Z Południa na Północ. Dzień 7.
Niedziela, 23 sierpnia 2015 | dodano:31.01.2017Kategoria 50-100km, Z moją piękną!, Za granicą, Zachód 2015, Ze zdjęciami
Km: | 74.50 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 05:01 | km/h: | 14.85 |
Pr. maks.: | 46.20 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Tak jak pisałem w dniu poprzednim nasza noc okazała się nocą z przygodami. W zasadzie to z jedną dużą przygodą. Obudzić mnie w nocy to jest duży wyczyn, jednak naszemu dużemu przyjacielowi to się udało. Koło naszego namiotu, dosłownie obok, paradował potężny jeleń. Przynajmniej tak nam się wydawało. Hałasu narobił, stracha oczywiście też, ale nie staranował nas oraz naszych rzeczy:
Rano niedaleko naszego namiotu przejechało, kilku rowerzystów, ale nikt na nas uwagi nie zwrócił. Nawet nikt nas nie zauważył. Po zapakowaniu naszego dobytku na rowery ruszyliśmy. Pierwsze metry pokonaliśmy przez ten las, co w dniu wczorajszym narobił nam stracha. Jak się okazało był to krótki odcinek. Jednakże nasza decyzja odnośnie rozbicia się była słuszna. Podczas kolejnych kilometrów nie widzieliśmy dobrego miejsca na nocleg.
W czasie naszej wyprawy cały czas mijaliśmy taką roślinę:
Zastanawialiśmy się, czy to nie jest przypadkiem borówka. Jednak była twarda, a jak wiadomo borówki są miękkie. Jadąc dalej na ścieżce rowerowej stał znak, zakaz wjazdu. Nie było nad czym się zastanawiać i po chwili ruszyliśmy ulicą. Jednak nie było to takie łatwe:
Korek ciągnął się przez długi czas. Kierowcy nie byli zadowoleni, że ktoś ich wyprzedzał. Nie zjeżdżali, a wręcz przeciwnie zajeżdżali, pokazując na ścieżkę rowerową, która była w budowie. Tak też wjechaliśmy na piaszczystą drogę, gdyż nie była dla nas miejsca na ulicy razem z niemieckimi kierowcami. Przejechaliśmy przyczynę korku, był to most zwodzony:
Dotarliśmy do większej miejscowości. Udaliśmy się na zakupy, aby uzupełnić płyny. Wiecie jak uszczęśliwić kobietę? Trzeba jej kupić dużą paczkę żelków. Naprawdę to działa:
Ostatnie kilometry po niemieckiej ziemi, to była jazda pięknymi leśnymi duktami. Czasami trafił się podjazd, który wymagał dużo pracy. Były też piękne długie zjazdy, ale trasa była wyśmienita:
Tak też wczesnym popołudniem dotarliśmy nad morze. Póki co jeszcze w Niemczech, ale już po kilku kilometrach jazdy przyjemnym deptakiem docieramy na granicę Polsko-Niemiecką:
Na tej samej granicy kilka dobrych miesięcy wcześniej stałem z Michałem, podczas rekordowej trasy 500+. Po zrobieniu sobie zdjęcia ruszyliśmy znaleźć sklep. Uzupełnimy napoje i kupimy sobie przekąski na plażę. Po szybkich zakupach jedziemy na piękną piaszczystą plażę:
Oczywiście nie mogło zabraknąć kąpieli, a jak była kąpiel to i głód się pojawił. Kto był kiedyś nad Bałtykiem ten zna ten okrzyk:
,,GOOOOTOOOOOWANA KUKURYDZA, ZIMNE LOOOODY " itp. Ja akurat jestem fanem kukurydzy, Marta też się lubi ją zajadać:
Plan był taki: wygrzejemy się na słońcu, przejedziemy się po wyspie, popłyniemy promem i udamy się na stacje PKP. Oczywiście nie mogło zabraknąć wspólnego zwycięskiego zdjęcia na tle morza:
Wyjechaliśmy ze ścisłego centrum i udaliśmy się zwiedzić trochę wyspy. Ładne ścieżki rowerowe zaprowadziły nas do jednego z wielu fortów:
Niestety nie mieliśmy możliwości wejścia do środka i po zrobieniu zdjęcia udaliśmy się na prom:
Przepłynęliśmy promem, dojechaliśmy na stacje, odczekaliśmy swoje, a pani w kasie nas informuje, że pociąg który nas interesuje nas nie zabierze. Po chwili namysłu zobaczyliśmy, że pociąg który stał na dworcu jedzie do Poznania. Biletów na niego wcale nie było, ale zawsze można wejść i kupić u konduktora. Rezygnując z przyjemności takich jak gofry, lody czy też rybka nad morzem postanawiamy wejść do pociągu byle jakiego (byle do Poznania):
Zapakowaliśmy siebie i rowery. Początkowo towarzyszyli nam jacyś sąsiedzi ze wschodu. Po paru stacjach oni wysiedli. Pociąg jechał dalej:
Po dość długiej trasie docieramy do Poznania. Ostatnie 12km do domu i po tygodniu rozłąki witamy się z domownikami. Wyjazd bardzo udany. Dziękuje kochanie za przejechanie te wspólne kilometry! Razem już przejechaliśmy północ i zachód! Teraz zostaję wschód i południe. Wszystko w swoim czasie :)
Dzień poprzedni --.
Rano niedaleko naszego namiotu przejechało, kilku rowerzystów, ale nikt na nas uwagi nie zwrócił. Nawet nikt nas nie zauważył. Po zapakowaniu naszego dobytku na rowery ruszyliśmy. Pierwsze metry pokonaliśmy przez ten las, co w dniu wczorajszym narobił nam stracha. Jak się okazało był to krótki odcinek. Jednakże nasza decyzja odnośnie rozbicia się była słuszna. Podczas kolejnych kilometrów nie widzieliśmy dobrego miejsca na nocleg.
W czasie naszej wyprawy cały czas mijaliśmy taką roślinę:
Zastanawialiśmy się, czy to nie jest przypadkiem borówka. Jednak była twarda, a jak wiadomo borówki są miękkie. Jadąc dalej na ścieżce rowerowej stał znak, zakaz wjazdu. Nie było nad czym się zastanawiać i po chwili ruszyliśmy ulicą. Jednak nie było to takie łatwe:
Korek ciągnął się przez długi czas. Kierowcy nie byli zadowoleni, że ktoś ich wyprzedzał. Nie zjeżdżali, a wręcz przeciwnie zajeżdżali, pokazując na ścieżkę rowerową, która była w budowie. Tak też wjechaliśmy na piaszczystą drogę, gdyż nie była dla nas miejsca na ulicy razem z niemieckimi kierowcami. Przejechaliśmy przyczynę korku, był to most zwodzony:
Dotarliśmy do większej miejscowości. Udaliśmy się na zakupy, aby uzupełnić płyny. Wiecie jak uszczęśliwić kobietę? Trzeba jej kupić dużą paczkę żelków. Naprawdę to działa:
Ostatnie kilometry po niemieckiej ziemi, to była jazda pięknymi leśnymi duktami. Czasami trafił się podjazd, który wymagał dużo pracy. Były też piękne długie zjazdy, ale trasa była wyśmienita:
Tak też wczesnym popołudniem dotarliśmy nad morze. Póki co jeszcze w Niemczech, ale już po kilku kilometrach jazdy przyjemnym deptakiem docieramy na granicę Polsko-Niemiecką:
Na tej samej granicy kilka dobrych miesięcy wcześniej stałem z Michałem, podczas rekordowej trasy 500+. Po zrobieniu sobie zdjęcia ruszyliśmy znaleźć sklep. Uzupełnimy napoje i kupimy sobie przekąski na plażę. Po szybkich zakupach jedziemy na piękną piaszczystą plażę:
Oczywiście nie mogło zabraknąć kąpieli, a jak była kąpiel to i głód się pojawił. Kto był kiedyś nad Bałtykiem ten zna ten okrzyk:
,,GOOOOTOOOOOWANA KUKURYDZA, ZIMNE LOOOODY " itp. Ja akurat jestem fanem kukurydzy, Marta też się lubi ją zajadać:
Plan był taki: wygrzejemy się na słońcu, przejedziemy się po wyspie, popłyniemy promem i udamy się na stacje PKP. Oczywiście nie mogło zabraknąć wspólnego zwycięskiego zdjęcia na tle morza:
Wyjechaliśmy ze ścisłego centrum i udaliśmy się zwiedzić trochę wyspy. Ładne ścieżki rowerowe zaprowadziły nas do jednego z wielu fortów:
Niestety nie mieliśmy możliwości wejścia do środka i po zrobieniu zdjęcia udaliśmy się na prom:
Przepłynęliśmy promem, dojechaliśmy na stacje, odczekaliśmy swoje, a pani w kasie nas informuje, że pociąg który nas interesuje nas nie zabierze. Po chwili namysłu zobaczyliśmy, że pociąg który stał na dworcu jedzie do Poznania. Biletów na niego wcale nie było, ale zawsze można wejść i kupić u konduktora. Rezygnując z przyjemności takich jak gofry, lody czy też rybka nad morzem postanawiamy wejść do pociągu byle jakiego (byle do Poznania):
Zapakowaliśmy siebie i rowery. Początkowo towarzyszyli nam jacyś sąsiedzi ze wschodu. Po paru stacjach oni wysiedli. Pociąg jechał dalej:
Po dość długiej trasie docieramy do Poznania. Ostatnie 12km do domu i po tygodniu rozłąki witamy się z domownikami. Wyjazd bardzo udany. Dziękuje kochanie za przejechanie te wspólne kilometry! Razem już przejechaliśmy północ i zachód! Teraz zostaję wschód i południe. Wszystko w swoim czasie :)
Dzień poprzedni --.
Z Południa na Północ. Dzień 6.
Sobota, 22 sierpnia 2015 | dodano:14.02.2016Kategoria 100-200km, Z moją piękną!, Za granicą, Zachód 2015, Ze zdjęciami
Km: | 123.46 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:46 | km/h: | 15.90 |
Pr. maks.: | 48.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Miejsce do spania rzeczywiście było beznadziejne. Po pierwsze nasz namiot stał na polu (piachu) po drugie z każdej strony było nas widać, a po 3 na pole przyjechał rolnik w swoim wielkim traktorze. Tak więc szybko postanowiliśmy się stamtąd zwinąć:
Udało nam się odjechać bez jakichkolwiek rozmów z właścicielem pola czy też policją. W takich miejscach to raczej nie byłyby miłe rozmowy. Gdy już odjechaliśmy na dobre to zatrzymaliśmy się na małe śniadanie. Na pierwsze śniadanie były jogurty. Przerwa się trochę przedłużyła z powodu równie głodnego telefonu:
Ten powerbank był zakupiony jeszcze przed całym ,,powerbankowym" szaleństwem. Dałem za niego parę groszy, ale jestem zadowolony. Jak się okazało w dalszej części wyprawy, to białe pudełko również naładuje mój aparat. Co ja bym zrobił bez aparatu. Na pewno nie uwiecznił bym takich widoków:
Jechaliśmy dalej marząc, aby znaleźć miejsce gdzie byłoby cicho, można by gdzie usiąść oraz najlepiej jakby był jeszcze jakiś stolik. Tak też mineliśmy miejscowość Locknitz i parę parkingów przy drodze i nic nie udało się nam znaleźć. Marta już prawie błagała mnie o przerwę. Ja jednak nie chciałem robić przerwy śniadaniowej w środku pola. Wiem, wiem gdy ukochana prosi o przerwę należy się zatrzymać, ale nie żałujemy tej decyzji:
Bowiem znaleźliśmy miejsce idealne. Jak się później okazało kilka dni wcześniej nasi poprzednicy Ania z Michałem w tym ośrodku spali. Rozstawiliśmy naszą polową kuchnie. Ugotowaliśmy sobie zupki, ja nawet dwie. I tak miło siedząc gaworząc straciliśmy tu chyba z 45 minut. Jednak mieliśmy czas. Obok była mapa i uświadomiliśmy sobie, że tego dnia do Świnoujścia nie dojedziemy. Ruszyliśmy dalej szlakiem który prawie w ogóle nie przypominał tego którym jechaliśmy dotychczas. Przede wszystkim brak rzeki oraz wąskie leśne ścieżki:
Jednak cały czas był bardzo ładny asfalt. Chociaż co jakiś czas były leśne krótkie dukty, aż asfalt w lesie skończył się na dobre:
Zdecydowanie podobała nam się taki rodzaj nawierzchni. Był utwardzony i stosunkowo równy. Czasami jakieś szyszki czy korzenie, ale jechało się wyśmienicie. Tak też dotarliśmy do wybrzeża zalewu szczecińskiego. Zrobiliśmy tam krótką przerwę. Ja idę skosztować niemieckie piwko na wieży widokowej:
Tam gdzieś hen daleko mniej więcej w linii prostej znajdowało się Świnoujście:
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Kolejnym naszym celem było większe miasteczko o nazwie Ueckermünde. Liczyliśmy na sklep spożywczy, ale naszym oczom jako pierwsze ukazała się plaża:
Do dzisiaj pamiętam słowa Marty:
,,Jedźmy stąd bo jak się położę na tej plaży to już się nie ruszę"
Tak też zrobiliśmy. Zaraz obok naszym oczom ukazał się napis Świnoujście 22km. Tak, tak w linii prostej:
Przy okazji dowiedzieliśmy się jak po niemiecku jest Świnoujście - nasz cel podróży.
Jadąc przez miasto zauważyliśmy również fajnie wykorzystanie starych drzew, trochę talentu i naprawdę można ładnie urozmaicić okolice:
W miasteczku zrobiliśmy zakupy. Ja do sklepu wchodziłem z 3 razy. W końcu po spakowaniu całego jedzenia po sakwach (nie było łatwo) ruszyliśmy dalej. Kilka kilometrów jechaliśmy asfaltową ścieżką rowerową, ale później zmieniła się ona w naprawdę fajny single-track:
Zaraz za tą ścieżką, zrobiliśmy krótką przerwę na batonika i inne takie przyjemności. Godzina była dość późna, koło 17. Ja postanowiłem się przespacerować w celu znalezienia odpowiedniego miejsca na nocleg. Podczas moich poszukiwań na miejsce odpoczynku przyjechał starszy pan. Zaczął coś do nas mówić po niemiecku. My za dużo nie rozumieliśmy. Chociaż udało nam się wymienić kilka ciekawych informacji. Jedna z nich dotyczyła promu który skrócił by nam drogę o ok 30km. Znajdował się dosyć spory kawałek drogi. Po obliczeniach mieliśmy jeszcze sporo czasu. Tak więc ruszyliśmy:
Droga była niesamowita. Coś innego niż mieliśmy przez całą wyprawę. Ubita droga miedzy polami, wąskie ścieżki totalny brak samochodów, coś wspaniałego dla rowerzysty. Na jednym z pól stała pewna ,,pół-ambona". Marta chciała mi zrobić zdjęcie jak siedziałem, ale to mi się udało uchwycić tą gadułę:
Przemierzaliśmy dalej rezerwat przyrody. W pewnym momencie zauważyłem, że pada mi bateria od aparatu. Tu własnie poratował mnie mój powerbank. Jak się okazało kabel pasuje zarówno jak i do telefonu, ale również do aparatu. Dzięki temu mogłem zrobić te oto zdjęcie z mijanej przez nas wieży widokowej:
Nie zostało wiele kilometrów do promu. Jechaliśmy ile sił w naszych nogach, bo czas jednak uciekał szybko. Dojazd do promu to piękna droga asfaltowa wzdłuż rezerwatu. Dotarliśmy do miejscowości, pędzimy na prom. Okazuje się, że (co się później okazało na nasze szczęście) prom już nie kursował. A dlaczego szczęście? Już tłumaczę. Po pierwsze prom wyglądał tak:
Szczerze mówiąc miałbym delikatnego stracha tym płynąć. Jednak rzeczą ważniejszą był fakt zupełnie inny. Mianowicie cena promu prezentowała się tak:
Na górze jest dość istotna informacja. Cena przejazdu w EURO! Dwa razy po 9 euro daje nam 18, a 18 euro razy +- 4,3zł daje nam nie całe 80zł. Siłą rzeczy i tak byśmy nie płynęli. Te 80zł to plus minus połowa wyprawy dla jednej osoby! Bardziej na plus. Tak więc wróciliśmy z powrotem na szlak i kierowaliśmy się w stronę miejscowości Anklam. Prom znajdował się w wiosce Kamp. Początkowo pomyśleliśmy aby zostać tam na noc. Jednak mój angielski jak i gościna ludzi była na kiepskim poziomie, więc ruszamy dalej. Zawsze są plusy w każdej sytuacji nawet tej beznadziejnej. Tym razem plusem był spektakularny zachód słońca, najładniejszy na całej wyprawie:
Skoro słońce już zaszło, to momentalnie zaczęło robić się ciemno. Z miejscem na noclegiem było naprawdę ciężko. Cały czas widzieliśmy tabliczki z oznaczeniem Parku. Zatrzymaliśmy się w paru miejscach. Każde jednak okazało się być niewystarczająco zakryte abyśmy mogli spędzić tam noc. Wyjechaliśmy z Parku. Przed miejscowością Anklam były ogródki działkowe. Niestety tam też nikt nie poratował nas kawałkiem ziemi na namiot. Z niskimi morałami wjechaliśmy do miasteczka. Przejechaliśmy przez centrum gdzie też zmieniliśmy baterie w lampkach. Sam wyjazd z miasta poszedł sprawnie. Ładna ścieżka rowerowa kierowała nas w dobrą stronę. Po drodze zatrzymaliśmy się kilkukrotnie, aby zbadać miejsce do spania. Żadne się nie nadawało. Po przejechaniu kilku dobrych kilometrów, ciemną ścieżką rowerową znaleźliśmy miejsce do spania. Było całkiem przyzwoite, ale po dłuższych oględzinach ruszyliśmy dalej. Po 500m od miejsca na ewentualny nocleg zaczął się las, ciemny las. Przejechaliśmy raptem 100m i postawiliśmy wrócić do ostatniego miejsca na nocleg. Skończyliśmy dzień mając ponad 120km na liczniku:
Szybko rozbiliśmy namiot i poszliśmy spać. Noc była z przygodami, ale o tym w kolejnym dniu!
Udało nam się odjechać bez jakichkolwiek rozmów z właścicielem pola czy też policją. W takich miejscach to raczej nie byłyby miłe rozmowy. Gdy już odjechaliśmy na dobre to zatrzymaliśmy się na małe śniadanie. Na pierwsze śniadanie były jogurty. Przerwa się trochę przedłużyła z powodu równie głodnego telefonu:
Ten powerbank był zakupiony jeszcze przed całym ,,powerbankowym" szaleństwem. Dałem za niego parę groszy, ale jestem zadowolony. Jak się okazało w dalszej części wyprawy, to białe pudełko również naładuje mój aparat. Co ja bym zrobił bez aparatu. Na pewno nie uwiecznił bym takich widoków:
Jechaliśmy dalej marząc, aby znaleźć miejsce gdzie byłoby cicho, można by gdzie usiąść oraz najlepiej jakby był jeszcze jakiś stolik. Tak też mineliśmy miejscowość Locknitz i parę parkingów przy drodze i nic nie udało się nam znaleźć. Marta już prawie błagała mnie o przerwę. Ja jednak nie chciałem robić przerwy śniadaniowej w środku pola. Wiem, wiem gdy ukochana prosi o przerwę należy się zatrzymać, ale nie żałujemy tej decyzji:
Bowiem znaleźliśmy miejsce idealne. Jak się później okazało kilka dni wcześniej nasi poprzednicy Ania z Michałem w tym ośrodku spali. Rozstawiliśmy naszą polową kuchnie. Ugotowaliśmy sobie zupki, ja nawet dwie. I tak miło siedząc gaworząc straciliśmy tu chyba z 45 minut. Jednak mieliśmy czas. Obok była mapa i uświadomiliśmy sobie, że tego dnia do Świnoujścia nie dojedziemy. Ruszyliśmy dalej szlakiem który prawie w ogóle nie przypominał tego którym jechaliśmy dotychczas. Przede wszystkim brak rzeki oraz wąskie leśne ścieżki:
Jednak cały czas był bardzo ładny asfalt. Chociaż co jakiś czas były leśne krótkie dukty, aż asfalt w lesie skończył się na dobre:
Zdecydowanie podobała nam się taki rodzaj nawierzchni. Był utwardzony i stosunkowo równy. Czasami jakieś szyszki czy korzenie, ale jechało się wyśmienicie. Tak też dotarliśmy do wybrzeża zalewu szczecińskiego. Zrobiliśmy tam krótką przerwę. Ja idę skosztować niemieckie piwko na wieży widokowej:
Tam gdzieś hen daleko mniej więcej w linii prostej znajdowało się Świnoujście:
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Kolejnym naszym celem było większe miasteczko o nazwie Ueckermünde. Liczyliśmy na sklep spożywczy, ale naszym oczom jako pierwsze ukazała się plaża:
Do dzisiaj pamiętam słowa Marty:
,,Jedźmy stąd bo jak się położę na tej plaży to już się nie ruszę"
Tak też zrobiliśmy. Zaraz obok naszym oczom ukazał się napis Świnoujście 22km. Tak, tak w linii prostej:
Przy okazji dowiedzieliśmy się jak po niemiecku jest Świnoujście - nasz cel podróży.
Jadąc przez miasto zauważyliśmy również fajnie wykorzystanie starych drzew, trochę talentu i naprawdę można ładnie urozmaicić okolice:
W miasteczku zrobiliśmy zakupy. Ja do sklepu wchodziłem z 3 razy. W końcu po spakowaniu całego jedzenia po sakwach (nie było łatwo) ruszyliśmy dalej. Kilka kilometrów jechaliśmy asfaltową ścieżką rowerową, ale później zmieniła się ona w naprawdę fajny single-track:
Zaraz za tą ścieżką, zrobiliśmy krótką przerwę na batonika i inne takie przyjemności. Godzina była dość późna, koło 17. Ja postanowiłem się przespacerować w celu znalezienia odpowiedniego miejsca na nocleg. Podczas moich poszukiwań na miejsce odpoczynku przyjechał starszy pan. Zaczął coś do nas mówić po niemiecku. My za dużo nie rozumieliśmy. Chociaż udało nam się wymienić kilka ciekawych informacji. Jedna z nich dotyczyła promu który skrócił by nam drogę o ok 30km. Znajdował się dosyć spory kawałek drogi. Po obliczeniach mieliśmy jeszcze sporo czasu. Tak więc ruszyliśmy:
Droga była niesamowita. Coś innego niż mieliśmy przez całą wyprawę. Ubita droga miedzy polami, wąskie ścieżki totalny brak samochodów, coś wspaniałego dla rowerzysty. Na jednym z pól stała pewna ,,pół-ambona". Marta chciała mi zrobić zdjęcie jak siedziałem, ale to mi się udało uchwycić tą gadułę:
Przemierzaliśmy dalej rezerwat przyrody. W pewnym momencie zauważyłem, że pada mi bateria od aparatu. Tu własnie poratował mnie mój powerbank. Jak się okazało kabel pasuje zarówno jak i do telefonu, ale również do aparatu. Dzięki temu mogłem zrobić te oto zdjęcie z mijanej przez nas wieży widokowej:
Nie zostało wiele kilometrów do promu. Jechaliśmy ile sił w naszych nogach, bo czas jednak uciekał szybko. Dojazd do promu to piękna droga asfaltowa wzdłuż rezerwatu. Dotarliśmy do miejscowości, pędzimy na prom. Okazuje się, że (co się później okazało na nasze szczęście) prom już nie kursował. A dlaczego szczęście? Już tłumaczę. Po pierwsze prom wyglądał tak:
Szczerze mówiąc miałbym delikatnego stracha tym płynąć. Jednak rzeczą ważniejszą był fakt zupełnie inny. Mianowicie cena promu prezentowała się tak:
Na górze jest dość istotna informacja. Cena przejazdu w EURO! Dwa razy po 9 euro daje nam 18, a 18 euro razy +- 4,3zł daje nam nie całe 80zł. Siłą rzeczy i tak byśmy nie płynęli. Te 80zł to plus minus połowa wyprawy dla jednej osoby! Bardziej na plus. Tak więc wróciliśmy z powrotem na szlak i kierowaliśmy się w stronę miejscowości Anklam. Prom znajdował się w wiosce Kamp. Początkowo pomyśleliśmy aby zostać tam na noc. Jednak mój angielski jak i gościna ludzi była na kiepskim poziomie, więc ruszamy dalej. Zawsze są plusy w każdej sytuacji nawet tej beznadziejnej. Tym razem plusem był spektakularny zachód słońca, najładniejszy na całej wyprawie:
Skoro słońce już zaszło, to momentalnie zaczęło robić się ciemno. Z miejscem na noclegiem było naprawdę ciężko. Cały czas widzieliśmy tabliczki z oznaczeniem Parku. Zatrzymaliśmy się w paru miejscach. Każde jednak okazało się być niewystarczająco zakryte abyśmy mogli spędzić tam noc. Wyjechaliśmy z Parku. Przed miejscowością Anklam były ogródki działkowe. Niestety tam też nikt nie poratował nas kawałkiem ziemi na namiot. Z niskimi morałami wjechaliśmy do miasteczka. Przejechaliśmy przez centrum gdzie też zmieniliśmy baterie w lampkach. Sam wyjazd z miasta poszedł sprawnie. Ładna ścieżka rowerowa kierowała nas w dobrą stronę. Po drodze zatrzymaliśmy się kilkukrotnie, aby zbadać miejsce do spania. Żadne się nie nadawało. Po przejechaniu kilku dobrych kilometrów, ciemną ścieżką rowerową znaleźliśmy miejsce do spania. Było całkiem przyzwoite, ale po dłuższych oględzinach ruszyliśmy dalej. Po 500m od miejsca na ewentualny nocleg zaczął się las, ciemny las. Przejechaliśmy raptem 100m i postawiliśmy wrócić do ostatniego miejsca na nocleg. Skończyliśmy dzień mając ponad 120km na liczniku:
Szybko rozbiliśmy namiot i poszliśmy spać. Noc była z przygodami, ale o tym w kolejnym dniu!
Z Południa na Północ. Dzień 5.
Piątek, 21 sierpnia 2015 | dodano:16.01.2016Kategoria 100-200km, Z moją piękną!, Za granicą, Zachód 2015, Ze zdjęciami
Km: | 105.11 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:41 | km/h: | 15.73 |
Pr. maks.: | 42.90 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Obudziliśmy się rano nie wiedząc co nas czeka dookoła. Od razu sprawdziłem czy są rowery. Zasadniczo robię tak za każdym razem. Po wyjściu z namiotu okazało się, że mamy bardzo fajne miejsce. Na zdjęciu namiot już został przestawiony, aby mógł doschnąć po porannej rosie:
Ja zaraz się zabrałem za robienie śniadania. Miejsce do tego mieliśmy idealne. W sakwach znaleźliśmy jeszcze trochę jedzenia. Oczywiście nie mogło zabraknąć gorącego kubka:
Na górze było pełno straganów, barów oraz sklepów z alkoholem i papierosami. Jeden budynek wyjątkowo mi się spodobał, może dlatego, że kojarzył mi się z grą GTA. Na dole tego budynku znajdowała się myjnia:
Trochę czasu minęło zanim się najedliśmy i spakowaliśmy. W końcu my oraz dwa nasze ,,bliźniaki" byliśmy gotowi do drogi:
Jeden duży, drugi mały. Jednak obydwa mocno obładowane. Zaraz po starcie wracamy na niemiecką stronę i znów jedziemy bardzo ładną ścieżką rowerową wzdłuż Odry:
Jedzie się wyśmienicie. Słońce grzeje wiatr nie wieje, nic tylko grzać do przodu. Przejeżdżając przez zabudowania widzimy ograniczenia dla rowerzystów. My musieliśmy tylko delikatnie zwolnić:
Słońce grzało coraz mocniej. Marcie zaczęło doskwierać i musiała ratować się kremami. Co ciekawe jechaliśmy cały czas na północ i Marta miała ,,przypaloną" tylko jedną łydkę. Gdy tylko znaleźliśmy jakaś ławkę od razu się zatrzymujemy na smarowanie:
Kilka kilometrów dalej dojeżdżamy do miejscowości Schwedt:
Trochę czasu nam zleciało na znalezieniu tam sklepu. W końcu znalazłem panią, która szła z siatką z kauflanda i od razu zapytałem o drogę. Trafiliśmy bez większych problemów. Ja poszedłem na zakupy. Marta pilnowała rowerów. Zaraz obok sklepu był kebab. Długo nie musieliśmy się namawiać. Kebab był bardzo dobry:
Przelaliśmy picia do bidonów i ja jeszcze raz poszedłem do sklepu w celu wymienienia butelek i dokupienia jakiś jogurtów. Po uzupełnieniu zapasów ruszamy dalej. Zaraz za miastem widnieje tablica informująca nas o wjeździe do Parku Narodowego. Ta tablica dała nam do zrozumienia, że tutaj namiotu nie postawimy:
Droga uciekała stosunkowo szybko. Mimo powtarzającego się widoku nie mogliśmy się napatrzeć na okolicę. Było naprawdę cudownie. Polecam każdemu przejechać tą trasę. Nawet gdy są jakieś remonty na naszym szlaku to Niemcy zadbali o to aby się nie zgubić:
Z każdym kilometrem oddalamy się od rzeki. Teraz będziemy podziwiać inne widoki. Na przykład bardzo ładne miejscowości wypoczynkowe:
Po przejechaniu tylu kilometrów po niemieckiej stronie, aż nam się nie chce wierzyć gdy widzimy coś w rodzaju rodzinnych ogródków działkowych. Nie było to zbyt często spotykane, a gdy wieczorami przejeżdżaliśmy przez miasteczka nie spotykaliśmy nikogo. Jednak co Niemcom trzeba przyznać to potrafią wykorzystywać energię odnawialną. Na każdym gospodarstwie można było spotkać całą masę kolektorów słonecznych:
Jak wcześniej zauważyłem byliśmy coraz dalej od rzeki, ale ciągle jechaliśmy przy naszej granicy. Jednakże to ,,przejście graniczne" w środku pola nas całkiem zdziwiło:
Jeśli ktoś by chciał tam kiedyś pojechać podaję współrzędne: 53.276161, 14.421127.
Jechaliśmy dalej cały czas dobrze oznakowanym szlakiem. Cały czas oddalając się od rzeki, a później nawet już od granicy. Co nas zaczęło martwić to fakt, iż cały czas są pola, a dzień zaczął chylić się ku wieczorowi:
Na mapie też nie było widać jakiś lasów. Jednak nadzieja umiera ostatnia, więc jechaliśmy dalej. Słońce natomiast z każdym kilometrem było niżej. Jak wiadomo przy zachodzie powstają piękne zdjęcia. Wykorzystuje chwilę gdy Marta musi iść załatwić swoje potrzeby robię dość ładne zdjęcia kolejnych elektrowni, tym razem wiatrowych:
W miedzy czasie znajdujemy jedno miejsce do spania. Miedzy polami w takich większych zaroślach. Niestety leży tam pełno dużych kamieni i musimy szukać dalej. Po paru kilometrach słońce zachodzi na dobre:
Automatycznie robi się chłodniej. Mieliśmy już sporo przejechane. Szukaliśmy tylko odpowiedniego miejsca do spania. Z tym było naprawdę ciężko. Przejechaliśmy przez parę miejscowości. O noclegu na gospodarza mogliśmy tylko pomarzyć. Każdy był zaszyty w swoich 4 kątach. Po drodze sprawdziliśmy kilka miejscówek, żadna się nie nadawała. Tak też zrobiło się całkiem ciemno. Ja zafascynowany wiatrakami robię im kolejne zdjęcie:
Te światełka w tle to też są wiatraki.
W nocy można się fajnie pobawić aparatem oraz światłem. Czasami wychodzą fajne efekty:
Jednak gdy robiło się coraz zimniej i później odechciewało nam się robienia zdjęć czy nawet jazdy dalej. Szukaliśmy już miejsca byle by było i tak też rozbiliśmy się polu. Zdjęcie będzie w dniu kolejnym
Mimo ciężkiej końcówki dzień uważam za bardzo udany.
Dzień SZÓSTY!
Ja zaraz się zabrałem za robienie śniadania. Miejsce do tego mieliśmy idealne. W sakwach znaleźliśmy jeszcze trochę jedzenia. Oczywiście nie mogło zabraknąć gorącego kubka:
Na górze było pełno straganów, barów oraz sklepów z alkoholem i papierosami. Jeden budynek wyjątkowo mi się spodobał, może dlatego, że kojarzył mi się z grą GTA. Na dole tego budynku znajdowała się myjnia:
Trochę czasu minęło zanim się najedliśmy i spakowaliśmy. W końcu my oraz dwa nasze ,,bliźniaki" byliśmy gotowi do drogi:
Jeden duży, drugi mały. Jednak obydwa mocno obładowane. Zaraz po starcie wracamy na niemiecką stronę i znów jedziemy bardzo ładną ścieżką rowerową wzdłuż Odry:
Jedzie się wyśmienicie. Słońce grzeje wiatr nie wieje, nic tylko grzać do przodu. Przejeżdżając przez zabudowania widzimy ograniczenia dla rowerzystów. My musieliśmy tylko delikatnie zwolnić:
Słońce grzało coraz mocniej. Marcie zaczęło doskwierać i musiała ratować się kremami. Co ciekawe jechaliśmy cały czas na północ i Marta miała ,,przypaloną" tylko jedną łydkę. Gdy tylko znaleźliśmy jakaś ławkę od razu się zatrzymujemy na smarowanie:
Kilka kilometrów dalej dojeżdżamy do miejscowości Schwedt:
Trochę czasu nam zleciało na znalezieniu tam sklepu. W końcu znalazłem panią, która szła z siatką z kauflanda i od razu zapytałem o drogę. Trafiliśmy bez większych problemów. Ja poszedłem na zakupy. Marta pilnowała rowerów. Zaraz obok sklepu był kebab. Długo nie musieliśmy się namawiać. Kebab był bardzo dobry:
Przelaliśmy picia do bidonów i ja jeszcze raz poszedłem do sklepu w celu wymienienia butelek i dokupienia jakiś jogurtów. Po uzupełnieniu zapasów ruszamy dalej. Zaraz za miastem widnieje tablica informująca nas o wjeździe do Parku Narodowego. Ta tablica dała nam do zrozumienia, że tutaj namiotu nie postawimy:
Droga uciekała stosunkowo szybko. Mimo powtarzającego się widoku nie mogliśmy się napatrzeć na okolicę. Było naprawdę cudownie. Polecam każdemu przejechać tą trasę. Nawet gdy są jakieś remonty na naszym szlaku to Niemcy zadbali o to aby się nie zgubić:
Z każdym kilometrem oddalamy się od rzeki. Teraz będziemy podziwiać inne widoki. Na przykład bardzo ładne miejscowości wypoczynkowe:
Po przejechaniu tylu kilometrów po niemieckiej stronie, aż nam się nie chce wierzyć gdy widzimy coś w rodzaju rodzinnych ogródków działkowych. Nie było to zbyt często spotykane, a gdy wieczorami przejeżdżaliśmy przez miasteczka nie spotykaliśmy nikogo. Jednak co Niemcom trzeba przyznać to potrafią wykorzystywać energię odnawialną. Na każdym gospodarstwie można było spotkać całą masę kolektorów słonecznych:
Jak wcześniej zauważyłem byliśmy coraz dalej od rzeki, ale ciągle jechaliśmy przy naszej granicy. Jednakże to ,,przejście graniczne" w środku pola nas całkiem zdziwiło:
Jeśli ktoś by chciał tam kiedyś pojechać podaję współrzędne: 53.276161, 14.421127.
Jechaliśmy dalej cały czas dobrze oznakowanym szlakiem. Cały czas oddalając się od rzeki, a później nawet już od granicy. Co nas zaczęło martwić to fakt, iż cały czas są pola, a dzień zaczął chylić się ku wieczorowi:
Na mapie też nie było widać jakiś lasów. Jednak nadzieja umiera ostatnia, więc jechaliśmy dalej. Słońce natomiast z każdym kilometrem było niżej. Jak wiadomo przy zachodzie powstają piękne zdjęcia. Wykorzystuje chwilę gdy Marta musi iść załatwić swoje potrzeby robię dość ładne zdjęcia kolejnych elektrowni, tym razem wiatrowych:
W miedzy czasie znajdujemy jedno miejsce do spania. Miedzy polami w takich większych zaroślach. Niestety leży tam pełno dużych kamieni i musimy szukać dalej. Po paru kilometrach słońce zachodzi na dobre:
Automatycznie robi się chłodniej. Mieliśmy już sporo przejechane. Szukaliśmy tylko odpowiedniego miejsca do spania. Z tym było naprawdę ciężko. Przejechaliśmy przez parę miejscowości. O noclegu na gospodarza mogliśmy tylko pomarzyć. Każdy był zaszyty w swoich 4 kątach. Po drodze sprawdziliśmy kilka miejscówek, żadna się nie nadawała. Tak też zrobiło się całkiem ciemno. Ja zafascynowany wiatrakami robię im kolejne zdjęcie:
Te światełka w tle to też są wiatraki.
W nocy można się fajnie pobawić aparatem oraz światłem. Czasami wychodzą fajne efekty:
Jednak gdy robiło się coraz zimniej i później odechciewało nam się robienia zdjęć czy nawet jazdy dalej. Szukaliśmy już miejsca byle by było i tak też rozbiliśmy się polu. Zdjęcie będzie w dniu kolejnym
Mimo ciężkiej końcówki dzień uważam za bardzo udany.
Dzień SZÓSTY!
Z Południa na Północ. Dzień 4.
Czwartek, 20 sierpnia 2015 | dodano:13.01.2016Kategoria Z moją piękną!, Za granicą, Zachód 2015, Ze zdjęciami
Km: | 101.69 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:56 | km/h: | 17.14 |
Pr. maks.: | 42.20 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Dzisiejszego poranka obudził nas śpiew ptaków. Cała masa wróbli przyleciała i siedziała na drzewie, na daszku wiaty oraz na płocie. Było ich naprawdę dużo i ciekawie urozmaiciły nam śniadanie:
Natomiast na śniadanie mieliśmy coś co się często nam nie zdarza. Zostaliśmy poczęstowani kawą i herbatą. Prawdziwy rarytas na wyprawach rowerowych:
Po spakowaniu wszystkich naszych rzeczy żegnamy się z mamą kolegi. Dziękujemy za miłe ugoszczenie i jedziemy dalej. Postanowiliśmy podjechać do sklepu rowerowego, aby zobaczyć co się dzieje z Marty korbą. Oczywiście nie mieli czasu aby to naprawić, ale powiedział że póki co można jechać. Jednak przed sklepem miała miejsce ciekawsze historia. Jakiś wytrawny kolarz jak zobaczył Marty rower podszedł i powiedział:
-Podziwiam! Ja na takim złomie nie odważył bym się jechać.
Po czym zaczął się wychwalać co to on nie przejechał. Nie wdawałem się w nim w dyskusję. Nie było sensu. W sumie on nawet nie dopuszczał mnie do głosu. Tak więc po chwili ,,rozmowy'' ruszamy dalej. Znów wracamy do naszych sąsiadów:
Po chwili trafiamy na szlak. Jednak po krótkim czasie zaczynamy wątpić czy aby dobrze wjechaliśmy. Cały czas przez te wszystkie przejechane kilometry mieliśmy asfalt pod nogami, a tu taka niespodzianka:
Nie byliśmy jednak pewni czy dobrze jedziemy. Grupa rowerzystów przed nami oraz w oddali wał z asfaltem umocnił nas w przekonaniu, że jedziemy dobrze. Tak też po chwili znaleźliśmy się na drodze która przypominała szlak:
Nie nacieszyliśmy się niestety tą pewnością długo. Już kilkaset metrów dalej znów asfalt się kończył i wjechaliśmy w polną drogę. Marta musiała się zatrzymać na sik-pauzę, a ja w tym czasie dzwonię do Ani, z pytaniem czy dobrze jedziemy. Ona niestety nie kojarzyła tych widoków co jej opisywałem:
Przebiegający pan pokazuje nam, że mamy jechać dalej. Z małym zastanowieniem ruszamy. Jak się później okazało był to najgorszy odcinek naszej wyprawy. Po kilku set metrach przez piachy pola i z dużym podjazdem wjeżdżamy na zagubiony szlak. Od razu widać różnice :
Na dodatek jeszcze mieliśmy długi fajny zjazd, ale jak to w życiu bywa za każdym zjazdem jest podjazd:
Chociaż kolejna zasada mówi: po każdym podjeździe są wspaniałe widoki:
Jedziemy dobrym szlakiem to już jest pewne. Droga ucieka przyjemnie co jakiś czas jakaś krótka przerwa na batonika lub popić co lepszego czego nie było w bidonach. Na jednej z takich przerw wyciągnąłem aparat na małe zabawy:
Hmmm... ciekawe kto lepiej wyszedł. W dobrych nastrojach docieramy do granicy z Kostrzynem. Po raz kolejny postanawiamy wjechać do Polski miedzy innymi po zakupy:
Koło Kostrzyna jest przepiękny Park Narodowy Ujście Warty. Przez chwile zastanawiamy się czy tam nie pojechać. Jednak decydujemy się oglądać Wartę tylko z mostu:
Po zakupach i krótkiej przerwie oraz załatwieniu niektórych spraw na stacji benzynowej wracamy na stronę niemiecką. Jedziemy już 4, ale jakość asfaltu nas nadal powala:
Jak widać po zdjęciach pogodę mieliśmy cudowną. Nawet wiatr którego nie widać nam pomagał. Tak też przemierzamy kolejne kilometry naszej wyprawy. Po drodze widzimy wiele interesujących rzeczy czy to naturalnych czy zrobionych przez człowieka. Jednym z nim były wagony ustawione zaraz przy rzecze. Zastanawialiśmy się do czego one służą. Pierwsza propozycja padła na małe hoteliki:
Kilka kilometrów dalej postanowiliśmy zrobić sobie dłuższą przerwę i zjeść coś bardziej pożytecznego. Dość sprawnie poszło nam znalezienie odpowiedniego miejsca do gotowania. Marta cały czas marudziła o kaszce mannej więc nie mogło być nic innego. Jednak zanim się ona zrobiła posiliłem się kanapką z fajną pastą:
Po kilkudziesięciu minutach przerwy ruszamy dalej. Dzień się powoli zbliżał ku końcowi. Temperatura powolutku zaczyna spadać, a przede wszystkim na trasie już nie było widać niemieckich sakwiarzy. Widać ogromną różnicę, naprawdę. Za to my mogliśmy się cieszyć widokami w ciszy i spokoju. Tym razem naszym oczom ukazało się stado żurawi:
Gdy zaczynały odlatywać narobiły naprawdę dużo hałasu. Wieczór natomiast zaczął zbliżać się coraz większymi krokami:
Nie chcieliśmy za bardzo rozbijać się znowu po niemieckiej stronie. Z Polakami jakoś łatwiej się dogadać nawet jakby to była policja czy jakaś straż leśna. My mamy parę zasad, które w razie czego nam pomogą:
1. Nie rozbijamy się gdzie jest dużo śmieci. Jak jest mało to pozbieramy.
2. Sami nie śmiecimy.
3. Rozbijamy się na ugorach terenach leśnych, nigdy w zbożu, gdzie byśmy mogli coś zniszczyć.
4. Staramy się rozbić tak abyśmy byli najmniej widoczni, a najlepiej to wcale.
5. (Zasada Marty) Rozbijamy się tak aby nas rano traktor nie rozjechał :P
Tak też chcieliśmy wjechać, a w zasadzie to wpłynąć do Polski. Jednak prom już nie kursował:
Musieliśmy jechać aż do Osinowa Dolnego. Po drodze mijamy długi most kolejowy, który ma zostać odbudowany:
Słońce było już coraz niżej, a do przejścia granicznego mieliśmy jeszcze kilka kilometrów:
Zaczęło się robić chłodniej. Siły już znacząco opadły, ale dojechać było trzeba. Wjeżdżając do Polski naszym oczom ukazuje się ,,maczek". Niby mieliśmy nie jeść już tego fast-fooda, ale nie mogliśmy się powstrzymać. Szybko zjedliśmy sobie po bułce i zaczęliśmy szukać miejsca. Pierwsze miejscówka która miała być doskonała okazała się nie wypałem. Przejechaliśmy na drugą stronę ulicy, zjechaliśmy w dół blisko rzeki, ale też nic nie było. Wjeżdżając na górę zaczepił nas pewien pan i zaczął do nas mówić po niemiecku. Po polsku mu odpowiedziałem, że nic nie rozumiem. Ten pan był Polakiem i pokazał nam miejsce, gdzie możemy za darmo legalnie się przespać. Widoki mieliśmy ładne:
Szybko rozbijamy namiot przypinamy rowery do stołu i idziemy spać. Dzisiaj było bez wieczornego gotowania. Dzień baaardzo pozytywny, no i pierwsza setka na wyprawie strzeliła :)
Dzień PIĄTY!
Natomiast na śniadanie mieliśmy coś co się często nam nie zdarza. Zostaliśmy poczęstowani kawą i herbatą. Prawdziwy rarytas na wyprawach rowerowych:
Po spakowaniu wszystkich naszych rzeczy żegnamy się z mamą kolegi. Dziękujemy za miłe ugoszczenie i jedziemy dalej. Postanowiliśmy podjechać do sklepu rowerowego, aby zobaczyć co się dzieje z Marty korbą. Oczywiście nie mieli czasu aby to naprawić, ale powiedział że póki co można jechać. Jednak przed sklepem miała miejsce ciekawsze historia. Jakiś wytrawny kolarz jak zobaczył Marty rower podszedł i powiedział:
-Podziwiam! Ja na takim złomie nie odważył bym się jechać.
Po czym zaczął się wychwalać co to on nie przejechał. Nie wdawałem się w nim w dyskusję. Nie było sensu. W sumie on nawet nie dopuszczał mnie do głosu. Tak więc po chwili ,,rozmowy'' ruszamy dalej. Znów wracamy do naszych sąsiadów:
Po chwili trafiamy na szlak. Jednak po krótkim czasie zaczynamy wątpić czy aby dobrze wjechaliśmy. Cały czas przez te wszystkie przejechane kilometry mieliśmy asfalt pod nogami, a tu taka niespodzianka:
Nie byliśmy jednak pewni czy dobrze jedziemy. Grupa rowerzystów przed nami oraz w oddali wał z asfaltem umocnił nas w przekonaniu, że jedziemy dobrze. Tak też po chwili znaleźliśmy się na drodze która przypominała szlak:
Nie nacieszyliśmy się niestety tą pewnością długo. Już kilkaset metrów dalej znów asfalt się kończył i wjechaliśmy w polną drogę. Marta musiała się zatrzymać na sik-pauzę, a ja w tym czasie dzwonię do Ani, z pytaniem czy dobrze jedziemy. Ona niestety nie kojarzyła tych widoków co jej opisywałem:
Przebiegający pan pokazuje nam, że mamy jechać dalej. Z małym zastanowieniem ruszamy. Jak się później okazało był to najgorszy odcinek naszej wyprawy. Po kilku set metrach przez piachy pola i z dużym podjazdem wjeżdżamy na zagubiony szlak. Od razu widać różnice :
Na dodatek jeszcze mieliśmy długi fajny zjazd, ale jak to w życiu bywa za każdym zjazdem jest podjazd:
Chociaż kolejna zasada mówi: po każdym podjeździe są wspaniałe widoki:
Jedziemy dobrym szlakiem to już jest pewne. Droga ucieka przyjemnie co jakiś czas jakaś krótka przerwa na batonika lub popić co lepszego czego nie było w bidonach. Na jednej z takich przerw wyciągnąłem aparat na małe zabawy:
Hmmm... ciekawe kto lepiej wyszedł. W dobrych nastrojach docieramy do granicy z Kostrzynem. Po raz kolejny postanawiamy wjechać do Polski miedzy innymi po zakupy:
Koło Kostrzyna jest przepiękny Park Narodowy Ujście Warty. Przez chwile zastanawiamy się czy tam nie pojechać. Jednak decydujemy się oglądać Wartę tylko z mostu:
Po zakupach i krótkiej przerwie oraz załatwieniu niektórych spraw na stacji benzynowej wracamy na stronę niemiecką. Jedziemy już 4, ale jakość asfaltu nas nadal powala:
Jak widać po zdjęciach pogodę mieliśmy cudowną. Nawet wiatr którego nie widać nam pomagał. Tak też przemierzamy kolejne kilometry naszej wyprawy. Po drodze widzimy wiele interesujących rzeczy czy to naturalnych czy zrobionych przez człowieka. Jednym z nim były wagony ustawione zaraz przy rzecze. Zastanawialiśmy się do czego one służą. Pierwsza propozycja padła na małe hoteliki:
Kilka kilometrów dalej postanowiliśmy zrobić sobie dłuższą przerwę i zjeść coś bardziej pożytecznego. Dość sprawnie poszło nam znalezienie odpowiedniego miejsca do gotowania. Marta cały czas marudziła o kaszce mannej więc nie mogło być nic innego. Jednak zanim się ona zrobiła posiliłem się kanapką z fajną pastą:
Po kilkudziesięciu minutach przerwy ruszamy dalej. Dzień się powoli zbliżał ku końcowi. Temperatura powolutku zaczyna spadać, a przede wszystkim na trasie już nie było widać niemieckich sakwiarzy. Widać ogromną różnicę, naprawdę. Za to my mogliśmy się cieszyć widokami w ciszy i spokoju. Tym razem naszym oczom ukazało się stado żurawi:
Gdy zaczynały odlatywać narobiły naprawdę dużo hałasu. Wieczór natomiast zaczął zbliżać się coraz większymi krokami:
Nie chcieliśmy za bardzo rozbijać się znowu po niemieckiej stronie. Z Polakami jakoś łatwiej się dogadać nawet jakby to była policja czy jakaś straż leśna. My mamy parę zasad, które w razie czego nam pomogą:
1. Nie rozbijamy się gdzie jest dużo śmieci. Jak jest mało to pozbieramy.
2. Sami nie śmiecimy.
3. Rozbijamy się na ugorach terenach leśnych, nigdy w zbożu, gdzie byśmy mogli coś zniszczyć.
4. Staramy się rozbić tak abyśmy byli najmniej widoczni, a najlepiej to wcale.
5. (Zasada Marty) Rozbijamy się tak aby nas rano traktor nie rozjechał :P
Tak też chcieliśmy wjechać, a w zasadzie to wpłynąć do Polski. Jednak prom już nie kursował:
Musieliśmy jechać aż do Osinowa Dolnego. Po drodze mijamy długi most kolejowy, który ma zostać odbudowany:
Słońce było już coraz niżej, a do przejścia granicznego mieliśmy jeszcze kilka kilometrów:
Zaczęło się robić chłodniej. Siły już znacząco opadły, ale dojechać było trzeba. Wjeżdżając do Polski naszym oczom ukazuje się ,,maczek". Niby mieliśmy nie jeść już tego fast-fooda, ale nie mogliśmy się powstrzymać. Szybko zjedliśmy sobie po bułce i zaczęliśmy szukać miejsca. Pierwsze miejscówka która miała być doskonała okazała się nie wypałem. Przejechaliśmy na drugą stronę ulicy, zjechaliśmy w dół blisko rzeki, ale też nic nie było. Wjeżdżając na górę zaczepił nas pewien pan i zaczął do nas mówić po niemiecku. Po polsku mu odpowiedziałem, że nic nie rozumiem. Ten pan był Polakiem i pokazał nam miejsce, gdzie możemy za darmo legalnie się przespać. Widoki mieliśmy ładne:
Szybko rozbijamy namiot przypinamy rowery do stołu i idziemy spać. Dzisiaj było bez wieczornego gotowania. Dzień baaardzo pozytywny, no i pierwsza setka na wyprawie strzeliła :)
Dzień PIĄTY!
Z Południa na Północ. Dzień 3.
Środa, 19 sierpnia 2015 | dodano:04.01.2016Kategoria 50-100km, Z moją piękną!, Za granicą, Zachód 2015, Ze zdjęciami
Km: | 85.54 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:53 | km/h: | 17.52 |
Pr. maks.: | 46.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Nie ma chyba nic piękniejszego na wyprawie jak możliwość umycia się po kilku dniach. Niestety rano obudził nas traktor koszący trawę po drugiej stronie wału. Musieliśmy się szybko zbierać, aby nas kierowca nie zobaczył. Gdy Marta kończyła pakować sakwy ja zabrałem aparat i poleciałem zrobić zdjęcie naszego kąpieliska:
Widać tam nasze małe stopy. Cała rzeczka prezentowała się również okazale:
Po lewej stronie Niemcy po prawej Polska. Tak to się prezentowało. Po zrobieniu zdjęć poszedłem pomóc Marcie zapakować sakwy na rowery i w drogę. Jadąc już ścieżką mijamy samochód straży granicznej lub czegoś podobnego. Całe szczęście nic od nas nie chcieli. Po paru kilometrach robimy przerwę na porządne śniadanie. Akurat były ławki oraz stary most prowadzący do Polski z dorobionym wejściem:
Marta zajęła się szykowaniem śniadania, a ja ruszyłem na spacer do domu. Już po chwili znalazłem się między państwami:
Wszedłem na chwilę do Polski i wracam z powrotem na śniadanko. Nie siedzimy za długo. Ruszamy dalej. Kontynuujemy drogę cały czas wzdłuż Nysy, cały czas widzimy polskie słupki graniczne, cały czas widzimy stare mosty, najczęściej są to mosty kolejowe:
Parę kilometrów dalej widzimy przejście graniczne i miejscowość Gubin. Postanawiamy wjechać na chwilę zrobić zakupy. Był tam też McDonald's jedziemy zjeść drugie śniadanie a przede wszystkim podładować komórki. Udało się trochę podładować aparat oraz telefony. Jednak pojawił się inny problem. Kończyło się miejsce na karcie pamięci. Podczas poszukiwań sklepu gdzie ową kartę mógłbym zakupić, natknęliśmy się na starą fabrykę obuwia:
Musi być już długo nieczynna, bo już było widać spore drzewa na budynkach. Po zrobieniu zdjęć wracamy na stronę niemiecką na dalszy ciąg szlaku. Jedzie się przyjemnie. Pogoda dopisuje. Po chwili ukazuje naszym oczom się połączenie rzek Odry i Nysy. Nie mogło zabraknąć zdjęcia oraz krótkiej przerwy:
Po przerwie jedziemy dalej wałem, ciągnie się on przez dłuższy czas. Niestety czasami jedziemy dołem nie widząc okazałości rzeki Odry. Wjeżdżamy do ładnego miasteczka niemieckiego, ale nie zatrzymujemy się w nim. Oglądamy budynki z siodła rowerowego:
Zaraz za miastem znajdowała się jakaś opuszczona budowla, prawdopodobnie jakaś fabryka. Zatrzymaliśmy się aby obejrzeć:
Na kominach było widać jakby ślady od kul. Możliwe że jeszcze z czasów wojny. Po chwili wpatrywania się w te duże kominy ruszamy dalej ścieżką rowerową. Wiatr nam dzisiaj pomagał, od naszych poprzedników Ani i Michał słyszeliśmy, że wiatr to będzie nasz największy wróg jednak nie tym razem. Tak też docieramy pod Frankfurt, gdzie najpierw musimy pokonać duży podjazd aby chwilę później cieszyć się zjazdem, aż do samego centrum. Kierując jedną ręką (w drugiej trzymałem aparat) miałem dużo szczęścia, parę razy o włos uniknąłem wywrotki. Postanawiamy specjalnie nie zwiedzać tylko od razu udajemy się na polską stronę:
Od razu udaje nam się trafić na sklep Media-Expert i zakupuję kartę pamięci 32GB teraz mogę być spokojny o miejsce na karcie! Zaraz obok była biedronka chcieliśmy kupić zakupy na kolację. Jednak zaraz obok serwowali burgery ze 100% wołowiną! Nie mogłem odpuścić takiej okazji. Gdy Marta robiła zakupy postanowiłem zadzwonić do kolegi który ma tutaj rodzinę. Tak też od słowa do słowa wyszło, że będziemy tam spać. Tak więc jedynie co mi zostało to nacieszyć się zapachami póki co. Po chwili docieramy na miejsce. Wita nas mama mojego kolegi. Podczas rozmowy w zachodzącym słońcu rozbijamy nasze obozowisko:
Po rozbiciu namiotu udajmy i poogarnianiu naszych rzeczy oraz przygotowania legowiska do spania ruszamy w ,,miasto" szukając jedzenia. Początkowo mieliśmy iść do takiej lepszej knajpy, ale stwierdziliśmy że za drogo. Poszliśmy do Maca. Niestety wyszło więcej niżeli w tej knajpie ale cóż. Wieczorkiem jeszcze pod wiatą przy wieczornym ciepełku pijemy sobie po piwku:
Po krótkich pogaduchach z dziewczyną dość późno kładziemy się spać!
Dzień CZWARTY!
Widać tam nasze małe stopy. Cała rzeczka prezentowała się również okazale:
Po lewej stronie Niemcy po prawej Polska. Tak to się prezentowało. Po zrobieniu zdjęć poszedłem pomóc Marcie zapakować sakwy na rowery i w drogę. Jadąc już ścieżką mijamy samochód straży granicznej lub czegoś podobnego. Całe szczęście nic od nas nie chcieli. Po paru kilometrach robimy przerwę na porządne śniadanie. Akurat były ławki oraz stary most prowadzący do Polski z dorobionym wejściem:
Marta zajęła się szykowaniem śniadania, a ja ruszyłem na spacer do domu. Już po chwili znalazłem się między państwami:
Wszedłem na chwilę do Polski i wracam z powrotem na śniadanko. Nie siedzimy za długo. Ruszamy dalej. Kontynuujemy drogę cały czas wzdłuż Nysy, cały czas widzimy polskie słupki graniczne, cały czas widzimy stare mosty, najczęściej są to mosty kolejowe:
Parę kilometrów dalej widzimy przejście graniczne i miejscowość Gubin. Postanawiamy wjechać na chwilę zrobić zakupy. Był tam też McDonald's jedziemy zjeść drugie śniadanie a przede wszystkim podładować komórki. Udało się trochę podładować aparat oraz telefony. Jednak pojawił się inny problem. Kończyło się miejsce na karcie pamięci. Podczas poszukiwań sklepu gdzie ową kartę mógłbym zakupić, natknęliśmy się na starą fabrykę obuwia:
Musi być już długo nieczynna, bo już było widać spore drzewa na budynkach. Po zrobieniu zdjęć wracamy na stronę niemiecką na dalszy ciąg szlaku. Jedzie się przyjemnie. Pogoda dopisuje. Po chwili ukazuje naszym oczom się połączenie rzek Odry i Nysy. Nie mogło zabraknąć zdjęcia oraz krótkiej przerwy:
Po przerwie jedziemy dalej wałem, ciągnie się on przez dłuższy czas. Niestety czasami jedziemy dołem nie widząc okazałości rzeki Odry. Wjeżdżamy do ładnego miasteczka niemieckiego, ale nie zatrzymujemy się w nim. Oglądamy budynki z siodła rowerowego:
Zaraz za miastem znajdowała się jakaś opuszczona budowla, prawdopodobnie jakaś fabryka. Zatrzymaliśmy się aby obejrzeć:
Na kominach było widać jakby ślady od kul. Możliwe że jeszcze z czasów wojny. Po chwili wpatrywania się w te duże kominy ruszamy dalej ścieżką rowerową. Wiatr nam dzisiaj pomagał, od naszych poprzedników Ani i Michał słyszeliśmy, że wiatr to będzie nasz największy wróg jednak nie tym razem. Tak też docieramy pod Frankfurt, gdzie najpierw musimy pokonać duży podjazd aby chwilę później cieszyć się zjazdem, aż do samego centrum. Kierując jedną ręką (w drugiej trzymałem aparat) miałem dużo szczęścia, parę razy o włos uniknąłem wywrotki. Postanawiamy specjalnie nie zwiedzać tylko od razu udajemy się na polską stronę:
Od razu udaje nam się trafić na sklep Media-Expert i zakupuję kartę pamięci 32GB teraz mogę być spokojny o miejsce na karcie! Zaraz obok była biedronka chcieliśmy kupić zakupy na kolację. Jednak zaraz obok serwowali burgery ze 100% wołowiną! Nie mogłem odpuścić takiej okazji. Gdy Marta robiła zakupy postanowiłem zadzwonić do kolegi który ma tutaj rodzinę. Tak też od słowa do słowa wyszło, że będziemy tam spać. Tak więc jedynie co mi zostało to nacieszyć się zapachami póki co. Po chwili docieramy na miejsce. Wita nas mama mojego kolegi. Podczas rozmowy w zachodzącym słońcu rozbijamy nasze obozowisko:
Po rozbiciu namiotu udajmy i poogarnianiu naszych rzeczy oraz przygotowania legowiska do spania ruszamy w ,,miasto" szukając jedzenia. Początkowo mieliśmy iść do takiej lepszej knajpy, ale stwierdziliśmy że za drogo. Poszliśmy do Maca. Niestety wyszło więcej niżeli w tej knajpie ale cóż. Wieczorkiem jeszcze pod wiatą przy wieczornym ciepełku pijemy sobie po piwku:
Po krótkich pogaduchach z dziewczyną dość późno kładziemy się spać!
Dzień CZWARTY!
Z Południa na Północ. Dzień 2.
Wtorek, 18 sierpnia 2015 | dodano:02.11.2015Kategoria 50-100km, Z moją piękną!, Za granicą, Zachód 2015, Ze zdjęciami
Km: | 72.32 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:19 | km/h: | 16.75 |
Pr. maks.: | 34.50 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Dzień zaczął się dość leniwie. Niestety nie mieliśmy za dużo rzeczy na śniadanie, więc pakujemy bagaż i postanawiamy ruszyć. Oczywiście samo pakowanie zajęło nam trochę czasu. Mieliśmy natomiast dobrą miejscówkę i nie spieszyliśmy się specjalnie ze zwijaniem obozowiska. W końcu się nam udaję i wyprowadzamy rowery na trasę:
Rozpoczynamy jazdę DW, przed którą tubylcy nas wczoraj ostrzegali. Nie taki diabeł straszny jak go malują, nam jedynie przeszkadzała czasami strasznie nie równo położona kostka. Jednak ją też dało się bokiem ominąć. Kilka chwil później ukazuje nam się przepiękna wieża widokowa:
Mimo jej wysokości postanowiliśmy wejść na górę, a było co wchodzić. Wieża miała 120 stopni, a jej całkowita wysokość wynosiła 29.5m. Mimo wykorzystania 10t stali jak i 89m3 drewna to przy lekkim wietrze jaki wtedy był, wieżą na górze kołysało. Było naprawdę wysoko:
Podobno przy dobrej widoczności widać góry. Pogoda była ładna owszem, ale gór nie było widać, jedynie okolice:
Po nacieszeniu się widokami schodzimy na dół i ufając GPS-owi jedziemy na skróty do Łęknicy:
Jak to ze skrótami bywa okazują się albo dłuższe albo nie przejezdne. Tym razem na końcu ścieżki stała brama. Musieliśmy się kawałek wrócić aby wjechać na właściwą ścieżkę:
Kilka kilometrów dalej wjeżdżamy do miasteczka. Szukamy biedronki gdzie robimy zakupy na pełnowartościowe śniadanie. Zasadniczo wchodzę do sklepu aż z 3 razy do tego jeszcze Marta wchodzi raz. Jak już wszytko kupiliśmy jedziemy wymienić parę złotówek na euro, aby kolejna okazja na kebaba nie przeszła nam koło nosa. Następnie jedziemy w kierunku granicy:
Możemy się zaopatrzyć w firany, papierosy, alkohol, buty laczki itp. Nie kupujemy niczego i przekraczamy granicę. Zaraz po wjeździe na niemiecką stronę trafiamy na nasz szlak rowerowy i przejeżdżamy przez ładnie zadbany park z piękną budowlą na środku:
Chcieliśmy właśnie w tym parku zjeść śniadanie. Jednak nikt zupełnie nikt nie wchodził na trawnik, a ławek ze stolikami nie było. Po objeździe parku wyjeżdżamy i kierujemy się dalej szlakiem. Całe szczęście po przejechaniu kilku kilometrów znaleźliśmy stolik z ławkami. Tam też postanawiamy zrobić przerwę na śniadanie:
Co to by była za wyprawa bez prawdziwej, jedynej, słusznej konserwy:
,,Bo na takiej wyprawie każdy staję się TYROLEM"- Mateusz Szcześniak. Tych słów nie zapomnę do końca życia. Wypowiedziane przez mojego przyjaciela podczas wyprawy do Finlandii w 2012r Szczegóły tutaj! :) (wersja bez ,,rozwalonych" zdjęć" tutaj! :) )
Kontynuujemy jazdę Odra-Nysa-Radweg. Cały czas mijając rowerzystów z większym lub mniejszym bagażem. W większości Niemieccy emeryci lub rodzice z dziećmi. Takich par jak my było stosunkowo mało.
Trasa nadal nas zachwyca. Mimo drogi w środku pola czy lasu cały czas równy asfalt jest:
Po pewnym czasie wjeżdżamy na wał. Tam też robimy kilka minut przerwy:
Droga ciągnie się wzdłuż Nysy. Raz na wale raz pod nim czasami do wyboru mamy nawet możliwość jechania na górze lub na dole.
Co kawałek mijamy stare opuszczone mosty czy to drogowe czy kolejowe:
Oczywiście trasa wjedzie też przez ładnie wyremontowane niemieckie miasteczka:
Po wyjeździe z Forst, dzień zbliżał się ku wieczorowi. Musieliśmy znaleźć jakieś dobre miejsce na nocleg. Patrząc na nasze położenie wiedzieliśmy, że noc spędzimy u naszych zachodnich sąsiadów. Dlatego też nie chcieliśmy szukać nocleg na ostatnią chwilę. Wczesnym wieczorem znajdujemy całkiem dobre miejsce zaraz za wałem obok rzeki. Rozbijanie namiotu poszło nam wyjątkowo sprawnie. Dzisiaj na kolacje mieliśmy kus-kus z sosem i kukurydzą:
Po kolacji poszedłem sprawdzić wejście do rzeki. W tym czasie Marta zajęła się porządkami po kolacji:
Gdy uporządkowaliśmy przestrzeń wokół siebie poszliśmy się wykąpać. Niesamowite uczucie kąpać się i stać jedną nogą w Polsce, a drugą po stronie naszych sąsiadów. Po kąpieli szybciutko poszliśmy spać, by móc rano szybko wstać.
Dzień TRZECI!
Rozpoczynamy jazdę DW, przed którą tubylcy nas wczoraj ostrzegali. Nie taki diabeł straszny jak go malują, nam jedynie przeszkadzała czasami strasznie nie równo położona kostka. Jednak ją też dało się bokiem ominąć. Kilka chwil później ukazuje nam się przepiękna wieża widokowa:
Mimo jej wysokości postanowiliśmy wejść na górę, a było co wchodzić. Wieża miała 120 stopni, a jej całkowita wysokość wynosiła 29.5m. Mimo wykorzystania 10t stali jak i 89m3 drewna to przy lekkim wietrze jaki wtedy był, wieżą na górze kołysało. Było naprawdę wysoko:
Podobno przy dobrej widoczności widać góry. Pogoda była ładna owszem, ale gór nie było widać, jedynie okolice:
Po nacieszeniu się widokami schodzimy na dół i ufając GPS-owi jedziemy na skróty do Łęknicy:
Jak to ze skrótami bywa okazują się albo dłuższe albo nie przejezdne. Tym razem na końcu ścieżki stała brama. Musieliśmy się kawałek wrócić aby wjechać na właściwą ścieżkę:
Kilka kilometrów dalej wjeżdżamy do miasteczka. Szukamy biedronki gdzie robimy zakupy na pełnowartościowe śniadanie. Zasadniczo wchodzę do sklepu aż z 3 razy do tego jeszcze Marta wchodzi raz. Jak już wszytko kupiliśmy jedziemy wymienić parę złotówek na euro, aby kolejna okazja na kebaba nie przeszła nam koło nosa. Następnie jedziemy w kierunku granicy:
Możemy się zaopatrzyć w firany, papierosy, alkohol, buty laczki itp. Nie kupujemy niczego i przekraczamy granicę. Zaraz po wjeździe na niemiecką stronę trafiamy na nasz szlak rowerowy i przejeżdżamy przez ładnie zadbany park z piękną budowlą na środku:
Chcieliśmy właśnie w tym parku zjeść śniadanie. Jednak nikt zupełnie nikt nie wchodził na trawnik, a ławek ze stolikami nie było. Po objeździe parku wyjeżdżamy i kierujemy się dalej szlakiem. Całe szczęście po przejechaniu kilku kilometrów znaleźliśmy stolik z ławkami. Tam też postanawiamy zrobić przerwę na śniadanie:
Co to by była za wyprawa bez prawdziwej, jedynej, słusznej konserwy:
,,Bo na takiej wyprawie każdy staję się TYROLEM"- Mateusz Szcześniak. Tych słów nie zapomnę do końca życia. Wypowiedziane przez mojego przyjaciela podczas wyprawy do Finlandii w 2012r Szczegóły tutaj! :) (wersja bez ,,rozwalonych" zdjęć" tutaj! :) )
Kontynuujemy jazdę Odra-Nysa-Radweg. Cały czas mijając rowerzystów z większym lub mniejszym bagażem. W większości Niemieccy emeryci lub rodzice z dziećmi. Takich par jak my było stosunkowo mało.
Trasa nadal nas zachwyca. Mimo drogi w środku pola czy lasu cały czas równy asfalt jest:
Po pewnym czasie wjeżdżamy na wał. Tam też robimy kilka minut przerwy:
Droga ciągnie się wzdłuż Nysy. Raz na wale raz pod nim czasami do wyboru mamy nawet możliwość jechania na górze lub na dole.
Co kawałek mijamy stare opuszczone mosty czy to drogowe czy kolejowe:
Oczywiście trasa wjedzie też przez ładnie wyremontowane niemieckie miasteczka:
Po wyjeździe z Forst, dzień zbliżał się ku wieczorowi. Musieliśmy znaleźć jakieś dobre miejsce na nocleg. Patrząc na nasze położenie wiedzieliśmy, że noc spędzimy u naszych zachodnich sąsiadów. Dlatego też nie chcieliśmy szukać nocleg na ostatnią chwilę. Wczesnym wieczorem znajdujemy całkiem dobre miejsce zaraz za wałem obok rzeki. Rozbijanie namiotu poszło nam wyjątkowo sprawnie. Dzisiaj na kolacje mieliśmy kus-kus z sosem i kukurydzą:
Po kolacji poszedłem sprawdzić wejście do rzeki. W tym czasie Marta zajęła się porządkami po kolacji:
Gdy uporządkowaliśmy przestrzeń wokół siebie poszliśmy się wykąpać. Niesamowite uczucie kąpać się i stać jedną nogą w Polsce, a drugą po stronie naszych sąsiadów. Po kąpieli szybciutko poszliśmy spać, by móc rano szybko wstać.
Dzień TRZECI!
Z Południa na Północ. Dzień 1.
Poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | dodano:31.10.2015Kategoria 50-100km, Z moją piękną!, Za granicą, Ze zdjęciami, Zachód 2015
Km: | 68.47 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:21 | km/h: | 15.74 |
Pr. maks.: | 40.90 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Po zeszłorocznej wyprawie wzdłuż wybrzeża przyszedł czas na kolejną. Tym razem zamierzmy pokonać zachodnią granicę. Urlop miałem od 15 sierpnia, teoretycznie. Jednak w sobotę musiałem iść jeszcze do pracy, a po drugie przyjechała (w sumie to ją przywieźli rodzice) moja półtoraroczna chrześniaczka. Tak więc postanowiliśmy ruszyć w nocy miedzy sobotą, a niedzielą. Pakowanie zajęło nam dużo czasu, pakujemy się całą sobotę po wizycie Mai. Pociąg mamy w nocy około 2:
Na dworcu jak to bywa duże zamieszanie. Jest dużo opóźnień z racji na burze w północnej części kraju. Nasz pociąg przyjechał nie tam gdzie powinien. W końcu udaje nam się wsiąść do pociągu, byle jakiego, byle do Wrocławia:
Oczywiście nie było innej opcji przewozu rowerów jak zastawienie nimi toalety. Do Wrocławia docieramy nad ranem. Tam mamy przesiadkę i musimy trochę poczekać. W miedzy czasie idę zakupić ,,śniadanie" w KFC. Znalezienie kolejnego pociągu i załadowanie się do niego z rowerami poszło nam sprawnie. Kupno biletów też. Niestety musimy płacić drugi raz za rowery :/ Podróż przebiega bardziej komfortowo:
Bez większych problemów dojeżdżamy do Zgorzelca. Chwila zawahania na której stacji mamy wysiąść, ale wysiadamy na właściwej. Jesteśmy tam przed 9 rano:
Chcemy kupić jakieś bułki na śniadanie, po drodze mijamy biedronkę, ale otwierają ją dopiero o 9. Czekamy tą chwilkę. Gdy Marta robi zakupy ja sprawdzam, czy jest tu w okolicy kościół i na którą mają mszę. Jest i to nie daleko, msza jest na 9.30 więc od razu po wyjściu Marty ze sklepu i spakowaniu zakupów jedziemy. Staliśmy przed wejściem do kościoła z obawy o nasze rowery. Niestety przez słabe nagłośnienie nie słyszeliśmy ponad połowy kazania. Doskwierał nam również upał jak i brak snu. Byliśmy jednak szczęśliwi, że zaczynamy naszą wyprawę z Bogiem:
Śniadanie planowaliśmy zjeść już na szlaku. W Polsce robimy ostatnie zakupy i ruszamy za granicę:
Szybko wjeżdżamy na szlak. Jedziemy, jedziemy i jedziemy. Nie spotykamy żadnej ławki, stolika ani niczego gdzie byśmy mogli odpocząć i zjeść. W końcu się wkurzamy i wjeżdżamy w lasek gdzie rozbijamy ,,obóz". Wyciągamy kocyk oraz nasze jedzenie i zaczynamy śniadanie. Z racji na cała nie przespaną noc usypiamy na chwilę zostawiając wszytko na wierzchu. Było to trochę nieodpowiedzialne, ale w końcu to jest ,,zachód". Jedziemy dalej pięknym asfaltowym szlakiem. Nasza dłuższa przerwa wyszła nam na dobre, drogi które mijamy są całe mokre. Chwile wcześniej musiało tutaj padać. Po drodze mijamy (jak to Marta nazwała) park orientacji przestrzennej, a przy wejściu takie rzeczy:
Następnie naszym oczom ukazuje się przepiękny znak. Musieliśmy się zatrzymać, przygotować i oczywiście zrobić fotografię:
Niestety zjazd trwał jakieś kilkadziesiąt metrów. Takie ot atrakcje.
Mokry asfalt nie przeszkodził nam w zachwycaniu się jakością trasy. Naprawdę jest to coś niesamowitego. Jak to kolega stwierdzi (który przejechał ten szlak kilka tygodni wcześniej) można by tą trasę przejechać kolarzówką. My już kilka kilometrów dalej wjeżdżamy do Rothnenburga. Od razu szlak nas prowadzi na ryneczek:
Po chwili odpoczynku jedziemy dalej. Mijamy kebab, brak euro spowodował jednak, że mijamy go szerokim łukiem :( Kontynuujemy naszą trasę pięknymi drogami miedzy lasem, a polem:
oraz nie zliczonymi polami słoneczników:
Robi się późno i zaczynamy szukać miejsca do spania. Trochę mamy obawy przed rozbiciem namiotów na niemieckiej ziemi. Mimo to szukamy dobrego miejsca. Niestety nic nie znajdujemy. Docieramy do granicy z Polską:
Przejeżdżamy na naszą stronę w miejscowości Przewóz. Znajdujemy otwarty sklep co w Niemczech jest niemożliwe o tej godzinie. Kupuje piwko na wieczór i jedziemy dalej drogą wojewódzką. Tutaj też łatwiej znaleźć miejsce na nocleg. Zaraz po wyjechaniu za miejscowość widzimy piękny zjazd w pole. Tam też spędzimy dzisiejszą noc. Podczas, gdy Marta zajmuję się porządkowaniem sakw, ja mistrz kuchni polowej, zajmuję się gotowaniem:
Tak też minął nasz pierwszy dzień wyprawy. Kilometrów najmniej, z każdym dniem będą rosnąć. Dziękuję kochanie!
Dzień DRUGI!
Na dworcu jak to bywa duże zamieszanie. Jest dużo opóźnień z racji na burze w północnej części kraju. Nasz pociąg przyjechał nie tam gdzie powinien. W końcu udaje nam się wsiąść do pociągu, byle jakiego, byle do Wrocławia:
Oczywiście nie było innej opcji przewozu rowerów jak zastawienie nimi toalety. Do Wrocławia docieramy nad ranem. Tam mamy przesiadkę i musimy trochę poczekać. W miedzy czasie idę zakupić ,,śniadanie" w KFC. Znalezienie kolejnego pociągu i załadowanie się do niego z rowerami poszło nam sprawnie. Kupno biletów też. Niestety musimy płacić drugi raz za rowery :/ Podróż przebiega bardziej komfortowo:
Bez większych problemów dojeżdżamy do Zgorzelca. Chwila zawahania na której stacji mamy wysiąść, ale wysiadamy na właściwej. Jesteśmy tam przed 9 rano:
Chcemy kupić jakieś bułki na śniadanie, po drodze mijamy biedronkę, ale otwierają ją dopiero o 9. Czekamy tą chwilkę. Gdy Marta robi zakupy ja sprawdzam, czy jest tu w okolicy kościół i na którą mają mszę. Jest i to nie daleko, msza jest na 9.30 więc od razu po wyjściu Marty ze sklepu i spakowaniu zakupów jedziemy. Staliśmy przed wejściem do kościoła z obawy o nasze rowery. Niestety przez słabe nagłośnienie nie słyszeliśmy ponad połowy kazania. Doskwierał nam również upał jak i brak snu. Byliśmy jednak szczęśliwi, że zaczynamy naszą wyprawę z Bogiem:
Śniadanie planowaliśmy zjeść już na szlaku. W Polsce robimy ostatnie zakupy i ruszamy za granicę:
Szybko wjeżdżamy na szlak. Jedziemy, jedziemy i jedziemy. Nie spotykamy żadnej ławki, stolika ani niczego gdzie byśmy mogli odpocząć i zjeść. W końcu się wkurzamy i wjeżdżamy w lasek gdzie rozbijamy ,,obóz". Wyciągamy kocyk oraz nasze jedzenie i zaczynamy śniadanie. Z racji na cała nie przespaną noc usypiamy na chwilę zostawiając wszytko na wierzchu. Było to trochę nieodpowiedzialne, ale w końcu to jest ,,zachód". Jedziemy dalej pięknym asfaltowym szlakiem. Nasza dłuższa przerwa wyszła nam na dobre, drogi które mijamy są całe mokre. Chwile wcześniej musiało tutaj padać. Po drodze mijamy (jak to Marta nazwała) park orientacji przestrzennej, a przy wejściu takie rzeczy:
Następnie naszym oczom ukazuje się przepiękny znak. Musieliśmy się zatrzymać, przygotować i oczywiście zrobić fotografię:
Niestety zjazd trwał jakieś kilkadziesiąt metrów. Takie ot atrakcje.
Mokry asfalt nie przeszkodził nam w zachwycaniu się jakością trasy. Naprawdę jest to coś niesamowitego. Jak to kolega stwierdzi (który przejechał ten szlak kilka tygodni wcześniej) można by tą trasę przejechać kolarzówką. My już kilka kilometrów dalej wjeżdżamy do Rothnenburga. Od razu szlak nas prowadzi na ryneczek:
Po chwili odpoczynku jedziemy dalej. Mijamy kebab, brak euro spowodował jednak, że mijamy go szerokim łukiem :( Kontynuujemy naszą trasę pięknymi drogami miedzy lasem, a polem:
oraz nie zliczonymi polami słoneczników:
Robi się późno i zaczynamy szukać miejsca do spania. Trochę mamy obawy przed rozbiciem namiotów na niemieckiej ziemi. Mimo to szukamy dobrego miejsca. Niestety nic nie znajdujemy. Docieramy do granicy z Polską:
Przejeżdżamy na naszą stronę w miejscowości Przewóz. Znajdujemy otwarty sklep co w Niemczech jest niemożliwe o tej godzinie. Kupuje piwko na wieczór i jedziemy dalej drogą wojewódzką. Tutaj też łatwiej znaleźć miejsce na nocleg. Zaraz po wyjechaniu za miejscowość widzimy piękny zjazd w pole. Tam też spędzimy dzisiejszą noc. Podczas, gdy Marta zajmuję się porządkowaniem sakw, ja mistrz kuchni polowej, zajmuję się gotowaniem:
Tak też minął nasz pierwszy dzień wyprawy. Kilometrów najmniej, z każdym dniem będą rosnąć. Dziękuję kochanie!
Dzień DRUGI!
Praca + po Martę!
Środa, 5 sierpnia 2015 | dodano:06.08.2015
Km: | 28.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:21 | km/h: | 21.33 |
Pr. maks.: | 37.96 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Rano tradycyjnie do pracy. Później pojechałem do Marty. Odpocząłem trochę i razem jedziemy do mnie!
Praca.
Wtorek, 4 sierpnia 2015 | dodano:06.08.2015Kategoria 0-50km
Km: | 18.45 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:38 | km/h: | 29.13 |
Pr. maks.: | 53.45 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Tradycyjnie do i z pracy.
Rozjazd.
Poniedziałek, 3 sierpnia 2015 | dodano:06.08.2015Kategoria 0-50km, Ze zdjęciami
Km: | 35.44 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:19 | km/h: | 26.92 |
Pr. maks.: | 51.04 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Mimo, że wczoraj pobiłem swój rekord życiowy, to i tak chciałem dzisiaj wyjść na kawałek chociaż. Udało mi się zorganizować dwóch Mateuszów. O 19 ruszamy razem na przejażdżkę po okolicznych wsiach. Miało być delikatnie, a wyszło jak zawsze. Powrót przy ładnym zachodzie słońca:
Najbardziej to dupę było dzisiaj czuć. Nogi dawały radę!
Najbardziej to dupę było dzisiaj czuć. Nogi dawały radę!