Wpisy archiwalne w kategorii
W górach...
Dystans całkowity: | 2679.19 km (w terenie 5.00 km; 0.19%) |
Czas w ruchu: | 125:54 |
Średnia prędkość: | 21.28 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.90 km/h |
Suma podjazdów: | 8053 m |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 148.84 km i 6h 59m |
Więcej statystyk |
W góry na chwilę.
Sobota, 22 lipca 2017 | dodano:24.07.2017Kategoria 300-400km, TCT, W górach..., Ze zdjęciami
Km: | 300.99 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 11:39 | km/h: | 25.84 |
Pr. maks.: | 56.93 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Ten rok, jak i zeszły, nie należy do tych bardziej rowerowych. Jest ponad połowa lipca, a ja nie mam nawet 2 tysięcy przejechanych. W tych najlepszych latach to ja 2 tysiące robiłem w samym lipcu. Całe szczęście moje nogi nie zapomniały jak się jeździ. Tak też w tym roku pojechałem do Kołobrzegu oraz w ostatni weekend udało się wyjechać z TCT do Szklarskiej Poręby. Poniżej kilka szczegółów oraz zdjęć z trasy. Zapraszam!
Tego dnia wstałem normalnie o 6 rano i udałem się do pracy na 8 godzin. W drodze powrotnej zajechałem do sklepu kupić sobie kurczaka na drogę. Miejsce zbiórki było zaplanowane na Dębcu. Postanowiłem ostatnie chwilę przed wyjazdu spędzić u Narzeczonej, która pomogła mi usmażyć kotleciki i zrobić bułki. Po spakowaniu wszystkiego ruszyłem od Marty na miejsce zbiórki. Byłem parę minut przed godziną odjazdu. Poczekaliśmy chwilę za wszystkimi i po zrobieniu wspólnego zdjęcia ruszamy w drogę:
W Mosinie czekał na nas jeszcze jeden kolega. Niestety musiał sobie trochę dłużej poczekać, ponieważ mieliśmy mały wypadek. Mianowicie jednemu koledze przednie koło wleciało w przejazd kolejowy i się wywrócił. Na szczęście nic mu się nie stało i po paru minutach jechaliśmy dalej. Pod Dino w Mosinie, kolejne zbiorowe zdjęcie:
Wyjazd z Mosiny przebiegał bardzo sprawnie. Już kilka kilometrów dalej czekały na nas takie widoki:
Pierwsza przerwa została zaplanowana w Czempiniu, ponieważ nie wszyscy mieli zakupiony pełen prowiant, a to była ostatnia biedronka na trasie. Ja mimo, że miałem sakwę pełną jedzenia poszedłem po mały zastaw podróżnika:
Dalsza droga to jazda na Kościan, gdzie miał dołączyć ostatni kolega. Zjechaliśmy się z kolegą idealnie. Mała ,,sik-pauza" i lecimy dalej na Leszno. Słońce powoli zachodziło. Jechało się naprawdę przyjemnie, a prędkość oscylowała na granicy 32km/h:
Przy zachodzącym słońcu zdjęcia wychodzą znakomicie. Jednak aby zdjęcie wyszło, należy się zatrzymać. Kilka kilometrów przed Lesznem zatrzymałem się zrobić zdjęcie przepięknych wiatraków:
Przez tą chwilę postoju musiałem cały czas gonić peleton. Udało mi się dopiero w samym mieście. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że nie jedziemy do maczka tylko zahaczymy o jakiś sklep. Udało się nam jeszcze zrobić zakupy na 10 minut przed zamknięciem kauflanda. Po posileniu się i odpowiednim nawodnieniu ruszyliśmy dalej. Zaczęła się jazda w nocy, dla niektórych po raz pierwszy. Jednak każdy był odpowiednio przygotowany i nasza droga była dobrze oświetlona. Po kilkunastu kilometrach przejechaliśmy przez granicę województwa Dolnośląskiego:
Kolejne kilometry to była dość mocna jazda po zmianach. Tak też dojechaliśmy do Góry przez którą sprawnie przejechaliśmy. Natomiast kilka kilometrów dalej musieliśmy zrobić małą, szybką ,,sik-pauzę":
Za każdym razem się zastanawiamy co myślą kierowcy, którzy mijają nas z naprzeciwka. Na pewno nie jest to codzienny widok:
Kolejnym naszym celem była przerwa w Lubiniu przy ,,maczku''. Jednak ładny rynek w Rudnej nie pozwolił nam przejechać obojętnie i zatrzymujemy się chwilę, aby zrobić zdjęcie:
Po niecałych 15 kilometrach dojechaliśmy do ,,maczka". Trochę peleton się rozciągnął, ale po chwili wszyscy się zjechali i poszli zamawiać jedzenie. Niestety był tylko drive otwarty, ale dla nas nie był to problem:
Po posileniu się, ruszyliśmy dalej. Przed nami najgorszy kawałek, mianowicie jazda DK 3 do Legnicy. Mimo późnej pory, a zasadniczo środka nocy, ruch samochodowy był bardzo duży. Całe szczęście raczej w przeciwną stronę. Ludzie jechali na wakacje nad morze. W Legnicy krótka przerwa na stacji benzynowej gdzie mieliśmy ładne miejsce do wypoczynku:
Zmęczenie dawało się we znaki. Mimo godziny 3.30 w nocy temperatura wynosiła ponad 15 stopni. Po chwili słonce zaczęło wstawać:
Najniższą temperaturę jaką udało mi się zarejestrować to 12 stopni:
W małym miasteczku Świerzawa robimy krótką przerwę na zdjęcie ładnego kościoła:
i zakup wody. Za tą miejscowością Mateusz ostrzegał nas o naprawdę długim podjeździe. Łącznie podjazd ma około 10km, po drodze są dwa trudniejsze odcinki 1,5 oraz 2,5 km które są dodatkowo oznaczone:
Podczas podjazdu czekały na mnie naprawdę ładne widoki:
Na górze za wytrwałość czeka piękna panorama Karkonoszy i piękny długi zajazd:
Po udanym zjedzie zebraliśmy się wszyscy pod zamkniętym KFC, aby po chwili ruszyć do otwartej biedronki. Parking rowerowy został całkowicie przez nas opanowany:
Po posileniu się ruszamy dalej w stronę Szklarskiej Poręby. Wtedy miałem największy kryzys podczas całej wycieczki. Nie dość, że siły nie miałem to jeszcze zasypiałem na rowerze. Wciągnąłem nowo kupiony żel i muszę przyznać, że pomógł. Dojechałem do kolegów którzy za mną poczekali i wspólnymi siłami ruszyliśmy pod górę, aż pod tablicę:
Niestety nie było czasu na dłuższy odpoczynek czy też na dalszy podjazd do Czech, (całe szczęście już tam byłem rowerem ) więc od razu z Mateuszem wracamy do Jeleniej Góry na pociąg. Początkowy zjazd był bajeczny. To jest właśnie to co w górach uwielbiam! Dalsza droga to przejazd przez mniejsze miejscowości, aby dojechać do Jeleniej. Tam trochę pobłądziliśmy, aż w końcu trafiamy na PKP, jednak pociąg odjechał nam przed nosem. Zmarnowani pojechaliśmy do sklepu przy dworcu, gdzie czekaliśmy ponad godzinę na następny. O 11.34 wsiadamy do pociągu Kolei Dolnośląskich, a o 13.43 wysiadamy we Wrocławiu. Z peronu pierwszego odjeżdżały dwa pociągi jadące przez Poznań TLK i IC. Ten pierwszy jechał jeszcze dalej przez Gniezno, co odpowiadało Mateuszowi, ten drugi jechał do Świnoujścia. Niestety do tego TLK, bardzo nie miły pan konduktor, nie chciał nas wpuścić, ponieważ nie ma przedziału dla rowerów. Na nic zdały się tłumaczenia, że my nasze rowery postawimy na końcu pociągu i nie będą nikomu zawadzać. Natomiast obsługa 2 pociągu była bardzo miła, jechaliśmy na miejscach siedzących w przedziale klimatyzowanym z widokiem na nasze rowery. Tak nam minęły te ponad 2 godziny podróży.
W Poznaniu pożegnałem się z Matueszem i udałem się przed dworzec gdzie czekała na mnie Marta. Ostatnie kilkanaście kilometrów przejechałem dyskutując sobie z moją Narzeczoną.
Dzięki panowie za kolejny super wyjazd. Trafiliśmy idealnie w ,,lukę" pogodową. Do następnych! :)
Tego dnia wstałem normalnie o 6 rano i udałem się do pracy na 8 godzin. W drodze powrotnej zajechałem do sklepu kupić sobie kurczaka na drogę. Miejsce zbiórki było zaplanowane na Dębcu. Postanowiłem ostatnie chwilę przed wyjazdu spędzić u Narzeczonej, która pomogła mi usmażyć kotleciki i zrobić bułki. Po spakowaniu wszystkiego ruszyłem od Marty na miejsce zbiórki. Byłem parę minut przed godziną odjazdu. Poczekaliśmy chwilę za wszystkimi i po zrobieniu wspólnego zdjęcia ruszamy w drogę:
W Mosinie czekał na nas jeszcze jeden kolega. Niestety musiał sobie trochę dłużej poczekać, ponieważ mieliśmy mały wypadek. Mianowicie jednemu koledze przednie koło wleciało w przejazd kolejowy i się wywrócił. Na szczęście nic mu się nie stało i po paru minutach jechaliśmy dalej. Pod Dino w Mosinie, kolejne zbiorowe zdjęcie:
Wyjazd z Mosiny przebiegał bardzo sprawnie. Już kilka kilometrów dalej czekały na nas takie widoki:
Pierwsza przerwa została zaplanowana w Czempiniu, ponieważ nie wszyscy mieli zakupiony pełen prowiant, a to była ostatnia biedronka na trasie. Ja mimo, że miałem sakwę pełną jedzenia poszedłem po mały zastaw podróżnika:
Dalsza droga to jazda na Kościan, gdzie miał dołączyć ostatni kolega. Zjechaliśmy się z kolegą idealnie. Mała ,,sik-pauza" i lecimy dalej na Leszno. Słońce powoli zachodziło. Jechało się naprawdę przyjemnie, a prędkość oscylowała na granicy 32km/h:
Przy zachodzącym słońcu zdjęcia wychodzą znakomicie. Jednak aby zdjęcie wyszło, należy się zatrzymać. Kilka kilometrów przed Lesznem zatrzymałem się zrobić zdjęcie przepięknych wiatraków:
Przez tą chwilę postoju musiałem cały czas gonić peleton. Udało mi się dopiero w samym mieście. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że nie jedziemy do maczka tylko zahaczymy o jakiś sklep. Udało się nam jeszcze zrobić zakupy na 10 minut przed zamknięciem kauflanda. Po posileniu się i odpowiednim nawodnieniu ruszyliśmy dalej. Zaczęła się jazda w nocy, dla niektórych po raz pierwszy. Jednak każdy był odpowiednio przygotowany i nasza droga była dobrze oświetlona. Po kilkunastu kilometrach przejechaliśmy przez granicę województwa Dolnośląskiego:
Kolejne kilometry to była dość mocna jazda po zmianach. Tak też dojechaliśmy do Góry przez którą sprawnie przejechaliśmy. Natomiast kilka kilometrów dalej musieliśmy zrobić małą, szybką ,,sik-pauzę":
Za każdym razem się zastanawiamy co myślą kierowcy, którzy mijają nas z naprzeciwka. Na pewno nie jest to codzienny widok:
Kolejnym naszym celem była przerwa w Lubiniu przy ,,maczku''. Jednak ładny rynek w Rudnej nie pozwolił nam przejechać obojętnie i zatrzymujemy się chwilę, aby zrobić zdjęcie:
Po niecałych 15 kilometrach dojechaliśmy do ,,maczka". Trochę peleton się rozciągnął, ale po chwili wszyscy się zjechali i poszli zamawiać jedzenie. Niestety był tylko drive otwarty, ale dla nas nie był to problem:
Po posileniu się, ruszyliśmy dalej. Przed nami najgorszy kawałek, mianowicie jazda DK 3 do Legnicy. Mimo późnej pory, a zasadniczo środka nocy, ruch samochodowy był bardzo duży. Całe szczęście raczej w przeciwną stronę. Ludzie jechali na wakacje nad morze. W Legnicy krótka przerwa na stacji benzynowej gdzie mieliśmy ładne miejsce do wypoczynku:
Zmęczenie dawało się we znaki. Mimo godziny 3.30 w nocy temperatura wynosiła ponad 15 stopni. Po chwili słonce zaczęło wstawać:
Najniższą temperaturę jaką udało mi się zarejestrować to 12 stopni:
W małym miasteczku Świerzawa robimy krótką przerwę na zdjęcie ładnego kościoła:
i zakup wody. Za tą miejscowością Mateusz ostrzegał nas o naprawdę długim podjeździe. Łącznie podjazd ma około 10km, po drodze są dwa trudniejsze odcinki 1,5 oraz 2,5 km które są dodatkowo oznaczone:
Podczas podjazdu czekały na mnie naprawdę ładne widoki:
Na górze za wytrwałość czeka piękna panorama Karkonoszy i piękny długi zajazd:
Po udanym zjedzie zebraliśmy się wszyscy pod zamkniętym KFC, aby po chwili ruszyć do otwartej biedronki. Parking rowerowy został całkowicie przez nas opanowany:
Po posileniu się ruszamy dalej w stronę Szklarskiej Poręby. Wtedy miałem największy kryzys podczas całej wycieczki. Nie dość, że siły nie miałem to jeszcze zasypiałem na rowerze. Wciągnąłem nowo kupiony żel i muszę przyznać, że pomógł. Dojechałem do kolegów którzy za mną poczekali i wspólnymi siłami ruszyliśmy pod górę, aż pod tablicę:
Niestety nie było czasu na dłuższy odpoczynek czy też na dalszy podjazd do Czech, (całe szczęście już tam byłem rowerem ) więc od razu z Mateuszem wracamy do Jeleniej Góry na pociąg. Początkowy zjazd był bajeczny. To jest właśnie to co w górach uwielbiam! Dalsza droga to przejazd przez mniejsze miejscowości, aby dojechać do Jeleniej. Tam trochę pobłądziliśmy, aż w końcu trafiamy na PKP, jednak pociąg odjechał nam przed nosem. Zmarnowani pojechaliśmy do sklepu przy dworcu, gdzie czekaliśmy ponad godzinę na następny. O 11.34 wsiadamy do pociągu Kolei Dolnośląskich, a o 13.43 wysiadamy we Wrocławiu. Z peronu pierwszego odjeżdżały dwa pociągi jadące przez Poznań TLK i IC. Ten pierwszy jechał jeszcze dalej przez Gniezno, co odpowiadało Mateuszowi, ten drugi jechał do Świnoujścia. Niestety do tego TLK, bardzo nie miły pan konduktor, nie chciał nas wpuścić, ponieważ nie ma przedziału dla rowerów. Na nic zdały się tłumaczenia, że my nasze rowery postawimy na końcu pociągu i nie będą nikomu zawadzać. Natomiast obsługa 2 pociągu była bardzo miła, jechaliśmy na miejscach siedzących w przedziale klimatyzowanym z widokiem na nasze rowery. Tak nam minęły te ponad 2 godziny podróży.
W Poznaniu pożegnałem się z Matueszem i udałem się przed dworzec gdzie czekała na mnie Marta. Ostatnie kilkanaście kilometrów przejechałem dyskutując sobie z moją Narzeczoną.
Dzięki panowie za kolejny super wyjazd. Trafiliśmy idealnie w ,,lukę" pogodową. Do następnych! :)
,,Niekończąca się opowieść"
Sobota, 1 sierpnia 2015 | dodano:05.08.2015Kategoria 400 i w góre :), TCT, W górach..., Za granicą, Ze zdjęciami
Km: | 603.71 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 26:12 | km/h: | 23.04 |
Pr. maks.: | 75.07 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Rowerowe zdobycie Pragi miałem już w głowie dawno temu. Zawsze pojawiał się jeden zasadniczy problem, mianowicie jak wrócić z Pragi. Przecież powrót rowerem do Polski to byłby zbyt duży dystans. Widocznie było trzeba dorosnąć do tej decyzji. Czwórka moich towarzyszy (Michał, Piotr, Michał i Piotr ) oraz ja postanowiliśmy podjąć to wyzwanie. Start zaplanowany na piątek na 18. Niestety ja jeszcze przed wyjazdem musiałem iść do pracy, skończyłem o 14. Całe szczęście spakowałem się i przygotowałem rower w czwartek, więc po pracy spokojnie mogę się przespać kilka minut. Moja ukochana zrobiła mi bułeczki na drogę i pomogła mi się do końca spakować. Punktualnie za piętnaście 18 ruszamy razem na miejsce zbiórki:
Mieliśmy zgarnąć jeszcze Michała, ale był na ogródku z Anią i nie usłyszał dzwonka. Tak więc wszyscy spotykamy się na miejscu zbiórki. Z lekkim opóźnieniem jesteśmy gotowi do drogi. Tak się prezentuje 5 śmiałków:
Dostaję buziaka na pożegnanie od dziewczyny i ruszamy w drogę. Pierwsze kilometry to jazda drogami krajowymi. W Stęszewie, jak zawsze w piątek o tej godzinie korek. Nam udaje się go dość sprawnie ominąć. Za Stęszewem skręcamy w prawo w kierunku Zielonej Góry. Cudowny asfalt, nie za duży ruch i pięknie zachodzące pomalutku słońce:
W miedzy czasie robimy szybką ,,sik-pauze" oraz sprawdzamy mapę. Dokładnie to nawigację w telefonie. Po kilku kilometrach zjeżdżamy z drogi krajowej. Asfalt troszkę gorszy, ale klimat zdecydowanie lepszy:
Na kolejnym skrzyżowaniu sprawdzamy mapę, aby nie potrzebnie nie błądzić. Wynika z niej, że jeszcze kilka kilometrów pojedziemy taką drogą. Jednak nie dawno został położony świeży asfalt i jedzie się idealnie. Słońce natomiast żegna się z nami na dobre kilka godzin:
Jeszcze przed nocą mijamy województwo Lubuskie:
Dalsza droga to jazda nieznanymi dotąd trasami. Całe szczęście stan nawierzchni dobry, więc nie trzeba się pilnować, aby nie wjechać w jakąś dziurę. Po za tym nasze latarki dają sobie dobrze radę:
Nie wiem co dokładnie się stało, ale moja latarka nie zmieniała trybów na dziurach tak jak miało to miejsce podczas wyjazdu do Kołobrzegu. Drogą wojewódzką 315 docieramy do Nowej Soli:
Każdy z nas miał ochotę na maca. Jednak jak się później dowiedzieliśmy, nie mają tutaj maca. Mamy do wyboru kebab, który nie wiadomo czy będzie dobry oraz sprawdzone hot-dogi na Orlenie. Wybraliśmy opcję nr. 2. Mi to zdecydowanie wystarczyły pyszne bułki z kotlecikiem od Marty!
Trochę ponad 100km wybiło nam na tej przerwie. Spędziliśmy tutaj trochę więcej czasu. Następny większy odpoczynek był zaplanowany w Zgorzelcu. Oczywiście w międzyczasie występowały krótkie ,,sik-pauzy" oraz sprawdzenie mapy:
Tym razem o ciemnościach zmieniamy woj. Lubuskie na Dolnośląskie. Nie zatrzymujemy się na zdjęcie, dlatego taka jakość:
Przed samym Zgorzelcem droga jest w stanie krytycznym. Nawet przy dobrym oświetleniu ciężko jest ominąć niektóre dziury. Około godziny 5 rano meldujemy się na stacji benzynowej:
200km w nogach. Czas na ciepły posiłek. Ja zamawiam jedynie białą, mocno słodką kawę i dojadam bułkami, które zostały mi jeszcze w sakwie. Na tej stacji Michał postanawia nas opuścić i dalej niestety ruszamy w 4. Przez słaby drogę w Polsce postanawiamy wjechać na stronę niemiecką:
Początkowo chcieliśmy jechać drogą rowerową, ale przez te ciągłe przejazdy przez małe miasteczka wybieramy główną drogę nr 99.W międzyczasie słońce wita nas na dobre:
Tak też docieramy do Żytawy. Przejazd przez miasto i znowu jesteśmy po stronie polskiej. Chciałem chłopakom pokazać trójstyk granic. Byłem tam podczas wyprawy na Węgry (opis wrzucam kolegi, bo na moim się zdjęcia zepsuły), więc wiedziałem jak tam dojechać:
Chwila na zdjęcia i ruszamy dalej:
Wjeżdżamy z powrotem do Niemiec, aby się szybko przedostać do Czech. W pewnym momencie widzimy zakaz jazdy. Pytamy tubylca czy rowerami przejedziemy. Niestety, musimy jechać objazdem, ale tylko kilometr więcej. Pomyślałem sobie jeden kilometr w tą czy w tamtą co to dla nas. Jednak już po chwili wiedziałem gdzie jest haczyk. Zaraz po skręcie zaczął się pierwszy zwykły podjazd po którym był szybki zjazd. Kawałek dalej już nie było tak kolorowo:
Źle nie było, chociaż jeszcze dalej było trochę gorzej:
Ten drugi podjazd pokonuje dwa razy, ponieważ było trzeba się wrócić po Piotra który nie pojechał tam, gdzie miał. Na zjeździe biję rekord życiowy prędkości. Dalej w 4 zdobywamy podjazd jeszcze raz. Zmęczeni na górze bierzemy łyka picia i cieszymy się pięknymi widokami:
Jak dobrze wiadomo po każdym podjeździe musi być zjazd. Ruszamy z zawrotną prędkością na dół. Po drodze spotykamy sprawców tego objazdu:
Potem jeszcze trochę z górki i znowu pod górę, ale to już w Czechach:
Spodziewałem się trochę lepszych dróg. Dziur było dosyć sporo. Podjazdów też trochę jeszcze było, może już nie tak dużych jak wcześniej, ale były. Na stacji benzynowej zatrzymujemy się i robimy zakup wody. Mijamy strasznie dużo motocyklistów oraz rowerzystów. Jedziemy główną drogą nr 9 kierując się znakami na ,,Praha". Zaczyna się robić coraz cieplej, wręcz upalnie. W Miejscowości Mielnik nie zauważmy nagle zielonego znaku Praga, który prowadzi na autostradę. Musimy się kilka kilometrów cofnąć. Przy okazji robię zdjęcie ładnie położonego miasta:
W miasteczku znajdujemy sklep, co w Czechach jest dużym wyczynem. Po zakupach i krótkim odpoczynku jedziemy w końcu zdobyć Pragę. Ostatnie kilometry i po prawie 400km docieramy do celu naszego wyjazdu:
Dobrze oznakowane miasto pozwala nam szybko dotrzeć do centrum, a dokładnie koło Mostu Karola. Znowu przypominają mi się widoki z mojej wyprawy. W Pradze byłem dwa razy obydwa na rowerze. Udaję mi się zrobić ładne zdjęcie:
Oczywiście nie mogło zabraknąć zbiorowej fotki na moście Karola:
Tutaj Piotr postanowił zostać. Mimo prób namówienia go, aby wracał z nami, zostaje. Wspólnie też doszliśmy do wniosku, że taki wyjazd nie nadaje się na zwiedzanie miasta. Postanawiamy udać się na wspólny posiłek, gdzieś w centrum:
Żegnamy się z Piotrem i wyjeżdżamy z Pragi. Pojawia się mały problem, bo jak się okazuje droga, którą wybraliśmy jest to droga ekspresowa. Musimy korzystać z nawigacji i wyznaczymy nową drogę, kilka kilometrów dłuższą. Na wyjeździe z Pragi słońce po raz drugi zachodzi na tej wycieczce:
Gdy zrobiło się ciemno lampki poszły w ruch. Niestety droga znów nie była w najlepszym stanie i nasze biedne koła znowu mocno obrywają. Mimo dużego dystansu noga cały czas podaje. Większy problem jest z sennością. Jednogłośnie postanawiamy zrobić przerwę na szybką drzemkę. Tutaj w grę wchodzi nasze bezpieczeństwo. Drzemka oficjalnie trwała około 20 minut, ale wydawało nam się jakbyśmy nie przespali nawet 5 minut. W końcu wjeżdżamy na lepszy asfalt. Ja w między czasie zmieniam baterię w latarce. Widać dużą różnicę:
Docieramy do Mlada Boleslav. W mieście szukamy jakiegoś sklepu/stacji, czegokolwiek gdzie możemy kupić wodę. Wyjeżdżając z miasta pokonujemy duży podjazd. Pytamy się czy jest jeszcze jakaś szansa na sklep. Okazuję się, że jedynie stacja jest na dole. Chwila zawahania i zjeżdżamy. Okazuję się być automatyczną, paliwem się nie napijemy. Michał całe szczęście wypatrzył Tesco 24h. Robimy zakupy, odpoczywamy i ponowie atakujemy podjazd. Droga zdecydowanie lepsza. Kilometry uciekają dość sprawnie, chociaż słowo dość jest w tym przypadku trochę mocne. Docieramy do Turnov. Za górami gdzieś powoli wychodzi słońce. Do Harrachowa zostało ponad 40 km. To właśnie te kilometry czuję najbardziej. To właśnie na tych podjazdach wybiło mi drugie w życiu 500km:
Mi naprawdę ciężko było na tych długich podjazdach. Kurcze nie wiem może waga robi swoje, ale chłopaki lecieli jak zawodowcy pod górę. W każdym razie zawsze za mną czekali. Raz to ich tak spotkałem:
Chwila odpoczynku na szczycie i szykował się piękny zjazd. W Górach zazwyczaj wschody słońca są efektowne. Ten niestety okazał się być takim zwykłym:
W końcu dojeżdżamy do Harrachowa. Ja wchodzę do sklepu, aby wydać ostatnie korony. Akurat starcza na puszkę coli, idealna na ostatni długi podjazd tej wycieczki. Na końcówce podjazdu wjeżdżamy do naszego pięknego kraju:
Czekał nas ostatni piękny długi zjazd. Znany był mi on z wyjazdu w 2013r do Szklarskiej. Kilkanaście kilometrów dobrego zjazdu i ostatnia prosta do Jeleniej Góry. Na tej drodze pięknie widać Śnieżkę i pobliskie szczyty:
Wjeżdżamy do miasta. Ja szybko sprawdzam nawigację i już wiem jak się kierować na dworzec. Na stację PKP docieramy sprawnie o godzinie 9.42. Odjazd pociągu planowany na 9.54. Udało się zdążyliśmy. Michał kupuje bilety, ja z Piotrem lecimy do sklepu po zwycięskiego izobronika. Wchodzimy do pociągu o 9.53. Podróż mija sprawnie. Nawet nie wiem kiedy czas minął i już jesteśmy w Mosinie. Postanowiłem wysiąść z chłopakami. Tam się żegnamy. Ja jak nowo narodzony (no prawie) gnam do domu przez Stęszew. Po drodze jeszcze wskakuję do Łodzi:
Później Stęszew, Trzcielin i Konarzewo. Miedzy Konarzewem, a Chomęcicami wybija mi 600km:
Ostatnia prosta i jestem w domu. Ledo stoję na nogach. Pędziłem, aby się pożegnać z gośćmi z Filipin. Na koniec ostatnie zdjęcie licznika:
Z takim wynikiem kończę ten ciężki, ale bardzo pozytywny wyjazd. Ledwo wszedłem do domu, a dziewczyna oraz mój brat zabierają mnie nad jezioro. Idealnie! Jednak już jedziemy samochodem...
Dzięki panowie za wyjazd. Mam nadzieję, że na koniec sierpnia powtórzymy wynik. Nawet go poprawimy, Plan jest teraz tylko realizacja. To jest mój obecny rekord, ale długo nim nie zostanie! :)
Mieliśmy zgarnąć jeszcze Michała, ale był na ogródku z Anią i nie usłyszał dzwonka. Tak więc wszyscy spotykamy się na miejscu zbiórki. Z lekkim opóźnieniem jesteśmy gotowi do drogi. Tak się prezentuje 5 śmiałków:
Dostaję buziaka na pożegnanie od dziewczyny i ruszamy w drogę. Pierwsze kilometry to jazda drogami krajowymi. W Stęszewie, jak zawsze w piątek o tej godzinie korek. Nam udaje się go dość sprawnie ominąć. Za Stęszewem skręcamy w prawo w kierunku Zielonej Góry. Cudowny asfalt, nie za duży ruch i pięknie zachodzące pomalutku słońce:
W miedzy czasie robimy szybką ,,sik-pauze" oraz sprawdzamy mapę. Dokładnie to nawigację w telefonie. Po kilku kilometrach zjeżdżamy z drogi krajowej. Asfalt troszkę gorszy, ale klimat zdecydowanie lepszy:
Na kolejnym skrzyżowaniu sprawdzamy mapę, aby nie potrzebnie nie błądzić. Wynika z niej, że jeszcze kilka kilometrów pojedziemy taką drogą. Jednak nie dawno został położony świeży asfalt i jedzie się idealnie. Słońce natomiast żegna się z nami na dobre kilka godzin:
Jeszcze przed nocą mijamy województwo Lubuskie:
Dalsza droga to jazda nieznanymi dotąd trasami. Całe szczęście stan nawierzchni dobry, więc nie trzeba się pilnować, aby nie wjechać w jakąś dziurę. Po za tym nasze latarki dają sobie dobrze radę:
Nie wiem co dokładnie się stało, ale moja latarka nie zmieniała trybów na dziurach tak jak miało to miejsce podczas wyjazdu do Kołobrzegu. Drogą wojewódzką 315 docieramy do Nowej Soli:
Każdy z nas miał ochotę na maca. Jednak jak się później dowiedzieliśmy, nie mają tutaj maca. Mamy do wyboru kebab, który nie wiadomo czy będzie dobry oraz sprawdzone hot-dogi na Orlenie. Wybraliśmy opcję nr. 2. Mi to zdecydowanie wystarczyły pyszne bułki z kotlecikiem od Marty!
Trochę ponad 100km wybiło nam na tej przerwie. Spędziliśmy tutaj trochę więcej czasu. Następny większy odpoczynek był zaplanowany w Zgorzelcu. Oczywiście w międzyczasie występowały krótkie ,,sik-pauzy" oraz sprawdzenie mapy:
Tym razem o ciemnościach zmieniamy woj. Lubuskie na Dolnośląskie. Nie zatrzymujemy się na zdjęcie, dlatego taka jakość:
Przed samym Zgorzelcem droga jest w stanie krytycznym. Nawet przy dobrym oświetleniu ciężko jest ominąć niektóre dziury. Około godziny 5 rano meldujemy się na stacji benzynowej:
200km w nogach. Czas na ciepły posiłek. Ja zamawiam jedynie białą, mocno słodką kawę i dojadam bułkami, które zostały mi jeszcze w sakwie. Na tej stacji Michał postanawia nas opuścić i dalej niestety ruszamy w 4. Przez słaby drogę w Polsce postanawiamy wjechać na stronę niemiecką:
Początkowo chcieliśmy jechać drogą rowerową, ale przez te ciągłe przejazdy przez małe miasteczka wybieramy główną drogę nr 99.W międzyczasie słońce wita nas na dobre:
Tak też docieramy do Żytawy. Przejazd przez miasto i znowu jesteśmy po stronie polskiej. Chciałem chłopakom pokazać trójstyk granic. Byłem tam podczas wyprawy na Węgry (opis wrzucam kolegi, bo na moim się zdjęcia zepsuły), więc wiedziałem jak tam dojechać:
Chwila na zdjęcia i ruszamy dalej:
Wjeżdżamy z powrotem do Niemiec, aby się szybko przedostać do Czech. W pewnym momencie widzimy zakaz jazdy. Pytamy tubylca czy rowerami przejedziemy. Niestety, musimy jechać objazdem, ale tylko kilometr więcej. Pomyślałem sobie jeden kilometr w tą czy w tamtą co to dla nas. Jednak już po chwili wiedziałem gdzie jest haczyk. Zaraz po skręcie zaczął się pierwszy zwykły podjazd po którym był szybki zjazd. Kawałek dalej już nie było tak kolorowo:
Źle nie było, chociaż jeszcze dalej było trochę gorzej:
Ten drugi podjazd pokonuje dwa razy, ponieważ było trzeba się wrócić po Piotra który nie pojechał tam, gdzie miał. Na zjeździe biję rekord życiowy prędkości. Dalej w 4 zdobywamy podjazd jeszcze raz. Zmęczeni na górze bierzemy łyka picia i cieszymy się pięknymi widokami:
Jak dobrze wiadomo po każdym podjeździe musi być zjazd. Ruszamy z zawrotną prędkością na dół. Po drodze spotykamy sprawców tego objazdu:
Potem jeszcze trochę z górki i znowu pod górę, ale to już w Czechach:
Spodziewałem się trochę lepszych dróg. Dziur było dosyć sporo. Podjazdów też trochę jeszcze było, może już nie tak dużych jak wcześniej, ale były. Na stacji benzynowej zatrzymujemy się i robimy zakup wody. Mijamy strasznie dużo motocyklistów oraz rowerzystów. Jedziemy główną drogą nr 9 kierując się znakami na ,,Praha". Zaczyna się robić coraz cieplej, wręcz upalnie. W Miejscowości Mielnik nie zauważmy nagle zielonego znaku Praga, który prowadzi na autostradę. Musimy się kilka kilometrów cofnąć. Przy okazji robię zdjęcie ładnie położonego miasta:
W miasteczku znajdujemy sklep, co w Czechach jest dużym wyczynem. Po zakupach i krótkim odpoczynku jedziemy w końcu zdobyć Pragę. Ostatnie kilometry i po prawie 400km docieramy do celu naszego wyjazdu:
Dobrze oznakowane miasto pozwala nam szybko dotrzeć do centrum, a dokładnie koło Mostu Karola. Znowu przypominają mi się widoki z mojej wyprawy. W Pradze byłem dwa razy obydwa na rowerze. Udaję mi się zrobić ładne zdjęcie:
Oczywiście nie mogło zabraknąć zbiorowej fotki na moście Karola:
Tutaj Piotr postanowił zostać. Mimo prób namówienia go, aby wracał z nami, zostaje. Wspólnie też doszliśmy do wniosku, że taki wyjazd nie nadaje się na zwiedzanie miasta. Postanawiamy udać się na wspólny posiłek, gdzieś w centrum:
Żegnamy się z Piotrem i wyjeżdżamy z Pragi. Pojawia się mały problem, bo jak się okazuje droga, którą wybraliśmy jest to droga ekspresowa. Musimy korzystać z nawigacji i wyznaczymy nową drogę, kilka kilometrów dłuższą. Na wyjeździe z Pragi słońce po raz drugi zachodzi na tej wycieczce:
Gdy zrobiło się ciemno lampki poszły w ruch. Niestety droga znów nie była w najlepszym stanie i nasze biedne koła znowu mocno obrywają. Mimo dużego dystansu noga cały czas podaje. Większy problem jest z sennością. Jednogłośnie postanawiamy zrobić przerwę na szybką drzemkę. Tutaj w grę wchodzi nasze bezpieczeństwo. Drzemka oficjalnie trwała około 20 minut, ale wydawało nam się jakbyśmy nie przespali nawet 5 minut. W końcu wjeżdżamy na lepszy asfalt. Ja w między czasie zmieniam baterię w latarce. Widać dużą różnicę:
Docieramy do Mlada Boleslav. W mieście szukamy jakiegoś sklepu/stacji, czegokolwiek gdzie możemy kupić wodę. Wyjeżdżając z miasta pokonujemy duży podjazd. Pytamy się czy jest jeszcze jakaś szansa na sklep. Okazuję się, że jedynie stacja jest na dole. Chwila zawahania i zjeżdżamy. Okazuję się być automatyczną, paliwem się nie napijemy. Michał całe szczęście wypatrzył Tesco 24h. Robimy zakupy, odpoczywamy i ponowie atakujemy podjazd. Droga zdecydowanie lepsza. Kilometry uciekają dość sprawnie, chociaż słowo dość jest w tym przypadku trochę mocne. Docieramy do Turnov. Za górami gdzieś powoli wychodzi słońce. Do Harrachowa zostało ponad 40 km. To właśnie te kilometry czuję najbardziej. To właśnie na tych podjazdach wybiło mi drugie w życiu 500km:
Mi naprawdę ciężko było na tych długich podjazdach. Kurcze nie wiem może waga robi swoje, ale chłopaki lecieli jak zawodowcy pod górę. W każdym razie zawsze za mną czekali. Raz to ich tak spotkałem:
Chwila odpoczynku na szczycie i szykował się piękny zjazd. W Górach zazwyczaj wschody słońca są efektowne. Ten niestety okazał się być takim zwykłym:
W końcu dojeżdżamy do Harrachowa. Ja wchodzę do sklepu, aby wydać ostatnie korony. Akurat starcza na puszkę coli, idealna na ostatni długi podjazd tej wycieczki. Na końcówce podjazdu wjeżdżamy do naszego pięknego kraju:
Czekał nas ostatni piękny długi zjazd. Znany był mi on z wyjazdu w 2013r do Szklarskiej. Kilkanaście kilometrów dobrego zjazdu i ostatnia prosta do Jeleniej Góry. Na tej drodze pięknie widać Śnieżkę i pobliskie szczyty:
Wjeżdżamy do miasta. Ja szybko sprawdzam nawigację i już wiem jak się kierować na dworzec. Na stację PKP docieramy sprawnie o godzinie 9.42. Odjazd pociągu planowany na 9.54. Udało się zdążyliśmy. Michał kupuje bilety, ja z Piotrem lecimy do sklepu po zwycięskiego izobronika. Wchodzimy do pociągu o 9.53. Podróż mija sprawnie. Nawet nie wiem kiedy czas minął i już jesteśmy w Mosinie. Postanowiłem wysiąść z chłopakami. Tam się żegnamy. Ja jak nowo narodzony (no prawie) gnam do domu przez Stęszew. Po drodze jeszcze wskakuję do Łodzi:
Później Stęszew, Trzcielin i Konarzewo. Miedzy Konarzewem, a Chomęcicami wybija mi 600km:
Ostatnia prosta i jestem w domu. Ledo stoję na nogach. Pędziłem, aby się pożegnać z gośćmi z Filipin. Na koniec ostatnie zdjęcie licznika:
Z takim wynikiem kończę ten ciężki, ale bardzo pozytywny wyjazd. Ledwo wszedłem do domu, a dziewczyna oraz mój brat zabierają mnie nad jezioro. Idealnie! Jednak już jedziemy samochodem...
Dzięki panowie za wyjazd. Mam nadzieję, że na koniec sierpnia powtórzymy wynik. Nawet go poprawimy, Plan jest teraz tylko realizacja. To jest mój obecny rekord, ale długo nim nie zostanie! :)
Poznań- Szklarska w jedną noc! :)
Sobota, 7 września 2013 | dodano:10.09.2013Kategoria Ze zdjęciami, Za granicą, W górach..., 300-400km
Km: | 332.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 12:58 | km/h: | 25.64 |
Pr. maks.: | 75.90 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Prawdopodobnie ostatni wyjazd nocny w tym roku. Jechaliśmy już 2 razy na północ czas teraz na południe. Wybraliśmy Szklarską Porębę. Spotykamy się o 17 na stacji Orlen w Mosinie. Przyjechało na miejsce 5 osób i w miedzy czasie Tomek, który jechał nas odprowadzić do Czempinia :) W takim składzie ruszmy w trasę:
Jedzie się przyjemnie temperatura nie za niska, droga bez większych dziur wiatr lekki z boku. Jedziemy dyskutujemy, aż nagle robi się Czempiń. Tam przerwa na ryneczku. Naprawa manetki, browarek i ruszamy dalej na Leszno. W miedzy czasie zaczyna zachodzić słońce:
Przed Lesznem stoimy na przejeździe kolejowym całe szczęście pociąg szybko nadjechał:
Chwilę minut po 20, a tu już prawie ciemno :( smutne to. Prowadzę ekipę do Maca na kolację. Qupony kuponiki i idzie całkiem dobrze zjeść za nie dużo. Przed 21 szybko jedziemy zahaczyć biedronkę na nocne zakupy. Udało się. Wyjeżdżamy z Leszna kierując się na Górę. W miedzy czasie mijamy woj. Nie zatrzymujemy się tym razem na foto. Zdjęcie w nocy w czasie jazdy bywają rozmazane:
Przejeżdżamy Górę i udajemy się w stronę Odry. Całę szczęście zbudowali tam most. Droga którą jedziemy stała się strasznie wąska. Na szczęście ruch jest mały. Przejeżdżamy Rudę Docieramy do Lubina. Szybkość z jaką jechaliśmy była wyższa od planowanej, ilość postojów mniejsza, więc bylibyśmy za wcześnie w górach więc robimy 2h przerwę w Macu. Ruszamy dalej na Legnicę. Mamy pierwszą i całe szczęście ostatnią awarię:
Temperatura spada coraz niżej. Legnicę mijamy obwodnicą. Powoli zaczynają się podjazdy. Pierwszy dłuższy podjazd pokonujemy o ciemku. Słońce wychodzi. Temperatura spadła do 5.5 stopni. Czekamy jakieś 40 min na stacji. Pijemy ciepła herbatkę i ruszamy w ten ,,mróz" dalej. Jednak widoki wszystko rekompensują:
Dojeżdżamy do Jeleniej jest parę min przed 8 rano. Kasa biletowa czynna dopiero od 15 po. Czekamy na ciepłym dworcu. Kupujemy dalej jedziemy podbić Szklarską! W miedzy czasie przerwa w Lidlu. Podjazd podjazd i jeszcze kawałek podjazdu i jesteśmy u celu naszej podróży:
W samym miasteczku przerwa na browarka i dzielimy się na 3 grupy. Przemo i Kuba wracają do Jeleniej. Wojtek i Michał jadą na podjazd do schroniska odrodzenie. Tomasz i ja ruszamy do Czech. Czyli znowu podjazd podjazd i jesteśmy przy granicy:
Później zjazd do Harrachowa. Chwila odpoczynku fota i wracamy:
Od granicy mieliśmy prawię 12 km zjazdu. Potem mimo zjazdów widoczki pierwszorzędne:
Dojazd do Jeleniej Mc i gnamy na pociąg. Pociąg jak zwykle nie przystosowany do przewozu rowerów. Jednak konduktor w porządku więc wsiadamy bez problemu.
Zachód słońca oglądamy z pociągu popijając zimnego browarka:
Dzięki panowie za wyjazd. Może uda się jeszcze w tym roku na coś podobnego wyjechać byle w dzień! :)
Jedzie się przyjemnie temperatura nie za niska, droga bez większych dziur wiatr lekki z boku. Jedziemy dyskutujemy, aż nagle robi się Czempiń. Tam przerwa na ryneczku. Naprawa manetki, browarek i ruszamy dalej na Leszno. W miedzy czasie zaczyna zachodzić słońce:
Przed Lesznem stoimy na przejeździe kolejowym całe szczęście pociąg szybko nadjechał:
Chwilę minut po 20, a tu już prawie ciemno :( smutne to. Prowadzę ekipę do Maca na kolację. Qupony kuponiki i idzie całkiem dobrze zjeść za nie dużo. Przed 21 szybko jedziemy zahaczyć biedronkę na nocne zakupy. Udało się. Wyjeżdżamy z Leszna kierując się na Górę. W miedzy czasie mijamy woj. Nie zatrzymujemy się tym razem na foto. Zdjęcie w nocy w czasie jazdy bywają rozmazane:
Przejeżdżamy Górę i udajemy się w stronę Odry. Całę szczęście zbudowali tam most. Droga którą jedziemy stała się strasznie wąska. Na szczęście ruch jest mały. Przejeżdżamy Rudę Docieramy do Lubina. Szybkość z jaką jechaliśmy była wyższa od planowanej, ilość postojów mniejsza, więc bylibyśmy za wcześnie w górach więc robimy 2h przerwę w Macu. Ruszamy dalej na Legnicę. Mamy pierwszą i całe szczęście ostatnią awarię:
Temperatura spada coraz niżej. Legnicę mijamy obwodnicą. Powoli zaczynają się podjazdy. Pierwszy dłuższy podjazd pokonujemy o ciemku. Słońce wychodzi. Temperatura spadła do 5.5 stopni. Czekamy jakieś 40 min na stacji. Pijemy ciepła herbatkę i ruszamy w ten ,,mróz" dalej. Jednak widoki wszystko rekompensują:
Dojeżdżamy do Jeleniej jest parę min przed 8 rano. Kasa biletowa czynna dopiero od 15 po. Czekamy na ciepłym dworcu. Kupujemy dalej jedziemy podbić Szklarską! W miedzy czasie przerwa w Lidlu. Podjazd podjazd i jeszcze kawałek podjazdu i jesteśmy u celu naszej podróży:
W samym miasteczku przerwa na browarka i dzielimy się na 3 grupy. Przemo i Kuba wracają do Jeleniej. Wojtek i Michał jadą na podjazd do schroniska odrodzenie. Tomasz i ja ruszamy do Czech. Czyli znowu podjazd podjazd i jesteśmy przy granicy:
Później zjazd do Harrachowa. Chwila odpoczynku fota i wracamy:
Od granicy mieliśmy prawię 12 km zjazdu. Potem mimo zjazdów widoczki pierwszorzędne:
Dojazd do Jeleniej Mc i gnamy na pociąg. Pociąg jak zwykle nie przystosowany do przewozu rowerów. Jednak konduktor w porządku więc wsiadamy bez problemu.
Zachód słońca oglądamy z pociągu popijając zimnego browarka:
Dzięki panowie za wyjazd. Może uda się jeszcze w tym roku na coś podobnego wyjechać byle w dzień! :)
W góry! Dzień 3.
Środa, 5 września 2012 | dodano:09.01.2013Kategoria Ze zdjęciami, Za granicą, W górach..., Góry 2012, 100-200km
Km: | 142.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:42 | km/h: | 21.21 |
Pr. maks.: | 63.60 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
W nocy koło naszego namiotu biegało jakieś duże zwierzę. Prawdopodobnie był to jeleń całe szczęście nie wbiegł w nasz namiot. Wychodząc z namiotu otwiera się przede mną piękny widok, dokładnie panorama Lądka Zdrój:
Po spakowaniu namiotu ruszamy dalej pod górę w stronę Czech. Granica jest na samej górze, także Czechy witają nas dłuuugim zjazdem. Po zjeździe trafiamy do ładnego czeskiego miasteczka. Chwila rozmowy z miejscowym dziadkiem oraz fotka pięknego zameczku:
Wyjazd z miasteczka drogą remontowaną, ale już po chwili wjeżdżamy na asfalt równy jak stół:
Przemierzamy piękne czeskie drogi z pięknymi czeskimi krajobrazami. Co jakiś czas podjazd no i zjazd raz większy raz mniejszy.
Powoli zaczyna nam się kończyć picie i jedzenie. Niestety nie mieliśmy koron, więc trzeba dojechać do Polski. W miedzy czasie musimy pokonać wielki podjazd:
Może zdjęcie tego tak nie pokazuję, ale był naprawdę stromy, a przede wszystkim długi. W miedzy czasie trzeba było zrobić przerwę na browarka. Za to widoki na górze odwdzięczyły się:
Jak wiadomo, bo podjeździe jest zjazd więc ruszamy w dół chyba z 20km jechaliśmy na dół wiadomo, nachylenie później było małe jednak cały czas było z górki. Po chwili wjeżdżamy do Polski kilka km i łapiemy sklep. Zakupy chwila rozmowy z mieszkańcami i dalej w drogę. Oczywiście w Polsce podjazdów nie zabrakło:
Docieramy do większej miejscowości wjeżdżamy do zajazdu. Do jedzenia bierzemy spaghetti. Pani mnie zapewniała, że się najem tą porcją. Wyobraźcie sobie jej minę jak zmówiłem później jeszcze Hamburgera. Chociaż moja mina przy jedzeniu spaghetti też do normalnych nie należała. No co trudno było nabrać to widelcem:
Po kolacji jedziemy po zakupy na wieczór jakieś picie, wafelka. Po kilku km wjeżdżamy do woj. Śląskiego:
Jedziemy jeszcze kawałek. Zaczyna się robić ciemno. Zajeżdżamy na pole szukać noclegu. Widzimy rolnika który nawozi pole. Podjeżdżamy zapytać się czy możemy się rozbić. Po pierwsze pan był zdziwiony, że chcemy spać na polu. Jak już doszła do niego ta myśl powiedział tylko gdzie się nie rozbijać co byśmy rano się obudzili. (chodziło mu o miejsca gdzie pryskał przed chwilą). No i postraszył nas trochę dzikami. Bartek było widać się trochę przejął, ale innej opcji nie było. Trzeba iść spać. Nasz namiot rozbiliśmy zaraz przy kukurydzy rowery w ścieżkę miedzy rządkami:
W namiocie jakaś przekąska browarek i spać. Bartkowi spanie nie przyszło tak szybko. Cały czas wydawało mu się, że liście które ocierają się o nasz namiot to są dziki. Po moim przebudzeniu i sprawdzeniu sytuacji w końcu mógł iść spać. Chociaż i tak dobrze pewnie nie spał.
<--- Dzień poprzedni/ Dzień następny --->
Po spakowaniu namiotu ruszamy dalej pod górę w stronę Czech. Granica jest na samej górze, także Czechy witają nas dłuuugim zjazdem. Po zjeździe trafiamy do ładnego czeskiego miasteczka. Chwila rozmowy z miejscowym dziadkiem oraz fotka pięknego zameczku:
Wyjazd z miasteczka drogą remontowaną, ale już po chwili wjeżdżamy na asfalt równy jak stół:
Przemierzamy piękne czeskie drogi z pięknymi czeskimi krajobrazami. Co jakiś czas podjazd no i zjazd raz większy raz mniejszy.
Powoli zaczyna nam się kończyć picie i jedzenie. Niestety nie mieliśmy koron, więc trzeba dojechać do Polski. W miedzy czasie musimy pokonać wielki podjazd:
Może zdjęcie tego tak nie pokazuję, ale był naprawdę stromy, a przede wszystkim długi. W miedzy czasie trzeba było zrobić przerwę na browarka. Za to widoki na górze odwdzięczyły się:
Jak wiadomo, bo podjeździe jest zjazd więc ruszamy w dół chyba z 20km jechaliśmy na dół wiadomo, nachylenie później było małe jednak cały czas było z górki. Po chwili wjeżdżamy do Polski kilka km i łapiemy sklep. Zakupy chwila rozmowy z mieszkańcami i dalej w drogę. Oczywiście w Polsce podjazdów nie zabrakło:
Docieramy do większej miejscowości wjeżdżamy do zajazdu. Do jedzenia bierzemy spaghetti. Pani mnie zapewniała, że się najem tą porcją. Wyobraźcie sobie jej minę jak zmówiłem później jeszcze Hamburgera. Chociaż moja mina przy jedzeniu spaghetti też do normalnych nie należała. No co trudno było nabrać to widelcem:
Po kolacji jedziemy po zakupy na wieczór jakieś picie, wafelka. Po kilku km wjeżdżamy do woj. Śląskiego:
Jedziemy jeszcze kawałek. Zaczyna się robić ciemno. Zajeżdżamy na pole szukać noclegu. Widzimy rolnika który nawozi pole. Podjeżdżamy zapytać się czy możemy się rozbić. Po pierwsze pan był zdziwiony, że chcemy spać na polu. Jak już doszła do niego ta myśl powiedział tylko gdzie się nie rozbijać co byśmy rano się obudzili. (chodziło mu o miejsca gdzie pryskał przed chwilą). No i postraszył nas trochę dzikami. Bartek było widać się trochę przejął, ale innej opcji nie było. Trzeba iść spać. Nasz namiot rozbiliśmy zaraz przy kukurydzy rowery w ścieżkę miedzy rządkami:
W namiocie jakaś przekąska browarek i spać. Bartkowi spanie nie przyszło tak szybko. Cały czas wydawało mu się, że liście które ocierają się o nasz namiot to są dziki. Po moim przebudzeniu i sprawdzeniu sytuacji w końcu mógł iść spać. Chociaż i tak dobrze pewnie nie spał.
<--- Dzień poprzedni/ Dzień następny --->
W góry! Dzień 2.
Wtorek, 4 września 2012 | dodano:09.01.2013Kategoria Ze zdjęciami, Za granicą, W górach..., Góry 2012, 100-200km
Km: | 130.28 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:19 | km/h: | 20.62 |
Pr. maks.: | 67.80 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Budzimy się koło 7 rano. Jemy śniadanie w szkole. Widok przez okno niesamowity:
Wyruszamy koło 8 rano. Po kilku km zaczyna się podjazd którego dobrze znam. Bartek z racji tego, że był pierwszy raz w górach nie domyślał się ile ten podjazd będzie trwał i ruszył z kopyta. Sam go początkowo dogonić nie mogłem, jednak za zakrętem podjazd trwał nadal i nachylenie już było większe. Bartek odpuścił. Teraz spokojnym tempem wdrapujemy się na górę:
No a jak wiadomo po każdym podjeździe następuje zjazd, a potem znów podjazd:
Po kilku km wjeżdżamy do Czech:
Drogi w Czechach jak zwykle niczego sobie. Zwiedzamy czeskie miasteczko. Ładny pomnik stał na środku:
Po przerwie wracamy do Polski. Kierujemy się na Kłodzko, gdzie robimy zakupy na wieczór kupujemy browarka w sumie to ich trochę więcej, a co tam promocja była i idziemy na Obiad dzisiaj szef kuchni polecił Kebaba na talerzu. W sumie się najadłem. Dalsza droga do dojazd do Lądka Zdrój i podjazd po górę w stronę granicy z Czechami. W połowie podjazdu robimy przerwę na nocleg:
Podczas robienia notatek Bartek zrobił mi całkiem ładną fotkę:
Tak właśnie minął dzień 2 naszego wyjazdu w góry.
<--- Dzień poprzedni/ Dzień następny --->
Wyruszamy koło 8 rano. Po kilku km zaczyna się podjazd którego dobrze znam. Bartek z racji tego, że był pierwszy raz w górach nie domyślał się ile ten podjazd będzie trwał i ruszył z kopyta. Sam go początkowo dogonić nie mogłem, jednak za zakrętem podjazd trwał nadal i nachylenie już było większe. Bartek odpuścił. Teraz spokojnym tempem wdrapujemy się na górę:
No a jak wiadomo po każdym podjeździe następuje zjazd, a potem znów podjazd:
Po kilku km wjeżdżamy do Czech:
Drogi w Czechach jak zwykle niczego sobie. Zwiedzamy czeskie miasteczko. Ładny pomnik stał na środku:
Po przerwie wracamy do Polski. Kierujemy się na Kłodzko, gdzie robimy zakupy na wieczór kupujemy browarka w sumie to ich trochę więcej, a co tam promocja była i idziemy na Obiad dzisiaj szef kuchni polecił Kebaba na talerzu. W sumie się najadłem. Dalsza droga do dojazd do Lądka Zdrój i podjazd po górę w stronę granicy z Czechami. W połowie podjazdu robimy przerwę na nocleg:
Podczas robienia notatek Bartek zrobił mi całkiem ładną fotkę:
Tak właśnie minął dzień 2 naszego wyjazdu w góry.
<--- Dzień poprzedni/ Dzień następny --->
W góry! Dzień 1.
Poniedziałek, 3 września 2012 | dodano:09.01.2013Kategoria Góry 2012, Ze zdjęciami, W górach..., 50-100km
Km: | 53.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:47 | km/h: | 19.19 |
Pr. maks.: | 58.50 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Po głównej tegorocznej wyprawie, zostało trochę pieniędzy i chęci, aby wyjechać jeszcze na parę dni z sakwami. Z racji na wolny wrzesień razem z Bartkiem postanowiliśmy pojeździć trochę po górach. Zapraszam do lektury:
W poniedziałek budzę się 4.45. Rano śniadanko pakowanie reszty do sakw i kilka min po 5 wyjazd. Przed 6 jestem u Bartka jedziemy na dworzec. Robimy jeszcze zakupy w biedronce i o 6.55 ruszamy pociągiem. Po 7h które łączyliśmy z krótkimi drzemkami docieramy do Jeleniej Góry.
Do Karpacza jedziemy z jednym kolarzem który właśnie wrócił ze swojej wyprawy. Ledwo wjechaliśmy do Karpacza, a mi się udaję ładne zdjęcie zrobić:
Tutaj po tej przerwie zaczął się pierwszy większy podjazd. Jedziemy do szkoły podstawowej, gdzie mamy zapewniony nocleg. Dyrektor szkoły daje mi klucze do budynku pokazuje nam sale i sobie idzie. My zostawiamy bagaże i jedziemy zwiedzać Karpacz. Dojeżdżamy do centrum i przez orlinek docieramy do wodospadu:
Pod tym samym wodospadem byłem w 2010 na wyciecze szkolnej (rowerowej oczywiście) tutaj link ---> KARPACZ 2010
Jedziemy dalej do Świątyni Wang. Tam jest dopiero podjazd, ale dałem radę. Na górze sprawdzenie trasy na następny dzień:
No i oczywiście fotka artystyczna:
wiem wiem umywam się przy prawdziwych fotografach, ale jak to mówią: ,, robim co możem" :)
Później tylko zjazd na dół do Karpacza, po zakupy na dzień następny no i po browarka na wieczór. Powrót do szkoły przy zachodzącym słońcu:
Gdyby to pytał to jest ta szkoła:
A tak wygląda w środku:
Cena jest baaardzo spoko;p Fajnie zakończony dzień pierwszy krótkiego pobytu w górach.
Dzień następny --->
W poniedziałek budzę się 4.45. Rano śniadanko pakowanie reszty do sakw i kilka min po 5 wyjazd. Przed 6 jestem u Bartka jedziemy na dworzec. Robimy jeszcze zakupy w biedronce i o 6.55 ruszamy pociągiem. Po 7h które łączyliśmy z krótkimi drzemkami docieramy do Jeleniej Góry.
Do Karpacza jedziemy z jednym kolarzem który właśnie wrócił ze swojej wyprawy. Ledwo wjechaliśmy do Karpacza, a mi się udaję ładne zdjęcie zrobić:
Tutaj po tej przerwie zaczął się pierwszy większy podjazd. Jedziemy do szkoły podstawowej, gdzie mamy zapewniony nocleg. Dyrektor szkoły daje mi klucze do budynku pokazuje nam sale i sobie idzie. My zostawiamy bagaże i jedziemy zwiedzać Karpacz. Dojeżdżamy do centrum i przez orlinek docieramy do wodospadu:
Pod tym samym wodospadem byłem w 2010 na wyciecze szkolnej (rowerowej oczywiście) tutaj link ---> KARPACZ 2010
Jedziemy dalej do Świątyni Wang. Tam jest dopiero podjazd, ale dałem radę. Na górze sprawdzenie trasy na następny dzień:
No i oczywiście fotka artystyczna:
wiem wiem umywam się przy prawdziwych fotografach, ale jak to mówią: ,, robim co możem" :)
Później tylko zjazd na dół do Karpacza, po zakupy na dzień następny no i po browarka na wieczór. Powrót do szkoły przy zachodzącym słońcu:
Gdyby to pytał to jest ta szkoła:
A tak wygląda w środku:
Cena jest baaardzo spoko;p Fajnie zakończony dzień pierwszy krótkiego pobytu w górach.
Dzień następny --->
Europa południowa dzień 17/17
Środa, 13 lipca 2011 | dodano:07.01.2012Kategoria 50-100km, Europa południowa, W górach..., Za granicą
Km: | 84.66 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:41 | km/h: | 18.08 |
Pr. maks.: | 62.45 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 740m | Rower: | Kellys Magic |
No i przyszedł ten dzień ostatni. Mieliśmy naprawdę jedno z lepszych noclegów podczas tej 17dniowej wyprawy:
Po zwinięciu całego naszego ekwipunku i założenie wszystkiego na rowery, ruszamy w drogę koło 10. Ładna górzysta trasa z pięknymi widokami, gdzie widzimy coraz więcej samochodów z Polski. W końcu do granicy tak niewiele zostało. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w jednym sklepie. Widząc już znaki na Polskie miejscowości po chwili ukazuje nam się piękna panorama tatr:
I po chwili wjeżdżamy do Polski:
Mateusz stwierdził, że od granicy do samego Zakopanego będzie z górki. Jednak się pomylił chociaż nie do końca. Początkowo było cały czas pod górkę mocniej lub mniej ale pod górkę. Jakoś kilka km od Zakopanego było z górki, aż szkoda się zatrzymywać na zdjęcie:
Jako pierwsze jedziemy na PKP kupić bilet, później coś zjeść i na zakupy do pociągu. Dziwnie się tak czułem wiedząc ile co kosztuje czy to jest drogie czy nie;p Jedynie w Austrii i na Słowacji, gdzie było euro miałem jakiś pogląd :)
Pojechaliśmy zobaczyć skocznie, na Krupówki i na dworzec. Podładowaliśmy trochę telefony i przyjechał pociąg. Zajęliśmy cały ostatni przedział
Pociąg ruszył o parę min przed 20. Sam osobiście poszedłem spać koło 22 z dwie stacje za Krakowem. W poznaniu jesteśmy przed 8 rano i wsio do domu.
<--- Dzień poprzedni/Dzień następny --->
Po zwinięciu całego naszego ekwipunku i założenie wszystkiego na rowery, ruszamy w drogę koło 10. Ładna górzysta trasa z pięknymi widokami, gdzie widzimy coraz więcej samochodów z Polski. W końcu do granicy tak niewiele zostało. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w jednym sklepie. Widząc już znaki na Polskie miejscowości po chwili ukazuje nam się piękna panorama tatr:
I po chwili wjeżdżamy do Polski:
Mateusz stwierdził, że od granicy do samego Zakopanego będzie z górki. Jednak się pomylił chociaż nie do końca. Początkowo było cały czas pod górkę mocniej lub mniej ale pod górkę. Jakoś kilka km od Zakopanego było z górki, aż szkoda się zatrzymywać na zdjęcie:
Jako pierwsze jedziemy na PKP kupić bilet, później coś zjeść i na zakupy do pociągu. Dziwnie się tak czułem wiedząc ile co kosztuje czy to jest drogie czy nie;p Jedynie w Austrii i na Słowacji, gdzie było euro miałem jakiś pogląd :)
Pojechaliśmy zobaczyć skocznie, na Krupówki i na dworzec. Podładowaliśmy trochę telefony i przyjechał pociąg. Zajęliśmy cały ostatni przedział
Pociąg ruszył o parę min przed 20. Sam osobiście poszedłem spać koło 22 z dwie stacje za Krakowem. W poznaniu jesteśmy przed 8 rano i wsio do domu.
<--- Dzień poprzedni/Dzień następny --->
Europa południowa dzień 16/17
Wtorek, 12 lipca 2011 | dodano:28.11.2011Kategoria 100-200km, Europa południowa, W górach..., Za granicą
Km: | 104.56 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:51 | km/h: | 17.87 |
Pr. maks.: | 63.90 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 1156m | Rower: |
Pobudka dosyć wcześnie rano. Z noclegiem mieliśmy dosyć dużo szczęścia, że nie mieliśmy nie proszonych znajomych w nocy. W końcu się rozbiliśmy zaraz koło jednej z główniejszych dróg.
Początkowo udajemy się Bańskie Bystrzycy. Robimy zakupy i udajemy się na chyba najdłuższy podjazd podczas całej wyprawy.Przed podjazdem jeszcze przerwa na śniadanie:
Dobre 20km pod górkę najpierw delikatny podjazd, a później coraz mocniej. Na samym końcu był nawet znak, że TIR-y mają zjeżdżać na 2 biegu. W końcu docieramy na górę:
Potem nastąpił długi zjazd, gdzie pobijam rekord prędkości. Jednak jak to w górach jest po zjeździe następuję podjazd. Na tym jednak podjeździe nie było wcale mocy ;p Szły nawet takie teksty:
,,Mateusz jedź szybciej bo bym Cię na pieszo wyprzedził."
,,Przerwa na zdjęcie" (30m dalej) ,,no nic trzeba by jakaś przerwą na siku zrobić" (50m dalej) ,,dawno fotki nie robiliśmy"
W końcu udało się jesteśmy na górze:
Jak wiadomo widoki bardzo dopisują. Potem plus każdego podjazdu jest..... ZJAZD!
Ten był wyjątkowy, po 30 sekundach rozpędziłem się do około 40km/h i tak przez jakieś 6min prędkość nie spadała poniżej tej wartości a czasem nawet dochodziło pod 60km/h i to bez pedałowania :) Dalej dojeżdżamy do Dolnego Kubina, gdzie robimy zakupy na kolacje. Teraz tylko zostało znalezienie dobrego miejsca na ostatni nocleg wyprawy. Nie mógł być to byle jaki. W końcu po przejeździe przez drogę szybkiego ruchu ( z naprzeciwka mijał nas niezadowolony policjant) i sprawdzeniu kilku nie ciekawych miejsc znajdujemy idealne nie zawaham się użyć słowa najlepsze miejsce do spania:
A takie widoki nam towarzyszyły przy kolacji:
<---Dzień poprzedni/Dzień następny --->
Początkowo udajemy się Bańskie Bystrzycy. Robimy zakupy i udajemy się na chyba najdłuższy podjazd podczas całej wyprawy.Przed podjazdem jeszcze przerwa na śniadanie:
Dobre 20km pod górkę najpierw delikatny podjazd, a później coraz mocniej. Na samym końcu był nawet znak, że TIR-y mają zjeżdżać na 2 biegu. W końcu docieramy na górę:
Potem nastąpił długi zjazd, gdzie pobijam rekord prędkości. Jednak jak to w górach jest po zjeździe następuję podjazd. Na tym jednak podjeździe nie było wcale mocy ;p Szły nawet takie teksty:
,,Mateusz jedź szybciej bo bym Cię na pieszo wyprzedził."
,,Przerwa na zdjęcie" (30m dalej) ,,no nic trzeba by jakaś przerwą na siku zrobić" (50m dalej) ,,dawno fotki nie robiliśmy"
W końcu udało się jesteśmy na górze:
Jak wiadomo widoki bardzo dopisują. Potem plus każdego podjazdu jest..... ZJAZD!
Ten był wyjątkowy, po 30 sekundach rozpędziłem się do około 40km/h i tak przez jakieś 6min prędkość nie spadała poniżej tej wartości a czasem nawet dochodziło pod 60km/h i to bez pedałowania :) Dalej dojeżdżamy do Dolnego Kubina, gdzie robimy zakupy na kolacje. Teraz tylko zostało znalezienie dobrego miejsca na ostatni nocleg wyprawy. Nie mógł być to byle jaki. W końcu po przejeździe przez drogę szybkiego ruchu ( z naprzeciwka mijał nas niezadowolony policjant) i sprawdzeniu kilku nie ciekawych miejsc znajdujemy idealne nie zawaham się użyć słowa najlepsze miejsce do spania:
A takie widoki nam towarzyszyły przy kolacji:
<---Dzień poprzedni/Dzień następny --->
Europa południowa dzień 15/17
Poniedziałek, 11 lipca 2011 | dodano:28.11.2011Kategoria 100-200km, Europa południowa, W górach..., Za granicą
Km: | 103.23 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:19 | km/h: | 19.42 |
Pr. maks.: | 57.17 | Temperatura: | 35.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 747m | Rower: | Kellys Magic |
Po wczorajszym zmęczeniu zwiedzaniem Budapesztu postanowiliśmy wyspać się do godziny 9. Rano podczas wylegiwania się jeszcze w namiocie przejeżdża koło naszego namiotu jakiś terenowy samochód. Przy zwijaniu namiotu pojazd jeszcze raz jechał koło nas. Tym razem się zatrzymał, ale dziadek z samochodu tylko pokazał nam cześć i pojechał dalej.
Dzisiejszego dnia mieliśmy wjechać na Słowację. Żegnając Węgry:
Obawiamy się troszeczkę słowackich gór. Początkowo zbytnio ich nie widać, ale po zjechaniu na boczną drogę w celu uniknięcia dużego ruchu zaczynają się podjazdy. Jedziemy sobie przez różne najróżniejsze wioski, podziwiamy widoki. Takie trasy mi się podobają. Z jednej strony strumyk, a z drugiej wzgórze. Jadąc tak nagle zaczyna się zdecydowany większy podjazd po chwili znak informujący, a może bardziej ostrzegający o 12% nachyleniu. Mateusz zdecydowanie mi ucieka. Jeden zakręt drugi zakręt, jednak końca podjazdu nie widać. Po paru dobrych km podjechałem na szczyt tego sporego wzniesienia. Droga główna która mieliśmy jechać na 90% biegła tam na dole:
Dalej jedziemy cały czas w dół, aż do głównej drogi. Widoki jakie nam dopisują są nie do opisania:
W końcu docieramy do Zvolenia, gdzie mijamy ładny Zameczek.
Patrząc na ten zamek wiem, że kiedyś w tym mieście byłem. Pewnie jechałem z rodzicami kiedyś samochodem.
W tym też mieście robimy zakupy na kolacje. Z samym wyjazdem mamy mały problem bo chcemy uniknąć drogi szybkiego ruchu, ale po 2 zapytaniach po polsku oczywiście trafiamy na właściwą drogą przy której znajdujemy nocleg.
Jak zwykle jeden wielki chaos, ale nic gubimy. Tak ogólnie to się okazało, że się rozbiliśmy miedzy dwoma obiektami wojskowymi. :)
<---Dzień poprzedni/ Dzień następny --->
Dzisiejszego dnia mieliśmy wjechać na Słowację. Żegnając Węgry:
Obawiamy się troszeczkę słowackich gór. Początkowo zbytnio ich nie widać, ale po zjechaniu na boczną drogę w celu uniknięcia dużego ruchu zaczynają się podjazdy. Jedziemy sobie przez różne najróżniejsze wioski, podziwiamy widoki. Takie trasy mi się podobają. Z jednej strony strumyk, a z drugiej wzgórze. Jadąc tak nagle zaczyna się zdecydowany większy podjazd po chwili znak informujący, a może bardziej ostrzegający o 12% nachyleniu. Mateusz zdecydowanie mi ucieka. Jeden zakręt drugi zakręt, jednak końca podjazdu nie widać. Po paru dobrych km podjechałem na szczyt tego sporego wzniesienia. Droga główna która mieliśmy jechać na 90% biegła tam na dole:
Dalej jedziemy cały czas w dół, aż do głównej drogi. Widoki jakie nam dopisują są nie do opisania:
W końcu docieramy do Zvolenia, gdzie mijamy ładny Zameczek.
Patrząc na ten zamek wiem, że kiedyś w tym mieście byłem. Pewnie jechałem z rodzicami kiedyś samochodem.
W tym też mieście robimy zakupy na kolacje. Z samym wyjazdem mamy mały problem bo chcemy uniknąć drogi szybkiego ruchu, ale po 2 zapytaniach po polsku oczywiście trafiamy na właściwą drogą przy której znajdujemy nocleg.
Jak zwykle jeden wielki chaos, ale nic gubimy. Tak ogólnie to się okazało, że się rozbiliśmy miedzy dwoma obiektami wojskowymi. :)
<---Dzień poprzedni/ Dzień następny --->
Europa południowa dzień 14/17
Niedziela, 10 lipca 2011 | dodano:25.08.2011Kategoria 50-100km, Europa południowa, W górach..., Za granicą
Km: | 84.46 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:45 | km/h: | 17.78 |
Pr. maks.: | 61.10 | Temperatura: | 38.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 600m | Rower: | Kellys Magic |
Pobudka koło 7 rano była dobrym pomysłem. Jednak słońce już tak grzało jakby to była 11 :) Po szybkim i sprawnym spakowaniu jedziemy zrobić sobie fotkę przy tablicy:
Sam wjazd do Centrum Budapesztu idzie nam o dziwo łatwo. Nawet udaje nam się nie wjechać na autostradę ;p Przy Dunaju zatrzymujemy się, aby przemyśleć, gdzie by dalej jechać, aż tu nagle podchodzi do nas polak. Wymieniamy kilka zdań i wdrapujemy się na wzgórze Galarda, gdzie widać piękną panoramę Budapesztu:
Jedziemy dalej po chwili naszym oczom ukazuję się najładniejszy przynajmniej moim zdaniem budynek wyprawy:
Po chwili widzimy Ikarusa (nie dawno zostały wycofane z Poznania) w wersji cabrio:
Dalej jedziemy na wyspę na Dunaju, gdzie można bez problemu odpocząć od zatłoczonego miasta:
Jedziemy jeszcze pod sam Parlament tym razem fotka z 2 strony:
i kierujemy się ku wyjazdowi. Zahaczamy jeszcze o TESCO, po drodze spotykając parę z Austrii. Wyjeżdżając z Budapesztu mijamy bardzo ładny most:
Po jeździe drogą krajowym w skwarze wielkim naszym oczom ukazuję się cholernie długi podjazd. Całe szczęście, że po kilkuset metrach jest piękny widok na Dunaj więc można zrobić przerwę pod pretekstem zrobienia zdjęcia:p
Dalej to już tylko jazda pod górkę i z górki. Zaczyna się robić ciemnawo więc szukamy miejsca do spania. Udaję się bez większym problemów. Rozbijamy namiot chowamy rowery za:
Idziemy sobie robić kolacje, początkowo mieliśmy zrobić jajecznice, ale SZCZ zamiast margaryny kupił drożdże. Na Węgrzech o takie pomyłki nie trudno ;p Na kolację więc wcinamy bułeczki, a tu naglę podjeżdżają do nas typy na quadach i crosach. Chwilą rozmowy w sumie na migi i jadą dalej. Ciekawe co sobie o nas pomyśleli. Dwóch typów siedzi sobie robiąc kolacje bez żadnego samochodu motoru czy roweru ( były schowane razem z namiotem) :)
<--- Dzień poprzedni/ Dzień następny --->
Sam wjazd do Centrum Budapesztu idzie nam o dziwo łatwo. Nawet udaje nam się nie wjechać na autostradę ;p Przy Dunaju zatrzymujemy się, aby przemyśleć, gdzie by dalej jechać, aż tu nagle podchodzi do nas polak. Wymieniamy kilka zdań i wdrapujemy się na wzgórze Galarda, gdzie widać piękną panoramę Budapesztu:
Jedziemy dalej po chwili naszym oczom ukazuję się najładniejszy przynajmniej moim zdaniem budynek wyprawy:
Po chwili widzimy Ikarusa (nie dawno zostały wycofane z Poznania) w wersji cabrio:
Dalej jedziemy na wyspę na Dunaju, gdzie można bez problemu odpocząć od zatłoczonego miasta:
Jedziemy jeszcze pod sam Parlament tym razem fotka z 2 strony:
i kierujemy się ku wyjazdowi. Zahaczamy jeszcze o TESCO, po drodze spotykając parę z Austrii. Wyjeżdżając z Budapesztu mijamy bardzo ładny most:
Po jeździe drogą krajowym w skwarze wielkim naszym oczom ukazuję się cholernie długi podjazd. Całe szczęście, że po kilkuset metrach jest piękny widok na Dunaj więc można zrobić przerwę pod pretekstem zrobienia zdjęcia:p
Dalej to już tylko jazda pod górkę i z górki. Zaczyna się robić ciemnawo więc szukamy miejsca do spania. Udaję się bez większym problemów. Rozbijamy namiot chowamy rowery za:
Idziemy sobie robić kolacje, początkowo mieliśmy zrobić jajecznice, ale SZCZ zamiast margaryny kupił drożdże. Na Węgrzech o takie pomyłki nie trudno ;p Na kolację więc wcinamy bułeczki, a tu naglę podjeżdżają do nas typy na quadach i crosach. Chwilą rozmowy w sumie na migi i jadą dalej. Ciekawe co sobie o nas pomyśleli. Dwóch typów siedzi sobie robiąc kolacje bez żadnego samochodu motoru czy roweru ( były schowane razem z namiotem) :)
<--- Dzień poprzedni/ Dzień następny --->