,,Niekończąca się opowieść"
Sobota, 1 sierpnia 2015 | dodano:05.08.2015Kategoria 400 i w góre :), TCT, W górach..., Za granicą, Ze zdjęciami
Km: | 603.71 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 26:12 | km/h: | 23.04 |
Pr. maks.: | 75.07 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Rowerowe zdobycie Pragi miałem już w głowie dawno temu. Zawsze pojawiał się jeden zasadniczy problem, mianowicie jak wrócić z Pragi. Przecież powrót rowerem do Polski to byłby zbyt duży dystans. Widocznie było trzeba dorosnąć do tej decyzji. Czwórka moich towarzyszy (Michał, Piotr, Michał i Piotr ) oraz ja postanowiliśmy podjąć to wyzwanie. Start zaplanowany na piątek na 18. Niestety ja jeszcze przed wyjazdem musiałem iść do pracy, skończyłem o 14. Całe szczęście spakowałem się i przygotowałem rower w czwartek, więc po pracy spokojnie mogę się przespać kilka minut. Moja ukochana zrobiła mi bułeczki na drogę i pomogła mi się do końca spakować. Punktualnie za piętnaście 18 ruszamy razem na miejsce zbiórki:
Mieliśmy zgarnąć jeszcze Michała, ale był na ogródku z Anią i nie usłyszał dzwonka. Tak więc wszyscy spotykamy się na miejscu zbiórki. Z lekkim opóźnieniem jesteśmy gotowi do drogi. Tak się prezentuje 5 śmiałków:
Dostaję buziaka na pożegnanie od dziewczyny i ruszamy w drogę. Pierwsze kilometry to jazda drogami krajowymi. W Stęszewie, jak zawsze w piątek o tej godzinie korek. Nam udaje się go dość sprawnie ominąć. Za Stęszewem skręcamy w prawo w kierunku Zielonej Góry. Cudowny asfalt, nie za duży ruch i pięknie zachodzące pomalutku słońce:
W miedzy czasie robimy szybką ,,sik-pauze" oraz sprawdzamy mapę. Dokładnie to nawigację w telefonie. Po kilku kilometrach zjeżdżamy z drogi krajowej. Asfalt troszkę gorszy, ale klimat zdecydowanie lepszy:
Na kolejnym skrzyżowaniu sprawdzamy mapę, aby nie potrzebnie nie błądzić. Wynika z niej, że jeszcze kilka kilometrów pojedziemy taką drogą. Jednak nie dawno został położony świeży asfalt i jedzie się idealnie. Słońce natomiast żegna się z nami na dobre kilka godzin:
Jeszcze przed nocą mijamy województwo Lubuskie:
Dalsza droga to jazda nieznanymi dotąd trasami. Całe szczęście stan nawierzchni dobry, więc nie trzeba się pilnować, aby nie wjechać w jakąś dziurę. Po za tym nasze latarki dają sobie dobrze radę:
Nie wiem co dokładnie się stało, ale moja latarka nie zmieniała trybów na dziurach tak jak miało to miejsce podczas wyjazdu do Kołobrzegu. Drogą wojewódzką 315 docieramy do Nowej Soli:
Każdy z nas miał ochotę na maca. Jednak jak się później dowiedzieliśmy, nie mają tutaj maca. Mamy do wyboru kebab, który nie wiadomo czy będzie dobry oraz sprawdzone hot-dogi na Orlenie. Wybraliśmy opcję nr. 2. Mi to zdecydowanie wystarczyły pyszne bułki z kotlecikiem od Marty!
Trochę ponad 100km wybiło nam na tej przerwie. Spędziliśmy tutaj trochę więcej czasu. Następny większy odpoczynek był zaplanowany w Zgorzelcu. Oczywiście w międzyczasie występowały krótkie ,,sik-pauzy" oraz sprawdzenie mapy:
Tym razem o ciemnościach zmieniamy woj. Lubuskie na Dolnośląskie. Nie zatrzymujemy się na zdjęcie, dlatego taka jakość:
Przed samym Zgorzelcem droga jest w stanie krytycznym. Nawet przy dobrym oświetleniu ciężko jest ominąć niektóre dziury. Około godziny 5 rano meldujemy się na stacji benzynowej:
200km w nogach. Czas na ciepły posiłek. Ja zamawiam jedynie białą, mocno słodką kawę i dojadam bułkami, które zostały mi jeszcze w sakwie. Na tej stacji Michał postanawia nas opuścić i dalej niestety ruszamy w 4. Przez słaby drogę w Polsce postanawiamy wjechać na stronę niemiecką:
Początkowo chcieliśmy jechać drogą rowerową, ale przez te ciągłe przejazdy przez małe miasteczka wybieramy główną drogę nr 99.W międzyczasie słońce wita nas na dobre:
Tak też docieramy do Żytawy. Przejazd przez miasto i znowu jesteśmy po stronie polskiej. Chciałem chłopakom pokazać trójstyk granic. Byłem tam podczas wyprawy na Węgry (opis wrzucam kolegi, bo na moim się zdjęcia zepsuły), więc wiedziałem jak tam dojechać:
Chwila na zdjęcia i ruszamy dalej:
Wjeżdżamy z powrotem do Niemiec, aby się szybko przedostać do Czech. W pewnym momencie widzimy zakaz jazdy. Pytamy tubylca czy rowerami przejedziemy. Niestety, musimy jechać objazdem, ale tylko kilometr więcej. Pomyślałem sobie jeden kilometr w tą czy w tamtą co to dla nas. Jednak już po chwili wiedziałem gdzie jest haczyk. Zaraz po skręcie zaczął się pierwszy zwykły podjazd po którym był szybki zjazd. Kawałek dalej już nie było tak kolorowo:
Źle nie było, chociaż jeszcze dalej było trochę gorzej:
Ten drugi podjazd pokonuje dwa razy, ponieważ było trzeba się wrócić po Piotra który nie pojechał tam, gdzie miał. Na zjeździe biję rekord życiowy prędkości. Dalej w 4 zdobywamy podjazd jeszcze raz. Zmęczeni na górze bierzemy łyka picia i cieszymy się pięknymi widokami:
Jak dobrze wiadomo po każdym podjeździe musi być zjazd. Ruszamy z zawrotną prędkością na dół. Po drodze spotykamy sprawców tego objazdu:
Potem jeszcze trochę z górki i znowu pod górę, ale to już w Czechach:
Spodziewałem się trochę lepszych dróg. Dziur było dosyć sporo. Podjazdów też trochę jeszcze było, może już nie tak dużych jak wcześniej, ale były. Na stacji benzynowej zatrzymujemy się i robimy zakup wody. Mijamy strasznie dużo motocyklistów oraz rowerzystów. Jedziemy główną drogą nr 9 kierując się znakami na ,,Praha". Zaczyna się robić coraz cieplej, wręcz upalnie. W Miejscowości Mielnik nie zauważmy nagle zielonego znaku Praga, który prowadzi na autostradę. Musimy się kilka kilometrów cofnąć. Przy okazji robię zdjęcie ładnie położonego miasta:
W miasteczku znajdujemy sklep, co w Czechach jest dużym wyczynem. Po zakupach i krótkim odpoczynku jedziemy w końcu zdobyć Pragę. Ostatnie kilometry i po prawie 400km docieramy do celu naszego wyjazdu:
Dobrze oznakowane miasto pozwala nam szybko dotrzeć do centrum, a dokładnie koło Mostu Karola. Znowu przypominają mi się widoki z mojej wyprawy. W Pradze byłem dwa razy obydwa na rowerze. Udaję mi się zrobić ładne zdjęcie:
Oczywiście nie mogło zabraknąć zbiorowej fotki na moście Karola:
Tutaj Piotr postanowił zostać. Mimo prób namówienia go, aby wracał z nami, zostaje. Wspólnie też doszliśmy do wniosku, że taki wyjazd nie nadaje się na zwiedzanie miasta. Postanawiamy udać się na wspólny posiłek, gdzieś w centrum:
Żegnamy się z Piotrem i wyjeżdżamy z Pragi. Pojawia się mały problem, bo jak się okazuje droga, którą wybraliśmy jest to droga ekspresowa. Musimy korzystać z nawigacji i wyznaczymy nową drogę, kilka kilometrów dłuższą. Na wyjeździe z Pragi słońce po raz drugi zachodzi na tej wycieczce:
Gdy zrobiło się ciemno lampki poszły w ruch. Niestety droga znów nie była w najlepszym stanie i nasze biedne koła znowu mocno obrywają. Mimo dużego dystansu noga cały czas podaje. Większy problem jest z sennością. Jednogłośnie postanawiamy zrobić przerwę na szybką drzemkę. Tutaj w grę wchodzi nasze bezpieczeństwo. Drzemka oficjalnie trwała około 20 minut, ale wydawało nam się jakbyśmy nie przespali nawet 5 minut. W końcu wjeżdżamy na lepszy asfalt. Ja w między czasie zmieniam baterię w latarce. Widać dużą różnicę:
Docieramy do Mlada Boleslav. W mieście szukamy jakiegoś sklepu/stacji, czegokolwiek gdzie możemy kupić wodę. Wyjeżdżając z miasta pokonujemy duży podjazd. Pytamy się czy jest jeszcze jakaś szansa na sklep. Okazuję się, że jedynie stacja jest na dole. Chwila zawahania i zjeżdżamy. Okazuję się być automatyczną, paliwem się nie napijemy. Michał całe szczęście wypatrzył Tesco 24h. Robimy zakupy, odpoczywamy i ponowie atakujemy podjazd. Droga zdecydowanie lepsza. Kilometry uciekają dość sprawnie, chociaż słowo dość jest w tym przypadku trochę mocne. Docieramy do Turnov. Za górami gdzieś powoli wychodzi słońce. Do Harrachowa zostało ponad 40 km. To właśnie te kilometry czuję najbardziej. To właśnie na tych podjazdach wybiło mi drugie w życiu 500km:
Mi naprawdę ciężko było na tych długich podjazdach. Kurcze nie wiem może waga robi swoje, ale chłopaki lecieli jak zawodowcy pod górę. W każdym razie zawsze za mną czekali. Raz to ich tak spotkałem:
Chwila odpoczynku na szczycie i szykował się piękny zjazd. W Górach zazwyczaj wschody słońca są efektowne. Ten niestety okazał się być takim zwykłym:
W końcu dojeżdżamy do Harrachowa. Ja wchodzę do sklepu, aby wydać ostatnie korony. Akurat starcza na puszkę coli, idealna na ostatni długi podjazd tej wycieczki. Na końcówce podjazdu wjeżdżamy do naszego pięknego kraju:
Czekał nas ostatni piękny długi zjazd. Znany był mi on z wyjazdu w 2013r do Szklarskiej. Kilkanaście kilometrów dobrego zjazdu i ostatnia prosta do Jeleniej Góry. Na tej drodze pięknie widać Śnieżkę i pobliskie szczyty:
Wjeżdżamy do miasta. Ja szybko sprawdzam nawigację i już wiem jak się kierować na dworzec. Na stację PKP docieramy sprawnie o godzinie 9.42. Odjazd pociągu planowany na 9.54. Udało się zdążyliśmy. Michał kupuje bilety, ja z Piotrem lecimy do sklepu po zwycięskiego izobronika. Wchodzimy do pociągu o 9.53. Podróż mija sprawnie. Nawet nie wiem kiedy czas minął i już jesteśmy w Mosinie. Postanowiłem wysiąść z chłopakami. Tam się żegnamy. Ja jak nowo narodzony (no prawie) gnam do domu przez Stęszew. Po drodze jeszcze wskakuję do Łodzi:
Później Stęszew, Trzcielin i Konarzewo. Miedzy Konarzewem, a Chomęcicami wybija mi 600km:
Ostatnia prosta i jestem w domu. Ledo stoję na nogach. Pędziłem, aby się pożegnać z gośćmi z Filipin. Na koniec ostatnie zdjęcie licznika:
Z takim wynikiem kończę ten ciężki, ale bardzo pozytywny wyjazd. Ledwo wszedłem do domu, a dziewczyna oraz mój brat zabierają mnie nad jezioro. Idealnie! Jednak już jedziemy samochodem...
Dzięki panowie za wyjazd. Mam nadzieję, że na koniec sierpnia powtórzymy wynik. Nawet go poprawimy, Plan jest teraz tylko realizacja. To jest mój obecny rekord, ale długo nim nie zostanie! :)
Mieliśmy zgarnąć jeszcze Michała, ale był na ogródku z Anią i nie usłyszał dzwonka. Tak więc wszyscy spotykamy się na miejscu zbiórki. Z lekkim opóźnieniem jesteśmy gotowi do drogi. Tak się prezentuje 5 śmiałków:
Dostaję buziaka na pożegnanie od dziewczyny i ruszamy w drogę. Pierwsze kilometry to jazda drogami krajowymi. W Stęszewie, jak zawsze w piątek o tej godzinie korek. Nam udaje się go dość sprawnie ominąć. Za Stęszewem skręcamy w prawo w kierunku Zielonej Góry. Cudowny asfalt, nie za duży ruch i pięknie zachodzące pomalutku słońce:
W miedzy czasie robimy szybką ,,sik-pauze" oraz sprawdzamy mapę. Dokładnie to nawigację w telefonie. Po kilku kilometrach zjeżdżamy z drogi krajowej. Asfalt troszkę gorszy, ale klimat zdecydowanie lepszy:
Na kolejnym skrzyżowaniu sprawdzamy mapę, aby nie potrzebnie nie błądzić. Wynika z niej, że jeszcze kilka kilometrów pojedziemy taką drogą. Jednak nie dawno został położony świeży asfalt i jedzie się idealnie. Słońce natomiast żegna się z nami na dobre kilka godzin:
Jeszcze przed nocą mijamy województwo Lubuskie:
Dalsza droga to jazda nieznanymi dotąd trasami. Całe szczęście stan nawierzchni dobry, więc nie trzeba się pilnować, aby nie wjechać w jakąś dziurę. Po za tym nasze latarki dają sobie dobrze radę:
Nie wiem co dokładnie się stało, ale moja latarka nie zmieniała trybów na dziurach tak jak miało to miejsce podczas wyjazdu do Kołobrzegu. Drogą wojewódzką 315 docieramy do Nowej Soli:
Każdy z nas miał ochotę na maca. Jednak jak się później dowiedzieliśmy, nie mają tutaj maca. Mamy do wyboru kebab, który nie wiadomo czy będzie dobry oraz sprawdzone hot-dogi na Orlenie. Wybraliśmy opcję nr. 2. Mi to zdecydowanie wystarczyły pyszne bułki z kotlecikiem od Marty!
Trochę ponad 100km wybiło nam na tej przerwie. Spędziliśmy tutaj trochę więcej czasu. Następny większy odpoczynek był zaplanowany w Zgorzelcu. Oczywiście w międzyczasie występowały krótkie ,,sik-pauzy" oraz sprawdzenie mapy:
Tym razem o ciemnościach zmieniamy woj. Lubuskie na Dolnośląskie. Nie zatrzymujemy się na zdjęcie, dlatego taka jakość:
Przed samym Zgorzelcem droga jest w stanie krytycznym. Nawet przy dobrym oświetleniu ciężko jest ominąć niektóre dziury. Około godziny 5 rano meldujemy się na stacji benzynowej:
200km w nogach. Czas na ciepły posiłek. Ja zamawiam jedynie białą, mocno słodką kawę i dojadam bułkami, które zostały mi jeszcze w sakwie. Na tej stacji Michał postanawia nas opuścić i dalej niestety ruszamy w 4. Przez słaby drogę w Polsce postanawiamy wjechać na stronę niemiecką:
Początkowo chcieliśmy jechać drogą rowerową, ale przez te ciągłe przejazdy przez małe miasteczka wybieramy główną drogę nr 99.W międzyczasie słońce wita nas na dobre:
Tak też docieramy do Żytawy. Przejazd przez miasto i znowu jesteśmy po stronie polskiej. Chciałem chłopakom pokazać trójstyk granic. Byłem tam podczas wyprawy na Węgry (opis wrzucam kolegi, bo na moim się zdjęcia zepsuły), więc wiedziałem jak tam dojechać:
Chwila na zdjęcia i ruszamy dalej:
Wjeżdżamy z powrotem do Niemiec, aby się szybko przedostać do Czech. W pewnym momencie widzimy zakaz jazdy. Pytamy tubylca czy rowerami przejedziemy. Niestety, musimy jechać objazdem, ale tylko kilometr więcej. Pomyślałem sobie jeden kilometr w tą czy w tamtą co to dla nas. Jednak już po chwili wiedziałem gdzie jest haczyk. Zaraz po skręcie zaczął się pierwszy zwykły podjazd po którym był szybki zjazd. Kawałek dalej już nie było tak kolorowo:
Źle nie było, chociaż jeszcze dalej było trochę gorzej:
Ten drugi podjazd pokonuje dwa razy, ponieważ było trzeba się wrócić po Piotra który nie pojechał tam, gdzie miał. Na zjeździe biję rekord życiowy prędkości. Dalej w 4 zdobywamy podjazd jeszcze raz. Zmęczeni na górze bierzemy łyka picia i cieszymy się pięknymi widokami:
Jak dobrze wiadomo po każdym podjeździe musi być zjazd. Ruszamy z zawrotną prędkością na dół. Po drodze spotykamy sprawców tego objazdu:
Potem jeszcze trochę z górki i znowu pod górę, ale to już w Czechach:
Spodziewałem się trochę lepszych dróg. Dziur było dosyć sporo. Podjazdów też trochę jeszcze było, może już nie tak dużych jak wcześniej, ale były. Na stacji benzynowej zatrzymujemy się i robimy zakup wody. Mijamy strasznie dużo motocyklistów oraz rowerzystów. Jedziemy główną drogą nr 9 kierując się znakami na ,,Praha". Zaczyna się robić coraz cieplej, wręcz upalnie. W Miejscowości Mielnik nie zauważmy nagle zielonego znaku Praga, który prowadzi na autostradę. Musimy się kilka kilometrów cofnąć. Przy okazji robię zdjęcie ładnie położonego miasta:
W miasteczku znajdujemy sklep, co w Czechach jest dużym wyczynem. Po zakupach i krótkim odpoczynku jedziemy w końcu zdobyć Pragę. Ostatnie kilometry i po prawie 400km docieramy do celu naszego wyjazdu:
Dobrze oznakowane miasto pozwala nam szybko dotrzeć do centrum, a dokładnie koło Mostu Karola. Znowu przypominają mi się widoki z mojej wyprawy. W Pradze byłem dwa razy obydwa na rowerze. Udaję mi się zrobić ładne zdjęcie:
Oczywiście nie mogło zabraknąć zbiorowej fotki na moście Karola:
Tutaj Piotr postanowił zostać. Mimo prób namówienia go, aby wracał z nami, zostaje. Wspólnie też doszliśmy do wniosku, że taki wyjazd nie nadaje się na zwiedzanie miasta. Postanawiamy udać się na wspólny posiłek, gdzieś w centrum:
Żegnamy się z Piotrem i wyjeżdżamy z Pragi. Pojawia się mały problem, bo jak się okazuje droga, którą wybraliśmy jest to droga ekspresowa. Musimy korzystać z nawigacji i wyznaczymy nową drogę, kilka kilometrów dłuższą. Na wyjeździe z Pragi słońce po raz drugi zachodzi na tej wycieczce:
Gdy zrobiło się ciemno lampki poszły w ruch. Niestety droga znów nie była w najlepszym stanie i nasze biedne koła znowu mocno obrywają. Mimo dużego dystansu noga cały czas podaje. Większy problem jest z sennością. Jednogłośnie postanawiamy zrobić przerwę na szybką drzemkę. Tutaj w grę wchodzi nasze bezpieczeństwo. Drzemka oficjalnie trwała około 20 minut, ale wydawało nam się jakbyśmy nie przespali nawet 5 minut. W końcu wjeżdżamy na lepszy asfalt. Ja w między czasie zmieniam baterię w latarce. Widać dużą różnicę:
Docieramy do Mlada Boleslav. W mieście szukamy jakiegoś sklepu/stacji, czegokolwiek gdzie możemy kupić wodę. Wyjeżdżając z miasta pokonujemy duży podjazd. Pytamy się czy jest jeszcze jakaś szansa na sklep. Okazuję się, że jedynie stacja jest na dole. Chwila zawahania i zjeżdżamy. Okazuję się być automatyczną, paliwem się nie napijemy. Michał całe szczęście wypatrzył Tesco 24h. Robimy zakupy, odpoczywamy i ponowie atakujemy podjazd. Droga zdecydowanie lepsza. Kilometry uciekają dość sprawnie, chociaż słowo dość jest w tym przypadku trochę mocne. Docieramy do Turnov. Za górami gdzieś powoli wychodzi słońce. Do Harrachowa zostało ponad 40 km. To właśnie te kilometry czuję najbardziej. To właśnie na tych podjazdach wybiło mi drugie w życiu 500km:
Mi naprawdę ciężko było na tych długich podjazdach. Kurcze nie wiem może waga robi swoje, ale chłopaki lecieli jak zawodowcy pod górę. W każdym razie zawsze za mną czekali. Raz to ich tak spotkałem:
Chwila odpoczynku na szczycie i szykował się piękny zjazd. W Górach zazwyczaj wschody słońca są efektowne. Ten niestety okazał się być takim zwykłym:
W końcu dojeżdżamy do Harrachowa. Ja wchodzę do sklepu, aby wydać ostatnie korony. Akurat starcza na puszkę coli, idealna na ostatni długi podjazd tej wycieczki. Na końcówce podjazdu wjeżdżamy do naszego pięknego kraju:
Czekał nas ostatni piękny długi zjazd. Znany był mi on z wyjazdu w 2013r do Szklarskiej. Kilkanaście kilometrów dobrego zjazdu i ostatnia prosta do Jeleniej Góry. Na tej drodze pięknie widać Śnieżkę i pobliskie szczyty:
Wjeżdżamy do miasta. Ja szybko sprawdzam nawigację i już wiem jak się kierować na dworzec. Na stację PKP docieramy sprawnie o godzinie 9.42. Odjazd pociągu planowany na 9.54. Udało się zdążyliśmy. Michał kupuje bilety, ja z Piotrem lecimy do sklepu po zwycięskiego izobronika. Wchodzimy do pociągu o 9.53. Podróż mija sprawnie. Nawet nie wiem kiedy czas minął i już jesteśmy w Mosinie. Postanowiłem wysiąść z chłopakami. Tam się żegnamy. Ja jak nowo narodzony (no prawie) gnam do domu przez Stęszew. Po drodze jeszcze wskakuję do Łodzi:
Później Stęszew, Trzcielin i Konarzewo. Miedzy Konarzewem, a Chomęcicami wybija mi 600km:
Ostatnia prosta i jestem w domu. Ledo stoję na nogach. Pędziłem, aby się pożegnać z gośćmi z Filipin. Na koniec ostatnie zdjęcie licznika:
Z takim wynikiem kończę ten ciężki, ale bardzo pozytywny wyjazd. Ledwo wszedłem do domu, a dziewczyna oraz mój brat zabierają mnie nad jezioro. Idealnie! Jednak już jedziemy samochodem...
Dzięki panowie za wyjazd. Mam nadzieję, że na koniec sierpnia powtórzymy wynik. Nawet go poprawimy, Plan jest teraz tylko realizacja. To jest mój obecny rekord, ale długo nim nie zostanie! :)