Wpisy archiwalne w kategorii
Ze zdjęciami
Dystans całkowity: | 18782.79 km (w terenie 1059.30 km; 5.64%) |
Czas w ruchu: | 847:53 |
Średnia prędkość: | 21.97 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.90 km/h |
Suma podjazdów: | 9265 m |
Maks. tętno maksymalne: | 169 (83 %) |
Maks. tętno średnie: | 124 (61 %) |
Suma kalorii: | 15540 kcal |
Liczba aktywności: | 178 |
Średnio na aktywność: | 105.52 km i 4h 55m |
Więcej statystyk |
Terenowo z Martą.
Piątek, 25 sierpnia 2017 | dodano:16.09.2017Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 40.75 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 02:49 | km/h: | 14.47 |
Pr. maks.: | 33.30 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Lubie takie dni w których mogę ze spokojem wyjść na rower. Nie martwiąc się niczym. Wsiadam i jadę. Chce mi się jechać szybciej to jadę szybciej, nie chce mi się to nie pędzę na siłę. Taki też był ten dzień, gdzie razem z Martą udaliśmy się do WPN. Pierwszym naszym celem było j. Jarosławieckie. Tam też zrobiliśmy pierwszą krótką przerwę podziwiając rybki u brzegu jeziora:
Po krótkiej przerwie pojechaliśmy dalej w stronę j. Góreckiego. Pokazałem Marcie bardzo ładną ścieżkę wzdłuż pola. Naprawdę bardzo mi się tam podobało, zresztą jak zawsze było tam ładnie:
Kilkaset metrów jazdy drogą z płyt betonowych i po chwili już jechaliśmy czerwonym szlakiem wzdłuż j. Góreckiego. Nim podążaliśmy, aż do szlaku PP, po czym udaliśmy się w stronę Stęszewa. Zrobiliśmy sobie kolejną przerwę w miejscu do tego stworzonym:
Dalej odbiliśmy na czarny szlak przy j. Dymaczewskim. Za każdym razem gdy tam jestem, zastanawiam się dlaczego ja tam tak rzadko przyjeżdżam. Jest tam naprawdę ładnie. Tym razem widzieliśmy skutki ostatnich wichur:
Dojechaliśmy do szlaku wzdłuż jeziora. Fajny wymagający szlak, idealny do potrenowania techniki jazdy w terenie. Interwałowe, podjazdy, duża ilość korzeni i ostre zakręty miedzy drzewami , czyli to co miłośnicy MTB lubią najbardziej:
Po objechaniu jeziora, dojechaliśmy do Dymaczewa, gdzie zrobiliśmy małe zakupy i pojechaliśmy nad jezioro, gdzie mój brat był ratownikiem:
Posiedzieliśmy, wykąpaliśmy się, odpoczęliśmy i pojechaliśmy w kierunku domu. W Łodzi odbiliśmy znowu na WPN, aby dojechać do Trzebawia, gdzie wjechaliśmy na szybką kawkę do chrzestnej Marty. Z Trzebawia, przez Wypalanki i Chomęcice do domu. Lubie od tej strony wracać, bo końcówka jest z górki:
Dzięki kochanie za te wspólne terenowe kilometry! Oby jeszcze parę takich wycieczek w tym roku było!!!
Po krótkiej przerwie pojechaliśmy dalej w stronę j. Góreckiego. Pokazałem Marcie bardzo ładną ścieżkę wzdłuż pola. Naprawdę bardzo mi się tam podobało, zresztą jak zawsze było tam ładnie:
Kilkaset metrów jazdy drogą z płyt betonowych i po chwili już jechaliśmy czerwonym szlakiem wzdłuż j. Góreckiego. Nim podążaliśmy, aż do szlaku PP, po czym udaliśmy się w stronę Stęszewa. Zrobiliśmy sobie kolejną przerwę w miejscu do tego stworzonym:
Dalej odbiliśmy na czarny szlak przy j. Dymaczewskim. Za każdym razem gdy tam jestem, zastanawiam się dlaczego ja tam tak rzadko przyjeżdżam. Jest tam naprawdę ładnie. Tym razem widzieliśmy skutki ostatnich wichur:
Dojechaliśmy do szlaku wzdłuż jeziora. Fajny wymagający szlak, idealny do potrenowania techniki jazdy w terenie. Interwałowe, podjazdy, duża ilość korzeni i ostre zakręty miedzy drzewami , czyli to co miłośnicy MTB lubią najbardziej:
Po objechaniu jeziora, dojechaliśmy do Dymaczewa, gdzie zrobiliśmy małe zakupy i pojechaliśmy nad jezioro, gdzie mój brat był ratownikiem:
Posiedzieliśmy, wykąpaliśmy się, odpoczęliśmy i pojechaliśmy w kierunku domu. W Łodzi odbiliśmy znowu na WPN, aby dojechać do Trzebawia, gdzie wjechaliśmy na szybką kawkę do chrzestnej Marty. Z Trzebawia, przez Wypalanki i Chomęcice do domu. Lubie od tej strony wracać, bo końcówka jest z górki:
Dzięki kochanie za te wspólne terenowe kilometry! Oby jeszcze parę takich wycieczek w tym roku było!!!
W góry na chwilę.
Sobota, 22 lipca 2017 | dodano:24.07.2017Kategoria 300-400km, TCT, W górach..., Ze zdjęciami
Km: | 300.99 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 11:39 | km/h: | 25.84 |
Pr. maks.: | 56.93 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Ten rok, jak i zeszły, nie należy do tych bardziej rowerowych. Jest ponad połowa lipca, a ja nie mam nawet 2 tysięcy przejechanych. W tych najlepszych latach to ja 2 tysiące robiłem w samym lipcu. Całe szczęście moje nogi nie zapomniały jak się jeździ. Tak też w tym roku pojechałem do Kołobrzegu oraz w ostatni weekend udało się wyjechać z TCT do Szklarskiej Poręby. Poniżej kilka szczegółów oraz zdjęć z trasy. Zapraszam!
Tego dnia wstałem normalnie o 6 rano i udałem się do pracy na 8 godzin. W drodze powrotnej zajechałem do sklepu kupić sobie kurczaka na drogę. Miejsce zbiórki było zaplanowane na Dębcu. Postanowiłem ostatnie chwilę przed wyjazdu spędzić u Narzeczonej, która pomogła mi usmażyć kotleciki i zrobić bułki. Po spakowaniu wszystkiego ruszyłem od Marty na miejsce zbiórki. Byłem parę minut przed godziną odjazdu. Poczekaliśmy chwilę za wszystkimi i po zrobieniu wspólnego zdjęcia ruszamy w drogę:
W Mosinie czekał na nas jeszcze jeden kolega. Niestety musiał sobie trochę dłużej poczekać, ponieważ mieliśmy mały wypadek. Mianowicie jednemu koledze przednie koło wleciało w przejazd kolejowy i się wywrócił. Na szczęście nic mu się nie stało i po paru minutach jechaliśmy dalej. Pod Dino w Mosinie, kolejne zbiorowe zdjęcie:
Wyjazd z Mosiny przebiegał bardzo sprawnie. Już kilka kilometrów dalej czekały na nas takie widoki:
Pierwsza przerwa została zaplanowana w Czempiniu, ponieważ nie wszyscy mieli zakupiony pełen prowiant, a to była ostatnia biedronka na trasie. Ja mimo, że miałem sakwę pełną jedzenia poszedłem po mały zastaw podróżnika:
Dalsza droga to jazda na Kościan, gdzie miał dołączyć ostatni kolega. Zjechaliśmy się z kolegą idealnie. Mała ,,sik-pauza" i lecimy dalej na Leszno. Słońce powoli zachodziło. Jechało się naprawdę przyjemnie, a prędkość oscylowała na granicy 32km/h:
Przy zachodzącym słońcu zdjęcia wychodzą znakomicie. Jednak aby zdjęcie wyszło, należy się zatrzymać. Kilka kilometrów przed Lesznem zatrzymałem się zrobić zdjęcie przepięknych wiatraków:
Przez tą chwilę postoju musiałem cały czas gonić peleton. Udało mi się dopiero w samym mieście. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że nie jedziemy do maczka tylko zahaczymy o jakiś sklep. Udało się nam jeszcze zrobić zakupy na 10 minut przed zamknięciem kauflanda. Po posileniu się i odpowiednim nawodnieniu ruszyliśmy dalej. Zaczęła się jazda w nocy, dla niektórych po raz pierwszy. Jednak każdy był odpowiednio przygotowany i nasza droga była dobrze oświetlona. Po kilkunastu kilometrach przejechaliśmy przez granicę województwa Dolnośląskiego:
Kolejne kilometry to była dość mocna jazda po zmianach. Tak też dojechaliśmy do Góry przez którą sprawnie przejechaliśmy. Natomiast kilka kilometrów dalej musieliśmy zrobić małą, szybką ,,sik-pauzę":
Za każdym razem się zastanawiamy co myślą kierowcy, którzy mijają nas z naprzeciwka. Na pewno nie jest to codzienny widok:
Kolejnym naszym celem była przerwa w Lubiniu przy ,,maczku''. Jednak ładny rynek w Rudnej nie pozwolił nam przejechać obojętnie i zatrzymujemy się chwilę, aby zrobić zdjęcie:
Po niecałych 15 kilometrach dojechaliśmy do ,,maczka". Trochę peleton się rozciągnął, ale po chwili wszyscy się zjechali i poszli zamawiać jedzenie. Niestety był tylko drive otwarty, ale dla nas nie był to problem:
Po posileniu się, ruszyliśmy dalej. Przed nami najgorszy kawałek, mianowicie jazda DK 3 do Legnicy. Mimo późnej pory, a zasadniczo środka nocy, ruch samochodowy był bardzo duży. Całe szczęście raczej w przeciwną stronę. Ludzie jechali na wakacje nad morze. W Legnicy krótka przerwa na stacji benzynowej gdzie mieliśmy ładne miejsce do wypoczynku:
Zmęczenie dawało się we znaki. Mimo godziny 3.30 w nocy temperatura wynosiła ponad 15 stopni. Po chwili słonce zaczęło wstawać:
Najniższą temperaturę jaką udało mi się zarejestrować to 12 stopni:
W małym miasteczku Świerzawa robimy krótką przerwę na zdjęcie ładnego kościoła:
i zakup wody. Za tą miejscowością Mateusz ostrzegał nas o naprawdę długim podjeździe. Łącznie podjazd ma około 10km, po drodze są dwa trudniejsze odcinki 1,5 oraz 2,5 km które są dodatkowo oznaczone:
Podczas podjazdu czekały na mnie naprawdę ładne widoki:
Na górze za wytrwałość czeka piękna panorama Karkonoszy i piękny długi zajazd:
Po udanym zjedzie zebraliśmy się wszyscy pod zamkniętym KFC, aby po chwili ruszyć do otwartej biedronki. Parking rowerowy został całkowicie przez nas opanowany:
Po posileniu się ruszamy dalej w stronę Szklarskiej Poręby. Wtedy miałem największy kryzys podczas całej wycieczki. Nie dość, że siły nie miałem to jeszcze zasypiałem na rowerze. Wciągnąłem nowo kupiony żel i muszę przyznać, że pomógł. Dojechałem do kolegów którzy za mną poczekali i wspólnymi siłami ruszyliśmy pod górę, aż pod tablicę:
Niestety nie było czasu na dłuższy odpoczynek czy też na dalszy podjazd do Czech, (całe szczęście już tam byłem rowerem ) więc od razu z Mateuszem wracamy do Jeleniej Góry na pociąg. Początkowy zjazd był bajeczny. To jest właśnie to co w górach uwielbiam! Dalsza droga to przejazd przez mniejsze miejscowości, aby dojechać do Jeleniej. Tam trochę pobłądziliśmy, aż w końcu trafiamy na PKP, jednak pociąg odjechał nam przed nosem. Zmarnowani pojechaliśmy do sklepu przy dworcu, gdzie czekaliśmy ponad godzinę na następny. O 11.34 wsiadamy do pociągu Kolei Dolnośląskich, a o 13.43 wysiadamy we Wrocławiu. Z peronu pierwszego odjeżdżały dwa pociągi jadące przez Poznań TLK i IC. Ten pierwszy jechał jeszcze dalej przez Gniezno, co odpowiadało Mateuszowi, ten drugi jechał do Świnoujścia. Niestety do tego TLK, bardzo nie miły pan konduktor, nie chciał nas wpuścić, ponieważ nie ma przedziału dla rowerów. Na nic zdały się tłumaczenia, że my nasze rowery postawimy na końcu pociągu i nie będą nikomu zawadzać. Natomiast obsługa 2 pociągu była bardzo miła, jechaliśmy na miejscach siedzących w przedziale klimatyzowanym z widokiem na nasze rowery. Tak nam minęły te ponad 2 godziny podróży.
W Poznaniu pożegnałem się z Matueszem i udałem się przed dworzec gdzie czekała na mnie Marta. Ostatnie kilkanaście kilometrów przejechałem dyskutując sobie z moją Narzeczoną.
Dzięki panowie za kolejny super wyjazd. Trafiliśmy idealnie w ,,lukę" pogodową. Do następnych! :)
Tego dnia wstałem normalnie o 6 rano i udałem się do pracy na 8 godzin. W drodze powrotnej zajechałem do sklepu kupić sobie kurczaka na drogę. Miejsce zbiórki było zaplanowane na Dębcu. Postanowiłem ostatnie chwilę przed wyjazdu spędzić u Narzeczonej, która pomogła mi usmażyć kotleciki i zrobić bułki. Po spakowaniu wszystkiego ruszyłem od Marty na miejsce zbiórki. Byłem parę minut przed godziną odjazdu. Poczekaliśmy chwilę za wszystkimi i po zrobieniu wspólnego zdjęcia ruszamy w drogę:
W Mosinie czekał na nas jeszcze jeden kolega. Niestety musiał sobie trochę dłużej poczekać, ponieważ mieliśmy mały wypadek. Mianowicie jednemu koledze przednie koło wleciało w przejazd kolejowy i się wywrócił. Na szczęście nic mu się nie stało i po paru minutach jechaliśmy dalej. Pod Dino w Mosinie, kolejne zbiorowe zdjęcie:
Wyjazd z Mosiny przebiegał bardzo sprawnie. Już kilka kilometrów dalej czekały na nas takie widoki:
Pierwsza przerwa została zaplanowana w Czempiniu, ponieważ nie wszyscy mieli zakupiony pełen prowiant, a to była ostatnia biedronka na trasie. Ja mimo, że miałem sakwę pełną jedzenia poszedłem po mały zastaw podróżnika:
Dalsza droga to jazda na Kościan, gdzie miał dołączyć ostatni kolega. Zjechaliśmy się z kolegą idealnie. Mała ,,sik-pauza" i lecimy dalej na Leszno. Słońce powoli zachodziło. Jechało się naprawdę przyjemnie, a prędkość oscylowała na granicy 32km/h:
Przy zachodzącym słońcu zdjęcia wychodzą znakomicie. Jednak aby zdjęcie wyszło, należy się zatrzymać. Kilka kilometrów przed Lesznem zatrzymałem się zrobić zdjęcie przepięknych wiatraków:
Przez tą chwilę postoju musiałem cały czas gonić peleton. Udało mi się dopiero w samym mieście. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że nie jedziemy do maczka tylko zahaczymy o jakiś sklep. Udało się nam jeszcze zrobić zakupy na 10 minut przed zamknięciem kauflanda. Po posileniu się i odpowiednim nawodnieniu ruszyliśmy dalej. Zaczęła się jazda w nocy, dla niektórych po raz pierwszy. Jednak każdy był odpowiednio przygotowany i nasza droga była dobrze oświetlona. Po kilkunastu kilometrach przejechaliśmy przez granicę województwa Dolnośląskiego:
Kolejne kilometry to była dość mocna jazda po zmianach. Tak też dojechaliśmy do Góry przez którą sprawnie przejechaliśmy. Natomiast kilka kilometrów dalej musieliśmy zrobić małą, szybką ,,sik-pauzę":
Za każdym razem się zastanawiamy co myślą kierowcy, którzy mijają nas z naprzeciwka. Na pewno nie jest to codzienny widok:
Kolejnym naszym celem była przerwa w Lubiniu przy ,,maczku''. Jednak ładny rynek w Rudnej nie pozwolił nam przejechać obojętnie i zatrzymujemy się chwilę, aby zrobić zdjęcie:
Po niecałych 15 kilometrach dojechaliśmy do ,,maczka". Trochę peleton się rozciągnął, ale po chwili wszyscy się zjechali i poszli zamawiać jedzenie. Niestety był tylko drive otwarty, ale dla nas nie był to problem:
Po posileniu się, ruszyliśmy dalej. Przed nami najgorszy kawałek, mianowicie jazda DK 3 do Legnicy. Mimo późnej pory, a zasadniczo środka nocy, ruch samochodowy był bardzo duży. Całe szczęście raczej w przeciwną stronę. Ludzie jechali na wakacje nad morze. W Legnicy krótka przerwa na stacji benzynowej gdzie mieliśmy ładne miejsce do wypoczynku:
Zmęczenie dawało się we znaki. Mimo godziny 3.30 w nocy temperatura wynosiła ponad 15 stopni. Po chwili słonce zaczęło wstawać:
Najniższą temperaturę jaką udało mi się zarejestrować to 12 stopni:
W małym miasteczku Świerzawa robimy krótką przerwę na zdjęcie ładnego kościoła:
i zakup wody. Za tą miejscowością Mateusz ostrzegał nas o naprawdę długim podjeździe. Łącznie podjazd ma około 10km, po drodze są dwa trudniejsze odcinki 1,5 oraz 2,5 km które są dodatkowo oznaczone:
Podczas podjazdu czekały na mnie naprawdę ładne widoki:
Na górze za wytrwałość czeka piękna panorama Karkonoszy i piękny długi zajazd:
Po udanym zjedzie zebraliśmy się wszyscy pod zamkniętym KFC, aby po chwili ruszyć do otwartej biedronki. Parking rowerowy został całkowicie przez nas opanowany:
Po posileniu się ruszamy dalej w stronę Szklarskiej Poręby. Wtedy miałem największy kryzys podczas całej wycieczki. Nie dość, że siły nie miałem to jeszcze zasypiałem na rowerze. Wciągnąłem nowo kupiony żel i muszę przyznać, że pomógł. Dojechałem do kolegów którzy za mną poczekali i wspólnymi siłami ruszyliśmy pod górę, aż pod tablicę:
Niestety nie było czasu na dłuższy odpoczynek czy też na dalszy podjazd do Czech, (całe szczęście już tam byłem rowerem ) więc od razu z Mateuszem wracamy do Jeleniej Góry na pociąg. Początkowy zjazd był bajeczny. To jest właśnie to co w górach uwielbiam! Dalsza droga to przejazd przez mniejsze miejscowości, aby dojechać do Jeleniej. Tam trochę pobłądziliśmy, aż w końcu trafiamy na PKP, jednak pociąg odjechał nam przed nosem. Zmarnowani pojechaliśmy do sklepu przy dworcu, gdzie czekaliśmy ponad godzinę na następny. O 11.34 wsiadamy do pociągu Kolei Dolnośląskich, a o 13.43 wysiadamy we Wrocławiu. Z peronu pierwszego odjeżdżały dwa pociągi jadące przez Poznań TLK i IC. Ten pierwszy jechał jeszcze dalej przez Gniezno, co odpowiadało Mateuszowi, ten drugi jechał do Świnoujścia. Niestety do tego TLK, bardzo nie miły pan konduktor, nie chciał nas wpuścić, ponieważ nie ma przedziału dla rowerów. Na nic zdały się tłumaczenia, że my nasze rowery postawimy na końcu pociągu i nie będą nikomu zawadzać. Natomiast obsługa 2 pociągu była bardzo miła, jechaliśmy na miejscach siedzących w przedziale klimatyzowanym z widokiem na nasze rowery. Tak nam minęły te ponad 2 godziny podróży.
W Poznaniu pożegnałem się z Matueszem i udałem się przed dworzec gdzie czekała na mnie Marta. Ostatnie kilkanaście kilometrów przejechałem dyskutując sobie z moją Narzeczoną.
Dzięki panowie za kolejny super wyjazd. Trafiliśmy idealnie w ,,lukę" pogodową. Do następnych! :)
WPN na nowo.
Środa, 19 lipca 2017 | dodano:07.08.2017Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 36.74 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 02:21 | km/h: | 15.64 |
Pr. maks.: | 33.10 | Temperatura: | 28.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
W końcu Marta doczekała się nowego roweru. Przyjechała do mnie popołudniu i razem ruszyliśmy w stronę Chomęcic. Chcieliśmy pokręcić trochę po terenie, więc udaliśmy się w stronę Trzebawia, aby dostać się do Wielkopolskiego Parku Narodowego. Droga prezentowała się bardzo ładnie:
Nie wjeżdżaliśmy do centrum wsi, tylko odbiliśmy na leśniczówkę. Musieliśmy się szybko ewakuować z tej części lasu, aby nie zostać pożartym przez bąki. Wyjechaliśmy na drogę Trzebaw - Stęszew. Następnie polną drogą dojechaliśmy do szlaku Pierścienia Poznania. Własnie nim wjechaliśmy do prawdziwego WPN-u:
Dojechaliśmy tym szlakiem do zjazdu nad j. Góreckie. Dalej czerwonym szlakiem kontynuowaliśmy naszą wycieczkę. Bardzo mi się podobało. Dawno tam nie byłem. Szczególne wrażenie zrobił na mnie jak zwykle single - track przy jeziorze:
Objechaliśmy jezioro i wyjechaliśmy na Grajzerówce. Nasza dalsza wycieczka to odwiedziny j.Jarosławieckiego. Pojechaliśmy wzdłuż jeziora i wyjechaliśmy na polną drogę w stronę Szreniawy. Tam są zawsze ładne widoki podczas zachodzącego słońca:
Przez Szreniawę, Rosnowo, Chomęcice dojechaliśmy do domu. Dzięki kochanie za te wspólne kilometry! Teraz mam nadzieje, że wo wiele łatwiej będzie Cię namówić na rower! :)
Nie wjeżdżaliśmy do centrum wsi, tylko odbiliśmy na leśniczówkę. Musieliśmy się szybko ewakuować z tej części lasu, aby nie zostać pożartym przez bąki. Wyjechaliśmy na drogę Trzebaw - Stęszew. Następnie polną drogą dojechaliśmy do szlaku Pierścienia Poznania. Własnie nim wjechaliśmy do prawdziwego WPN-u:
Dojechaliśmy tym szlakiem do zjazdu nad j. Góreckie. Dalej czerwonym szlakiem kontynuowaliśmy naszą wycieczkę. Bardzo mi się podobało. Dawno tam nie byłem. Szczególne wrażenie zrobił na mnie jak zwykle single - track przy jeziorze:
Objechaliśmy jezioro i wyjechaliśmy na Grajzerówce. Nasza dalsza wycieczka to odwiedziny j.Jarosławieckiego. Pojechaliśmy wzdłuż jeziora i wyjechaliśmy na polną drogę w stronę Szreniawy. Tam są zawsze ładne widoki podczas zachodzącego słońca:
Przez Szreniawę, Rosnowo, Chomęcice dojechaliśmy do domu. Dzięki kochanie za te wspólne kilometry! Teraz mam nadzieje, że wo wiele łatwiej będzie Cię namówić na rower! :)
Wycieczka z rodzicami!
Sobota, 15 lipca 2017 | dodano:20.07.2017Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Z rodzicami., Ze zdjęciami
Km: | 38.23 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 02:54 | km/h: | 13.18 |
Pr. maks.: | 36.50 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
W końcu udało się namówić rodziców na rower. O ile mama jeszcze jeździ, to ojciec, mimo nowego roweru, nie był ani razu w tym roku. Po dłuższych przygotowaniach w końcu ruszyliśmy. Na początek obraliśmy kierunek na Konarzewo, jechało się bardzo przyjemnie. Piękna pogoda lekki wiaterek i zerowy ruch:
Z Konarzewa udaliśmy się na Trzcielin, tutaj jazda już jeden za drugim, z racji na duży ruch samochodowy. Z Trzcielina pustą asfaltową drogą udaliśmy się w stronę Żarnowca, gdzie zrobiliśmy pierwszą przerwę:
Bardzo fajne miejsce na odpoczynek czy też ognisko ze znajomymi. Dalszą drogę kontynuowaliśmy szlakiem Pierścienia Poznania. Szlak ten ma 173km z czego +/- 100km było w terenie. Niestety z roku na rok ta sytuacja się zmienia i tego terenu jest coraz mniej. Np. przez nowo powstałą drogę w Podłozinach:
Jadąc owym szlakiem dojechaliśmy do Zborowa, gdzie mieliśmy zaplanowaną przerwę na kąpiel. Tego samego dnia był zorganizowany tam zlot samochodów dostawczych. Na miejscu było można spotkać takie perełki:
:)
Tutaj przerwa była znacznie dłuższa. Nie mogło zabraknąć kąpieli oraz wspólnego zdjęcia:
Muszę przyznać, że rodzice pochwalili mnie za pięknie wytyczoną trasę. Sam też byłem pod wrażeniem, że nie tylko potrafię robić trasy na 100, 200 czy też 300km, ale również takie nadające się na rodzinną wycieczkę rowerową. Dzięki temu widoki tego dnia mieliśmy przepiękne:
Tego dnia słońce nie grzało za mocno, ale wjazd do lasu był nie wątpliwie przyjemnym momentem:
W tych lasach znajdują się miejsca pamięci pomordowanych przez Niemców studentów:
czy też księży:
Przejechaliśmy lasy i dostaliśmy się do Dąbrówki, gdzie zabrałem rodzinkę na lody tradycyjne. Były drogie, ale warto było(niestety nie zrobiłem zdjęć naszych porcji). Z Dąbrówki przez Palędzie, do Gołusek, gdzie nie pojechaliśmy tradycyjnie asfaltową drogą tylko wybrałem terenowy skrót:
Tak po prawie 40km wracamy do domu. Rodzice zmęczeni, ale mimo wszystko zadowoleni! Mam nadzieję, że jeszcze uda nam się powtórzyć taką wycieczkę. Tym razem Wielkopolski Park Narodowy. To właśnie tam rodzice zabierali nas na pierwsze wycieczki rowerowe! :)
Z Konarzewa udaliśmy się na Trzcielin, tutaj jazda już jeden za drugim, z racji na duży ruch samochodowy. Z Trzcielina pustą asfaltową drogą udaliśmy się w stronę Żarnowca, gdzie zrobiliśmy pierwszą przerwę:
Bardzo fajne miejsce na odpoczynek czy też ognisko ze znajomymi. Dalszą drogę kontynuowaliśmy szlakiem Pierścienia Poznania. Szlak ten ma 173km z czego +/- 100km było w terenie. Niestety z roku na rok ta sytuacja się zmienia i tego terenu jest coraz mniej. Np. przez nowo powstałą drogę w Podłozinach:
Jadąc owym szlakiem dojechaliśmy do Zborowa, gdzie mieliśmy zaplanowaną przerwę na kąpiel. Tego samego dnia był zorganizowany tam zlot samochodów dostawczych. Na miejscu było można spotkać takie perełki:
:)
Tutaj przerwa była znacznie dłuższa. Nie mogło zabraknąć kąpieli oraz wspólnego zdjęcia:
Muszę przyznać, że rodzice pochwalili mnie za pięknie wytyczoną trasę. Sam też byłem pod wrażeniem, że nie tylko potrafię robić trasy na 100, 200 czy też 300km, ale również takie nadające się na rodzinną wycieczkę rowerową. Dzięki temu widoki tego dnia mieliśmy przepiękne:
Tego dnia słońce nie grzało za mocno, ale wjazd do lasu był nie wątpliwie przyjemnym momentem:
W tych lasach znajdują się miejsca pamięci pomordowanych przez Niemców studentów:
czy też księży:
Przejechaliśmy lasy i dostaliśmy się do Dąbrówki, gdzie zabrałem rodzinkę na lody tradycyjne. Były drogie, ale warto było(niestety nie zrobiłem zdjęć naszych porcji). Z Dąbrówki przez Palędzie, do Gołusek, gdzie nie pojechaliśmy tradycyjnie asfaltową drogą tylko wybrałem terenowy skrót:
Tak po prawie 40km wracamy do domu. Rodzice zmęczeni, ale mimo wszystko zadowoleni! Mam nadzieję, że jeszcze uda nam się powtórzyć taką wycieczkę. Tym razem Wielkopolski Park Narodowy. To właśnie tam rodzice zabierali nas na pierwsze wycieczki rowerowe! :)
Wycieczka :)
Niedziela, 9 lipca 2017 | dodano:10.07.2017Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 50.11 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:12 | km/h: | 22.78 |
Pr. maks.: | 62.18 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
W planach na niedziele była dłuższa rekreacyjna wycieczka rowerowa. W sobotę trochę zabalowaliśmy i było nam ciężko wstać.
W końcu po różnych porannych przygodach udało nam się pojechać na rower. Początkowo udaliśmy się w stronę Wir:
Dalej przez Puszczykowo do Mosiny, gdzie pokonaliśmy dwa razy podjazd na Osową Górę. Marta stwierdziła, że nie był on wcale taki ciężki. Na górze po 2 razie zrobiliśmy sobie krótka przerwę:
Zjechaliśmy ul. Pożegowką, tam też wykręciłem swój V-max całe 62,18km/h. Na dole odbiliśmy w stronę Stęszewa. Marta jechała coraz wolniej. Okazało się, że podjazdy jednak nie były takim dobrym pomysłem. Rozbolało ją poważnie kolano. Tak więc powolutku co go mocniej nie dobić dojechaliśmy do Stęszewa, gdzie zrobiliśmy przerwę na lodzika w Żabce. W miedzy czasie widziałem taki oto fajny motocykl:
Po przerwie ruszyliśmy tradycyjnie przez Rosnówko, Szreniawę, Chomęcice do domu. Mimo spacerowego tempa, co na kolarzówce rzadko się zdarza, było fajnie dzięki młoda za kolejne wspólne kilometry! :) Razem do celu! :)
W końcu po różnych porannych przygodach udało nam się pojechać na rower. Początkowo udaliśmy się w stronę Wir:
Dalej przez Puszczykowo do Mosiny, gdzie pokonaliśmy dwa razy podjazd na Osową Górę. Marta stwierdziła, że nie był on wcale taki ciężki. Na górze po 2 razie zrobiliśmy sobie krótka przerwę:
Zjechaliśmy ul. Pożegowką, tam też wykręciłem swój V-max całe 62,18km/h. Na dole odbiliśmy w stronę Stęszewa. Marta jechała coraz wolniej. Okazało się, że podjazdy jednak nie były takim dobrym pomysłem. Rozbolało ją poważnie kolano. Tak więc powolutku co go mocniej nie dobić dojechaliśmy do Stęszewa, gdzie zrobiliśmy przerwę na lodzika w Żabce. W miedzy czasie widziałem taki oto fajny motocykl:
Po przerwie ruszyliśmy tradycyjnie przez Rosnówko, Szreniawę, Chomęcice do domu. Mimo spacerowego tempa, co na kolarzówce rzadko się zdarza, było fajnie dzięki młoda za kolejne wspólne kilometry! :) Razem do celu! :)
Mocny trening vol.2.
Wtorek, 4 lipca 2017 | dodano:05.07.2017Kategoria 50-100km, Ze zdjęciami
Km: | 79.39 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:33 | km/h: | 31.13 |
Pr. maks.: | 43.75 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Ostatnio mnie coraz bardziej kręci robienie dużych dystansów bez przerwy. Tydzień temu zrobiłem 100km z jedną przerwą na siku, tym razem troszkę gorzej, ale o tym poniżej...
Początkowo miałem tak jak tydzień temu jechać rowerem do pracy i od razu po pracy udać się na rower. Jednak nie chciało mi się rano wstać, a po za tym padało więc do pracy pojechałem samochodem. Po pracy wróciłem zawiozłem bratu obiad nad jezioro, sam wszedłem do wody na plus minus 30min i po przyjeździe do domu ubrałem się w strój rowerowy. Początkowo chciałem jechać w teren, aby schronić się przed wiatrem. Jednak po dłuższym zastanowieniu wybrałem szosę. Ruszyłem w stronę Dopiewa, a dalej na Więckowice. To był najgorszy odcinek podczas dzisiejszego treningu. Wiatr wiał mocno i prosto w twarz. W Więckowicach odbiłem na Buk jechało się już lepiej. W Niepruszewie zaczęła się dopiero jazda. Ten mocny wiatr który przed chwilą mi przeszkadzał teraz był po mojej stronie. Prędkość na liczniku poniżej 36km/h nie schodziła. Z taką prędkością przejeżdżam kolejno przez Skrzynki, Jeziorki, Słupie, Januszewice, Bielawy, Separowo, podziwiając przy tym piękne widoki:
Tak też dojechałem do DK 32, gdzie skręcam w kierunku Poznania, aby już po chwili odbić na Modrze. Minąłem Modrze, Wronczyn, Zaparcin, przejechałem przez DK 5 i dojechałem do Będlewa. Miałem na liczniku około 60km zastanawiałem się nad krótką przerwą. Jednak byłem dobrze zmotywowany i pojechałem dalej. Mocy już trochę ubyło, mimo sprzyjającemu kierunku wiatru prędkość oscylowała koło 31km/h. Mimo to sprawnie dojechałem do Mosiny. Tam na rondzie skręciłem w lewo i ruszyłem w kierunku Poznania. Dodatkową motywację dostałem, gdy zobaczyłem przede mną kolarza. Zacząłem go gonić, aż go wyprzedziłem. W Łęczycy skręciłem na Wiry i zacząłem pokonywać ostatnie najtrudniejsze kilometry. Nie dość, że wiało w twarz do jeszcze zmęczenie spowodowane brakiem jedzenia i przerw dawało się we znaki. Mimo tych trudności udało mi się dojechać do domu i utrzymać przyzwoitą średnią. Z racji na intensywność treningu zdjęć za dużo nie zrobiłem. Po tym treningu byłem naprawdę z siebie dumny! 80km bez żadnej najmniejszej przerwy to już jest coś i to z taką średnią! :)
Kadencja : 78.
Pozdrower!
Początkowo miałem tak jak tydzień temu jechać rowerem do pracy i od razu po pracy udać się na rower. Jednak nie chciało mi się rano wstać, a po za tym padało więc do pracy pojechałem samochodem. Po pracy wróciłem zawiozłem bratu obiad nad jezioro, sam wszedłem do wody na plus minus 30min i po przyjeździe do domu ubrałem się w strój rowerowy. Początkowo chciałem jechać w teren, aby schronić się przed wiatrem. Jednak po dłuższym zastanowieniu wybrałem szosę. Ruszyłem w stronę Dopiewa, a dalej na Więckowice. To był najgorszy odcinek podczas dzisiejszego treningu. Wiatr wiał mocno i prosto w twarz. W Więckowicach odbiłem na Buk jechało się już lepiej. W Niepruszewie zaczęła się dopiero jazda. Ten mocny wiatr który przed chwilą mi przeszkadzał teraz był po mojej stronie. Prędkość na liczniku poniżej 36km/h nie schodziła. Z taką prędkością przejeżdżam kolejno przez Skrzynki, Jeziorki, Słupie, Januszewice, Bielawy, Separowo, podziwiając przy tym piękne widoki:
Tak też dojechałem do DK 32, gdzie skręcam w kierunku Poznania, aby już po chwili odbić na Modrze. Minąłem Modrze, Wronczyn, Zaparcin, przejechałem przez DK 5 i dojechałem do Będlewa. Miałem na liczniku około 60km zastanawiałem się nad krótką przerwą. Jednak byłem dobrze zmotywowany i pojechałem dalej. Mocy już trochę ubyło, mimo sprzyjającemu kierunku wiatru prędkość oscylowała koło 31km/h. Mimo to sprawnie dojechałem do Mosiny. Tam na rondzie skręciłem w lewo i ruszyłem w kierunku Poznania. Dodatkową motywację dostałem, gdy zobaczyłem przede mną kolarza. Zacząłem go gonić, aż go wyprzedziłem. W Łęczycy skręciłem na Wiry i zacząłem pokonywać ostatnie najtrudniejsze kilometry. Nie dość, że wiało w twarz do jeszcze zmęczenie spowodowane brakiem jedzenia i przerw dawało się we znaki. Mimo tych trudności udało mi się dojechać do domu i utrzymać przyzwoitą średnią. Z racji na intensywność treningu zdjęć za dużo nie zrobiłem. Po tym treningu byłem naprawdę z siebie dumny! 80km bez żadnej najmniejszej przerwy to już jest coś i to z taką średnią! :)
Kadencja : 78.
Pozdrower!
Mocny trening.
Wtorek, 27 czerwca 2017 | dodano:27.06.2017Kategoria 100-200km, Ze zdjęciami
Km: | 145.76 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:50 | km/h: | 30.16 |
Pr. maks.: | 66.01 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
W końcu nadszedł ten dzień, w którym umówiłem się z kolegą z pracy na wspólny rower. Przyjechał po mnie o 5:45 rano przed pracą. Poczęstowałem go ciepłą herbatką i 6:10 ruszyliśmy razem do pracy. W pracy tradycyjnie 8 godzinek i o godzinie 15 ruszyliśmy w stronę Grodziska Wielkopolskiego. Jechaliśmy DK 32. Droga była raz lepsza, raz gorsza, mimo to do celu coraz było bliżej:
Wiatr którego prawie nie było pomagał nam bardziej niż przeszkadzał, cyfry na liczniku to potwierdzały!
Dojechaliśmy do Grodziska. Ostatnia prosta na obwodnicy i już będziemy się delektować zimnym piwkiem i pysznymi pierogami:
Najedzony, napity (za co serdecznie dziękuje), wyjechałem w stronę Wolsztyna koło 17.30. Jechało się wyśmienicie. Mijałem kolejne wioski podziwiając zabudowania:
W między czasie zauważyłem znaki, które trochę mnie zaniepokoiły. Mianowicie widniał na nich zakaz jazdy za X km. Oczywiście jak myśli większość rowerzystów: ,,rowerem przejadę". Tak też się stało, remontowali przejazd kolejowy, ale rowerem bez problemu przejechałem. Tam też zrobiłem 2minutową sik - pauzę. Parę kilometrów później wjechałem do Wolsztyna:
Wolsztyn ominąłem bokiem i od razu skierowałem się na Nowy Tomyśl. Jechało się już trochę gorzej, wiaterek trochę przeszkadzał. Mimo to widoki cały czas ładne:
Dotarłem do Tomyśla, początkowo chciałem zrobić przerwę w centrum, ale ominąłem miasto bokiem:
Dalsza droga to już dobrze mi znana trasa. Miałem okazję kilka razy nią jechać, czy to podczas wyjazdu do Paryża, Berlina, czy też po prostu podczas pętli po WLKP. W miedzy czasie na liczniku pojawiła się magiczna liczba 100km. Mimo wiatru w twarz prędkość nie spadała:
Dalej było już tylko gorzej. Chciałem zrobić przerwę w Opalenicy, ale wtedy mi się wyjątkowo dobrze jechało. Buk był po 8km, więc pojechałem dalej. W miedzy czasie pogoń za TIR-em stąd też V-max taka wysoka. Zachód słońca w Niepruszewie:
Od Więckowic to była tylko walka z samym sobą, aby utrzymać średnią powyżej 30km/h i się udało. Zmarnowany przyjechałem do domu koło 21. Tym wyjazdem ustanowiłem nowy rekord jazdy bez przerwy, a mianowicie 100km!
Wiatr którego prawie nie było pomagał nam bardziej niż przeszkadzał, cyfry na liczniku to potwierdzały!
Dojechaliśmy do Grodziska. Ostatnia prosta na obwodnicy i już będziemy się delektować zimnym piwkiem i pysznymi pierogami:
Najedzony, napity (za co serdecznie dziękuje), wyjechałem w stronę Wolsztyna koło 17.30. Jechało się wyśmienicie. Mijałem kolejne wioski podziwiając zabudowania:
W między czasie zauważyłem znaki, które trochę mnie zaniepokoiły. Mianowicie widniał na nich zakaz jazdy za X km. Oczywiście jak myśli większość rowerzystów: ,,rowerem przejadę". Tak też się stało, remontowali przejazd kolejowy, ale rowerem bez problemu przejechałem. Tam też zrobiłem 2minutową sik - pauzę. Parę kilometrów później wjechałem do Wolsztyna:
Wolsztyn ominąłem bokiem i od razu skierowałem się na Nowy Tomyśl. Jechało się już trochę gorzej, wiaterek trochę przeszkadzał. Mimo to widoki cały czas ładne:
Dotarłem do Tomyśla, początkowo chciałem zrobić przerwę w centrum, ale ominąłem miasto bokiem:
Dalsza droga to już dobrze mi znana trasa. Miałem okazję kilka razy nią jechać, czy to podczas wyjazdu do Paryża, Berlina, czy też po prostu podczas pętli po WLKP. W miedzy czasie na liczniku pojawiła się magiczna liczba 100km. Mimo wiatru w twarz prędkość nie spadała:
Dalej było już tylko gorzej. Chciałem zrobić przerwę w Opalenicy, ale wtedy mi się wyjątkowo dobrze jechało. Buk był po 8km, więc pojechałem dalej. W miedzy czasie pogoń za TIR-em stąd też V-max taka wysoka. Zachód słońca w Niepruszewie:
Od Więckowic to była tylko walka z samym sobą, aby utrzymać średnią powyżej 30km/h i się udało. Zmarnowany przyjechałem do domu koło 21. Tym wyjazdem ustanowiłem nowy rekord jazdy bez przerwy, a mianowicie 100km!
Szosowe treningi.
Poniedziałek, 19 czerwca 2017 | dodano:20.06.2017Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 45.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:51 | km/h: | 24.54 |
Pr. maks.: | 39.95 | Temperatura: | 28.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Miałem z Martą jechać troszkę dalej tak w granicach 80km, ale szanownym panom z Norauto nie spieszyło się z wymianą moich opon w samochodzie i zamiast wyjechać o 16 wyjechaliśmy prawie o 17. Jednak udało się i ruszyliśmy razem. Była to też moja pierwsza jazda z nową funkcją w liczniku, a mianowicie kupiłem sobie czujnik kadencji. Podczas tego treningu wyniosła ona 72. Odnośnie trasy, pojechaliśmy tradycyjnie wzdłuż S-11, przez Zakrzewo i dalej na Lusowo, tam też odbiliśmy na Sady. Marta chciała jechać dalej więc kontynuowaliśmy naszą jazdę w kierunku Napachania:
Dojechaliśmy do DW 184 i zaczęliśmy wracać w stronę Poznania. Przejechaliśmy nad S-11 i skręciliśmy w prawo. Walka na podjeździe była niesprawiedliwa, ponieważ asfalt miał wiele do życzenia. Jednak sprawnie nam to poszło:
Dalej na Sady, gdzie zrobiliśmy sobie parę minutową przerwę pod Żabką na wodę i batona:
Po przerwie przejeżdżamy nad DK 92, zaraz za nią skręcamy w lewo, aby dostać się do drogi technicznej wzdłuż ekspresówki. Tak też dotarliśmy do Batorowa, aby później odbić na Lusowo, a dalej Zakrzewo, Palędzie. Po rozmowie motywacyjnej z Martą jechaliśmy ze stałą prędkością miedzy 27-30km/h. W Głuchowie słońce już chyliło się ku zachodowi:
Wróciliśmy do domu po 21, a jeszcze jasno było. Piękne uroki czerwca. Po raz kolejny dziękuję kochanie za wspólne kilometry! Jesteś coraz lepsza na tej swojej szosie! :)
Dojechaliśmy do DW 184 i zaczęliśmy wracać w stronę Poznania. Przejechaliśmy nad S-11 i skręciliśmy w prawo. Walka na podjeździe była niesprawiedliwa, ponieważ asfalt miał wiele do życzenia. Jednak sprawnie nam to poszło:
Dalej na Sady, gdzie zrobiliśmy sobie parę minutową przerwę pod Żabką na wodę i batona:
Po przerwie przejeżdżamy nad DK 92, zaraz za nią skręcamy w lewo, aby dostać się do drogi technicznej wzdłuż ekspresówki. Tak też dotarliśmy do Batorowa, aby później odbić na Lusowo, a dalej Zakrzewo, Palędzie. Po rozmowie motywacyjnej z Martą jechaliśmy ze stałą prędkością miedzy 27-30km/h. W Głuchowie słońce już chyliło się ku zachodowi:
Wróciliśmy do domu po 21, a jeszcze jasno było. Piękne uroki czerwca. Po raz kolejny dziękuję kochanie za wspólne kilometry! Jesteś coraz lepsza na tej swojej szosie! :)
Kiedy rower mówi dość.
Niedziela, 18 czerwca 2017 | dodano:20.06.2017Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 39.24 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:53 | km/h: | 20.84 |
Pr. maks.: | 46.20 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Po dłuższych ustaleniach w końcu udało mi się namówić Martę na rower i koło godziny 18.30 ruszyłem w stronę Lubonia. Jechało się wyśmienicie, muzyka w uszach, wysoko temperatura, wiatr w plecy no i zaraz miałem zobaczyć narzeczoną. Droga tradycyjnie przez Komorniki, drogą na ,,skróty" koło A-2:
Dalej wzdłuż A-2 i jestem koło Maczka. Razem z Martą pojechaliśmy w stronę szlaku nadwarciańskiego. Za każdym razem jak tam jestem podoba mi się coraz bardziej:
Jechało się świetnie. Nawet piasek który występuje tam często nie przeszkadzał aż tak bardzo. Pomyślałem sobie, że można by kiedyś spakować sakwy, namiot i zrobić sobie taki weekendowy wypad. Jeśli cały szlak wygląda podobnie jestem zdecydowanie na tak:
Jak wiadomo, rower rzecz martwa, a rzeczy martwe lubią płatać figle. Tym razem Marty rower stwierdził, że ma dosyć. Mianowicie Marcie pękła sztyca. No i problem do domu kawałek, a my żadnych kluczy. Tu też moje pytanie, szukam sprawdzonych niedrogich multitooli :) ? :D. Całe szczęście szlak jest oblegany przez rowerzystów. Już po chwili nadarzyła się okazja aby pożyczyć imbusy i spróbować naprawić rower. Okazało się, że się nie da gdyż sztyca jest umieszczona w dodatkowej tulejce. Plus taki, że nie było trzeba wieźć siodełka w ręce. Mimo poważnej awarii, Marcie humor dopisywał:
Powrót w Marty wykonaniu w większości na stojaka. Tak też dojechaliśmy do Lubonia, gdzie się rozdzieliliśmy. Marta pojechała do domu, ja skoczyłem na szybko do Maczka. Siedziałem jadłem i z tyłu słyszałem komentarz w stylu:
,,Tak to można przyjechać do maczka, co zjesz to spalisz" :D
Najedzony napity ruszyłem z kopyta do domu. Tradycyjnie tą samą drogą:
Dzięki kochanie za wspólne kilometry! :)
Dalej wzdłuż A-2 i jestem koło Maczka. Razem z Martą pojechaliśmy w stronę szlaku nadwarciańskiego. Za każdym razem jak tam jestem podoba mi się coraz bardziej:
Jechało się świetnie. Nawet piasek który występuje tam często nie przeszkadzał aż tak bardzo. Pomyślałem sobie, że można by kiedyś spakować sakwy, namiot i zrobić sobie taki weekendowy wypad. Jeśli cały szlak wygląda podobnie jestem zdecydowanie na tak:
Jak wiadomo, rower rzecz martwa, a rzeczy martwe lubią płatać figle. Tym razem Marty rower stwierdził, że ma dosyć. Mianowicie Marcie pękła sztyca. No i problem do domu kawałek, a my żadnych kluczy. Tu też moje pytanie, szukam sprawdzonych niedrogich multitooli :) ? :D. Całe szczęście szlak jest oblegany przez rowerzystów. Już po chwili nadarzyła się okazja aby pożyczyć imbusy i spróbować naprawić rower. Okazało się, że się nie da gdyż sztyca jest umieszczona w dodatkowej tulejce. Plus taki, że nie było trzeba wieźć siodełka w ręce. Mimo poważnej awarii, Marcie humor dopisywał:
Powrót w Marty wykonaniu w większości na stojaka. Tak też dojechaliśmy do Lubonia, gdzie się rozdzieliliśmy. Marta pojechała do domu, ja skoczyłem na szybko do Maczka. Siedziałem jadłem i z tyłu słyszałem komentarz w stylu:
,,Tak to można przyjechać do maczka, co zjesz to spalisz" :D
Najedzony napity ruszyłem z kopyta do domu. Tradycyjnie tą samą drogą:
Dzięki kochanie za wspólne kilometry! :)
Poznań Kołobrzeg w deszczową noc!
Sobota, 3 czerwca 2017 | dodano:07.06.2017Kategoria 200-300km, Poznań-Kołobrzeg!, Ze zdjęciami
Km: | 267.54 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:19 | km/h: | 25.93 |
Pr. maks.: | 66.93 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Kolejny rok i kolejny wyjazd do Kołobrzegu. Jakby ktoś mnie zapytał czy ta trasa jeszcze mi się nie znudziła, to z całą pewnością i spokojem odpowiem negatywnie. Ta trasa ma coś w sobie! Jednak kolejny rok z rzędu chyba pogoda nas nie lubi. Chociaż główny wyjazd z TCT był dzień wcześniej i pogodę mieli znakomitą, ale nie o tym miałem pisać...
W sobotę po uczelni przyjechałem do domu spakowałem rower do końca i poszedłem pomóc Marcie smażyć kotlety dla mnie na wyjazd. W miedzy czasie przyjechał Chwast i wspólnie z moim bratem szykowaliśmy się do wyjazdu. Prognozy pogody na tą noc nie były najlepsze. Mieliśmy do wyboru jechać albo zostać i pić ciężkie alkohole. Postanowiliśmy to pierwsze:
Parę minut przed 20 ruszyliśmy z Głuchowa. Tym razem nie musieliśmy już jechać do Poznania, bo cały (3-osobowy skład) ruszał z Głuchowa. Już na początku drogi chmury straszyły nas swoim wyglądem:
Tomek jednak stwierdził, że musimy jechać szybciej, aby uciec przed deszczem. Tak też wspólnie po zmianach jechaliśmy wzdłuż S-11, Zakrzewo, Lusowo, Sady, Kobylniki, aby wyjechać w Napachanie na DW 184, która nas doprowadzi do Szamotuł. Drogą jechało się świetnie, dobry asfalt, lekki wiatr w plecy. Czego chcieć więcej:
Podczas drogi do Szamotuł nie wydarzyło się nic specjalnego. Przez Szamotuły przejechaliśmy nie robiąc przerwy. Plany na ten dzień były ambitne. Droga za Szamotułami była w remoncie. Jazda nią nie należała do przyjemnych:
Zaczynało się robić ciemno. Całe szczęście po kilku kilometrach droga była już wyremontowana. Kolega Tomek narzucił tempo, a naszym zadaniem było utrzymać się mu na kole. Prędkość nie spadała poniżej 35km/h. Tak przejechaliśmy przez Obrzycko, Piotrowo, Lubasz. W między czasie zrobiliśmy taką 2min przerwę. Jak to się potocznie mówi ,,sik-pauza". Po chwili ruszyliśmy dalej. Na zjeździe przed Czarnkowem pobiłem v-max wycieczki. W samym Czarnkowie też nie zrobiliśmy przerwy, pojechaliśmy dalej. Temperatura utrzymywała się jeszcze na przyzwoitym poziomie koło 15 stopni. Baliśmy się, że po przejechaniu przez słynny most będzie inaczej:
Nasze obawy na nic się zdały, ponieważ było nadal ciepło. Początkowo chcieliśmy dojechać na przerwę do Wałcza, ale młody poprosił abyśmy się zatrzymali na chwilę chociaż w Trzciance. Tak więc zatrzymaliśmy się po 87km przy średniej 30,5km/h. Przerwa nie trwała długo, skorzystaliśmy z usług Orlenu (hot-dog, toaleta) i po kilkunastu minutach pojechaliśmy dalej. Parę minut po północy przejechaliśmy granicę województwa:
W tym momencie zaczął padać deszcz, nie był to jakiś mocny opad, ale wystarczyło, abym zatrzymał się na przystanku i założył kurtkę oraz ochraniacze. Padać nie padało, ale asfalt był cały czas mokry. Przejechaliśmy przez Wałcz. Na wylocie z Wałcza Mateusz poprosił o krótką przerwę, raptem 5 minutek. I też tyle trwała. Nocny przejazd przez lasy nie było niczym innym jak walką ze snem i utrzymaniem się w większości na kole u Chwasta. Kolejną przerwę zrobiliśmy w Czaplinku. Nasza motywacja do jazdy drastycznie spadła, chęć jazdy na rekordowy czas odeszła w zapomniane, tak też przerwa na stacji trwała z dobre 40 minut. Gdy już mieliśmy jechać ponownie mocno się rozpadało tak więc był czas na odpoczynek:
Za Czaplinkiem powoli zaczęło świtać. Mimo mokrego asfaltu jechało się dobrze. Miłą jazdę przeszkodziła kraksa młodego, który nie zauważył dziury pełnej wody i przeleciał przez kierownicę. Straty nie duże, rozbity łokieć i zgięta tylna manetka - można jechać dalej. Tempo spadło drastycznie na dół, ale już wcześniej wiedzieliśmy, że to nie będzie wyjazd na rekord. Na drodze stu zakrętów zrobiło się już całkowicie jasno:
Przejazd przez tą drogę był trudniejszy niż zwykle, ale widoki rekompensowały wszytko. Dojechaliśmy do Połczyna- Zdrój, przejechaliśmy bez przerwy. Kawałek za miastem, był dłuższy podjazd, na górze poczekaliśmy na młodego, posililiśmy się żelkami i ruszyliśmy dalej. Na ,,interwałach'' przed Białogardem młody odzyskał trochę sił i jadąc nam na kole ruszyliśmy z kopyta do przodu
W Białogardzie kolejna krótka przerwa na Orlenie. Wyjeżdżając ze stacji myśleliśmy, że tak nie pada. Jednak na tych kilometrach padało najmocniej podczas całej drogi. Na kilkanaście kilometrów przed Kołobrzegiem rozdzieliliśmy się z młodym na dobre i ruszyliśmy do celu. Nie było jak jechać na kole, gdyż leciał na mnie cały syf zbierany przez jego wąskie kółka. Mimo to sprawnie dojechaliśmy do Kołobrzegu i po 12,5h jazdy brutto meldujemy się pod tablicą:
Po chwili przyjechał młody:
Wynik dobry, nawet bardzo dobry. Gdyby nie deszcz i kraksa pewnie byśmy zrobili jeszcze lepszy. Mimo to jest pełna satysfakcja dojechania do celu. Nową tradycją w Kołobrzegu zostanie chyba wizyta w Macu. Tam też zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek i odpoczynek:
Kolejno pojechaliśmy po bilety na dworzec i na plaże:
Mimo nie sprzyjającej pogody kąpieli w Bałtyku nie mogło zabraknąć:
Nie mogło zabraknąć również wspólnego zdjęcia nad wodą:
Jak każdy dobrze wie, po kąpieli człowiek głodnieje. Tak więc udaliśmy się do naszej sprawdzonej smażalni, gdzie już od paru lat jeździmy:
Po zjedzeniu dobrej rybki zazwyczaj jechaliśmy na plażę. Tym razem warunki pogodowe nie pozwoliły nam na plażowanie, więc pojechaliśmy na deser. Niestety nie mam zdjęcia gofra, musicie mi uwierzyć na słowo, że wyglądał wspaniale. Po deserze pojechaliśmy do sklepu po ,,prowiant" do pociągu i udaliśmy się na dworzec. Podróż powrotna do domu jak zawsze przyjemna. Jest z kim pogadać(zawsze są to jacyś rowerzyści) można się chwile zdrzemnąć czy ma się czas na rozmyślenia:
W Poznaniu z dworca odbiera nas moja narzeczona, która zabiera nas i mój ojciec który zabiera rowery.
Dzięki panowie za wyjazd w tych trudnych warunkach. Do następnego!
W sobotę po uczelni przyjechałem do domu spakowałem rower do końca i poszedłem pomóc Marcie smażyć kotlety dla mnie na wyjazd. W miedzy czasie przyjechał Chwast i wspólnie z moim bratem szykowaliśmy się do wyjazdu. Prognozy pogody na tą noc nie były najlepsze. Mieliśmy do wyboru jechać albo zostać i pić ciężkie alkohole. Postanowiliśmy to pierwsze:
Parę minut przed 20 ruszyliśmy z Głuchowa. Tym razem nie musieliśmy już jechać do Poznania, bo cały (3-osobowy skład) ruszał z Głuchowa. Już na początku drogi chmury straszyły nas swoim wyglądem:
Tomek jednak stwierdził, że musimy jechać szybciej, aby uciec przed deszczem. Tak też wspólnie po zmianach jechaliśmy wzdłuż S-11, Zakrzewo, Lusowo, Sady, Kobylniki, aby wyjechać w Napachanie na DW 184, która nas doprowadzi do Szamotuł. Drogą jechało się świetnie, dobry asfalt, lekki wiatr w plecy. Czego chcieć więcej:
Podczas drogi do Szamotuł nie wydarzyło się nic specjalnego. Przez Szamotuły przejechaliśmy nie robiąc przerwy. Plany na ten dzień były ambitne. Droga za Szamotułami była w remoncie. Jazda nią nie należała do przyjemnych:
Zaczynało się robić ciemno. Całe szczęście po kilku kilometrach droga była już wyremontowana. Kolega Tomek narzucił tempo, a naszym zadaniem było utrzymać się mu na kole. Prędkość nie spadała poniżej 35km/h. Tak przejechaliśmy przez Obrzycko, Piotrowo, Lubasz. W między czasie zrobiliśmy taką 2min przerwę. Jak to się potocznie mówi ,,sik-pauza". Po chwili ruszyliśmy dalej. Na zjeździe przed Czarnkowem pobiłem v-max wycieczki. W samym Czarnkowie też nie zrobiliśmy przerwy, pojechaliśmy dalej. Temperatura utrzymywała się jeszcze na przyzwoitym poziomie koło 15 stopni. Baliśmy się, że po przejechaniu przez słynny most będzie inaczej:
Nasze obawy na nic się zdały, ponieważ było nadal ciepło. Początkowo chcieliśmy dojechać na przerwę do Wałcza, ale młody poprosił abyśmy się zatrzymali na chwilę chociaż w Trzciance. Tak więc zatrzymaliśmy się po 87km przy średniej 30,5km/h. Przerwa nie trwała długo, skorzystaliśmy z usług Orlenu (hot-dog, toaleta) i po kilkunastu minutach pojechaliśmy dalej. Parę minut po północy przejechaliśmy granicę województwa:
W tym momencie zaczął padać deszcz, nie był to jakiś mocny opad, ale wystarczyło, abym zatrzymał się na przystanku i założył kurtkę oraz ochraniacze. Padać nie padało, ale asfalt był cały czas mokry. Przejechaliśmy przez Wałcz. Na wylocie z Wałcza Mateusz poprosił o krótką przerwę, raptem 5 minutek. I też tyle trwała. Nocny przejazd przez lasy nie było niczym innym jak walką ze snem i utrzymaniem się w większości na kole u Chwasta. Kolejną przerwę zrobiliśmy w Czaplinku. Nasza motywacja do jazdy drastycznie spadła, chęć jazdy na rekordowy czas odeszła w zapomniane, tak też przerwa na stacji trwała z dobre 40 minut. Gdy już mieliśmy jechać ponownie mocno się rozpadało tak więc był czas na odpoczynek:
Za Czaplinkiem powoli zaczęło świtać. Mimo mokrego asfaltu jechało się dobrze. Miłą jazdę przeszkodziła kraksa młodego, który nie zauważył dziury pełnej wody i przeleciał przez kierownicę. Straty nie duże, rozbity łokieć i zgięta tylna manetka - można jechać dalej. Tempo spadło drastycznie na dół, ale już wcześniej wiedzieliśmy, że to nie będzie wyjazd na rekord. Na drodze stu zakrętów zrobiło się już całkowicie jasno:
Przejazd przez tą drogę był trudniejszy niż zwykle, ale widoki rekompensowały wszytko. Dojechaliśmy do Połczyna- Zdrój, przejechaliśmy bez przerwy. Kawałek za miastem, był dłuższy podjazd, na górze poczekaliśmy na młodego, posililiśmy się żelkami i ruszyliśmy dalej. Na ,,interwałach'' przed Białogardem młody odzyskał trochę sił i jadąc nam na kole ruszyliśmy z kopyta do przodu
W Białogardzie kolejna krótka przerwa na Orlenie. Wyjeżdżając ze stacji myśleliśmy, że tak nie pada. Jednak na tych kilometrach padało najmocniej podczas całej drogi. Na kilkanaście kilometrów przed Kołobrzegiem rozdzieliliśmy się z młodym na dobre i ruszyliśmy do celu. Nie było jak jechać na kole, gdyż leciał na mnie cały syf zbierany przez jego wąskie kółka. Mimo to sprawnie dojechaliśmy do Kołobrzegu i po 12,5h jazdy brutto meldujemy się pod tablicą:
Po chwili przyjechał młody:
Wynik dobry, nawet bardzo dobry. Gdyby nie deszcz i kraksa pewnie byśmy zrobili jeszcze lepszy. Mimo to jest pełna satysfakcja dojechania do celu. Nową tradycją w Kołobrzegu zostanie chyba wizyta w Macu. Tam też zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek i odpoczynek:
Kolejno pojechaliśmy po bilety na dworzec i na plaże:
Mimo nie sprzyjającej pogody kąpieli w Bałtyku nie mogło zabraknąć:
Nie mogło zabraknąć również wspólnego zdjęcia nad wodą:
Jak każdy dobrze wie, po kąpieli człowiek głodnieje. Tak więc udaliśmy się do naszej sprawdzonej smażalni, gdzie już od paru lat jeździmy:
Po zjedzeniu dobrej rybki zazwyczaj jechaliśmy na plażę. Tym razem warunki pogodowe nie pozwoliły nam na plażowanie, więc pojechaliśmy na deser. Niestety nie mam zdjęcia gofra, musicie mi uwierzyć na słowo, że wyglądał wspaniale. Po deserze pojechaliśmy do sklepu po ,,prowiant" do pociągu i udaliśmy się na dworzec. Podróż powrotna do domu jak zawsze przyjemna. Jest z kim pogadać(zawsze są to jacyś rowerzyści) można się chwile zdrzemnąć czy ma się czas na rozmyślenia:
W Poznaniu z dworca odbiera nas moja narzeczona, która zabiera nas i mój ojciec który zabiera rowery.
Dzięki panowie za wyjazd w tych trudnych warunkach. Do następnego!