Wpisy archiwalne w kategorii
Ze zdjęciami
Dystans całkowity: | 18782.79 km (w terenie 1059.30 km; 5.64%) |
Czas w ruchu: | 847:53 |
Średnia prędkość: | 21.97 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.90 km/h |
Suma podjazdów: | 9265 m |
Maks. tętno maksymalne: | 169 (83 %) |
Maks. tętno średnie: | 124 (61 %) |
Suma kalorii: | 15540 kcal |
Liczba aktywności: | 178 |
Średnio na aktywność: | 105.52 km i 4h 55m |
Więcej statystyk |
Świnoujście-Hel 2014 Dzień 2
Wtorek, 12 sierpnia 2014 | dodano:29.10.2014Kategoria 50-100km, Wybrzeże 2014, z Anią, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 88.80 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 05:25 | km/h: | 16.39 |
Pr. maks.: | 36.50 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Dzień drugi przywitał nas słoneczkiem oraz lekkim chłodem. Nasza miejscówka z dnia wyglądała tak:
Po sprawnym spakowaniu się ruszamy dalej na wschód. Widoki które mieliśmy po drodze przecudowne:
To akurat był Amber Baltic Golf Club. Jedziemy przez Międzywodzie. Przerwę na 2 śniadanie robimy w Dziwnowie w polo markecie. Tych sklepów nad morzem jest najwięcej. Przejeżdżamy przez Dziwnówek i Pobierowo i docieramy do słynnych ruin kościoła w Trzęsaczu. Gdzie nie mogło zabraknąć pamiątkowej wspólnej fotki:
Tam też spotykamy po raz pierwszy Krzycha. W dalszych dniach również będę o nim wspominał i to nie raz:) Jadąc dalej szukamy mniejszych klifów aby dostać się na plaże. W Niechorzu naszym oczom ukazuję się nie fajny widok za placami. Pojawiły się chmury z serii: ,,Oj będzie lać"
Jak wiadomo z chmur ,,oj będzie lać" zawsze leje. Także nawet nie wjeżdżamy na plażę w Pogorzelicy tylko od razu wracamy się do cafe americano gdzie przeczekujemy ulewę. Skusiliśmy się również na drogiego nie za dobrego gofra z bitą śmietaną. Jednak był prąd nie ma co narzekać. Ja sobie uciąłem krótką drzemkę na krześle. Jak tylko przestało padać korzystamy z toalety ruszamy dalej. Sam wyjazd z miasta łatwy nie był. Jednak po chwili punkty widokowe uspokoiły nasze nerwy:
Oczywiście tego nie mogło zabraknąć kąpieli. Zaliczamy ją w Mrzeżynie. Nawet się dziewczyny skusiły chociaż zimna woda była:
Była kąpiel teraz czas na relaks po. Dzisiaj trzeba było zasmakować nadmorskich trunków:
Jednak wiedziałem że długo to nie potrwa już nadciągały kolejny chmury. Wielkie i ciemne:
Początkowo żyłem nadzieją, że przejdą bokiem, tak się niestety nie stało. Pojechaliśmy szybko do miasta. Postanowiliśmy przeczekać ulewę w pizzerii:
To nie była zwykła ulewa. Parasole nie dawały radę naszą pizzę zaczęły atakować wielkie krople deszczu i musieliśmy uciekać pod ,,sztywny" dach który za duży nie był. Z tych nerwów zgłodniałem i zamówiłem sobie dodatkowo kebaba. Przestało w końcu padać możemy ruszać dalej. Po drodze spotykamy jedną z par która jechała z nami w pociągu. Chwilka rozmowy i lecimy dalej. Dzisiejszy cel to Kołobrzeg. W Grzybowie łapiemy zachód słońca:
oraz daję dziewczynom na wykonanie telefonu typu ,,mamo wszystko w porządku".
Spotykamy się z Bartkiem który załatwił nam nocleg w Kołobrzegu u dziewczyny swojego brata. Tam też dzisiaj się udajemy. Kupujemy coś do picia i jedziemy na miejsce gdzie mieliśmy spać. Bardzo gościnni ludzie zapraszają nas do domu, chociaż nam by wystarczył kawałek ogródka:
Tak zakończył się dzień drugi z 88km na koncie co daje satysfakcjonujący wynik.
Dzień TRZECI! :)
Po sprawnym spakowaniu się ruszamy dalej na wschód. Widoki które mieliśmy po drodze przecudowne:
To akurat był Amber Baltic Golf Club. Jedziemy przez Międzywodzie. Przerwę na 2 śniadanie robimy w Dziwnowie w polo markecie. Tych sklepów nad morzem jest najwięcej. Przejeżdżamy przez Dziwnówek i Pobierowo i docieramy do słynnych ruin kościoła w Trzęsaczu. Gdzie nie mogło zabraknąć pamiątkowej wspólnej fotki:
Tam też spotykamy po raz pierwszy Krzycha. W dalszych dniach również będę o nim wspominał i to nie raz:) Jadąc dalej szukamy mniejszych klifów aby dostać się na plaże. W Niechorzu naszym oczom ukazuję się nie fajny widok za placami. Pojawiły się chmury z serii: ,,Oj będzie lać"
Jak wiadomo z chmur ,,oj będzie lać" zawsze leje. Także nawet nie wjeżdżamy na plażę w Pogorzelicy tylko od razu wracamy się do cafe americano gdzie przeczekujemy ulewę. Skusiliśmy się również na drogiego nie za dobrego gofra z bitą śmietaną. Jednak był prąd nie ma co narzekać. Ja sobie uciąłem krótką drzemkę na krześle. Jak tylko przestało padać korzystamy z toalety ruszamy dalej. Sam wyjazd z miasta łatwy nie był. Jednak po chwili punkty widokowe uspokoiły nasze nerwy:
Oczywiście tego nie mogło zabraknąć kąpieli. Zaliczamy ją w Mrzeżynie. Nawet się dziewczyny skusiły chociaż zimna woda była:
Była kąpiel teraz czas na relaks po. Dzisiaj trzeba było zasmakować nadmorskich trunków:
Jednak wiedziałem że długo to nie potrwa już nadciągały kolejny chmury. Wielkie i ciemne:
Początkowo żyłem nadzieją, że przejdą bokiem, tak się niestety nie stało. Pojechaliśmy szybko do miasta. Postanowiliśmy przeczekać ulewę w pizzerii:
To nie była zwykła ulewa. Parasole nie dawały radę naszą pizzę zaczęły atakować wielkie krople deszczu i musieliśmy uciekać pod ,,sztywny" dach który za duży nie był. Z tych nerwów zgłodniałem i zamówiłem sobie dodatkowo kebaba. Przestało w końcu padać możemy ruszać dalej. Po drodze spotykamy jedną z par która jechała z nami w pociągu. Chwilka rozmowy i lecimy dalej. Dzisiejszy cel to Kołobrzeg. W Grzybowie łapiemy zachód słońca:
oraz daję dziewczynom na wykonanie telefonu typu ,,mamo wszystko w porządku".
Spotykamy się z Bartkiem który załatwił nam nocleg w Kołobrzegu u dziewczyny swojego brata. Tam też dzisiaj się udajemy. Kupujemy coś do picia i jedziemy na miejsce gdzie mieliśmy spać. Bardzo gościnni ludzie zapraszają nas do domu, chociaż nam by wystarczył kawałek ogródka:
Tak zakończył się dzień drugi z 88km na koncie co daje satysfakcjonujący wynik.
Dzień TRZECI! :)
Świnoujście-Hel 2014 Dzień 1
Poniedziałek, 11 sierpnia 2014 | dodano:29.10.2014Kategoria 50-100km, z Anią, Z moją piękną!, Ze zdjęciami, Wybrzeże 2014
Km: | 69.60 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 04:37 | km/h: | 15.08 |
Pr. maks.: | 51.50 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
W końcu nadszedł czas na kolejną wyprawę. Tym razem trochę inną niż zazwyczaj, bo z ukochaną osobą. W tym roku dołączyła do nas jeszcze Ania. W niedziele rano ląduję na dworcu PKP w Poznaniu z nocnej wycieczki do Krakowa z chłopakami z TCT. Cała niedziela zeszła na przygotowanie rowerów wyprawowych i spakowanie sakw. Wieczorem przyjeżdża Anna dzielimy się resztą wspólnych rzeczy i dość późno kładziemy się spać. Rano pobudka dopakowanie reszty rzeczy i ruszamy na dworzec PKP:
Docieramy kilka minut przed czasem, bilety postanawiamy kupić u konduktora. Jadą z nami dwie pary też z rowerami. Również w planach mieli przebyć podobną trasę. W Szczecinie wsiadają kolejni kolarze, robi się ciasno. Mimo to lubię jeździć pociągami:
Duża część rowerzystów wysiada w Międzyzdrojach, my jedziemy do samego Świnoujścia. Wysiadamy i zaraz przesiadamy się na prom:
Na wyspie Uznam kierujemy się do przejścia granicznego. My dzisiaj robimy tylko zdjęcie i wracamy w stronę wschodnią:
W tym samym miejscu pojawiłem się z Michałem parę tygodni później bijąc mój rekord życiowy (kto jeszcze nie czytał zapraszam do lektury ---> TO TU! ) Jedziemy ładnie oznaczonym szlakiem EuroVelo 10. Podczas całej tej wyprawy staramy się trzymać właśnie tego szlaku. Na samej wyspie można spotkać dużo fortyfikacji:
Wracamy na prom kontynuujemy naszą trasę w kierunku latarni w Świnoujściu. Najwyższa latarnia na wybrzeżu więc nie byłem w stanie jej ładnie całej uchwycić z jakimś ładnym tłem. Jednak zdjęcie poglądowe jest:
Szlak prowadzi różnymi terenami. Do przejechania wystarczy rower trekingowy, chociaż opon typu slick nie polecam. Na początku się wahałem czy nie zabrać slicków 1.6 totalnie gładkich całe szczęście Marta mnie odciągnęła od tego pomysłu. Już w tym lesie bym miał problemy:
Jedziemy do Międzyzdrojów odwiedzamy ciekawe miejsca, bierzemy udział w jakimś niemieckim serialu oczywiście nie może zabraknąć zimnego piwka i plażowania. Plan miałem ambitny. Chciałem się codziennie wykąpać. Pierwszego dnia to się udało. Jedziemy na słynną Aleję Gwiazd:
Wyjazd ze miasta to podjazdy prawie jak w górach. Było trzeba się namęczyć. Na dodatek drogowskaz punkt widokowy, na który trzeba było rowery wręcz wnieść po korzeniach, ale warto było. Dla takich widoków naprawdę warto było:
oraz pierwsze romantyczne zdjęcie z wyprawy:
Po kilku kilometrach wjeżdżamy do Wisełki, a zaraz za nią znajdujemy miejsce do spania. Dzisiaj był to leśny parking. Ja się wracam do miasteczka po chlebek i zimne piwko na wieczór, a dziewczyny robią kolacje. Miejsce było idealne:
Rozbijamy namioty i idziemy spać.
Pozytywny dzień pierwszy, szkoda że nie mogliśmy być wcześniej w Świnoujściu. Straciliśmy na pociąg prawie pół dnia. Bedziemy musli nadrobić :)
Dzień DRUGI! :)
Docieramy kilka minut przed czasem, bilety postanawiamy kupić u konduktora. Jadą z nami dwie pary też z rowerami. Również w planach mieli przebyć podobną trasę. W Szczecinie wsiadają kolejni kolarze, robi się ciasno. Mimo to lubię jeździć pociągami:
Duża część rowerzystów wysiada w Międzyzdrojach, my jedziemy do samego Świnoujścia. Wysiadamy i zaraz przesiadamy się na prom:
Na wyspie Uznam kierujemy się do przejścia granicznego. My dzisiaj robimy tylko zdjęcie i wracamy w stronę wschodnią:
W tym samym miejscu pojawiłem się z Michałem parę tygodni później bijąc mój rekord życiowy (kto jeszcze nie czytał zapraszam do lektury ---> TO TU! ) Jedziemy ładnie oznaczonym szlakiem EuroVelo 10. Podczas całej tej wyprawy staramy się trzymać właśnie tego szlaku. Na samej wyspie można spotkać dużo fortyfikacji:
Wracamy na prom kontynuujemy naszą trasę w kierunku latarni w Świnoujściu. Najwyższa latarnia na wybrzeżu więc nie byłem w stanie jej ładnie całej uchwycić z jakimś ładnym tłem. Jednak zdjęcie poglądowe jest:
Szlak prowadzi różnymi terenami. Do przejechania wystarczy rower trekingowy, chociaż opon typu slick nie polecam. Na początku się wahałem czy nie zabrać slicków 1.6 totalnie gładkich całe szczęście Marta mnie odciągnęła od tego pomysłu. Już w tym lesie bym miał problemy:
Jedziemy do Międzyzdrojów odwiedzamy ciekawe miejsca, bierzemy udział w jakimś niemieckim serialu oczywiście nie może zabraknąć zimnego piwka i plażowania. Plan miałem ambitny. Chciałem się codziennie wykąpać. Pierwszego dnia to się udało. Jedziemy na słynną Aleję Gwiazd:
Wyjazd ze miasta to podjazdy prawie jak w górach. Było trzeba się namęczyć. Na dodatek drogowskaz punkt widokowy, na który trzeba było rowery wręcz wnieść po korzeniach, ale warto było. Dla takich widoków naprawdę warto było:
oraz pierwsze romantyczne zdjęcie z wyprawy:
Po kilku kilometrach wjeżdżamy do Wisełki, a zaraz za nią znajdujemy miejsce do spania. Dzisiaj był to leśny parking. Ja się wracam do miasteczka po chlebek i zimne piwko na wieczór, a dziewczyny robią kolacje. Miejsce było idealne:
Rozbijamy namioty i idziemy spać.
Pozytywny dzień pierwszy, szkoda że nie mogliśmy być wcześniej w Świnoujściu. Straciliśmy na pociąg prawie pół dnia. Bedziemy musli nadrobić :)
Dzień DRUGI! :)
Poznań-Kraków w jedną noc.
Sobota, 9 sierpnia 2014 | dodano:26.08.2014Kategoria 400 i w góre :), TCT, Ze zdjęciami
Km: | 450.75 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 18:02 | km/h: | 25.00 |
Pr. maks.: | 69.35 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Canyon Roadlite |
Po raz kolejny z ruszam na wycieczkę rowerową organizowaną przez TCT. Tym razem kierujemy się na południe. Spotykam się z ekipą w Rogalinku. Dalej ruszamy w 4, trzy szosy i jeden MTB. Droga do Śremu jest mi dobrze znana. Teraz ja pełnie funkcję przewodnika. W samym Śremie dołącza do nas Krystian. Jedzie na swojej nowej kolarzówce, więc na chwilę obecną mamy 4 szosy i jednego na MTB. Ze Śremu wyjeżdżamy główną drogą:
Przejeżdżamy przez Dolsk. Droga mi się kojarzy z Maratonu AmberRoad w którym brałem udział. W samym Borku Wielkopolskim robimy krótką przerwę na uzupełnienie płynów. Po przerwie kierujemy się dalej na Koźmin Wielkopolski. W miedzy czasie dołącza do nas Chwast. Jedzie on również na kolarzówce, tak więc 5 szos i jeden na MTB. W samym Koźminie wjeżdżamy na DK 15, po chwili zjeżdżamy na boczną drogę tutaj trochę pobłądziliśmy nawet GPS wywiózł nas w las. Dość szybko wracamy na drogę i wspólnymi siłami jedziemy do celu:
W nocy ograniczyliśmy przerwy do minimum Jedynie w Kępnie robimy przerwę na ciepłe jedzenie w Macu. Kupujemy również wodę na stacji BP oraz po małym energetyku. Niestety na tej przerwie tracimy koło 1h. Jedziemy jeszcze kawałek DK 11, aż to w Byczynie odbijamy na drogę wojewódzką. Asfalt tak samo dobry, za to ruch zdecydowanie mniejszy. Jedziemy przez Praszkę, Rudniki, Jaworzno. W końcu na tablicach pojawia się widnieje Częstochowa. W miedzy czasie krótka przerwa na Orlenie:
Po przerwie robi się jasno:
I po chwili widać wschód słońca:
Jak ktoś jeździł do Częstochowy z Poznania zapewne wie jaka jest tam droga. Być może sama nazwa od tego pochodzi. Jak już naszym oczom pierwszy raz się pojawi Częstochowa to później co chwila się chowa. Wtedy biedny rowerzysta musi walczyć z podjazdami :)
W końcu docieramy do Częstochowy:
Robimy wspólne zdjęcie i Krystian postanawia odłączyć od nas życząc nam szerokiej drogi. My jedziemy zobaczyć sanktuarium, które w godzinach wczesno-porannych prezentuję się bardzo ładnie:
Tutaj robimy duży błąd, tzn robimy za długą przerwę. Odczujemy to później... Tak więc po godzinnej przerwie ruszamy dalej. W miedzy czasie mijamy województwo. Już nie długo Kraków:
Przed samym Olkuszem Chwast z Młodym (dostał takie przezwisko bo jest drugim Michałem w ekipie :P ) odłączają się od nas (Michał, Wojtek i ja) i gnają do Krakowa. W Olkuszu musimy podjąć smutną decyzję. Nie damy rady dojechać do Zakopanego. W cele nie chodziło o brak sił tylko o brak czasu. Z racji na mój poniedziałkowy wyjazd, Michała pracę musimy odpuścić. Z Zakopanego do Poznania jedzie pociąg co 24h. Zbyt duże obawy, że nie zdążymy. Jednak zadowoleni docieramy do Krakowa:
Tomek z Młodym odpuścili przez straszne upały. W tym momencie jedyny na MTB postanowił gnać do Zakopanego. Ja razem z Michałem jadę na dworzec PKP kupić bilety do domu. Później przedzieramy się przez miasto, które jest wypełnione po brzegi kibicami TDP. W końcu udaje nam się docieramy pod smoka:
Tam też spotykamy się z Chwastem i młodym. Jedziemy wspólnie do Restauracji gdzie jemy obiad i oglądamy końcówkę TDP.
Po obiedzie ruszamy zobaczyć dekoracje Rafała Majki:
robimy pamiątkowe zdjęcie na stracie ostatniego etapu 71 edycji TDP:
Jedziemy się przejechać relaksacyjne wzdłuż Wisły.
Następnie wracamy pod smoka, gdzie siedzimy dobre 2h odpoczywając na ławce.O 21 dzwoni do nas Wojtek, że dojechał do Zakopanego. Czyli jakieś 30 min po odjeździe pociągu. Koło 23 ruszamy na pociąg. Robimy jeszcze małe zakupy. Podróż w pociągu z rowerami chyba zawsze wygląda tak samo:
Po ponad 7h wjeżdżamy do Poznania:
Dzięki panowie za wyjazd. Gratulacje dla Wojtka za dystans. Mam nadzieje, że uda mi się w tym roku jeszcze te 500km w 24h zrobić :)
Przejeżdżamy przez Dolsk. Droga mi się kojarzy z Maratonu AmberRoad w którym brałem udział. W samym Borku Wielkopolskim robimy krótką przerwę na uzupełnienie płynów. Po przerwie kierujemy się dalej na Koźmin Wielkopolski. W miedzy czasie dołącza do nas Chwast. Jedzie on również na kolarzówce, tak więc 5 szos i jeden na MTB. W samym Koźminie wjeżdżamy na DK 15, po chwili zjeżdżamy na boczną drogę tutaj trochę pobłądziliśmy nawet GPS wywiózł nas w las. Dość szybko wracamy na drogę i wspólnymi siłami jedziemy do celu:
W nocy ograniczyliśmy przerwy do minimum Jedynie w Kępnie robimy przerwę na ciepłe jedzenie w Macu. Kupujemy również wodę na stacji BP oraz po małym energetyku. Niestety na tej przerwie tracimy koło 1h. Jedziemy jeszcze kawałek DK 11, aż to w Byczynie odbijamy na drogę wojewódzką. Asfalt tak samo dobry, za to ruch zdecydowanie mniejszy. Jedziemy przez Praszkę, Rudniki, Jaworzno. W końcu na tablicach pojawia się widnieje Częstochowa. W miedzy czasie krótka przerwa na Orlenie:
Po przerwie robi się jasno:
I po chwili widać wschód słońca:
Jak ktoś jeździł do Częstochowy z Poznania zapewne wie jaka jest tam droga. Być może sama nazwa od tego pochodzi. Jak już naszym oczom pierwszy raz się pojawi Częstochowa to później co chwila się chowa. Wtedy biedny rowerzysta musi walczyć z podjazdami :)
W końcu docieramy do Częstochowy:
Robimy wspólne zdjęcie i Krystian postanawia odłączyć od nas życząc nam szerokiej drogi. My jedziemy zobaczyć sanktuarium, które w godzinach wczesno-porannych prezentuję się bardzo ładnie:
Tutaj robimy duży błąd, tzn robimy za długą przerwę. Odczujemy to później... Tak więc po godzinnej przerwie ruszamy dalej. W miedzy czasie mijamy województwo. Już nie długo Kraków:
Przed samym Olkuszem Chwast z Młodym (dostał takie przezwisko bo jest drugim Michałem w ekipie :P ) odłączają się od nas (Michał, Wojtek i ja) i gnają do Krakowa. W Olkuszu musimy podjąć smutną decyzję. Nie damy rady dojechać do Zakopanego. W cele nie chodziło o brak sił tylko o brak czasu. Z racji na mój poniedziałkowy wyjazd, Michała pracę musimy odpuścić. Z Zakopanego do Poznania jedzie pociąg co 24h. Zbyt duże obawy, że nie zdążymy. Jednak zadowoleni docieramy do Krakowa:
Tomek z Młodym odpuścili przez straszne upały. W tym momencie jedyny na MTB postanowił gnać do Zakopanego. Ja razem z Michałem jadę na dworzec PKP kupić bilety do domu. Później przedzieramy się przez miasto, które jest wypełnione po brzegi kibicami TDP. W końcu udaje nam się docieramy pod smoka:
Tam też spotykamy się z Chwastem i młodym. Jedziemy wspólnie do Restauracji gdzie jemy obiad i oglądamy końcówkę TDP.
Po obiedzie ruszamy zobaczyć dekoracje Rafała Majki:
robimy pamiątkowe zdjęcie na stracie ostatniego etapu 71 edycji TDP:
Jedziemy się przejechać relaksacyjne wzdłuż Wisły.
Następnie wracamy pod smoka, gdzie siedzimy dobre 2h odpoczywając na ławce.O 21 dzwoni do nas Wojtek, że dojechał do Zakopanego. Czyli jakieś 30 min po odjeździe pociągu. Koło 23 ruszamy na pociąg. Robimy jeszcze małe zakupy. Podróż w pociągu z rowerami chyba zawsze wygląda tak samo:
Po ponad 7h wjeżdżamy do Poznania:
Dzięki panowie za wyjazd. Gratulacje dla Wojtka za dystans. Mam nadzieje, że uda mi się w tym roku jeszcze te 500km w 24h zrobić :)
Odprowadzić Martę!
Poniedziałek, 28 lipca 2014 | dodano:01.08.2014Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 29.41 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:27 | km/h: | 20.28 |
Pr. maks.: | 39.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Po wczorajszych imieninach Marta wraca dzisiaj rowerem do domu. Postanowiłem ją odprowadzić. W miedzy czasie zgadaliśmy się z Mateuszem. Spotkaliśmy się koło Castoramy. Teraz pytanie to wszystkich. JAK ZAMOCOWAĆ BAGAŻNIK CROSSO NA TYŁ JAK NIE MA OTWORÓW W TYLNYCH WIDEŁKACH??? Marta jedzie do domu a ja wpadam na chwilę dyskusji do Mateusza. Powrót do domu urozmaiciłem sobie drogą przez szachty!
Rodzinna wycieczka z TCT.
Niedziela, 27 lipca 2014 | dodano:19.08.2014Kategoria 50-100km, TCT, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 74.40 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 04:54 | km/h: | 15.18 |
Pr. maks.: | 41.40 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Przynajmniej takie było założenie. Po sobotnich moich urodzinach w kiepskim stanie wsiadamy na rower. Było wydarzenie było trzeba dojechać. Bartka ratowały jego okularki i nie wyglądał tak źle chociaż czuł się o wiele gorzej niż ja:
Dzwonimy do Michała który jest na miejscu, że się trochę spóźnimy. Docieramy na miejsce spotkania, a tam czeka na nas jeden chętny na niedzielną wycieczkę rowerową:
Jedziemy razem szlakiem piastowskim w kierunku Gniezna. Jedzie się ciężko (wczorajsza impreza daje się we znaki) do tego jeszcze żar lejący się z nieba. Po drodze natykamy się na rowerową część poznańskiego triathlonu:
W Uzarzewie z Martą oddzielamy się od reszty. Dzisiaj babcie wyprawiała imieniny musieliśmy wcześniej wrócić. Wracamy trasą mini poznańskiego bike-maratonu do samej Malty. Później przejazd przez miasto i z pokaźnym wynikiem lądujemy na kawie na imieninach babci!
Dzwonimy do Michała który jest na miejscu, że się trochę spóźnimy. Docieramy na miejsce spotkania, a tam czeka na nas jeden chętny na niedzielną wycieczkę rowerową:
Jedziemy razem szlakiem piastowskim w kierunku Gniezna. Jedzie się ciężko (wczorajsza impreza daje się we znaki) do tego jeszcze żar lejący się z nieba. Po drodze natykamy się na rowerową część poznańskiego triathlonu:
W Uzarzewie z Martą oddzielamy się od reszty. Dzisiaj babcie wyprawiała imieniny musieliśmy wcześniej wrócić. Wracamy trasą mini poznańskiego bike-maratonu do samej Malty. Później przejazd przez miasto i z pokaźnym wynikiem lądujemy na kawie na imieninach babci!
Przejażdżka z Martą.
Środa, 16 lipca 2014 | dodano:18.08.2014Kategoria 50-100km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 55.11 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:38 | km/h: | 20.93 |
Pr. maks.: | 40.60 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Treningi do wyprawy z moją dziewczyną idą pełną parą. Dzisiaj przyjechała do mnie i udaliśmy się na małą przejażdżkę. Udajemy się w kierunku Żarnowca. Po drodze podziwiamy domki jedno rodzinne i się zastanawiamy jak będzie kiedyś wyglądać nasza mała chatka. Ze źródełka jedziemy do drogi Stęszew-Buk. Skręcamy w kierunku Stęszewa, dość spory ruch uniemożliwia spokojną jazdę koło siebie i rozmowę. Przecinamy rondo i kierujemy się na Mosinę. Tutaj jedzie się zdecydowanie lepiej. Przed samą Mosiną robimy przerwę na lodzika:
Jedziemy zobaczyć stację naprawczą w Mosinie. Bardzo fajny pomysł :)
Jak się okazuje zaraz obok jest początek kolejki drezynowej na Osową Górę. Kiedyś będę musiał się przejechać jest też opcja dla rowerzystów :)
Dalej jedziemy ostatnie kilometry w kierunku Poznania. Ja miałem odbić początkowo na Grajzerówkę do Komornik, jednak jadę aż do zjazdu na Wiry. Tam się żegnam z Martą i jadę do domu znaną trasą.
Jestem z Ciebie kochanie bardzo dumny jeszcze trochę i pojedziemy pierścień!
Jedziemy zobaczyć stację naprawczą w Mosinie. Bardzo fajny pomysł :)
Jak się okazuje zaraz obok jest początek kolejki drezynowej na Osową Górę. Kiedyś będę musiał się przejechać jest też opcja dla rowerzystów :)
Dalej jedziemy ostatnie kilometry w kierunku Poznania. Ja miałem odbić początkowo na Grajzerówkę do Komornik, jednak jadę aż do zjazdu na Wiry. Tam się żegnam z Martą i jadę do domu znaną trasą.
Jestem z Ciebie kochanie bardzo dumny jeszcze trochę i pojedziemy pierścień!
Weekend na wsi dzień 3.
Niedziela, 6 lipca 2014 | dodano:17.07.2014Kategoria 50-100km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 62.78 | Km teren: | 8.00 | Czas: | 03:38 | km/h: | 17.28 |
Pr. maks.: | 44.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Nadszedł ten dzień którego chyba nikt nie lubi. Dzień powrotu... Rano jeszcze na 8 jedziemy do kościoła, ale samochodem. Po zjedzeniu śniadania trochę odpoczynku. Z kuzynem pograłem parę meczy w fifę i po godzinie 14 ruszamy do domu. Dziadek sprawdzał siodełko czy da się na nim tyle km jechać. Dla Marty one było za duże i uwaga za miękkie. Czyli coś w tym jest im twardsze siodełko tym lepiej.
Trochę asfaltu jednak po chwili znowu musimy przeprawić się przez piaski. Całe szczęście dużo tego nie było, po chwili znajdujemy się na trasie Rogoźno- Murowana. Temperatura wysoka, a zapomnieliśmy zabrać picia z domu. W Długiej Goślinie wstępujemy do sklepu po butelkę wody. Ja dzwonie do kuzyna czy jest w domu. Informuje nas, że już jedzie i nie mamy co się spieszyć. Tak więc spokojnym tempem kierujemy się na Białęgi. Po drodze Marta robi mi fotkę. Podobno śmiesznie wyglądam na tym rowerze jakby był mi za mały...
Docieramy do Białężyna. Niestety ich jeszcze nie ma w domu, jedziemy do sklepu na loda. Trochę czekaliśmy to i zjedliśmy drugiego. Dostaję telefon, że możemy przyjechać. Odwiedzić w szczególności chcieliśmy moją chrześniaczkę. Rośnie jak na drożdżach:
Przy okazji korzystam ze swoich łatek do dętki i naprawiam kółko od wózka. Trochę posiedzieliśmy, w planach było zostanie na noc. Namiot mieliśmy, więc problemu z nami nie było, ale na samą myśl dmuchania dużego 2 osobowego namiotu wolałem jechać do domu. Jedziemy wzdłuż obwodnicy, aż docieramy do szlaku PP. Nim jedziemy do poligonu w Biedrusku. Tam też łapie nas powolny zachód słońca:
Z racji, że mieliśmy pełne oświetlenie rowerów pozwoliliśmy zjechać trochę z trasy i sprawdzić czy czołgi nadal stoją. Jak się okazuję nic się nie zmieniło. Może jedynie trochę części ubyło:
Wyjeżdżając z poligonu przecinamy DK 11 i jedziemy w kierunku Kiekrza. Tam też przerwa na Hot-Doga, i montaż lampek. Ostatnie kilometry przez Przeźmierowo, Skórzewo i polną drogą miedzy Plewiskami, a Głuchowem.
Bardzo fajny wyjazd. Liczy się przede wszystkim z kim, a wyjazd z ukochaną osobą zawsze jest fajny. Nie trzeba zrobić nie wiadomo ile kilometrów. Jak jest kochana przez Ciebie osoba i to wszytko dzieje się na rowerze to nie można wymarzyć sobie niczego więcej!
Dziękuję! <3
Trochę asfaltu jednak po chwili znowu musimy przeprawić się przez piaski. Całe szczęście dużo tego nie było, po chwili znajdujemy się na trasie Rogoźno- Murowana. Temperatura wysoka, a zapomnieliśmy zabrać picia z domu. W Długiej Goślinie wstępujemy do sklepu po butelkę wody. Ja dzwonie do kuzyna czy jest w domu. Informuje nas, że już jedzie i nie mamy co się spieszyć. Tak więc spokojnym tempem kierujemy się na Białęgi. Po drodze Marta robi mi fotkę. Podobno śmiesznie wyglądam na tym rowerze jakby był mi za mały...
Docieramy do Białężyna. Niestety ich jeszcze nie ma w domu, jedziemy do sklepu na loda. Trochę czekaliśmy to i zjedliśmy drugiego. Dostaję telefon, że możemy przyjechać. Odwiedzić w szczególności chcieliśmy moją chrześniaczkę. Rośnie jak na drożdżach:
Przy okazji korzystam ze swoich łatek do dętki i naprawiam kółko od wózka. Trochę posiedzieliśmy, w planach było zostanie na noc. Namiot mieliśmy, więc problemu z nami nie było, ale na samą myśl dmuchania dużego 2 osobowego namiotu wolałem jechać do domu. Jedziemy wzdłuż obwodnicy, aż docieramy do szlaku PP. Nim jedziemy do poligonu w Biedrusku. Tam też łapie nas powolny zachód słońca:
Z racji, że mieliśmy pełne oświetlenie rowerów pozwoliliśmy zjechać trochę z trasy i sprawdzić czy czołgi nadal stoją. Jak się okazuję nic się nie zmieniło. Może jedynie trochę części ubyło:
Wyjeżdżając z poligonu przecinamy DK 11 i jedziemy w kierunku Kiekrza. Tam też przerwa na Hot-Doga, i montaż lampek. Ostatnie kilometry przez Przeźmierowo, Skórzewo i polną drogą miedzy Plewiskami, a Głuchowem.
Bardzo fajny wyjazd. Liczy się przede wszystkim z kim, a wyjazd z ukochaną osobą zawsze jest fajny. Nie trzeba zrobić nie wiadomo ile kilometrów. Jak jest kochana przez Ciebie osoba i to wszytko dzieje się na rowerze to nie można wymarzyć sobie niczego więcej!
Dziękuję! <3
Weekend na wsi dzień 2.
Sobota, 5 lipca 2014 | dodano:15.07.2014Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 33.03 | Km teren: | 4.00 | Czas: | 02:03 | km/h: | 16.11 |
Pr. maks.: | 43.70 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
W dzień drugi postanowiliśmy jechać do Rogoźna na lody. Wstajemy rano zostawiamy nie potrzebne rzeczy. I ruszmy parę set metrów asfalt, później przez 4 km piach spory piach
Mimo trudności docieramy do trasy Murowana-Rogoźno. Nie było większego problemu znaleźć lodziarni. Była zaraz po prawej stronie. Tak wygląda moja piękna po zjedzeniu duże porcji lodów. Z czystym sumieniem możemy polecić.
Jedziemy na chwile do kuzynki do pizzerii na chwilę rozmowy czasu za dużo nie miała więc już po kilku minutach wracamy. Wstępuje jeszcze do Biedronki na zakupy na wieczór. Na wyjeździe z Rogoźna widzimy plaże po lewej stronie wjeżdżamy na chwilę:
Jezioro duże, woda nie za czysta, a i temperatura jakoś specjalnie nie zachęcała do kąpieli.
Rogoźno leży w lekkim dołku więc po wjeździe na górę mamy ładny widoczek.
Aby uniknąć jazdy w piachu skręcamy na Budziszewko. Tam też jest ładny drewniany kościół w którym miedzy innymi moi rodzice brali ślub:
Jedziemy przez Potrzanowo nadrabiając kilku kilometrów, ale za to pod sam dom mamy asfalt pod kołami.
Na miejscu znowu odpoczynek. Poszliśmy łowić ryby, coś tam złowiłem:
Cały czas towarzyszył nam uroczy wilk:
Wieczorem piwko, mecz i znowu odpoczynek.
Mimo trudności docieramy do trasy Murowana-Rogoźno. Nie było większego problemu znaleźć lodziarni. Była zaraz po prawej stronie. Tak wygląda moja piękna po zjedzeniu duże porcji lodów. Z czystym sumieniem możemy polecić.
Jedziemy na chwile do kuzynki do pizzerii na chwilę rozmowy czasu za dużo nie miała więc już po kilku minutach wracamy. Wstępuje jeszcze do Biedronki na zakupy na wieczór. Na wyjeździe z Rogoźna widzimy plaże po lewej stronie wjeżdżamy na chwilę:
Jezioro duże, woda nie za czysta, a i temperatura jakoś specjalnie nie zachęcała do kąpieli.
Rogoźno leży w lekkim dołku więc po wjeździe na górę mamy ładny widoczek.
Aby uniknąć jazdy w piachu skręcamy na Budziszewko. Tam też jest ładny drewniany kościół w którym miedzy innymi moi rodzice brali ślub:
Jedziemy przez Potrzanowo nadrabiając kilku kilometrów, ale za to pod sam dom mamy asfalt pod kołami.
Na miejscu znowu odpoczynek. Poszliśmy łowić ryby, coś tam złowiłem:
Cały czas towarzyszył nam uroczy wilk:
Wieczorem piwko, mecz i znowu odpoczynek.
Weekend na wsi dzień 1.
Piątek, 4 lipca 2014 | dodano:15.07.2014Kategoria 50-100km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 56.20 | Km teren: | 8.00 | Czas: | 02:58 | km/h: | 18.94 |
Pr. maks.: | 48.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Po zakończonej sesji nie koniecznie udanej ruszam z moją kochaną na weekend do mojej babci. Zaraz po ostatnim zaliczeniu jedziemy do mnie pakujemy resztę rzeczy i koło 13 ruszamy w drogę. Jedziemy przez Poznań, gdzie wjeżdżamy do dwóch sklepów szukając szosy dla mnie, niestety nie skutecznie. Dalej kierujemy się w stronę ul. Niestachowskiej. Ciężko było jechać tutaj rowerami, ale daliśmy radę:
Dostajemy się do trasy na Oborniki. W tym korku jedziemy kilka kilometrów. Zjeżdżamy do biedronki. Ja idę kupić coś do picia. Marta pilnuje rowerów. Po przyjściu patrzę, że ma flaka z przodu. Przeżyliśmy chwilę grozy jak się okazało, że jej koło jest mocowane na śrubę, a nie na szybko-zamykacz. Całe szczęście znalazłem klucze w swoim nie zawodnym zestawie. Szybka naprawa i jedziemy dalej. Jedziemy moją ulubioną trasą przez Biedrusko. Ma ona jeden duży minus. Występuję tam duży ruch samochodowy...
Do Murowanej Gośliny jedziemy bez przerw. Dopiero tam zatrzymujemy się na loda włoskiego i zimne picie. Upał doskwierał. Ostatni kawałek to jazda przez Długą Goślinę. Ruch zdecydowanie mniejszy, jedzie się przyjemniej.
Po pewnym dystansie odbijamy w prawo wjeżdżamy do cienia. Droga zamienia się w gruntową, po chwili zaczyna się duża ilość piasku. Na moich opnkach 1.6 bez bieżnika jedzie się ciężko, ale daje radę. Parę kilometrów przed miejscem docelowym zaczyna się asfalt. Na miejscu rozbijamy namiot:
Mam możliwość przejechania się traktorem:
Wieczorem to była kolacja odpoczynek oglądanie mundialu. Po 24 kładziemy się spać.
Dostajemy się do trasy na Oborniki. W tym korku jedziemy kilka kilometrów. Zjeżdżamy do biedronki. Ja idę kupić coś do picia. Marta pilnuje rowerów. Po przyjściu patrzę, że ma flaka z przodu. Przeżyliśmy chwilę grozy jak się okazało, że jej koło jest mocowane na śrubę, a nie na szybko-zamykacz. Całe szczęście znalazłem klucze w swoim nie zawodnym zestawie. Szybka naprawa i jedziemy dalej. Jedziemy moją ulubioną trasą przez Biedrusko. Ma ona jeden duży minus. Występuję tam duży ruch samochodowy...
Do Murowanej Gośliny jedziemy bez przerw. Dopiero tam zatrzymujemy się na loda włoskiego i zimne picie. Upał doskwierał. Ostatni kawałek to jazda przez Długą Goślinę. Ruch zdecydowanie mniejszy, jedzie się przyjemniej.
Po pewnym dystansie odbijamy w prawo wjeżdżamy do cienia. Droga zamienia się w gruntową, po chwili zaczyna się duża ilość piasku. Na moich opnkach 1.6 bez bieżnika jedzie się ciężko, ale daje radę. Parę kilometrów przed miejscem docelowym zaczyna się asfalt. Na miejscu rozbijamy namiot:
Mam możliwość przejechania się traktorem:
Wieczorem to była kolacja odpoczynek oglądanie mundialu. Po 24 kładziemy się spać.
Poznań Berlin czyli prawie nowy rekord życiowy.
Czwartek, 19 czerwca 2014 | dodano:20.06.2014Kategoria 400 i w góre :), Za granicą, Ze zdjęciami
Km: | 433.94 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 16:46 | km/h: | 25.88 |
Pr. maks.: | 52.40 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Połykacz kilometrów. |
Udało się po raz drugi dojechać do Berlina rowerem. Tym razem większą ekipą i w jeden dzień, w sumie tutaj bardziej pasuję określenie na jeden raz. Jednym słowem kolejna wycieczka z TCT Poznań zakończona sukcesem! Jeszcze raz serdecznie zapraszam wszystkich do polubienia strony, byciu na bieżąco i może ktoś się zdecyduje na wspólne kręcenie. Tyle słowami wstępu teraz odnośnie wycieczki.
Start był zaplanowany na godzinę 19 na skrzyżowaniu Bułgarskiej i Bukowskiej. O godzinie 17 przyjeżdża do mnie Wojtek, który wracał ze śląska. Parę min po 18 przyjeżdża Chwast. Panowie się przebierają w rzeczy rowerowe i parę min przed 19 ruszamy w trójkę w kierunku Zakrzewa. Tam postanowiliśmy się spotkać z resztą:
Jedziemy sobie spokojnie w trójkę na miejsce spotkania. Po chwili przyjeżdża reszta 7 osobowej ekipy. Po przywitaniu się zaraz ruszamy w trasę. Jako pierwszą przerwę ustalamy Nowy Tomyśl. Mieliśmy jechać po zmianach całą drogę. Tylu nas było więc zasadniczo nikt by się nie zmęczył. Jednak jeden kolega nie umie tak jeździć i cały plan poszedł w odstawkę. Szarpiąc jadąc raz po 40km/h po chwili 25km/h docieramy wspólnie do Nowego Tomyśla. Dzień się nachylił wieczór prawie już nastał:
W samym mieście robimy stosunkowo krótką przerwę na zakupy na noc. Jedziemy dalej. Jedzie się dobrze asfalt znakomity czasami jakieś załamanie, ale daje radę. W Zbąszyniu atakuje nas cała chmura muszek. Na szczęście za miastem ustaję to zjawisko, za to kończy się dobry asfalt. Przed Zbąszynkiem robimy przerwę na stacji benzynowej aby dopompować koło Bartka. Najpierw była próba kompresorem, jednak i tak się skończyła na ręcznej pompce:
Jedziemy dalej DW do Świebodzina. Kto jechał tą trasą na pewno zna ten odcinek kostki brukowej. Na szosie jest ona straszny do przejechania. Jak się ma buty SPD szosowe to jeszcze można się poślizgnąć... Jednak daliśmy radę. Chwilę dalej już widać Jezusa ze Świebodzina. To był nasz cel na przerwę. Stamtąd mamy też zabrać Kasię. Wjeżdżamy do Tesco kupujemy z Bartkiem izobronika i jedziemy na przerwę pod Jezusa. Na miejscu spotykam kolegę z uczelni. Przyszedł z kolegą który też ma zajawki rowerowe nie muszę chyba mówić jak był temat rozmów :) Na zakończenie przerwy zdjęcie pomnika i lecimy dalej:
Tutaj ,,stery" przejmuje Kasia. Zna ona bardziej te tereny i jedziemy według jej wskazówek. Taka ciekawostka. Podczas najkrótszych nocy w Polsce widać cały czas łunę od słońca. Ciekawie musi być dopiero gdzieś tam daleko na północy jak są dni polarne. W nocy za dużo zdjęć nie robiłem, nic ciekawego nie wychodzi. Jednak w nocy ciekawie się jedzie, a ten dreszczyk adrenaliny jak słyszysz dziki czy też sarny jakieś kilkanaście metrów obok Ciebie. Po takich emocjach przydała się przerwa. Akurat w Sulęcinie na wjeździe była stacja benzynowa. Tam też spożywamy ciepłe hot-dogi rozmawiamy chwile z tubylcami i lecimy dalej. Trochę pobłądziliśmy. Mi pęka szprycha morale spadają o jakieś 40%. Jednak po wyjechaniu na dobrą drogę robi się jasno. Widoki przednie, ruch samochodowy zerowy. Jeszcze asfalt byłby lepszy i by było miodzio. Jedziemy DW 137 w Kowalewie krótka przerwa na zregenerowanie sił. Tutaj miałem poważny kryzys. Miałem czarne myśli, aby się poddać dojechać do granicy i wrócić na pociąg. Do tego to bijące koło;/ Jednak mój nie zawodny energetyk postawił mnie na nogi. Ruszamy dalej. Po chwili na liczniku pojawia się 200km:
Jak widać prędkość cały czas dobra. Do Słubic docieramy trochę poszatkowani. Jednak na granicy stajemy wszyscy. Tutaj dzielimy się też na 3 grupy. Pierwsza grupa 4 osobowa (Tomek, Michał, Wojtek i ja - 3 szosy jeden MTB) jedziemy szybko do Berlina robimy fotkę pod bramą i jedziemy szybko na pociąg na 18. Druga grupa 3 osobowa (Kasia, Bartek i Kuba- szosa MTB z oponom 1 cala i MTB 2.1) jadą również do Berlina, ale tam zostają dłużej i na bieżąco myślą co dalej. Trzecia grupa została jednoosobowa Hubert- szosa stwierdził, że zwiedza Frankfurt i jedzie na pociąg. Tak prezentowała się cała ekipa:
Zdjęcie zrobione o 6.15. Tak więc ruszamy dalej. Jedziemy stosunkowo szybko jak na panujące warunki. Wraz z nowym dniem przyszedł zachodni wiatr który uciążliwie nam przeszkadzał. Przed Munchebergiem robimy jedną szybką przerwę na siku i zrzucenie odzieży. Bluzy nadal zostały. Dzień nie zapowiadał się za ciepły. W samym mieście wjeżdżamy do Lidla aby się posilić i uzupełnić zapasy wody. Przerwa trwała około 30 min. Tyle też mieliśmy przewagi nad 2 grupą. Jak my wyjeżdżaliśmy dostaliśmy smsa, że właśnie wjechali na parking lidla. Następna przerwa przewidziana była pod tablicą Berlin. Jednak w pewnym momencie złapałem taki kryzys na spanie, że musieliśmy się zatrzymać ja wypijam energetyka, oddaje to co już nie potrzebne i ruszamy dalej. Wjeżdżamy do Berlina. Tutaj są bardzo nędzne ścieżki, a kierowcy nie lubią rowerzystów na drogach. Dosłownie 2 min przerwy na zdjęcie i czas zdobyć jakiegoś prawdziwego kebaba.
W mieście ścigami się za pewną blondynką na MTB, daje radę za nami iść. Nie wie za pewne, że mamy już ponad 300km w nogach. Tak byśmy wygrali ten pojedynek gdyby nie było z jej strony oszustw typu: ,,lewo prawo nic nie jedzie to lece na czerwonym-na razie chłopaki" :) Jedziemy najpierw pod bramę, żeby ,,mieć to za sobą''.
Jedziemy na kebaba. Całe szczęście nie musieliśmy dużo szukać wiedziałem, gdzie są kebabownie. Zamawiam kebaba w bułce z białym serem. Reszta robi tak samo. Jednak tym dwóm było mało i poszli po jeszcze jednego tradycyjnego:
Straciliśmy tu chyba z 40 min, ale nie ma to jak się dobrze najeść. Jedziemy pod Iglice, ponieważ dostaliśmy wiadomość, że reszta ekipy wjechała już do Berlina. Tam czekamy na nich 15 min. Atmosfera była trochę napięta, ponieważ byliśmy ograniczeni czasowo. Jednak przyjechali, tradycyjnie wspólne zdjęcie i czubek obcięty:
Chwilka rozmowy i lecimy na pociąg. Wojtka po drodze kebab nacisnął, nawet siedzenie na siodełku nie pomogło i robimy techniczną przerwę przy barze z toaletami. Wyjazd z Berlina tragedia drogi rowerowe tragedia kierowcy tragedia, światła tragedia... Jednak jak już wyjechaliśmy to zaczęliśmy gnać po 35km/h momentami więcej. Uwielbiam jeździć z wiatrem. Na parę kilometrów przed Munchebergiem przerwa na ścieżce rowerowej. Posilamy się, niektórzy wykorzystują czas na krótką drzemkę. Jednak Tomek zdążył zasnąć i już go budzimy, że musimy jechać dalej.
Tym razem nie jedziemy przez miasto tylko obwodnicą, szczególnie się nie przejęliśmy znakiem droga szybkiego ruchu. Za zjazdem na Frankfurt łapie nas chwilowa ulewa. Po tylu km najgorsze jednak i tak były górki. Ostatnie km na niemieckiej ziemi:
W Polsce wjeżdżamy na stacje kupujemy picie ponieważ dojechaliśmy na resztkach w bidonach. Zostało jeszcze 22km i koło 1h czasu. Mimo bycia tak blisko Michał nas uświadamia, że nawet dętka może nam popsuć cały plan... Jednak dajemy radę jesteśmy na dworcu o godzinie 18;12 kupujemy bilety. Za bilet zapłaciłem nie całe 17 zł życie studenta jest jednak piękne. Michał z Tomkiem mając 15 min ryzykują i jadą do sklepu w pociągu witamy ich za 2 min odjazd! Przesiadka w Zbąszynku nie poszła tak sprawnie. Jednym słowem zasiedzieliśmy się! Ze Zbąszynka Kolejami Wielkopolskimi. Pierwsza klasa muszę powiedzieć! W Poznaniu z Wojtkiem i Tomkiem wysiadamy na Górczynie, Michał jedzie dalej na główny. Po wyjściu z pociągu wita mnie moja piękność na rowerze. Razem w 4 treptamy te ostatnie 12 km do domu. Panowie się przebierają i zaraz wsiadają robiąc kolejne km teraz już samochodem!
W tym miejscu dziękuję za wyjazd wszystkim którzy z nami jechali. Dziękuje Tomkowi za to, że mnie zmotywował nie pozwolił odpuścić. Naprawdę fajny wyjazd. Do rekordu życiowego zabrakło nie całych 6km. Nie lubię kręcić ,,wokół bloku" teraz mam motywację, aby przejechać więcej. Jest to za to rekord tego sezonu.
pozdROWER!
Start był zaplanowany na godzinę 19 na skrzyżowaniu Bułgarskiej i Bukowskiej. O godzinie 17 przyjeżdża do mnie Wojtek, który wracał ze śląska. Parę min po 18 przyjeżdża Chwast. Panowie się przebierają w rzeczy rowerowe i parę min przed 19 ruszamy w trójkę w kierunku Zakrzewa. Tam postanowiliśmy się spotkać z resztą:
Jedziemy sobie spokojnie w trójkę na miejsce spotkania. Po chwili przyjeżdża reszta 7 osobowej ekipy. Po przywitaniu się zaraz ruszamy w trasę. Jako pierwszą przerwę ustalamy Nowy Tomyśl. Mieliśmy jechać po zmianach całą drogę. Tylu nas było więc zasadniczo nikt by się nie zmęczył. Jednak jeden kolega nie umie tak jeździć i cały plan poszedł w odstawkę. Szarpiąc jadąc raz po 40km/h po chwili 25km/h docieramy wspólnie do Nowego Tomyśla. Dzień się nachylił wieczór prawie już nastał:
W samym mieście robimy stosunkowo krótką przerwę na zakupy na noc. Jedziemy dalej. Jedzie się dobrze asfalt znakomity czasami jakieś załamanie, ale daje radę. W Zbąszyniu atakuje nas cała chmura muszek. Na szczęście za miastem ustaję to zjawisko, za to kończy się dobry asfalt. Przed Zbąszynkiem robimy przerwę na stacji benzynowej aby dopompować koło Bartka. Najpierw była próba kompresorem, jednak i tak się skończyła na ręcznej pompce:
Jedziemy dalej DW do Świebodzina. Kto jechał tą trasą na pewno zna ten odcinek kostki brukowej. Na szosie jest ona straszny do przejechania. Jak się ma buty SPD szosowe to jeszcze można się poślizgnąć... Jednak daliśmy radę. Chwilę dalej już widać Jezusa ze Świebodzina. To był nasz cel na przerwę. Stamtąd mamy też zabrać Kasię. Wjeżdżamy do Tesco kupujemy z Bartkiem izobronika i jedziemy na przerwę pod Jezusa. Na miejscu spotykam kolegę z uczelni. Przyszedł z kolegą który też ma zajawki rowerowe nie muszę chyba mówić jak był temat rozmów :) Na zakończenie przerwy zdjęcie pomnika i lecimy dalej:
Tutaj ,,stery" przejmuje Kasia. Zna ona bardziej te tereny i jedziemy według jej wskazówek. Taka ciekawostka. Podczas najkrótszych nocy w Polsce widać cały czas łunę od słońca. Ciekawie musi być dopiero gdzieś tam daleko na północy jak są dni polarne. W nocy za dużo zdjęć nie robiłem, nic ciekawego nie wychodzi. Jednak w nocy ciekawie się jedzie, a ten dreszczyk adrenaliny jak słyszysz dziki czy też sarny jakieś kilkanaście metrów obok Ciebie. Po takich emocjach przydała się przerwa. Akurat w Sulęcinie na wjeździe była stacja benzynowa. Tam też spożywamy ciepłe hot-dogi rozmawiamy chwile z tubylcami i lecimy dalej. Trochę pobłądziliśmy. Mi pęka szprycha morale spadają o jakieś 40%. Jednak po wyjechaniu na dobrą drogę robi się jasno. Widoki przednie, ruch samochodowy zerowy. Jeszcze asfalt byłby lepszy i by było miodzio. Jedziemy DW 137 w Kowalewie krótka przerwa na zregenerowanie sił. Tutaj miałem poważny kryzys. Miałem czarne myśli, aby się poddać dojechać do granicy i wrócić na pociąg. Do tego to bijące koło;/ Jednak mój nie zawodny energetyk postawił mnie na nogi. Ruszamy dalej. Po chwili na liczniku pojawia się 200km:
Jak widać prędkość cały czas dobra. Do Słubic docieramy trochę poszatkowani. Jednak na granicy stajemy wszyscy. Tutaj dzielimy się też na 3 grupy. Pierwsza grupa 4 osobowa (Tomek, Michał, Wojtek i ja - 3 szosy jeden MTB) jedziemy szybko do Berlina robimy fotkę pod bramą i jedziemy szybko na pociąg na 18. Druga grupa 3 osobowa (Kasia, Bartek i Kuba- szosa MTB z oponom 1 cala i MTB 2.1) jadą również do Berlina, ale tam zostają dłużej i na bieżąco myślą co dalej. Trzecia grupa została jednoosobowa Hubert- szosa stwierdził, że zwiedza Frankfurt i jedzie na pociąg. Tak prezentowała się cała ekipa:
Zdjęcie zrobione o 6.15. Tak więc ruszamy dalej. Jedziemy stosunkowo szybko jak na panujące warunki. Wraz z nowym dniem przyszedł zachodni wiatr który uciążliwie nam przeszkadzał. Przed Munchebergiem robimy jedną szybką przerwę na siku i zrzucenie odzieży. Bluzy nadal zostały. Dzień nie zapowiadał się za ciepły. W samym mieście wjeżdżamy do Lidla aby się posilić i uzupełnić zapasy wody. Przerwa trwała około 30 min. Tyle też mieliśmy przewagi nad 2 grupą. Jak my wyjeżdżaliśmy dostaliśmy smsa, że właśnie wjechali na parking lidla. Następna przerwa przewidziana była pod tablicą Berlin. Jednak w pewnym momencie złapałem taki kryzys na spanie, że musieliśmy się zatrzymać ja wypijam energetyka, oddaje to co już nie potrzebne i ruszamy dalej. Wjeżdżamy do Berlina. Tutaj są bardzo nędzne ścieżki, a kierowcy nie lubią rowerzystów na drogach. Dosłownie 2 min przerwy na zdjęcie i czas zdobyć jakiegoś prawdziwego kebaba.
W mieście ścigami się za pewną blondynką na MTB, daje radę za nami iść. Nie wie za pewne, że mamy już ponad 300km w nogach. Tak byśmy wygrali ten pojedynek gdyby nie było z jej strony oszustw typu: ,,lewo prawo nic nie jedzie to lece na czerwonym-na razie chłopaki" :) Jedziemy najpierw pod bramę, żeby ,,mieć to za sobą''.
Jedziemy na kebaba. Całe szczęście nie musieliśmy dużo szukać wiedziałem, gdzie są kebabownie. Zamawiam kebaba w bułce z białym serem. Reszta robi tak samo. Jednak tym dwóm było mało i poszli po jeszcze jednego tradycyjnego:
Straciliśmy tu chyba z 40 min, ale nie ma to jak się dobrze najeść. Jedziemy pod Iglice, ponieważ dostaliśmy wiadomość, że reszta ekipy wjechała już do Berlina. Tam czekamy na nich 15 min. Atmosfera była trochę napięta, ponieważ byliśmy ograniczeni czasowo. Jednak przyjechali, tradycyjnie wspólne zdjęcie i czubek obcięty:
Chwilka rozmowy i lecimy na pociąg. Wojtka po drodze kebab nacisnął, nawet siedzenie na siodełku nie pomogło i robimy techniczną przerwę przy barze z toaletami. Wyjazd z Berlina tragedia drogi rowerowe tragedia kierowcy tragedia, światła tragedia... Jednak jak już wyjechaliśmy to zaczęliśmy gnać po 35km/h momentami więcej. Uwielbiam jeździć z wiatrem. Na parę kilometrów przed Munchebergiem przerwa na ścieżce rowerowej. Posilamy się, niektórzy wykorzystują czas na krótką drzemkę. Jednak Tomek zdążył zasnąć i już go budzimy, że musimy jechać dalej.
Tym razem nie jedziemy przez miasto tylko obwodnicą, szczególnie się nie przejęliśmy znakiem droga szybkiego ruchu. Za zjazdem na Frankfurt łapie nas chwilowa ulewa. Po tylu km najgorsze jednak i tak były górki. Ostatnie km na niemieckiej ziemi:
W Polsce wjeżdżamy na stacje kupujemy picie ponieważ dojechaliśmy na resztkach w bidonach. Zostało jeszcze 22km i koło 1h czasu. Mimo bycia tak blisko Michał nas uświadamia, że nawet dętka może nam popsuć cały plan... Jednak dajemy radę jesteśmy na dworcu o godzinie 18;12 kupujemy bilety. Za bilet zapłaciłem nie całe 17 zł życie studenta jest jednak piękne. Michał z Tomkiem mając 15 min ryzykują i jadą do sklepu w pociągu witamy ich za 2 min odjazd! Przesiadka w Zbąszynku nie poszła tak sprawnie. Jednym słowem zasiedzieliśmy się! Ze Zbąszynka Kolejami Wielkopolskimi. Pierwsza klasa muszę powiedzieć! W Poznaniu z Wojtkiem i Tomkiem wysiadamy na Górczynie, Michał jedzie dalej na główny. Po wyjściu z pociągu wita mnie moja piękność na rowerze. Razem w 4 treptamy te ostatnie 12 km do domu. Panowie się przebierają i zaraz wsiadają robiąc kolejne km teraz już samochodem!
W tym miejscu dziękuję za wyjazd wszystkim którzy z nami jechali. Dziękuje Tomkowi za to, że mnie zmotywował nie pozwolił odpuścić. Naprawdę fajny wyjazd. Do rekordu życiowego zabrakło nie całych 6km. Nie lubię kręcić ,,wokół bloku" teraz mam motywację, aby przejechać więcej. Jest to za to rekord tego sezonu.
pozdROWER!