Z Południa na Północ. Dzień 7.
Niedziela, 23 sierpnia 2015 | dodano:31.01.2017Kategoria 50-100km, Z moją piękną!, Za granicą, Zachód 2015, Ze zdjęciami
Km: | 74.50 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 05:01 | km/h: | 14.85 |
Pr. maks.: | 46.20 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Tak jak pisałem w dniu poprzednim nasza noc okazała się nocą z przygodami. W zasadzie to z jedną dużą przygodą. Obudzić mnie w nocy to jest duży wyczyn, jednak naszemu dużemu przyjacielowi to się udało. Koło naszego namiotu, dosłownie obok, paradował potężny jeleń. Przynajmniej tak nam się wydawało. Hałasu narobił, stracha oczywiście też, ale nie staranował nas oraz naszych rzeczy:
Rano niedaleko naszego namiotu przejechało, kilku rowerzystów, ale nikt na nas uwagi nie zwrócił. Nawet nikt nas nie zauważył. Po zapakowaniu naszego dobytku na rowery ruszyliśmy. Pierwsze metry pokonaliśmy przez ten las, co w dniu wczorajszym narobił nam stracha. Jak się okazało był to krótki odcinek. Jednakże nasza decyzja odnośnie rozbicia się była słuszna. Podczas kolejnych kilometrów nie widzieliśmy dobrego miejsca na nocleg.
W czasie naszej wyprawy cały czas mijaliśmy taką roślinę:
Zastanawialiśmy się, czy to nie jest przypadkiem borówka. Jednak była twarda, a jak wiadomo borówki są miękkie. Jadąc dalej na ścieżce rowerowej stał znak, zakaz wjazdu. Nie było nad czym się zastanawiać i po chwili ruszyliśmy ulicą. Jednak nie było to takie łatwe:
Korek ciągnął się przez długi czas. Kierowcy nie byli zadowoleni, że ktoś ich wyprzedzał. Nie zjeżdżali, a wręcz przeciwnie zajeżdżali, pokazując na ścieżkę rowerową, która była w budowie. Tak też wjechaliśmy na piaszczystą drogę, gdyż nie była dla nas miejsca na ulicy razem z niemieckimi kierowcami. Przejechaliśmy przyczynę korku, był to most zwodzony:
Dotarliśmy do większej miejscowości. Udaliśmy się na zakupy, aby uzupełnić płyny. Wiecie jak uszczęśliwić kobietę? Trzeba jej kupić dużą paczkę żelków. Naprawdę to działa:
Ostatnie kilometry po niemieckiej ziemi, to była jazda pięknymi leśnymi duktami. Czasami trafił się podjazd, który wymagał dużo pracy. Były też piękne długie zjazdy, ale trasa była wyśmienita:
Tak też wczesnym popołudniem dotarliśmy nad morze. Póki co jeszcze w Niemczech, ale już po kilku kilometrach jazdy przyjemnym deptakiem docieramy na granicę Polsko-Niemiecką:
Na tej samej granicy kilka dobrych miesięcy wcześniej stałem z Michałem, podczas rekordowej trasy 500+. Po zrobieniu sobie zdjęcia ruszyliśmy znaleźć sklep. Uzupełnimy napoje i kupimy sobie przekąski na plażę. Po szybkich zakupach jedziemy na piękną piaszczystą plażę:
Oczywiście nie mogło zabraknąć kąpieli, a jak była kąpiel to i głód się pojawił. Kto był kiedyś nad Bałtykiem ten zna ten okrzyk:
,,GOOOOTOOOOOWANA KUKURYDZA, ZIMNE LOOOODY " itp. Ja akurat jestem fanem kukurydzy, Marta też się lubi ją zajadać:
Plan był taki: wygrzejemy się na słońcu, przejedziemy się po wyspie, popłyniemy promem i udamy się na stacje PKP. Oczywiście nie mogło zabraknąć wspólnego zwycięskiego zdjęcia na tle morza:
Wyjechaliśmy ze ścisłego centrum i udaliśmy się zwiedzić trochę wyspy. Ładne ścieżki rowerowe zaprowadziły nas do jednego z wielu fortów:
Niestety nie mieliśmy możliwości wejścia do środka i po zrobieniu zdjęcia udaliśmy się na prom:
Przepłynęliśmy promem, dojechaliśmy na stacje, odczekaliśmy swoje, a pani w kasie nas informuje, że pociąg który nas interesuje nas nie zabierze. Po chwili namysłu zobaczyliśmy, że pociąg który stał na dworcu jedzie do Poznania. Biletów na niego wcale nie było, ale zawsze można wejść i kupić u konduktora. Rezygnując z przyjemności takich jak gofry, lody czy też rybka nad morzem postanawiamy wejść do pociągu byle jakiego (byle do Poznania):
Zapakowaliśmy siebie i rowery. Początkowo towarzyszyli nam jacyś sąsiedzi ze wschodu. Po paru stacjach oni wysiedli. Pociąg jechał dalej:
Po dość długiej trasie docieramy do Poznania. Ostatnie 12km do domu i po tygodniu rozłąki witamy się z domownikami. Wyjazd bardzo udany. Dziękuje kochanie za przejechanie te wspólne kilometry! Razem już przejechaliśmy północ i zachód! Teraz zostaję wschód i południe. Wszystko w swoim czasie :)
Dzień poprzedni --.
Rano niedaleko naszego namiotu przejechało, kilku rowerzystów, ale nikt na nas uwagi nie zwrócił. Nawet nikt nas nie zauważył. Po zapakowaniu naszego dobytku na rowery ruszyliśmy. Pierwsze metry pokonaliśmy przez ten las, co w dniu wczorajszym narobił nam stracha. Jak się okazało był to krótki odcinek. Jednakże nasza decyzja odnośnie rozbicia się była słuszna. Podczas kolejnych kilometrów nie widzieliśmy dobrego miejsca na nocleg.
W czasie naszej wyprawy cały czas mijaliśmy taką roślinę:
Zastanawialiśmy się, czy to nie jest przypadkiem borówka. Jednak była twarda, a jak wiadomo borówki są miękkie. Jadąc dalej na ścieżce rowerowej stał znak, zakaz wjazdu. Nie było nad czym się zastanawiać i po chwili ruszyliśmy ulicą. Jednak nie było to takie łatwe:
Korek ciągnął się przez długi czas. Kierowcy nie byli zadowoleni, że ktoś ich wyprzedzał. Nie zjeżdżali, a wręcz przeciwnie zajeżdżali, pokazując na ścieżkę rowerową, która była w budowie. Tak też wjechaliśmy na piaszczystą drogę, gdyż nie była dla nas miejsca na ulicy razem z niemieckimi kierowcami. Przejechaliśmy przyczynę korku, był to most zwodzony:
Dotarliśmy do większej miejscowości. Udaliśmy się na zakupy, aby uzupełnić płyny. Wiecie jak uszczęśliwić kobietę? Trzeba jej kupić dużą paczkę żelków. Naprawdę to działa:
Ostatnie kilometry po niemieckiej ziemi, to była jazda pięknymi leśnymi duktami. Czasami trafił się podjazd, który wymagał dużo pracy. Były też piękne długie zjazdy, ale trasa była wyśmienita:
Tak też wczesnym popołudniem dotarliśmy nad morze. Póki co jeszcze w Niemczech, ale już po kilku kilometrach jazdy przyjemnym deptakiem docieramy na granicę Polsko-Niemiecką:
Na tej samej granicy kilka dobrych miesięcy wcześniej stałem z Michałem, podczas rekordowej trasy 500+. Po zrobieniu sobie zdjęcia ruszyliśmy znaleźć sklep. Uzupełnimy napoje i kupimy sobie przekąski na plażę. Po szybkich zakupach jedziemy na piękną piaszczystą plażę:
Oczywiście nie mogło zabraknąć kąpieli, a jak była kąpiel to i głód się pojawił. Kto był kiedyś nad Bałtykiem ten zna ten okrzyk:
,,GOOOOTOOOOOWANA KUKURYDZA, ZIMNE LOOOODY " itp. Ja akurat jestem fanem kukurydzy, Marta też się lubi ją zajadać:
Plan był taki: wygrzejemy się na słońcu, przejedziemy się po wyspie, popłyniemy promem i udamy się na stacje PKP. Oczywiście nie mogło zabraknąć wspólnego zwycięskiego zdjęcia na tle morza:
Wyjechaliśmy ze ścisłego centrum i udaliśmy się zwiedzić trochę wyspy. Ładne ścieżki rowerowe zaprowadziły nas do jednego z wielu fortów:
Niestety nie mieliśmy możliwości wejścia do środka i po zrobieniu zdjęcia udaliśmy się na prom:
Przepłynęliśmy promem, dojechaliśmy na stacje, odczekaliśmy swoje, a pani w kasie nas informuje, że pociąg który nas interesuje nas nie zabierze. Po chwili namysłu zobaczyliśmy, że pociąg który stał na dworcu jedzie do Poznania. Biletów na niego wcale nie było, ale zawsze można wejść i kupić u konduktora. Rezygnując z przyjemności takich jak gofry, lody czy też rybka nad morzem postanawiamy wejść do pociągu byle jakiego (byle do Poznania):
Zapakowaliśmy siebie i rowery. Początkowo towarzyszyli nam jacyś sąsiedzi ze wschodu. Po paru stacjach oni wysiedli. Pociąg jechał dalej:
Po dość długiej trasie docieramy do Poznania. Ostatnie 12km do domu i po tygodniu rozłąki witamy się z domownikami. Wyjazd bardzo udany. Dziękuje kochanie za przejechanie te wspólne kilometry! Razem już przejechaliśmy północ i zachód! Teraz zostaję wschód i południe. Wszystko w swoim czasie :)
Dzień poprzedni --.