blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(26)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sq3mko.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2018

Dystans całkowity:618.54 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:23:12
Średnia prędkość:26.66 km/h
Maksymalna prędkość:64.91 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:154.63 km i 5h 48m
Więcej statystyk

Poznań - Kołobrzeg po raz 8!

Sobota, 19 maja 2018 | dodano:11.06.2018Kategoria 200-300km, Poznań-Kołobrzeg!, Ze zdjęciami
Km:283.00Km teren:0.00 Czas:10:47km/h:26.24
Pr. maks.:61.88Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Kolejny udany początek sezonu nocnych wyjazdów. Kolejny wyjazd do Kołobrzegu. Tym razem w rekordowo małym gronie, mianowicie jechaliśmy w dwójkę Chwast i ja. Praktycznie jak każdego dnia w którym był wyjazd, dany dzień zaczynam od zwykłych obowiązków. Najczęściej uczelnia albo praca. Tym razem z uczelni wróciłem w miarę szybko i zabrałem się za pakowanie roweru:

Trochę rzeczy było trzeba spakować, ale naprawdę radzę sobie z tym bardzo dobrze! W miedzy czasie czytałem sobie wpisy z lat ubiegłych popijając napój z dużą zawartością magnezu:

Po 18 przyjechał Tomek. Złożył swój rower, pogadaliśmy, wypiliśmy kawę i tak zleciały niecałe 2 godziny. Chwilę przed 20 ruszyliśmy w trasę zasadniczą:

Początkowe kilometry to dobrze mi znane asfalty z różnych przydomowych treningów. Całe szczęście drogi w mojej gminie i gminach obok są w przyzwoitym stanie więc jechało się bardzo dobrze:
 
Niestety dzień chylił się już ku zachodowi, a to oznaczało coraz niższe temperatury. Nie przejmując się zbytnio tym faktem podziwialiśmy piękne widoki. Większości zachodów w mojej okolicy jest naprawdę przepięknych i można zrobić całkiem ciekawe zdjęcia (nawet z roweru):

Prawdziwy zachód mieliśmy okazję oglądać na doskonałym, idealnie równym, odcinku DW 184 którym jechaliśmy do Szamotuł:

Dojechaliśmy do Szamotuł. Postanowiliśmy nie robić przerwy, również podjąłem decyzje, że pojedziemy przez centrum. Jest rzeczywiście bliżej, ale zapomniałem, że jest tam kostka brukowa, którą się bardzo nie przyjemnie jedzie. Kawałek za Szamotułami musieliśmy zrobić krótką przerwę techniczną. Było trzeba zamontować oświetlenie nocne, wyciągnąć z torby batoniki oraz oddać zbędne płyny. Ja też ubieram rękawki:

Tutaj też zaczyna się naprawdę ładna ścieżka rowerowa, która ciągnie się aż do Obrzycka. Spróbowaliśmy nawet kawałek nią jechać, ale po chwili wracamy na normalną drogę. Ścieżka w bardzo dobrym stanie, asfaltowa dość szeroka, ale było dość dużo piasku, czasami ostre zakręty, dlatego też postanowiliśmy pojechać drogą. Zrobiło się już całkowicie ciemno, latarki ustawiliśmy na 100% tryby i mimo, że jechało nas dwóch droga była dobrze oświetlona:

Prędkość maksymalną wyjazdu osiągamy, jak za każdym razem, na zjeździe przed Czarnkowem. Tutaj też zrobiliśmy pierwszą zasadniczą przerwę. Na stacji Orlen kupiliśmy sobie po ciepłym hot-dogu oraz wypiliśmy małą kawkę. Przed ruszeniem w dalszą drogę postanowiłem założyć nogawki, ściągnąć rękawki i założyć bluzę. Temperatura wtedy wynosiła około 11 stopni. Wyjazd z Czarnkowa to przejazd przez charakterystyczny most:

Dalsza część to jazda w nocy. Całe szczęście oświetlenie dawało spokojnie radę, mogliśmy omijać każde dziury. Droga jest w większości nowo wyremontowana, więc owych dziur dużo nie było:

Przez Trzciankę tylko przejechaliśmy. Nie chcieliśmy się zatrzymywać, gdy nie ma takiej konieczności. Nie lubimy się rozgrzewać na nowo. Cały czas towarzyszył nam piękny księżyc, idealny, jak z bajki. Niestety zdjęć nie mam. Za to zatrzymujemy się na zdjęcie zmiany województwa:

Cisza która towarzyszyła nam podczas tego krótkiego postoju była cudowna. Uroku dodatkowo dodawało bezchmurne, gwiaździste niebo. Nawet temperatura jeszcze nie dawała tak w kość. Dojechaliśmy do Wałcza. Postanowiliśmy zrobić krótką przerwę. Na wjeździe była stacja otwarta 24h, tam też na chwilę się zatrzymaliśmy:
Kolejna przerwa zaplanowana została w Czaplinku. Droga do tego miasteczka to dobrze nam znane długie proste przez las, czy też słynny pas startowy, jak i miejsce, gdzie kiedyś stała symboliczna tablica: KOŁOBRZEG 100. Kilometry uciekały sprawnie. W Czaplinku meldujemy się tradycyjnie na stacji Orlen. Jak zawsze o tej godzinie nie było ciepłych hot-dogów. Kawa natomiast dostępna była cały czas. Na tej stacji też mieliśmy dylemat, czy przeczekać najzimniejszy okres dnia jakim jest wschód słońca czy też jechać dalej. Po dłuższej przerwie zdecydowaliśmy jechać dalej. Zimny start był początkiem najgorszego. Temperatura spadała cały czas w dół. Nadzieje robił nam wschód słońca:

Jak się później okazało najgorsze dopiero przed nami. Temperatura spadła do około 2-3 stopni Celsjusza. Myśleliśmy, że gorzej już nie będzie. Za to na słynnej drodze ,,100-zakrętów" widoki mieliśmy niesamowite:

W miedzy czasie uciekł nam ciągnik jadący około 45km/h, czyli idealna prędkość dla kolarza. Nawet mając 200km w nogach. Dojechaliśmy do Połczyna. Temperatura spadła jeszcze niżej. Mi udało się zrobić zdjęcie, gdy wynosiła 1,3 stopnia:

Tomek przez chwilę miał na swoim liczniku 0,9 stopnia. Nie było by w tym wszystkim nic złego jak fakt, iż ta temperatura ciągnęła się już od Czaplinka i nie chciała odpuścić. To był najgorszy okres dla mnie. Załamany psychicznie, wykończony fizycznie. Jedyny plus był taki, że nie chciało mi się spać. Na tym odcinku nie robiłem, żadnych zdjęć. Nie myślałem o tym nawet, mimo że wschód (,,zimnego") słońca był zjawiskowy. Było tak zimno, że około 18km przed Białogardem musiałem się zatrzymać i spróbować w jakiś inny sposób się rozgrzać. Robiłem wymachy, pajacyki, pocierałem energicznie dłonie, wszystko co mi do głowy przychodziło, aby podnieść temperaturę ciała. Pomogło na chwilę. Na szczęście dojechaliśmy do Białogardu, gdzie wjechaliśmy na stację Orlen, gdzie siedzieliśmy dobre 45 min, spożywając ciepłe hot-dogi, popijając gorącą kawą. Gdy wyjeżdżaliśmy ze stacji na dworze było już około 11-12 stopni. Robiło się naprawdę przyjemnie. W coraz lepszych nastrojach przejechaliśmy przez Karlino i wjeżdżamy na ostatnią prostą:

Był to jeden z nielicznych wyjazdów, gdzie ową końcówkę jechaliśmy z wiatrem. Gdzieś po drodze się zatrzymałem, aby ściągnąć bluzę i wypić energetyka, bo zaczął mnie chwytać kryzys senny. Tak wspólnymi siłami dotarliśmy do najbardziej wyczekiwanej tablicy:

W Kołobrzegu wjechaliśmy na dworzec kupić bilety, do sklepu kupić upragnione piwko i na plaże na długo wyczekiwany wypoczynek. Po małej regeneracji sił, robimy sobie wspólną fotkę na plaży:

oraz jedziemy do dobrze już nam znanej smażalni ryb:

Po rybce wróciliśmy na deptak na deser. Po skosztowaniu nadmorskich smakołyków pojechaliśmy na dworzec, gdzie o 14.32 wsiedliśmy do pociągu. Z racji na remont na trasie, w Białogardzie była przesiadka do IC. Nasze rowery nie miały za dużego komfortu jazdy, my natomiast przez większość drogi mieliśmy cały przedział dla siebie. Stwierdzam, że tak czy siak, ale pociągiem lubię jeździć:

Ostatnie 12km z dworca do domu i kilka minut po 20 meldujemy się w domu. Cała trasa zajęła nam trochę ponad 24h (licząc jazdę rowerem, odpoczynek nad morzem i powrót pociągiem). Tyle atrakcji, a tylko 24h ciekawe co by było gdyby doba była dłuższa...

Szosowo.

Wtorek, 15 maja 2018 | dodano:15.05.2018Kategoria 50-100km, Ze zdjęciami
Km:96.45Km teren:0.00 Czas:03:45km/h:25.72
Pr. maks.:46.86Temperatura:18.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
W końcu się udało wyjść z Michałem na rower. Rano do pracy, po pracy nad Maltę. Niestety ja skończyłem dość wcześniej i trochę musiałem poczekać. W tym czasie zrobiłem sobie 3 okrążenia wokół Malty i odpocząłem:

Przyjechał Michał i razem udaliśmy się na przejażdżkę. Walka z wiatrem dała się we znaki. W Gowarzewie zrobiliśmy przerwę na posilenie się i udaliśmy się w drogę powrotną. Wspólną jazdę kończymy na Starołęce. W drodze powrotnej wjechałem jeszcze do Marty na szybką herbatę. Do domu wróciłem wraz z zachodem słońca!

Dzięki Michał za te wspólne kilometry!

Trening.

Wtorek, 8 maja 2018 | dodano:14.05.2018Kategoria 0-50km
Km:47.22Km teren:0.00 Czas:01:39km/h:28.62
Pr. maks.:54.60Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Szybki wietrzny trening z Arturem. Trochę było za mocno aby nazwać to rozjazdem po niedzieli. 

Poznań - Wrocław.

Niedziela, 6 maja 2018 | dodano:08.05.2018Kategoria 100-200km, Ze zdjęciami
Km:191.87Km teren:0.00 Czas:07:01km/h:27.34
Pr. maks.:64.91Temperatura:25.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Jestem pod wrażaniem swojej siły w nogach, naprawdę. W tym sezonie jest gorzej niż źle jeśli chodzi o czas który mogę przeznaczyć na rower. Tak też kilometrów mało. W tą niedziele miałem wolne na uczelni, w pracy zamieniłem się dyżurem i postanowiłem to wykorzystać. Początkowo chciałem jechać tutaj po okolicy. Stwierdziłem jednak iż mam cały dzień bez konieczności wracania na określoną godzinę to pojadę trochę dalej. Tak też postanowiłem pojechać do Wrocławia. Sprawdziłem wiatr miał mi raczej pomagać, ale w rzeczywistości było chyba trochę inaczej. Mimo to zacznę od początku...

Wyjechałem około godziny 10.30. Zabrałem ze sobą 2 bidony wody i portfel z pieniędzmi. Początkowo chciałem jechać bocznymi drogami przez Mosinę, Śrem, Dolsk, Gostyń. Szybko zdanie zmieniłem i udałem się na DK 5. Początkowo jechało się świetnie, wiatr raczej sprzyjał:

Spodziewałem się dużego ruch, aż do Leszna i miałem racje. Jednak znam tą drogę i wiem, że w większości jest szerokie pobocze. Przez większość drogi na trasie widać jak pięknie rozbudowuje się infrastruktura drogowa w Polsce:

Przez większość trasy słuchałem muzyki oraz cały czas wysyłałem swoją lokalizacje Marcie za pomocą aplikacji GLYPMSE. Przydatna aplikacja szczególnie na długich trasach gdzie przerwy się robi dość rzadko i nie ma kiedy wysłać sms-a, że wszytko w porządku. Jeśli chodzi o przerwy to pierwszą zrobiłem po 52km w Śmiglu:

Podczas przerwy zjadłem loda z automatu w towarzystwie słoni z podniesioną trąbą. Miałem nadzieje, że przyniosą mi szczęście:

Chciałem też wjechać do sklepu kupić jakiegoś batona, ale nie znalazłem stosownego, gdzie bym mógł bezpiecznie rower zostawić. Można powiedzieć, że to jest moja pierwsza trasa w samotności. Stąd też moje pytanie, co robicie z rowerami idąc do sklepu?

Za Śmiglem wracam znów na DK 5. Okres wiosny jest chyba jednym z lepszym na długie dystanse w ciągu dnia. Temperatura jest odpowiednia, jest już długo jasno oraz nie ma za dużych różnic temperatur. No i należy też wspomnieć o pięknych wiosennych widokach:

Może zapach kwitnącego rzepaku nie jest idealny, ale widok tych żółtych hektarów robi wrażenie. Dojechałem do Leszna. Przez nie przejeżdżam tylko. Jechałem obwodnicą, bo tylko tą drogę znam. Nie jechałem ścieżką rowerową przez co zostałem parę razy strąbiony. Wyjeżdżając z Leszna złapał mnie pierwszy kryzys. Tutaj też muszę wspomnieć, że wiatr który miał mi raczej pomagać przez ostatnie kilometry raczej przeszkadzał. Tak więc postanowiłem znaleźć miejsce, aby zjeść obiad. Pierwsza myśl to restauracja przy Orlenie za Lesznem. Niestety z racji na komunię zamknięte. Pojechałem dalej. Sił coraz mniej, kolejna bar też zamknięty z tego samego powodu. Moim oczom ukazała się reklama: stacja, parking TIR, bar 3km. Tam musiałem dojechać, gdyby bar był też nieczynny zjadłbym zapiekankę ze stacji. Całe szczęście otwarte. Zamówiłem zimne piwko i czekam za jedzonkiem:

Za obiadem musiałem czekać chyba z 30-40min, ale opłacało się. Najadałem się takim oto burgerem:

Po zjedzeniu wszedłem jeszcze na stacje kupić wodę, zjeść batona i wypić puszkę coli. Pomogło zdecydowanie. Po ponad godzinnej przerwie wracam na trasę. Wzdłuż DK 5 jest już wybudowana S-5, tak więc droga jest bardzo pusta:

Jechało się świetnie, siły wróciły, asfalt dobry i wiatr bardziej z boku lub z tylu niż z przodu. Przez Rawicz przejechałem tak jak mi znaki pokazują. Kawałek za Rawiczem S-5 zbudowana jest na starej DK 5 więc musiałem się zatrzymać, aby znaleźć drogę. Całe szczęście asfalt na bocznych drogach też był pierwsza klasa! W Żmigródku wjechałem z powrotem na starą DK którą już miałem dojechać według map do samego Wrocławia. Po drodze robię jeszcze jedną krótką przerwę na snickersa i zimną, tym razem bezalkoholową, warkę:

Zgubiłem się trochę przed Trzebnicą, gdyż jako rowerzysta musiałem jechać przez centrum. Ja natomiast pojechałem za znakami na Wrocław. Także długi podjazd mam za sobą. Jednak jak wiadomo podjazdy mają dwa duże plusy. Za podjazdem musi być zjazd no i na końcu podjazdu są piękne widoki. Ten był akurat za kolejnym, ale zapierał dech w piersiach. Musiałem się zatrzymać i chwilę nacieszyć się widokiem:

Na tym zjeździe też pobiłem V-max wycieczki. Ostatnie kilometry do uciążliwy wjazd do Wrocławia, gdzie początkowo były piękne ścieżki rowerowe, później wąski i dziurawe, a na końcu w ogóle ich nie było. Niestety jechałem na dworzec tak jak mi znaki pokazywały, a nie najkrótszą drogą według mapy. Mimo to sprawne dojechałem na dworzec. Kupiłem bilety i pojechałem do sklepu po prowiant na drogę powrotną. Nie udało mi się niestety odwiedzić rynku. Na pocieszenie zrobiłem ładne zdjęcie zachodowi słońca:

Pociąg miał niestety na starcie z 30 min opóźnienia. Gdybym wiedział zdążył bym pojechać na Rynek na lody...

Mimo trudności na trasie wyjazd uważam za udany. Co ciekawe podczas tego wyjazdu zrobiłem więcej kilometrów niż podczas całego tegorocznego sezonu! :) 

kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Roadlite 7836 km
Canyon AL 6.0 834 km
Komunijny :)
Kellys Magic 31165 km
Połykacz kilometrów. 1710 km

szukaj

archiwum