blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(26)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sq3mko.bikestats.pl

linki

,,Mamy przecież dużo czasu'

Sobota, 6 września 2014 | dodano:07.09.2014Kategoria 400 i w góre :), TCT, Za granicą, Ze zdjęciami
Km:509.44Km teren:0.00 Czas:19:55km/h:25.58
Pr. maks.:54.30Temperatura:25.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Canyon Roadlite
Zacznę odnośnie tytułu. Ostatnio każdą większą wycieczkę nazywałem zwykłym schematem: Poznań- X w jedną noc. Tym razem postanowiłem to zmienić. Tytuł wziął się z rozmów podczas tej wycieczki. Za każdym razem jak ja lub Michał mieliśmy sobie opowiedzieć, a było to długie to opowiadania, padało określenie spokojnie mów ,,mamy przecież dużo czasu". Mniej więcej 30 godzin.Teraz odnośnie samej wycieczki. 

Miał być to kolejny wyjazd większą grupą organizowaną przez TCT. Jako cel obrane były mazury. Na miejsce startu pojawił się oprócz mnie jedynie lub aż Michał. Bez niego bym nie pobił tego rekordu. Z racji na wiejący wiatr bardziej ze wschodu zmieniamy decyzję, że ruszamy na północny-zachód, czyli do Świnoujścia. Start był inny niż ostatnio bo ruszaliśmy nad ranem dokładnie spotkaliśmy się o 8.30 po omówieniu trasy i powrotu i skorzystania z toalety z samego Poznania ruszamy o 9. Kierujemy się na Pniewy. Jedzie się dobrze wiatr bardziej pomaga niż przeszkadza, chociaż typowo w plecy nie wieje. DK 92 ma ładne duże pobocze więc możemy spokojnie jechać koło siebie i rozmawiać:
W Pniewach po 50 km robimy pierwszą przerwę. Ja lecę do biedronki kupić sobie coś do jedzenia ,,na teraz i na zaś" bo nic sobie nie przygotowałem. Przez kolejki w sklepie czasu trochę uciekło.Szybko przegryzam drożdżówkę uzupełniam bidony i jedziemy dalej w ,,świat". Na wylocie z miasta jeszcze tylko szybka przerwa na siku. W Kwilczu znajduje się ulica z moim nazwiskiem w wersji kobiecej. Oczywiście nie mogło zabraknąć pamiątkowej fotki:


Po kilku kilometrach odbijamy na Międzychód. Przypomina mi się ta trasa jak kiedyś jechałem kawałek za miasto na obóz oczywiście już rowerem. Wtedy 100km to był wyczyn! Sprawnie na idzie przejazd przez miasto. Kierujemy się Drezdenko. Tutaj korzystamy z drogi rowerowej, gdyż jest lepsza od połatanego asfaltu. Naszym oczom ukazuję się tablice ze zmianą województwa. Przy tablicy miała być szybka fotka, ale w ruch poszły batony i kanapki więc po kolejnych 50km robimy przerwę:

Docieramy do Drezdenka, gdzie miała być przerwa. Jednak czas na przerwę wykorzystaliśmy wcześnie to tylko przejeżdżamy przez miasto. Mijamy most nad Notecią, który jest strasznie podobny do tego z Czarnkowa:

Kawałek za miastem, a dokładniej za przejazdem kolejowym zaczyna się jeden z najgorszych odcinków podczas całej wycieczki. Kostka brukowa położona na długości nie całych 2 kilometrów zdecydowanie dała nam popalić. Szosowcy nie lubią kostki:


Po tych dwóch kilometrach kostka się kończy, zaczyna się normalny asfalt, my odbijamy w prawo w kierunku Choszczna. Nawet byśmy nie zauważyli tablicy ze zmianą województwa. Tym razem ,,lotne" zdjęcie i lecimy dalej:


Tutaj pasuję mały wątek o pogodzie. Nie wiem jak w reszcie kraju, ale ostatnie dni w Poznaniu i okolicach były naprawdę mizerne. Nie dosyć, że ciągle padało to na dodatek zimno. Czasami zaczynałem łapać chandrę jesienną. Jednak w ten weekend pogoda nam się udała. Według Michała było nawet za gorąco. Koło godziny 15.30 mój licznik wskazywał ładne liczby:
Kolejna przerwa była zaplanowana po prawie 80km. Zatrzymujemy się właśnie w Choszcznie bo nam się kończy woda. Była godzina 15.39. Jakbyśmy wyjechali do 16 było by fajnie, oznajmiam Michałowi. Na całe nasze nieszczęście w biedronce były takie kolejki, że na Michała czekałem ponad 20 min. Tutaj też pada jedno ze stwierdzeń, spokojnie mamy dużo czasu. Po obitej przerwie ruszamy dalej, słońce zaczyna się chować za chmurami. Niestety nie zobaczymy dzisiaj zachodu nad morzem. Musi nam taki wystarczyć:

 Ten odcinek był najnudniejszym z wszystkich odcinków podczas całej ,,wycieczki". Jedynie traktor jadący około 50km/h (stąd jest mój dzisiejszy v-max) dał nam trochę radości. Tak to tylko monotonna jazda do Goleniowa, gdzie po znowu około 80km robimy przerwę na jedzenie na noc. Godzina była już 19.45. Z racji na sobotę biedronki będą pozamykane. My jednak łapiemy otwartego lidla. Ta przerwa trochę się przedłużyła rozmowami na temat studiowania. Jak się okazało, aż dziwne, że po takim czasie. Moja dziewczyna studiuje to co Michał w zeszłym roku skończył. Z wyjazdem z Goleniowa też był mały problem. Musieliśmy jechać nawet kawałek S3. Potem przejście po schodach na wiadukt i już jedziemy legalnie boczkiem. Co jakiś czas przerwa na sprawdzenie mapy bo raz jest DK3 raz S3 raz zakaz raz brak. Pod koniec tak nas to denerwowało (300km w nogach i temperatura nie za wysoka), że olaliśmy te wszystkie znaki zakazy itp i gnaliśmy prosto na Świnoujście:

Przez moją niewiedze w sumie jej brak w mieście trochę pobłądziliśmy. Cały czas byłem przekonany o istnieniu tego przy dworcu. Niestety jak się okazało jest drugi prom, większość znaków na niego kierowało. Jechaliśmy ciemnym lasem dojeżdżamy do promu, okazuje się że to nie tu... Całe szczęście był znak dworzec PKP. Docieramy do niego baaardzo dziurawą drogą. Przy promie była knajpka gdzie było można zjeść jakiegoś fast-fooda i się trochę ogrzać. W końcu przyszedł czas na przedostanie się na drugą stronę:
Na wyspie jedziemy na CPN dokupić wodę na noc, jedziemy zobaczyć plażę jednogłośnie stwierdzamy, że nie będziemy się kąpać i jedziemy w stronę granicy. Trasą tą jechałem jakiś miesiąc temu tylko w drugą stronę podczas tego-rocznej wyprawy. Czasu mamy dużo, przynajmniej tak na się wydawało, więc się zatrzymujemy robimy na spokojnie fotkę trochę opowiadamy sobie i ruszamy dalej drogą rowerową po stronie niemieckiej. Jak się później okazuję jedziemy za bardzo na północ. Zahaczamy o bardzo długie molo. Niestety nie udało mi się zrobić ładniej fotki. Później już tylko wracamy na trasę. Po pewnym czasie robimy przerwę techniczną na siku. Ja muszę wypić energetyka bo czuję, że zasypiam za ,,kierownicą". Po jakimś czasie zaczyna działać jednak na krótko. Przed samym Anklam robimy 13 minutową przerwę podczas której kładę się na ziemi i śpię przez jakieś 8min. Jadąc przez ciemny las słyszymy jak z lewej jak i prawej wyją Jelenie. Zasadniczo było to trochę straszne. Do miasta docieramy z upragnieniem. Jednak nie robimy tam przerwy, zatrzymujemy się przy znakach ja korzystam z chwili robię zdjęcie kościoła:



Nie wiemy jak się wydostać. Ja zatrzymuję samochód. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymał się. Widział jednak nas szukających drogi i od razu zapytał wo. Wytłumaczył nam drogę. Jednak się trochę pogubiliśmy i z miasta wyjeżdżamy drogą szybkiego ruchu. Po woli zaczyna się robić jasno. Jasno nie oznacza ciepło. To właśnie najzimniejsza część nocy gdy pięknie wschodzi słońce:


Jedziemy cały czas bez przerwy prędkość nie za wysoka bo koło 25km/h. Michał po pewnym czasie domaga się przerwy. Informuje mnie o ryzyku zaśnięcia za ,,kierownicą". Nie chce się namówić na przespanie się kilku minut jak ja. Woli próbować swoich sił na kierownicy. 


Podczas gdy Michał odpoczywa ja spożywam ostatnie posiłki. Końcówka to walka z samym sobą jedziemy od 20 do 30 na godzinę. Jednak czasami mamy na tyle motywacji, że przez dłuższy czas po zmianach udaję nam się jechać te 30km/h. Docieramy do upragnionego Pasewalk. Z tego miasta już nie wiele zostało do końca bo jakieś 41km do pociągu mamy trochę ponad 2,5h. Jest do do zrobienia mimo, że mamy 435km w nogach. Po drodze mijamy ładne niemieckie budynki i kościoły:


Ostatnie kilometry walki z samym sobą i paroma podjazdami o wracamy do kochanej Ojczyzny:

Później to tylko formalność. Przejechać parę ostatnich kilometrów, znaleźć dworzec kupić bilet i oczekiwać na pociąg. W samym Szczecinie łapie nas jeszcze lekka mżawka. Tak szybko poradziliśmy sobie ze znalezieniem dworca, że zostało czasu aby kupić sobie piwko do pociągu. Sama podróż nie była zła rowery stały bezpieczne:

Michał trochę posapał, ja na chwilkę zmrużyłem oko. Tak po 5h docieramy do Poznania. Jeszcze parę kilometrów i jestem w domu. Pod domem patrzę na licznik i wiem, że mogę skakać z radości. Chociaż nogi trochę bolą:


Dziękuję Michał za towarzystwo. Bez niego na pewno nie znalazłbym tyle motywacji aby wykręcić te 500km. Można rzec dobrze wykorzystany weekend rekord pobity o prawie 60km. Czy należy dalej podnieść poprzeczkę hmm... zobaczymy. Jednak wiem. To był ostatni taki wyjazd w tym roku. Może jakieś 200 no max 300 się wykręci, ale nic więcej. :)

komentarze
Fajna relacja i mój bliźniaczy licznik, wydaje mi się jeden z najlepszych liczników w tej cenie i chyba nówka, mój jest strasznie sponiewierany, od samego przecierania z mgieł i pary ma pełno rys. :D xtnt - 13:21 środa, 10 września 2014 | linkuj
cześć. sam planuję trasę z Pń do Świnoujścia. Wkleisz mapkę swojej trasy? i czy poleciłbyś tę trasę? Gość - 21:35 wtorek, 9 września 2014 | linkuj
Mój zdolny człowiek! <3 Marta - 12:28 wtorek, 9 września 2014 | linkuj
Gratulacje za pobicie własnego rekordu.
Kolejny wpis z moim rodzinnym Drezdenkiem i kolejne narzekanie na te kostkę ;) Ona nie jest taka zła, przynajmniej równo położona ;)
Też jechałem w stronę Pniew DK92 w sobotę, praktycznie w tych samych godzinach. Prawie byśmy się spotkali, wtedy może bym się zabrał za Wami :)
rmk
- 17:11 niedziela, 7 września 2014 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ktnie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Roadlite 7836 km
Canyon AL 6.0 834 km
Komunijny :)
Kellys Magic 31165 km
Połykacz kilometrów. 1710 km

szukaj

archiwum