Na 30 min.
Sobota, 4 października 2014 | dodano:29.10.2014Kategoria 0-50km
Km: | 15.72 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:33 | km/h: | 28.58 |
Pr. maks.: | 40.37 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Tak jak w tytule :)
Na obiad do Piły.
Sobota, 20 września 2014 | dodano:26.09.2014Kategoria 200-300km, Ze zdjęciami
Km: | 236.72 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 08:11 | km/h: | 28.93 |
Pr. maks.: | 66.81 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Ostatnie dni kiedy to można zrobić taki dystans. Ja ma dylemat jechać na rower z Michałem czy jechać z moją dziewczyną do rodziny. Tutaj właśnie idealnie pasuję słowo kompromis. Jadę rowerem z Michałem do rodziny do Piły. Rano było dosyć chłodno przez towarzyszące mgły:
Zakładam nogawki i bluzę i jadę na spotkanie z Michałem na rondzie obornickim. Wczoraj nie miałem czasu aby zrobić zakupy na wyjazd więc podjeżdżamy jeszcze tym razem do Lidla i o 9.30 ruszamy w trasę. Na trasie ruch jest spory mgła mimo później godziny też wydaję się nie odpuszczać:
Na głównej trasie nie było jeszcze tak źle jednak przed Obornikami Michał nakazuję jechać w prawo i tam widoczność była naprawdę ograniczona. Jednak ruch tutaj zdecydowanie mniejszy, jedzie się naprawdę przyjemnie. Chociaż mgła osadza się wszędzie, na liczniku kierownicy, a co gorsza na ubraniach:
Wyjeżdżamy przed samymi Obornikami kawałek zakazem i kontynuujemy dalej trasę do Piły. Jakoś nam mocy odeszło i jedziemy koło 28 rozmawiając, ale dostaję czasami zadyszki... Jednak przerwy nie robimy, jedziemy cały czas. Tak też docieramy do Chodzieży kilka kilometrów przed brak asfaltu skutecznie uniemożliwia radość z jazdy. Niestety w mieście robimy krótką 10min przerwy na siku oraz kawałek czekolady. Dała ona nam siły, przecież nie możliwe, aby nagle wiatr zaczął po naszej myśli wiał. Przed Ujściem V-max. Po chwili widzimy znak Piła:
Musieliśmy dojechać do centrum. Parę kilometrów zostało jednak myśl, że czeka nas kawał dobrego mięsa pozwalał gnać powyżej 30km/h. Docieramy kilka minut przed 13. Wchodzimy pijemy zimne picie chwila dyskusji i dostajemy pyszny obiad. Potem czas na odpoczynek oraz czas dla obiadu aby się ułożył. Równo o godzinie 15 jesteśmy znowu przy znaku Piła, tym razem skreślonym. Kawałek dalej jest Ujście. Z ,,lotu" robię fotkę ładnie prezentującego się kościoła:
Ten kawałek był najgorszy... Podjazd, duży podjazd później, długi lekki podjazd. Nie powiem bo się trochę zmęczyłem. Przed samym Czarnkowem zjazd, ale zaraz za nim kolejny podjazd. Chwycił mnie kryzys musieliśmy się zatrzymać w nie planowanym miejscu. Zrobiłem szybkie siku i wyciągnąłem tajną broń MONSTERA. Jednak 3h snu to za mało. Ruszamy dalej, przez Obrzycko tylko przejeżdżamy. W Szamotułach jakaś procesja, policjant nie chciał na puścić między ludźmi musimy jechać na około. W tym momencie dogania nas Marta z rodzicami. My z braku zapasów robimy przerwę pod Lidlem.
Po krótkiej przerwie ruszamy w kierunku domu. Z racji, że mi się spieszy jedziemy w systemie jeden za drugim. Teraz bardziej Michał jest na przodach ja trzymam jego koło (v~33km/h) Jedyną przerwę robimy w Przeźmierowie na światłach, w sumie nie można tego zaliczyć do przerwy bo ledwo się wypnę już jedziemy dalej. Rozdzielamy się Junikowie. Ja gnam ile sił w nogach do domu, a jak widać ich trochę zostało:
W domu melduję się punkt 20. Szybka kąpiel wsiadam w samochód i jadę wraz z Martą na imieniny kuzyna.
Dzięki Michał za, śmiało można powiedzieć, kolejną 2-setkę w tym sezonie.
Zakładam nogawki i bluzę i jadę na spotkanie z Michałem na rondzie obornickim. Wczoraj nie miałem czasu aby zrobić zakupy na wyjazd więc podjeżdżamy jeszcze tym razem do Lidla i o 9.30 ruszamy w trasę. Na trasie ruch jest spory mgła mimo później godziny też wydaję się nie odpuszczać:
Na głównej trasie nie było jeszcze tak źle jednak przed Obornikami Michał nakazuję jechać w prawo i tam widoczność była naprawdę ograniczona. Jednak ruch tutaj zdecydowanie mniejszy, jedzie się naprawdę przyjemnie. Chociaż mgła osadza się wszędzie, na liczniku kierownicy, a co gorsza na ubraniach:
Wyjeżdżamy przed samymi Obornikami kawałek zakazem i kontynuujemy dalej trasę do Piły. Jakoś nam mocy odeszło i jedziemy koło 28 rozmawiając, ale dostaję czasami zadyszki... Jednak przerwy nie robimy, jedziemy cały czas. Tak też docieramy do Chodzieży kilka kilometrów przed brak asfaltu skutecznie uniemożliwia radość z jazdy. Niestety w mieście robimy krótką 10min przerwy na siku oraz kawałek czekolady. Dała ona nam siły, przecież nie możliwe, aby nagle wiatr zaczął po naszej myśli wiał. Przed Ujściem V-max. Po chwili widzimy znak Piła:
Musieliśmy dojechać do centrum. Parę kilometrów zostało jednak myśl, że czeka nas kawał dobrego mięsa pozwalał gnać powyżej 30km/h. Docieramy kilka minut przed 13. Wchodzimy pijemy zimne picie chwila dyskusji i dostajemy pyszny obiad. Potem czas na odpoczynek oraz czas dla obiadu aby się ułożył. Równo o godzinie 15 jesteśmy znowu przy znaku Piła, tym razem skreślonym. Kawałek dalej jest Ujście. Z ,,lotu" robię fotkę ładnie prezentującego się kościoła:
Ten kawałek był najgorszy... Podjazd, duży podjazd później, długi lekki podjazd. Nie powiem bo się trochę zmęczyłem. Przed samym Czarnkowem zjazd, ale zaraz za nim kolejny podjazd. Chwycił mnie kryzys musieliśmy się zatrzymać w nie planowanym miejscu. Zrobiłem szybkie siku i wyciągnąłem tajną broń MONSTERA. Jednak 3h snu to za mało. Ruszamy dalej, przez Obrzycko tylko przejeżdżamy. W Szamotułach jakaś procesja, policjant nie chciał na puścić między ludźmi musimy jechać na około. W tym momencie dogania nas Marta z rodzicami. My z braku zapasów robimy przerwę pod Lidlem.
Po krótkiej przerwie ruszamy w kierunku domu. Z racji, że mi się spieszy jedziemy w systemie jeden za drugim. Teraz bardziej Michał jest na przodach ja trzymam jego koło (v~33km/h) Jedyną przerwę robimy w Przeźmierowie na światłach, w sumie nie można tego zaliczyć do przerwy bo ledwo się wypnę już jedziemy dalej. Rozdzielamy się Junikowie. Ja gnam ile sił w nogach do domu, a jak widać ich trochę zostało:
W domu melduję się punkt 20. Szybka kąpiel wsiadam w samochód i jadę wraz z Martą na imieniny kuzyna.
Dzięki Michał za, śmiało można powiedzieć, kolejną 2-setkę w tym sezonie.
Przejażdżka z Martą.
Poniedziałek, 15 września 2014 | dodano:16.09.2014Kategoria 0-50km, Z moją piękną!
Km: | 44.47 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:58 | km/h: | 22.61 |
Pr. maks.: | 41.46 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Około 12 ruszamy z Martą na rower. Jedziemy w kierunku Chomęcic. Z naprzeciwka wyjeżdża Mateusz (Jarzyna) i wspólnie kręcimy kilka km do Konarzewa. Potem jadę już tylko z Martą. Mijamy Dopiewo wyprzedza nas ciągnik, ale po chwili skręca więc nie ma ubawu. Na dodatek wiózł szambo, nic przyjemnego. Kierujemy się do Więckowic. Tam kawałek drogą BUK-POZNAŃ, aby w Zakrzewie na rondzie zjechać w lewo w stronę Lusowa. W Wysogotowie wjeżdżamy do ojca Marty uzupełniamy wodę i wracamy. Trasa powrotna przez Skórzewo, Plewiska, Gołuski. Po 2 i pół godzinie wracamy do domu.
Po okolicy.
Sobota, 13 września 2014 | dodano:14.09.2014Kategoria 0-50km, Z moją piękną!
Km: | 24.43 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:02 | km/h: | 23.64 |
Pr. maks.: | 35.78 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Przyjechał Michał. Wyregulował przerzutkę. Zabrałem Martę i Michała po okolicznych wioskach. Później do Ani na kawę i do domu uczyć się do egzaminu. Ach ta kampania wrześniowa...
Odprowadzić Martę!
Czwartek, 11 września 2014 | dodano:14.09.2014Kategoria 0-50km, Z moją piękną!
Km: | 16.85 | Km teren: | 0.50 | Czas: | 00:50 | km/h: | 20.22 |
Pr. maks.: | 55.90 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Dzisiaj trochę dalej, bo aż do Lubonia. Postanowiłem teraz za każdym razem będę ją tam odwoził :) V-max w drodze powrotnej za ciężarówką.
,,Mamy przecież dużo czasu'
Sobota, 6 września 2014 | dodano:07.09.2014Kategoria 400 i w góre :), TCT, Za granicą, Ze zdjęciami
Km: | 509.44 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 19:55 | km/h: | 25.58 |
Pr. maks.: | 54.30 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Zacznę odnośnie tytułu. Ostatnio każdą większą wycieczkę nazywałem zwykłym schematem: Poznań- X w jedną noc. Tym razem postanowiłem to zmienić. Tytuł wziął się z rozmów podczas tej wycieczki. Za każdym razem jak ja lub Michał mieliśmy sobie opowiedzieć, a było to długie to opowiadania, padało określenie spokojnie mów ,,mamy przecież dużo czasu". Mniej więcej 30 godzin.Teraz odnośnie samej wycieczki.
Miał być to kolejny wyjazd większą grupą organizowaną przez TCT. Jako cel obrane były mazury. Na miejsce startu pojawił się oprócz mnie jedynie lub aż Michał. Bez niego bym nie pobił tego rekordu. Z racji na wiejący wiatr bardziej ze wschodu zmieniamy decyzję, że ruszamy na północny-zachód, czyli do Świnoujścia. Start był inny niż ostatnio bo ruszaliśmy nad ranem dokładnie spotkaliśmy się o 8.30 po omówieniu trasy i powrotu i skorzystania z toalety z samego Poznania ruszamy o 9. Kierujemy się na Pniewy. Jedzie się dobrze wiatr bardziej pomaga niż przeszkadza, chociaż typowo w plecy nie wieje. DK 92 ma ładne duże pobocze więc możemy spokojnie jechać koło siebie i rozmawiać:
W Pniewach po 50 km robimy pierwszą przerwę. Ja lecę do biedronki kupić sobie coś do jedzenia ,,na teraz i na zaś" bo nic sobie nie przygotowałem. Przez kolejki w sklepie czasu trochę uciekło.Szybko przegryzam drożdżówkę uzupełniam bidony i jedziemy dalej w ,,świat". Na wylocie z miasta jeszcze tylko szybka przerwa na siku. W Kwilczu znajduje się ulica z moim nazwiskiem w wersji kobiecej. Oczywiście nie mogło zabraknąć pamiątkowej fotki:
Po kilku kilometrach odbijamy na Międzychód. Przypomina mi się ta trasa jak kiedyś jechałem kawałek za miasto na obóz oczywiście już rowerem. Wtedy 100km to był wyczyn! Sprawnie na idzie przejazd przez miasto. Kierujemy się Drezdenko. Tutaj korzystamy z drogi rowerowej, gdyż jest lepsza od połatanego asfaltu. Naszym oczom ukazuję się tablice ze zmianą województwa. Przy tablicy miała być szybka fotka, ale w ruch poszły batony i kanapki więc po kolejnych 50km robimy przerwę:
Docieramy do Drezdenka, gdzie miała być przerwa. Jednak czas na przerwę wykorzystaliśmy wcześnie to tylko przejeżdżamy przez miasto. Mijamy most nad Notecią, który jest strasznie podobny do tego z Czarnkowa:
Kawałek za miastem, a dokładniej za przejazdem kolejowym zaczyna się jeden z najgorszych odcinków podczas całej wycieczki. Kostka brukowa położona na długości nie całych 2 kilometrów zdecydowanie dała nam popalić. Szosowcy nie lubią kostki:
Po tych dwóch kilometrach kostka się kończy, zaczyna się normalny asfalt, my odbijamy w prawo w kierunku Choszczna. Nawet byśmy nie zauważyli tablicy ze zmianą województwa. Tym razem ,,lotne" zdjęcie i lecimy dalej:
Tutaj pasuję mały wątek o pogodzie. Nie wiem jak w reszcie kraju, ale ostatnie dni w Poznaniu i okolicach były naprawdę mizerne. Nie dosyć, że ciągle padało to na dodatek zimno. Czasami zaczynałem łapać chandrę jesienną. Jednak w ten weekend pogoda nam się udała. Według Michała było nawet za gorąco. Koło godziny 15.30 mój licznik wskazywał ładne liczby:
Kolejna przerwa była zaplanowana po prawie 80km. Zatrzymujemy się właśnie w Choszcznie bo nam się kończy woda. Była godzina 15.39. Jakbyśmy wyjechali do 16 było by fajnie, oznajmiam Michałowi. Na całe nasze nieszczęście w biedronce były takie kolejki, że na Michała czekałem ponad 20 min. Tutaj też pada jedno ze stwierdzeń, spokojnie mamy dużo czasu. Po obitej przerwie ruszamy dalej, słońce zaczyna się chować za chmurami. Niestety nie zobaczymy dzisiaj zachodu nad morzem. Musi nam taki wystarczyć:
Ten odcinek był najnudniejszym z wszystkich odcinków podczas całej ,,wycieczki". Jedynie traktor jadący około 50km/h (stąd jest mój dzisiejszy v-max) dał nam trochę radości. Tak to tylko monotonna jazda do Goleniowa, gdzie po znowu około 80km robimy przerwę na jedzenie na noc. Godzina była już 19.45. Z racji na sobotę biedronki będą pozamykane. My jednak łapiemy otwartego lidla. Ta przerwa trochę się przedłużyła rozmowami na temat studiowania. Jak się okazało, aż dziwne, że po takim czasie. Moja dziewczyna studiuje to co Michał w zeszłym roku skończył. Z wyjazdem z Goleniowa też był mały problem. Musieliśmy jechać nawet kawałek S3. Potem przejście po schodach na wiadukt i już jedziemy legalnie boczkiem. Co jakiś czas przerwa na sprawdzenie mapy bo raz jest DK3 raz S3 raz zakaz raz brak. Pod koniec tak nas to denerwowało (300km w nogach i temperatura nie za wysoka), że olaliśmy te wszystkie znaki zakazy itp i gnaliśmy prosto na Świnoujście:
Przez moją niewiedze w sumie jej brak w mieście trochę pobłądziliśmy. Cały czas byłem przekonany o istnieniu tego przy dworcu. Niestety jak się okazało jest drugi prom, większość znaków na niego kierowało. Jechaliśmy ciemnym lasem dojeżdżamy do promu, okazuje się że to nie tu... Całe szczęście był znak dworzec PKP. Docieramy do niego baaardzo dziurawą drogą. Przy promie była knajpka gdzie było można zjeść jakiegoś fast-fooda i się trochę ogrzać. W końcu przyszedł czas na przedostanie się na drugą stronę:
Na wyspie jedziemy na CPN dokupić wodę na noc, jedziemy zobaczyć plażę jednogłośnie stwierdzamy, że nie będziemy się kąpać i jedziemy w stronę granicy. Trasą tą jechałem jakiś miesiąc temu tylko w drugą stronę podczas tego-rocznej wyprawy. Czasu mamy dużo, przynajmniej tak na się wydawało, więc się zatrzymujemy robimy na spokojnie fotkę trochę opowiadamy sobie i ruszamy dalej drogą rowerową po stronie niemieckiej. Jak się później okazuję jedziemy za bardzo na północ. Zahaczamy o bardzo długie molo. Niestety nie udało mi się zrobić ładniej fotki. Później już tylko wracamy na trasę. Po pewnym czasie robimy przerwę techniczną na siku. Ja muszę wypić energetyka bo czuję, że zasypiam za ,,kierownicą". Po jakimś czasie zaczyna działać jednak na krótko. Przed samym Anklam robimy 13 minutową przerwę podczas której kładę się na ziemi i śpię przez jakieś 8min. Jadąc przez ciemny las słyszymy jak z lewej jak i prawej wyją Jelenie. Zasadniczo było to trochę straszne. Do miasta docieramy z upragnieniem. Jednak nie robimy tam przerwy, zatrzymujemy się przy znakach ja korzystam z chwili robię zdjęcie kościoła:
Nie wiemy jak się wydostać. Ja zatrzymuję samochód. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymał się. Widział jednak nas szukających drogi i od razu zapytał wo. Wytłumaczył nam drogę. Jednak się trochę pogubiliśmy i z miasta wyjeżdżamy drogą szybkiego ruchu. Po woli zaczyna się robić jasno. Jasno nie oznacza ciepło. To właśnie najzimniejsza część nocy gdy pięknie wschodzi słońce:
Jedziemy cały czas bez przerwy prędkość nie za wysoka bo koło 25km/h. Michał po pewnym czasie domaga się przerwy. Informuje mnie o ryzyku zaśnięcia za ,,kierownicą". Nie chce się namówić na przespanie się kilku minut jak ja. Woli próbować swoich sił na kierownicy.
Podczas gdy Michał odpoczywa ja spożywam ostatnie posiłki. Końcówka to walka z samym sobą jedziemy od 20 do 30 na godzinę. Jednak czasami mamy na tyle motywacji, że przez dłuższy czas po zmianach udaję nam się jechać te 30km/h. Docieramy do upragnionego Pasewalk. Z tego miasta już nie wiele zostało do końca bo jakieś 41km do pociągu mamy trochę ponad 2,5h. Jest do do zrobienia mimo, że mamy 435km w nogach. Po drodze mijamy ładne niemieckie budynki i kościoły:
Ostatnie kilometry walki z samym sobą i paroma podjazdami o wracamy do kochanej Ojczyzny:
Później to tylko formalność. Przejechać parę ostatnich kilometrów, znaleźć dworzec kupić bilet i oczekiwać na pociąg. W samym Szczecinie łapie nas jeszcze lekka mżawka. Tak szybko poradziliśmy sobie ze znalezieniem dworca, że zostało czasu aby kupić sobie piwko do pociągu. Sama podróż nie była zła rowery stały bezpieczne:
Michał trochę posapał, ja na chwilkę zmrużyłem oko. Tak po 5h docieramy do Poznania. Jeszcze parę kilometrów i jestem w domu. Pod domem patrzę na licznik i wiem, że mogę skakać z radości. Chociaż nogi trochę bolą:
Dziękuję Michał za towarzystwo. Bez niego na pewno nie znalazłbym tyle motywacji aby wykręcić te 500km. Można rzec dobrze wykorzystany weekend rekord pobity o prawie 60km. Czy należy dalej podnieść poprzeczkę hmm... zobaczymy. Jednak wiem. To był ostatni taki wyjazd w tym roku. Może jakieś 200 no max 300 się wykręci, ale nic więcej. :)
Miał być to kolejny wyjazd większą grupą organizowaną przez TCT. Jako cel obrane były mazury. Na miejsce startu pojawił się oprócz mnie jedynie lub aż Michał. Bez niego bym nie pobił tego rekordu. Z racji na wiejący wiatr bardziej ze wschodu zmieniamy decyzję, że ruszamy na północny-zachód, czyli do Świnoujścia. Start był inny niż ostatnio bo ruszaliśmy nad ranem dokładnie spotkaliśmy się o 8.30 po omówieniu trasy i powrotu i skorzystania z toalety z samego Poznania ruszamy o 9. Kierujemy się na Pniewy. Jedzie się dobrze wiatr bardziej pomaga niż przeszkadza, chociaż typowo w plecy nie wieje. DK 92 ma ładne duże pobocze więc możemy spokojnie jechać koło siebie i rozmawiać:
W Pniewach po 50 km robimy pierwszą przerwę. Ja lecę do biedronki kupić sobie coś do jedzenia ,,na teraz i na zaś" bo nic sobie nie przygotowałem. Przez kolejki w sklepie czasu trochę uciekło.Szybko przegryzam drożdżówkę uzupełniam bidony i jedziemy dalej w ,,świat". Na wylocie z miasta jeszcze tylko szybka przerwa na siku. W Kwilczu znajduje się ulica z moim nazwiskiem w wersji kobiecej. Oczywiście nie mogło zabraknąć pamiątkowej fotki:
Po kilku kilometrach odbijamy na Międzychód. Przypomina mi się ta trasa jak kiedyś jechałem kawałek za miasto na obóz oczywiście już rowerem. Wtedy 100km to był wyczyn! Sprawnie na idzie przejazd przez miasto. Kierujemy się Drezdenko. Tutaj korzystamy z drogi rowerowej, gdyż jest lepsza od połatanego asfaltu. Naszym oczom ukazuję się tablice ze zmianą województwa. Przy tablicy miała być szybka fotka, ale w ruch poszły batony i kanapki więc po kolejnych 50km robimy przerwę:
Docieramy do Drezdenka, gdzie miała być przerwa. Jednak czas na przerwę wykorzystaliśmy wcześnie to tylko przejeżdżamy przez miasto. Mijamy most nad Notecią, który jest strasznie podobny do tego z Czarnkowa:
Kawałek za miastem, a dokładniej za przejazdem kolejowym zaczyna się jeden z najgorszych odcinków podczas całej wycieczki. Kostka brukowa położona na długości nie całych 2 kilometrów zdecydowanie dała nam popalić. Szosowcy nie lubią kostki:
Po tych dwóch kilometrach kostka się kończy, zaczyna się normalny asfalt, my odbijamy w prawo w kierunku Choszczna. Nawet byśmy nie zauważyli tablicy ze zmianą województwa. Tym razem ,,lotne" zdjęcie i lecimy dalej:
Tutaj pasuję mały wątek o pogodzie. Nie wiem jak w reszcie kraju, ale ostatnie dni w Poznaniu i okolicach były naprawdę mizerne. Nie dosyć, że ciągle padało to na dodatek zimno. Czasami zaczynałem łapać chandrę jesienną. Jednak w ten weekend pogoda nam się udała. Według Michała było nawet za gorąco. Koło godziny 15.30 mój licznik wskazywał ładne liczby:
Kolejna przerwa była zaplanowana po prawie 80km. Zatrzymujemy się właśnie w Choszcznie bo nam się kończy woda. Była godzina 15.39. Jakbyśmy wyjechali do 16 było by fajnie, oznajmiam Michałowi. Na całe nasze nieszczęście w biedronce były takie kolejki, że na Michała czekałem ponad 20 min. Tutaj też pada jedno ze stwierdzeń, spokojnie mamy dużo czasu. Po obitej przerwie ruszamy dalej, słońce zaczyna się chować za chmurami. Niestety nie zobaczymy dzisiaj zachodu nad morzem. Musi nam taki wystarczyć:
Ten odcinek był najnudniejszym z wszystkich odcinków podczas całej ,,wycieczki". Jedynie traktor jadący około 50km/h (stąd jest mój dzisiejszy v-max) dał nam trochę radości. Tak to tylko monotonna jazda do Goleniowa, gdzie po znowu około 80km robimy przerwę na jedzenie na noc. Godzina była już 19.45. Z racji na sobotę biedronki będą pozamykane. My jednak łapiemy otwartego lidla. Ta przerwa trochę się przedłużyła rozmowami na temat studiowania. Jak się okazało, aż dziwne, że po takim czasie. Moja dziewczyna studiuje to co Michał w zeszłym roku skończył. Z wyjazdem z Goleniowa też był mały problem. Musieliśmy jechać nawet kawałek S3. Potem przejście po schodach na wiadukt i już jedziemy legalnie boczkiem. Co jakiś czas przerwa na sprawdzenie mapy bo raz jest DK3 raz S3 raz zakaz raz brak. Pod koniec tak nas to denerwowało (300km w nogach i temperatura nie za wysoka), że olaliśmy te wszystkie znaki zakazy itp i gnaliśmy prosto na Świnoujście:
Przez moją niewiedze w sumie jej brak w mieście trochę pobłądziliśmy. Cały czas byłem przekonany o istnieniu tego przy dworcu. Niestety jak się okazało jest drugi prom, większość znaków na niego kierowało. Jechaliśmy ciemnym lasem dojeżdżamy do promu, okazuje się że to nie tu... Całe szczęście był znak dworzec PKP. Docieramy do niego baaardzo dziurawą drogą. Przy promie była knajpka gdzie było można zjeść jakiegoś fast-fooda i się trochę ogrzać. W końcu przyszedł czas na przedostanie się na drugą stronę:
Na wyspie jedziemy na CPN dokupić wodę na noc, jedziemy zobaczyć plażę jednogłośnie stwierdzamy, że nie będziemy się kąpać i jedziemy w stronę granicy. Trasą tą jechałem jakiś miesiąc temu tylko w drugą stronę podczas tego-rocznej wyprawy. Czasu mamy dużo, przynajmniej tak na się wydawało, więc się zatrzymujemy robimy na spokojnie fotkę trochę opowiadamy sobie i ruszamy dalej drogą rowerową po stronie niemieckiej. Jak się później okazuję jedziemy za bardzo na północ. Zahaczamy o bardzo długie molo. Niestety nie udało mi się zrobić ładniej fotki. Później już tylko wracamy na trasę. Po pewnym czasie robimy przerwę techniczną na siku. Ja muszę wypić energetyka bo czuję, że zasypiam za ,,kierownicą". Po jakimś czasie zaczyna działać jednak na krótko. Przed samym Anklam robimy 13 minutową przerwę podczas której kładę się na ziemi i śpię przez jakieś 8min. Jadąc przez ciemny las słyszymy jak z lewej jak i prawej wyją Jelenie. Zasadniczo było to trochę straszne. Do miasta docieramy z upragnieniem. Jednak nie robimy tam przerwy, zatrzymujemy się przy znakach ja korzystam z chwili robię zdjęcie kościoła:
Nie wiemy jak się wydostać. Ja zatrzymuję samochód. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymał się. Widział jednak nas szukających drogi i od razu zapytał wo. Wytłumaczył nam drogę. Jednak się trochę pogubiliśmy i z miasta wyjeżdżamy drogą szybkiego ruchu. Po woli zaczyna się robić jasno. Jasno nie oznacza ciepło. To właśnie najzimniejsza część nocy gdy pięknie wschodzi słońce:
Jedziemy cały czas bez przerwy prędkość nie za wysoka bo koło 25km/h. Michał po pewnym czasie domaga się przerwy. Informuje mnie o ryzyku zaśnięcia za ,,kierownicą". Nie chce się namówić na przespanie się kilku minut jak ja. Woli próbować swoich sił na kierownicy.
Podczas gdy Michał odpoczywa ja spożywam ostatnie posiłki. Końcówka to walka z samym sobą jedziemy od 20 do 30 na godzinę. Jednak czasami mamy na tyle motywacji, że przez dłuższy czas po zmianach udaję nam się jechać te 30km/h. Docieramy do upragnionego Pasewalk. Z tego miasta już nie wiele zostało do końca bo jakieś 41km do pociągu mamy trochę ponad 2,5h. Jest do do zrobienia mimo, że mamy 435km w nogach. Po drodze mijamy ładne niemieckie budynki i kościoły:
Ostatnie kilometry walki z samym sobą i paroma podjazdami o wracamy do kochanej Ojczyzny:
Później to tylko formalność. Przejechać parę ostatnich kilometrów, znaleźć dworzec kupić bilet i oczekiwać na pociąg. W samym Szczecinie łapie nas jeszcze lekka mżawka. Tak szybko poradziliśmy sobie ze znalezieniem dworca, że zostało czasu aby kupić sobie piwko do pociągu. Sama podróż nie była zła rowery stały bezpieczne:
Michał trochę posapał, ja na chwilkę zmrużyłem oko. Tak po 5h docieramy do Poznania. Jeszcze parę kilometrów i jestem w domu. Pod domem patrzę na licznik i wiem, że mogę skakać z radości. Chociaż nogi trochę bolą:
Dziękuję Michał za towarzystwo. Bez niego na pewno nie znalazłbym tyle motywacji aby wykręcić te 500km. Można rzec dobrze wykorzystany weekend rekord pobity o prawie 60km. Czy należy dalej podnieść poprzeczkę hmm... zobaczymy. Jednak wiem. To był ostatni taki wyjazd w tym roku. Może jakieś 200 no max 300 się wykręci, ale nic więcej. :)
Trening!
Czwartek, 4 września 2014 | dodano:05.09.2014
Km: | 31.61 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:57 | km/h: | 33.27 |
Pr. maks.: | 43.09 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Miałem dzisiaj dużo roboty w domu. Jednak znalazłem godzinkę na rower. Razem z Mateuszem i jego tatą jedziemy się przejechać po okolicznych wsiach. Po 1h wracam do domu oni jadą na jeszcze jedno kółko. Niby tylko godzina, a samopoczucie lepsze:)
Zobaczyć chrześniaczkę.
Środa, 27 sierpnia 2014 | dodano:05.09.2014Kategoria 50-100km
Km: | 94.56 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:15 | km/h: | 29.10 |
Pr. maks.: | 62.26 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Niestety pogoda nie dopisała i ruszam w deszczu. Jednak miałem sprawę do załatwienia z kuzynem. Ruszam po 17 przejazd przez miasto ciężki. Na Obornickim spotykam się z Michałem, jedziemy razem przez Morasko i Biedrusko. W lesie przed Biedruskiem łapie nas deszcz. Murowaną okrążamy obwodnicą. Ciepła herbata była mile widziana. Po krótkiej rozmowie ruszamy do domu. Tym razem przez Czerwonak. Na zakazy nie zwracamy uwagi jedziemy szybciej niż nie jeden traktor. W Poznaniu tym razem ja odprowadzam Michała i gnam ile sił w nogach do domu. Po drodze 3 spiny z kierowcami blaszaków. Do domu docieram przed 22 :)
Południowa pętla z TCT.
Sobota, 23 sierpnia 2014 | dodano:26.08.2014Kategoria 200-300km, TCT, Ze zdjęciami
Km: | 208.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:03 | km/h: | 29.56 |
Pr. maks.: | 49.08 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
W piątkowy wieczór siedziałem w pracy. Niestety skończyłem o 4 nad ranem. Kilka godzin snu i o 8,45 ruszam w stronę Lubonia po Mateusza. Jestem trochę przed czasem, Mateusz kończy śniadanie, ja w tym czasie rozmawiam z jego mamą. Około 9.30 ruszamy w stronę śródki tempo koło 40km/h. Na miejscu spotykamy się z Michałem, Młodym Bartkiem. Mieliśmy jechać na północ i wracać pociągiem, ale postanowiliśmy zrobić pętle. Najpierw na południe pod wiatr, aby późnij wracać z wiatrem. Na trasie do Rogalinka robimy szybką przerwę techniczną:
Dalej to już mocnym tempem przez Mosinę, Drużynę do Czempinia gdzie robimy przerwę na rynku:
Tam też chwilę rozmawiamy z miłym panem o życiu w Polsce jak i w Wielkopolsce. Podobało mi się jego podejście do życia :)
Dalej lecimy przez Racot do Wojnowic:
W Wojnowicach odłącza od nas Mateusz, a my po zdjęciu rękawków i nogawek ruszamy w kierunku Leszna. W Lesznie obowiązkowa przerwa w Macu, gdzie jak zwykle tracimy dużo czasu na rozmowę. Na koniec selfie:
Jedziemy dalej w stronę Wschowy. Jak się później okazuję w stronę burzy:
Niestety deszcz nas złapał, trochę popadało. W międzyczasie wyjechaliśmy i wjeżdżamy do naszego województwa:
Dalej to już droga na Śmigiel (ryneczek w Śmiglu):
Końcówka DK 5 po drodze przerwa w Kościanie na stacji. W Szreniawie się rozdzielamy. Młody z Bartkiem lecą dalej na Poznań, a Michał jedzie mnie odprowadzić:
Wjeżdżamy do Konarzewa gdzie Ania jest na 18 swojej kuzynki, załatwia nam kawałek tortu. Po krótkiej rozmowie jedziemy do domu :)
Dzięki! :)
Dalej to już mocnym tempem przez Mosinę, Drużynę do Czempinia gdzie robimy przerwę na rynku:
Tam też chwilę rozmawiamy z miłym panem o życiu w Polsce jak i w Wielkopolsce. Podobało mi się jego podejście do życia :)
Dalej lecimy przez Racot do Wojnowic:
W Wojnowicach odłącza od nas Mateusz, a my po zdjęciu rękawków i nogawek ruszamy w kierunku Leszna. W Lesznie obowiązkowa przerwa w Macu, gdzie jak zwykle tracimy dużo czasu na rozmowę. Na koniec selfie:
Jedziemy dalej w stronę Wschowy. Jak się później okazuję w stronę burzy:
Niestety deszcz nas złapał, trochę popadało. W międzyczasie wyjechaliśmy i wjeżdżamy do naszego województwa:
Dalej to już droga na Śmigiel (ryneczek w Śmiglu):
Końcówka DK 5 po drodze przerwa w Kościanie na stacji. W Szreniawie się rozdzielamy. Młody z Bartkiem lecą dalej na Poznań, a Michał jedzie mnie odprowadzić:
Wjeżdżamy do Konarzewa gdzie Ania jest na 18 swojej kuzynki, załatwia nam kawałek tortu. Po krótkiej rozmowie jedziemy do domu :)
Dzięki! :)
Świnoujście-Hel 2014 Dzień 7
Niedziela, 17 sierpnia 2014 | dodano:04.11.2014Kategoria 0-50km, Wybrzeże 2014, z Anią, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 43.80 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 03:40 | km/h: | 11.95 |
Pr. maks.: | 31.70 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Nastał dzień ostatni naszej wyprawy. Nie mamy jakieś określonej godziny wyjazdu z pola, ale też nie mamy zamiaru tam siedzieć cały dzień. Miejsce mieliśmy całkiem fajne:
Po porannej toalecie zwijamy namiot i kierujemy się w stronę wyjścia. Jedziemy jeszcze na plaże, przejeżdżamy obok latarni. Niestety nie ma możliwości podjechania bliżej więc zdjęcia nie ma. Wyjazd z samej Jastarni trochę kłopotliwy przez remonty. Jednak dajemy radę i po chwili już wjeżdżamy do Juraty. Jedziemy zobaczyć ładny kościółek w którym właśnie się skończyła msza:
Odwiedzamy molo nad zatoką i podążamy, aby zdobyć upragniony cel. Po nie całych siedmiu dniach docieramy w komplecie pod tablicę:
Już po raz kolejny robię sobie zdjęcie pod tablicą. Zawsze z miłą chęcią tam wrócę. Jak ktoś jechał na Hel ten wie, że od tablicy do samej miejscowości jeszcze trochę jechać trzeba. My wybraliśmy niestety drogę rowerową. Jadąc asfaltem jest cały czas z górki. Na rowerówce są tzw. interwały. Docieramy do miasta. Jedziemy na PKP dowiedzieć się jak wygląda sprawa z naszym powrotem. Krótką mówiąc naszego powrotu nie ma. Wynikła miedzy innymi przez to mała awantura miedzy nami. Po chwili się godzimy i wspólnie jedziemy na cypelek półwyspu:
Nasze rowery też prezentowały się nieźle:
Oczywiście nie mogło zabraknąć odwiedzin latarni na półwyspie. Tym razem wchodzę na górę z Anią. Szczerze powiem spodziewałem się lepszego widoku:
Schodzimy na dół jedziemy do portu kupić bilety na prom. Za dużo czasu nie mamy. Chcieliśmy chociaż zjeść kebaba przy promie, ale nie mieli ciepłego mięsa. Wchodzimy na stateczek. Dużo rowerzystów płynie razem z nami. Siadamy też koło pary na rowerach. Piwko na promie jak najbardziej wskazane. Marta niby się boi pływać statkami, ale nie było tego widać:
Czas przeprawy to około 2h niestety zatoka jest zbyt mała, aby w pewnym momencie było jak na otwartym morzu. Dopływamy do Gdańska:
Wyjście ze stateczku i odebranie rowerów poszło sprawnie. Do pociągu mieliśmy jeszcze trochę czasu więc udaliśmy się na kebaba. Niby od turka, ale za dobry nie był. Nagle czas uciekł i szybko gnamy na pociąg. Na dworcu pełno ludzi, trochę rowerzystów. Podjeżdża pociąg ładujemy się i ruszamy. Co się działo po drodze po prostu nie będę opisywał. Po prostu nie mam siły. Jakby kogoś interesowało, to może zapytać pewnie odpowiem:) Późnym wieczorem wsiadamy na rowery w Poznaniu i po kilkunastu kilometrach docieramy do domu.
Kilka słów podsumowując naszą wyprawę. To było moja druga wyprawa w składzie 3 osobowym. Niestety nie polecam nadal podróżowanie w składzie trzy osobowym. Cała wyprawa była mimo tego udana. Sprzeczki są na każdej wyprawie, chyba dużo osób może to potwierdzić. Odnośnie trasy. Można naprawdę fajnie przejechać odcinek ze Świnoujścia na Hel. Podróżowałem już po Europie, ale po tej wyprawie widzę, że mam dużo do nadrobienia w Polsce. Pogoda można rzecz udana. Za każdym razem jak lało mieliśmy się gdzie schować. Polecam każdemu trasę Świnoujście-Hel szlakiem R10!
Po porannej toalecie zwijamy namiot i kierujemy się w stronę wyjścia. Jedziemy jeszcze na plaże, przejeżdżamy obok latarni. Niestety nie ma możliwości podjechania bliżej więc zdjęcia nie ma. Wyjazd z samej Jastarni trochę kłopotliwy przez remonty. Jednak dajemy radę i po chwili już wjeżdżamy do Juraty. Jedziemy zobaczyć ładny kościółek w którym właśnie się skończyła msza:
Odwiedzamy molo nad zatoką i podążamy, aby zdobyć upragniony cel. Po nie całych siedmiu dniach docieramy w komplecie pod tablicę:
Już po raz kolejny robię sobie zdjęcie pod tablicą. Zawsze z miłą chęcią tam wrócę. Jak ktoś jechał na Hel ten wie, że od tablicy do samej miejscowości jeszcze trochę jechać trzeba. My wybraliśmy niestety drogę rowerową. Jadąc asfaltem jest cały czas z górki. Na rowerówce są tzw. interwały. Docieramy do miasta. Jedziemy na PKP dowiedzieć się jak wygląda sprawa z naszym powrotem. Krótką mówiąc naszego powrotu nie ma. Wynikła miedzy innymi przez to mała awantura miedzy nami. Po chwili się godzimy i wspólnie jedziemy na cypelek półwyspu:
Nasze rowery też prezentowały się nieźle:
Oczywiście nie mogło zabraknąć odwiedzin latarni na półwyspie. Tym razem wchodzę na górę z Anią. Szczerze powiem spodziewałem się lepszego widoku:
Schodzimy na dół jedziemy do portu kupić bilety na prom. Za dużo czasu nie mamy. Chcieliśmy chociaż zjeść kebaba przy promie, ale nie mieli ciepłego mięsa. Wchodzimy na stateczek. Dużo rowerzystów płynie razem z nami. Siadamy też koło pary na rowerach. Piwko na promie jak najbardziej wskazane. Marta niby się boi pływać statkami, ale nie było tego widać:
Czas przeprawy to około 2h niestety zatoka jest zbyt mała, aby w pewnym momencie było jak na otwartym morzu. Dopływamy do Gdańska:
Wyjście ze stateczku i odebranie rowerów poszło sprawnie. Do pociągu mieliśmy jeszcze trochę czasu więc udaliśmy się na kebaba. Niby od turka, ale za dobry nie był. Nagle czas uciekł i szybko gnamy na pociąg. Na dworcu pełno ludzi, trochę rowerzystów. Podjeżdża pociąg ładujemy się i ruszamy. Co się działo po drodze po prostu nie będę opisywał. Po prostu nie mam siły. Jakby kogoś interesowało, to może zapytać pewnie odpowiem:) Późnym wieczorem wsiadamy na rowery w Poznaniu i po kilkunastu kilometrach docieramy do domu.
Kilka słów podsumowując naszą wyprawę. To było moja druga wyprawa w składzie 3 osobowym. Niestety nie polecam nadal podróżowanie w składzie trzy osobowym. Cała wyprawa była mimo tego udana. Sprzeczki są na każdej wyprawie, chyba dużo osób może to potwierdzić. Odnośnie trasy. Można naprawdę fajnie przejechać odcinek ze Świnoujścia na Hel. Podróżowałem już po Europie, ale po tej wyprawie widzę, że mam dużo do nadrobienia w Polsce. Pogoda można rzecz udana. Za każdym razem jak lało mieliśmy się gdzie schować. Polecam każdemu trasę Świnoujście-Hel szlakiem R10!