blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(26)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sq3mko.bikestats.pl

linki

Z Południa na Północ. Dzień 6.

Sobota, 22 sierpnia 2015 | dodano:14.02.2016Kategoria 100-200km, Z moją piękną!, Za granicą, Zachód 2015, Ze zdjęciami
Km:123.46Km teren:0.00 Czas:07:46km/h:15.90
Pr. maks.:48.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Kellys Magic
Miejsce do spania rzeczywiście było beznadziejne. Po pierwsze nasz namiot stał na polu (piachu) po drugie z każdej strony było nas widać, a po 3 na pole przyjechał rolnik w swoim wielkim traktorze. Tak więc szybko postanowiliśmy się stamtąd zwinąć:

Udało nam się odjechać bez jakichkolwiek rozmów z właścicielem pola czy też policją. W takich miejscach to raczej nie byłyby miłe rozmowy. Gdy już odjechaliśmy na dobre to zatrzymaliśmy się na małe śniadanie. Na pierwsze śniadanie były jogurty. Przerwa się trochę przedłużyła z powodu równie głodnego telefonu:

Ten powerbank był zakupiony jeszcze przed całym ,,powerbankowym" szaleństwem. Dałem za niego parę groszy, ale jestem zadowolony. Jak się okazało w dalszej części wyprawy, to białe pudełko również naładuje mój aparat. Co ja bym zrobił bez aparatu. Na pewno nie uwiecznił bym takich widoków:

Jechaliśmy dalej marząc, aby znaleźć miejsce gdzie byłoby cicho, można by gdzie usiąść oraz najlepiej jakby był jeszcze jakiś stolik. Tak też mineliśmy miejscowość Locknitz i parę parkingów przy drodze i nic nie udało się nam znaleźć. Marta już prawie błagała mnie o przerwę. Ja jednak nie chciałem robić przerwy śniadaniowej w środku pola. Wiem, wiem gdy ukochana prosi o przerwę należy się zatrzymać, ale nie żałujemy tej decyzji:

Bowiem znaleźliśmy miejsce idealne. Jak się później okazało kilka dni wcześniej nasi poprzednicy Ania z Michałem w tym ośrodku spali. Rozstawiliśmy naszą polową kuchnie. Ugotowaliśmy sobie zupki, ja nawet dwie. I tak miło siedząc gaworząc straciliśmy tu chyba z 45 minut. Jednak mieliśmy czas. Obok była mapa i uświadomiliśmy sobie, że tego dnia do Świnoujścia nie dojedziemy. Ruszyliśmy dalej szlakiem który prawie w ogóle nie przypominał tego którym jechaliśmy dotychczas. Przede wszystkim brak rzeki oraz wąskie leśne ścieżki:

Jednak cały czas był bardzo ładny asfalt. Chociaż co jakiś czas były leśne krótkie dukty, aż asfalt w lesie skończył się na dobre:

Zdecydowanie podobała nam się taki rodzaj nawierzchni. Był utwardzony i stosunkowo równy. Czasami jakieś szyszki czy korzenie, ale jechało się wyśmienicie. Tak też dotarliśmy do wybrzeża zalewu szczecińskiego. Zrobiliśmy tam krótką przerwę. Ja idę skosztować niemieckie piwko na wieży widokowej:

Tam gdzieś hen daleko mniej więcej w linii prostej znajdowało się Świnoujście:

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Kolejnym naszym celem było większe miasteczko o nazwie Ueckermünde. Liczyliśmy na sklep spożywczy, ale naszym oczom jako pierwsze ukazała się plaża:

Do dzisiaj pamiętam słowa Marty:
,,Jedźmy stąd bo jak się położę na tej plaży to już się nie ruszę"
Tak też zrobiliśmy. Zaraz obok naszym oczom ukazał się napis Świnoujście 22km. Tak, tak w linii prostej:

Przy okazji dowiedzieliśmy się jak po niemiecku jest Świnoujście - nasz cel podróży. 
Jadąc przez miasto zauważyliśmy również fajnie wykorzystanie starych drzew, trochę talentu i naprawdę można ładnie urozmaicić okolice: 

W miasteczku zrobiliśmy zakupy. Ja do sklepu wchodziłem z 3 razy. W końcu po spakowaniu całego jedzenia po sakwach (nie było łatwo) ruszyliśmy dalej. Kilka kilometrów jechaliśmy asfaltową ścieżką rowerową, ale później zmieniła się ona w naprawdę fajny single-track:

Zaraz za tą ścieżką, zrobiliśmy krótką przerwę na batonika i inne takie przyjemności. Godzina była dość późna, koło 17. Ja postanowiłem się przespacerować w celu znalezienia odpowiedniego miejsca na nocleg. Podczas moich poszukiwań na miejsce odpoczynku przyjechał starszy pan. Zaczął coś do nas mówić po niemiecku. My za dużo nie rozumieliśmy. Chociaż udało nam się wymienić kilka ciekawych informacji. Jedna z nich dotyczyła promu który skrócił by nam drogę o ok 30km. Znajdował się dosyć spory kawałek drogi. Po obliczeniach mieliśmy jeszcze sporo czasu. Tak więc ruszyliśmy:

Droga była niesamowita. Coś innego niż mieliśmy przez całą wyprawę. Ubita droga miedzy polami, wąskie ścieżki totalny brak samochodów, coś wspaniałego dla rowerzysty. Na jednym z pól stała pewna ,,pół-ambona". Marta chciała mi zrobić zdjęcie jak siedziałem, ale to mi się udało uchwycić tą gadułę:

Przemierzaliśmy dalej rezerwat przyrody. W pewnym momencie zauważyłem, że pada mi bateria od aparatu. Tu własnie poratował mnie mój powerbank. Jak się okazało kabel pasuje zarówno jak i do telefonu, ale również do aparatu. Dzięki temu mogłem zrobić te oto zdjęcie z mijanej przez nas wieży widokowej:


Nie zostało wiele kilometrów do promu. Jechaliśmy ile sił w naszych nogach, bo czas jednak uciekał szybko. Dojazd do promu to piękna droga asfaltowa wzdłuż rezerwatu. Dotarliśmy do miejscowości, pędzimy na prom. Okazuje się, że (co się później okazało na nasze szczęście) prom już nie kursował. A dlaczego szczęście? Już tłumaczę. Po pierwsze prom wyglądał tak:

Szczerze mówiąc miałbym delikatnego stracha tym płynąć. Jednak rzeczą ważniejszą był fakt zupełnie inny. Mianowicie cena promu prezentowała się tak:

Na górze jest dość istotna informacja. Cena przejazdu w EURO! Dwa razy po 9 euro daje nam 18, a 18 euro razy +- 4,3zł daje nam nie całe 80zł. Siłą rzeczy i tak byśmy nie płynęli. Te 80zł to plus minus połowa wyprawy dla jednej osoby! Bardziej na plus. Tak więc wróciliśmy z powrotem na szlak i kierowaliśmy się w stronę miejscowości Anklam. Prom znajdował się w wiosce Kamp. Początkowo pomyśleliśmy aby zostać tam na noc. Jednak mój angielski jak i gościna ludzi była na kiepskim poziomie, więc ruszamy dalej. Zawsze są plusy w każdej sytuacji nawet tej beznadziejnej. Tym razem plusem był spektakularny zachód słońca, najładniejszy na całej wyprawie:

Skoro słońce już zaszło, to momentalnie zaczęło robić się ciemno. Z miejscem na noclegiem było naprawdę ciężko. Cały czas widzieliśmy tabliczki z oznaczeniem Parku. Zatrzymaliśmy się w paru miejscach. Każde jednak okazało się być niewystarczająco zakryte abyśmy mogli spędzić tam noc. Wyjechaliśmy z Parku. Przed miejscowością Anklam były ogródki działkowe. Niestety tam też nikt nie poratował nas kawałkiem ziemi na namiot. Z niskimi morałami wjechaliśmy do miasteczka. Przejechaliśmy przez centrum gdzie też zmieniliśmy baterie w lampkach. Sam wyjazd z miasta poszedł sprawnie. Ładna ścieżka rowerowa kierowała nas w dobrą stronę. Po drodze zatrzymaliśmy się kilkukrotnie, aby zbadać miejsce do spania. Żadne się nie nadawało. Po przejechaniu kilku dobrych kilometrów, ciemną ścieżką rowerową znaleźliśmy miejsce do spania. Było całkiem przyzwoite, ale po dłuższych oględzinach ruszyliśmy dalej. Po 500m od miejsca na ewentualny nocleg zaczął się las, ciemny las. Przejechaliśmy raptem 100m i postawiliśmy wrócić do ostatniego miejsca na nocleg. Skończyliśmy dzień mając ponad 120km na liczniku:

Szybko rozbiliśmy namiot i poszliśmy spać. Noc była z przygodami, ale o tym w kolejnym dniu!

komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa dziec
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Roadlite 7836 km
Canyon AL 6.0 834 km
Komunijny :)
Kellys Magic 31165 km
Połykacz kilometrów. 1710 km

szukaj

archiwum