rowerowe nie muszę chyba mówić jak był temat rozmów :) Na zakończenie przerwy zdjęcie pomnika i lecimy dalej:

Tutaj ,,stery" przejmuje Kasia. Zna ona bardziej te tereny i jedziemy według jej wskazówek. Taka ciekawostka. Podczas najkrótszych nocy w Polsce widać cały czas łunę od słońca. Ciekawie musi być dopiero gdzieś tam daleko na północy jak są dni polarne. W nocy za dużo zdjęć nie robiłem, nic ciekawego nie wychodzi. Jednak w nocy ciekawie się jedzie, a ten dreszczyk adrenaliny jak słyszysz dziki czy też sarny jakieś kilkanaście metrów obok Ciebie. Po takich emocjach przydała się przerwa. Akurat w Sulęcinie na wjeździe była stacja benzynowa. Tam też spożywamy ciepłe hot-dogi rozmawiamy chwile z tubylcami i lecimy dalej. Trochę pobłądziliśmy. Mi pęka szprycha morale spadają o jakieś 40%. Jednak po wyjechaniu na dobrą drogę robi się jasno. Widoki przednie, ruch samochodowy zerowy. Jeszcze asfalt byłby lepszy i by było miodzio. Jedziemy DW 137 w Kowalewie krótka przerwa na zregenerowanie sił. Tutaj miałem poważny kryzys. Miałem czarne myśli, aby się poddać dojechać do granicy i wrócić na pociąg. Do tego to bijące koło;/ Jednak mój nie zawodny energetyk postawił mnie na nogi. Ruszamy dalej. Po chwili na liczniku pojawia się 200km:


Jak widać prędkość cały czas dobra. Do Słubic docieramy trochę poszatkowani. Jednak na granicy stajemy wszyscy. Tutaj dzielimy się też na 3 grupy. Pierwsza grupa 4 osobowa (Tomek, Michał, Wojtek i ja - 3 szosy jeden MTB) jedziemy szybko do Berlina robimy fotkę pod bramą i jedziemy szybko na pociąg na 18. Druga grupa 3 osobowa (Kasia, Bartek i Kuba- szosa MTB z oponom 1 cala i MTB 2.1) jadą również do Berlina, ale tam zostają dłużej i na bieżąco myślą co dalej. Trzecia grupa została jednoosobowa Hubert- szosa stwierdził, że zwiedza Frankfurt i jedzie na pociąg. Tak prezentowała się cała ekipa:

 Zdjęcie zrobione o 6.15. Tak więc ruszamy dalej. Jedziemy stosunkowo szybko jak na panujące warunki. Wraz z nowym dniem przyszedł zachodni wiatr który uciążliwie nam przeszkadzał. Przed Munchebergiem robimy jedną szybką przerwę na siku i zrzucenie odzieży. Bluzy nadal zostały. Dzień nie zapowiadał się za ciepły. W samym mieście wjeżdżamy do Lidla aby się posilić i uzupełnić zapasy wody. Przerwa trwała około 30 min. Tyle też mieliśmy przewagi nad 2 grupą. Jak my wyjeżdżaliśmy dostaliśmy smsa, że właśnie wjechali na parking lidla. Następna przerwa przewidziana była pod tablicą Berlin. Jednak w pewnym momencie złapałem taki kryzys na spanie, że musieliśmy się zatrzymać ja wypijam energetyka, oddaje to co już nie potrzebne i ruszamy dalej. Wjeżdżamy do Berlina. Tutaj są bardzo nędzne ścieżki, a kierowcy nie lubią rowerzystów na drogach. Dosłownie 2 min przerwy na zdjęcie i czas zdobyć jakiegoś prawdziwego kebaba. 
W mieście ścigami się za pewną blondynką na MTB, daje radę za nami iść. Nie wie za pewne, że mamy już ponad 300km w nogach. Tak byśmy wygrali ten pojedynek gdyby nie było z jej strony oszustw typu: ,,lewo prawo nic nie jedzie to lece na czerwonym-na razie chłopaki" :) Jedziemy najpierw pod bramę, żeby ,,mieć to za sobą''.
Jedziemy na kebaba. Całe szczęście nie musieliśmy dużo szukać wiedziałem, gdzie są kebabownie. Zamawiam kebaba w bułce z białym serem. Reszta robi tak samo. Jednak tym dwóm było mało i poszli po jeszcze jednego tradycyjnego:
Straciliśmy tu chyba z 40 min, ale nie ma to jak się dobrze najeść. Jedziemy pod Iglice, ponieważ dostaliśmy wiadomość, że reszta ekipy wjechała już do Berlina. Tam czekamy na nich 15 min. Atmosfera była trochę napięta, ponieważ byliśmy ograniczeni czasowo. Jednak przyjechali, tradycyjnie wspólne zdjęcie i czubek obcięty:

Chwilka rozmowy i lecimy na pociąg. Wojtka po drodze kebab nacisnął, nawet siedzenie na siodełku nie pomogło i robimy techniczną przerwę przy barze z toaletami. Wyjazd z Berlina tragedia drogi rowerowe tragedia kierowcy tragedia, światła tragedia... Jednak jak już wyjechaliśmy to zaczęliśmy gnać po 35km/h momentami więcej. Uwielbiam jeździć z wiatrem. Na parę kilometrów przed Munchebergiem przerwa na ścieżce rowerowej. Posilamy się, niektórzy wykorzystują czas na krótką drzemkę. Jednak Tomek zdążył zasnąć i już go budzimy, że musimy jechać dalej.   
Tym razem nie jedziemy przez miasto tylko obwodnicą, szczególnie się nie przejęliśmy znakiem droga szybkiego ruchu. Za zjazdem na Frankfurt łapie nas chwilowa ulewa. Po tylu km najgorsze jednak i tak były górki. Ostatnie km na niemieckiej ziemi:


W Polsce wjeżdżamy na stacje kupujemy picie ponieważ dojechaliśmy na resztkach w bidonach. Zostało jeszcze 22km i koło 1h czasu. Mimo bycia tak blisko Michał nas uświadamia, że nawet dętka może nam popsuć cały plan... Jednak dajemy radę jesteśmy na dworcu o godzinie 18;12 kupujemy bilety. Za bilet zapłaciłem nie całe 17 zł życie studenta jest jednak piękne. Michał z Tomkiem mając 15 min ryzykują i jadą do sklepu w pociągu witamy ich za 2 min odjazd! Przesiadka w Zbąszynku nie poszła tak sprawnie. Jednym słowem zasiedzieliśmy się! Ze Zbąszynka Kolejami Wielkopolskimi. Pierwsza klasa muszę powiedzieć! W Poznaniu z Wojtkiem i Tomkiem wysiadamy na Górczynie, Michał jedzie dalej na główny. Po wyjściu z pociągu wita mnie moja piękność na rowerze. Razem w 4 treptamy te ostatnie 12 km do domu. Panowie się przebierają i zaraz wsiadają robiąc kolejne km teraz już samochodem! 

W tym miejscu dziękuję za wyjazd wszystkim którzy z nami jechali. Dziękuje Tomkowi za to, że mnie zmotywował nie pozwolił odpuścić. Naprawdę fajny wyjazd. Do rekordu życiowego zabrakło nie całych 6km. Nie lubię kręcić ,,wokół bloku" teraz mam motywację, aby przejechać więcej. Jest to za to rekord tego sezonu.
pozdROWER!  

Poznań - Hel w jeden dzień :)

Sobota, 29 czerwca 2013 | dodano:30.06.2013Kategoria 400 i w góre :), Ze zdjęciami
Km:439.28Km teren:0.00 Czas:16:23km/h:26.81
Pr. maks.:67.50Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:
Czyli jak się jeździ w Wielkopolsce! :)

Kolejna część treningu do wyprawy rowerowej zakończona sukcesem. Wszystko zaczęło się od Kołobrzegu. Tam też postanowiliśmy podnieść poprzeczkę. Padło również nad morze tym razem Hel. Rzuciliśmy info na forumrowerowe.org i w piątek o 17 na rondzie Śródka zjawiło się 5 śmiałków. Ruszamy mocnym tempem. W Murowanej Goślinie wjeżdżamy na loda. Trasa remontowana na Skoki i Wągrowiec mija sprawnie, nie musimy czekać na światłach wahadłowych. W samym Wągrowcu robimy pierwszą porządną przerwę. Tam też dołącza do nas Tomek, który przyjechał z Witkowa:


Robimy ostatnie wieczorne zakupy i lecimy dalej na Nakło. Trasa znana mi z wyjazdu z bratem i sąsiadem w 2011 również na Hel. Także tym razem robię za małego przewodnika. W miedzy czasie pada pierwsza setka i mijamy województwo:




Czujemy, że to będzie zimna noc. Przerwy robimy co 40km. Zaczyna się robić zimno i ciemno. Każdy postój wiąże się z chłodnym startem, czasami jednak trzeba zrobić ,,sik-pauze":






Pogoda dopisuje nie wieje, nie pada jedynie jest chłodno. Mijamy woj. Pomorskie:


Mamy prawie 200km w nogach, no już prawie połowa. W Chojnicach robimy postój na BP, aby wypić ciepłą herbatkę. Powoli zaczyna świtać. Jednak temperatura cały czas spada. Mijamy Brusy, jedziemy terenami dobrze mi znanymi. Poranna mgła jeszcze bardziej obniża temperaturę. W takich momentach żałuję, że nie wygospodarowałem trochę miejsca na długie rękawiczki:





Temperatura spadała do 6 stopni, wtedy nawet marzły nam stopy. Zdecydowanie przydały by się ochraniacze na buty. W tym miejscu musimy zrobić przerwę techniczną. Znaleźliśmy zabudowany przystanek. Spędziliśmy tam jakieś 40min czekając aż bardziej wyjdzie słońce. Ruszamy dalej jednak za ciepło nie jest. W Kościerzynie przerwa na Orlenie aby zjeść coś ciepłego. Nareszcie w pełni wyszło słońce i się zrobiło ładnie ciepło i przyjemnie:




W Wejherowie przerwa na zakupy. I jedziemy dalej. Naszym oczom ukazuje się podjazd prawie jak w górach. W pasy w górę jeden w dół zaczynamy wątpić czy aby na pewno nad morze jedziemy. Jednak jak każdy dobrze wie po każdym podjeździe jest zjazd. Tam też biję rekord prędkości dnia dzisiejszego. We Władysławowie przerwa na lodzika i ruszamy dalej na Hel. W miedzy czasie, a dokładnie po 21.5h pada u mnie 400km:






Tak jeszcze parę km i jesteśmy. Dojechaliśmy na HEL!!! Było co kręcić:





Jako pierwsze jedziemy kupić bilety na prom powrotny. Kolejka rowerzystów:



Dalej to oczywiście plażą, piwko i kąpiel:


A i czasu na rybkę musiało starczyć:




Na promie zwycięskie piwko i ja wykorzystuję te 2 h i idę się zdrzemnąć. Zanim poszedłem spać trzeba było zrobić fotkę:


Prom był delikatnie opóźniony dlatego czym prędzej wyskakujemy z niego i będziemy na dworzec. W tym miejscu muszę się trochę rozpisać. Jeździłem już trochę PKP. Raz było lepiej raz gorzej, czasami w ogóle nie zostałem wpuszczony do pociągu. Czułem, że tym razem też będą jaja. Było nas 6 ja Bartek i Przemo kupiliśmy już bilety w Poznaniu. Michał, Mateusz i Tomek nie mieli biletów. W Gdańsku im pani nie sprzedała, powiedziała im że mają się dogadać z konduktorem. Podjechał pociąg. Za każdym razem rowery pakowaliśmy na samym końcu pociągu. Tam nas wpuścić nie chcieli bo były kuszetki. Pojechaliśmy zatem do ostatniego ,,normalnego" wagonu. W naszą stronę prawie, że biegł konduktor. Całe szczęście udało się wszystkim wejść. Coś powiedział i na końcu dodał: ,,Przecież was nie wyrzucę." To było już dziwne. Rowery wpakowaliśmy do 2 przedziałów. W końcu przyszedł konduktor. My już wypiliśmy po piwku. Jako pierwsze pochwalił nas, że sobie poradziliśmy z rowerami. Przyszedł czas kupowania biletów. Jak się kupuję u Konduktora jest dodatkowo 10zł ten jednak zaoferował, że zrobi bilet z Gdańska Oliwa tam nie ma kasy, więc nie będzie trzeba dopłacać tych 10zł. To był najmilszy konduktor jakiego wiedziałem. Świętowanie w pociągu również miało miejsce:





Potem trochę snu i o 2.30 jesteśmy w Poznaniu. Dojazd do domu w lekkiej mżawce z słuchawkami w uszach. W domu ląduje po 3.


Dzięki panowie za wspólny wyjazd. Dwa razy morze było to teraz góry nas czekają. Dzięki wam udał mi się pobić mój rekord o prawie 40km. Czekam na propozycje. Pozdrower!!!

Rekord życiowy--> 400km w 26 godzin :)

Sobota, 27 sierpnia 2011 | dodano:31.08.2011Kategoria 400 i w góre :)
Km:400.15Km teren:0.00 Czas:17:10km/h:23.31
Pr. maks.:43.40Temperatura:30.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:1114mRower:Kellys Magic
Początkowo miało być ,,tylko" 200km później podbiliśmy stawkę do 300. Potem okazało się, że mamy powrót samochodem do domu więc postanowiliśmy pojechać 400km. Trasa zaplanowana Poznań Kalisz Łódź Łowicz i Adamin, gdzie mieliśmy nocleg. Na 2h przed wyjazdem rzuciłem okiem na pogodę i patrzę, że cały czas będziemy mieć pod wiatr koło 5-6m/s. Myślałem że w nocy wiatru nie będzie...



Jechaliśmy w 2 Domel i ja :)Ruszamy koło 20 w piątek:




Początkowo kierujemy się na WPN i tradycyjną trasą docieramy do Kórnika. Po drodze zrobiło już się kompletnie ciemno. W Kórniku robimy pierwszą przerwę która trwa 1.5h :) Jemy kolację ( za co dziękuję) zamieniam opony na slicki uzupełniamy bidony i jedziemy dalej:


Wjeżdżamy na DK 11 która z pięknym poboczem docieramy do Środy WLKP. W kompletnych ciemnościach na Miłosław, gdzie odbijamy na Pyzdry. Myśleliśmy że kupimy jakiś napój na stacji bo zaczynało brakować, a tu lipa wszystko pozamykane. Tak właśnie przez jakieś 50km szukamy czegokolwiek otwartego, aby zakupić coś do picia. Po drodze robiąc przerwę w jakimś parku:


W końcu na parę km przed Kaliszem udaje nam się dorwać otwartą stacje gdzie kupujemy mocną kawę i ja kupuję 2 l coli :) Niestety Domelowi nic to nie dało i na owym kubku kawy zasypiał:



Po przerwie jadąc cały czas pod w cholerę silny wiatr dojeżdżamy do Kalisza:


Gdzie ja padam na trawce walcząc z snem. Domel postanawia, że z Kalisza do babci dojedzie pociągiem, ale niestety nie było żadnego połączenia i jedziemy dalej. W Kaliszu wita nas słońce:



Tutaj wprowadzamy pierwszą zmianę ze względu na zmęczenie i ten wiatr że odbijamy na Turek. Po drodze robimy przerwę na hamburgera, który za dobry nie był, ale na pewno lepszy niż ten z wyprawy na Hel. Jemy sobie spokojnie a tu nagle jakiś szosowiec jedzie. Ruszyliśmy za nim,ja nie widziałem w nim nadziei. Jednak się okazało że to jakiś dziadek i jedzie tylko 24-26km/h więc korzystaliśmy sobie z jego koła. Przed Turkiem jeszcze przerwa na Tigera loda i wodę. Przez sam Turek lecimy z jedną przerwą na fotkę elektrowni:


Po chwili przecinamy A2 i docieramy do Koła. Z koła do babci Dominika zostało tylko 16. To było najgorsze 16km podczas całej wyprawy. Mieliśmy już jakieś 240km i wiatr (można by rzec wichura) wiała nam centralnie w twarz...


No ale jakoś się udało. Mając 255km o godzinie 1 dojeżdżamy do Adamina. Domel kończy jazdę, ale mi jest mało. Postanawiam, że pobiję chociaż swój poprzedni rekord życiowy. Tak właśnie kieruję się na Piątek. Jedzie się ciężko wiatr uniemożliwia radość z jazdy. Jakieś 30km przed samym Piątkiem robię przerwę praktycznie co sklep kupując puszkę coli.
W końcu udaję się docieram do Geometrycznego Środka Polski:


Mam już przejechane:


Do domu zostało jeszcze jakieś 70km czyli tak czy siak już wiem że rekord pobiję. Może to mi dało taka motywację i lecę ile sił w nogach spoglądając tylko na miejsca gdzie robiłem przerwę. Jednak postanowiłem się zatrzymać i uratować kreta, który opornie wchodził na jezdnie:


Jadać dalej zatrzymuję się w Łęczycy w biedronce. Łapię mnie przy okazji burza z gradem udało mi się grad ominąć, ale zanim przyjechałem na przystanek to zmokłem nieźle. Dalej jadę na wieś Dąbie, gdzie po chwili łapie mnie zachód:



Dojeżdżając do domu mam 380km, a godzina była coś koło 20.30 więc postanawiam dobić do 400km kręcąc się po okolicznych wsiach. Zostałem nawet 3 razy zaatakowany przez psy i to raz przez jakiegoś wilczura.

Udało się przyjechałem w 26h czasu rzeczywistego 400.15km :)



Po dojechaniu wypiłem piwko i planowałem iść spać. Jednak cała ekipa tam przebywająca postanowiła jechać na imprezę więc zabrałem się z nimi, ale siedziałem tylko w samochodzie męcząc 2 piwo. Spać poszedłem koło 1.

W 2 słowach podsumowując. Było ciężko ale udało się. Gratulacje i podziękowania dla Domela za jego rekord życiowy i że towarzyszył mi przez 250km :) oraz za nocleg. Gdyby nie wiatr i do dupy siodło to może dałbym radę 500km może się skuszę za rok :) Można rzecz że było to uczczenie 20 000km mojego roweru :)

Pozdrawiam :)

kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Roadlite 7836 km
Canyon AL 6.0 834 km
Komunijny :)
Kellys Magic 31165 km
Połykacz kilometrów. 1710 km

szukaj

archiwum