Wpisy archiwalne w kategorii
Ze zdjęciami
Dystans całkowity: | 18782.79 km (w terenie 1059.30 km; 5.64%) |
Czas w ruchu: | 847:53 |
Średnia prędkość: | 21.97 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.90 km/h |
Suma podjazdów: | 9265 m |
Maks. tętno maksymalne: | 169 (83 %) |
Maks. tętno średnie: | 124 (61 %) |
Suma kalorii: | 15540 kcal |
Liczba aktywności: | 178 |
Średnio na aktywność: | 105.52 km i 4h 55m |
Więcej statystyk |
Rozjadowo treningowo.
Wtorek, 2 lipca 2013 | dodano:02.07.2013Kategoria 0-50km, z Anią, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 44.76 | Km teren: | 35.00 | Czas: | 02:41 | km/h: | 16.68 |
Pr. maks.: | 36.35 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 148m | Rower: | Kellys Magic |
Po sobotnim rekordzie przyszedł czas na rozjazd. Namówiłem moją ukochaną i przyjaciółkę na rower. Początkowo miał to być wyjazd na czereśnie do mojej babci, ale z racji na moją prace musieliśmy go odłożyć na kiedyś indziej. Postanowiliśmy przejechać się po okolicznych wioskach. Ruszamy w kierunku Gołusek i dalej na Palędzie, tam też stoimy na przejeździe:
Czekaliśmy na przejazd 2 pociągów, już myślałem, że pojedzie 3 jednak barierki się otworzyły. Ruszamy dalej. Słońce wyszło, robimy techniczną przerwę na zrzucenie długiego rękawku:
oraz szybki serwis kierownicy:
Za kilka set metrów wjeżdżamy na czarny szlak rowerowy. Nie wiedziałem o nim tak dużo. Elegancko się jedzie a i jest dobrze oznakowany:
Dojeżdżamy nim przez Sierosław do Lusówka. Tam też odbijamy na szlak Pierścienia Poznania. Trasa mi znana. Przejechałem pierścień 2 no prawie 3 razy i nie wiadomo ile razy krążyłem tymi szlakami po odcinkach. Ukazuję nam się piękne jeziorko:
Jedziemy na plażę odpocząć trochę. Po chwili wpadam na pomysł, aby popływać na rowerku wodnym. Szybkie pytanie do dziewczyn szybka decyzja i zaraz jesteśmy na wodzie:
Po godzinie pływania ruszamy dalej. Dołącza do nas Dorota i tak wspólnie przemierzamy trasę, aż do Żarnowca. Tam krótki odpoczynek:
Wracamy do domu. Tempo było trzeba narzucić niezłe bo goniły nas totalne deszczowo-burzowe chmury. Na zdjęciu tego tak nie widać:
Ostatnia prosta i jesteśmy w domu.
Dzięki dziewczyny za wycieczkę, oby więcej takich! :)
Czekaliśmy na przejazd 2 pociągów, już myślałem, że pojedzie 3 jednak barierki się otworzyły. Ruszamy dalej. Słońce wyszło, robimy techniczną przerwę na zrzucenie długiego rękawku:
oraz szybki serwis kierownicy:
Za kilka set metrów wjeżdżamy na czarny szlak rowerowy. Nie wiedziałem o nim tak dużo. Elegancko się jedzie a i jest dobrze oznakowany:
Dojeżdżamy nim przez Sierosław do Lusówka. Tam też odbijamy na szlak Pierścienia Poznania. Trasa mi znana. Przejechałem pierścień 2 no prawie 3 razy i nie wiadomo ile razy krążyłem tymi szlakami po odcinkach. Ukazuję nam się piękne jeziorko:
Jedziemy na plażę odpocząć trochę. Po chwili wpadam na pomysł, aby popływać na rowerku wodnym. Szybkie pytanie do dziewczyn szybka decyzja i zaraz jesteśmy na wodzie:
Po godzinie pływania ruszamy dalej. Dołącza do nas Dorota i tak wspólnie przemierzamy trasę, aż do Żarnowca. Tam krótki odpoczynek:
Wracamy do domu. Tempo było trzeba narzucić niezłe bo goniły nas totalne deszczowo-burzowe chmury. Na zdjęciu tego tak nie widać:
Ostatnia prosta i jesteśmy w domu.
Dzięki dziewczyny za wycieczkę, oby więcej takich! :)
Poznań - Hel w jeden dzień :)
Sobota, 29 czerwca 2013 | dodano:30.06.2013Kategoria 400 i w góre :), Ze zdjęciami
Km: | 439.28 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 16:23 | km/h: | 26.81 |
Pr. maks.: | 67.50 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Czyli jak się jeździ w Wielkopolsce! :)
Kolejna część treningu do wyprawy rowerowej zakończona sukcesem. Wszystko zaczęło się od Kołobrzegu. Tam też postanowiliśmy podnieść poprzeczkę. Padło również nad morze tym razem Hel. Rzuciliśmy info na forumrowerowe.org i w piątek o 17 na rondzie Śródka zjawiło się 5 śmiałków. Ruszamy mocnym tempem. W Murowanej Goślinie wjeżdżamy na loda. Trasa remontowana na Skoki i Wągrowiec mija sprawnie, nie musimy czekać na światłach wahadłowych. W samym Wągrowcu robimy pierwszą porządną przerwę. Tam też dołącza do nas Tomek, który przyjechał z Witkowa:
Robimy ostatnie wieczorne zakupy i lecimy dalej na Nakło. Trasa znana mi z wyjazdu z bratem i sąsiadem w 2011 również na Hel. Także tym razem robię za małego przewodnika. W miedzy czasie pada pierwsza setka i mijamy województwo:
Czujemy, że to będzie zimna noc. Przerwy robimy co 40km. Zaczyna się robić zimno i ciemno. Każdy postój wiąże się z chłodnym startem, czasami jednak trzeba zrobić ,,sik-pauze":
Pogoda dopisuje nie wieje, nie pada jedynie jest chłodno. Mijamy woj. Pomorskie:
Mamy prawie 200km w nogach, no już prawie połowa. W Chojnicach robimy postój na BP, aby wypić ciepłą herbatkę. Powoli zaczyna świtać. Jednak temperatura cały czas spada. Mijamy Brusy, jedziemy terenami dobrze mi znanymi. Poranna mgła jeszcze bardziej obniża temperaturę. W takich momentach żałuję, że nie wygospodarowałem trochę miejsca na długie rękawiczki:
Temperatura spadała do 6 stopni, wtedy nawet marzły nam stopy. Zdecydowanie przydały by się ochraniacze na buty. W tym miejscu musimy zrobić przerwę techniczną. Znaleźliśmy zabudowany przystanek. Spędziliśmy tam jakieś 40min czekając aż bardziej wyjdzie słońce. Ruszamy dalej jednak za ciepło nie jest. W Kościerzynie przerwa na Orlenie aby zjeść coś ciepłego. Nareszcie w pełni wyszło słońce i się zrobiło ładnie ciepło i przyjemnie:
W Wejherowie przerwa na zakupy. I jedziemy dalej. Naszym oczom ukazuje się podjazd prawie jak w górach. W pasy w górę jeden w dół zaczynamy wątpić czy aby na pewno nad morze jedziemy. Jednak jak każdy dobrze wie po każdym podjeździe jest zjazd. Tam też biję rekord prędkości dnia dzisiejszego. We Władysławowie przerwa na lodzika i ruszamy dalej na Hel. W miedzy czasie, a dokładnie po 21.5h pada u mnie 400km:
Tak jeszcze parę km i jesteśmy. Dojechaliśmy na HEL!!! Było co kręcić:
Jako pierwsze jedziemy kupić bilety na prom powrotny. Kolejka rowerzystów:
Dalej to oczywiście plażą, piwko i kąpiel:
A i czasu na rybkę musiało starczyć:
Na promie zwycięskie piwko i ja wykorzystuję te 2 h i idę się zdrzemnąć. Zanim poszedłem spać trzeba było zrobić fotkę:
Prom był delikatnie opóźniony dlatego czym prędzej wyskakujemy z niego i będziemy na dworzec. W tym miejscu muszę się trochę rozpisać. Jeździłem już trochę PKP. Raz było lepiej raz gorzej, czasami w ogóle nie zostałem wpuszczony do pociągu. Czułem, że tym razem też będą jaja. Było nas 6 ja Bartek i Przemo kupiliśmy już bilety w Poznaniu. Michał, Mateusz i Tomek nie mieli biletów. W Gdańsku im pani nie sprzedała, powiedziała im że mają się dogadać z konduktorem. Podjechał pociąg. Za każdym razem rowery pakowaliśmy na samym końcu pociągu. Tam nas wpuścić nie chcieli bo były kuszetki. Pojechaliśmy zatem do ostatniego ,,normalnego" wagonu. W naszą stronę prawie, że biegł konduktor. Całe szczęście udało się wszystkim wejść. Coś powiedział i na końcu dodał: ,,Przecież was nie wyrzucę." To było już dziwne. Rowery wpakowaliśmy do 2 przedziałów. W końcu przyszedł konduktor. My już wypiliśmy po piwku. Jako pierwsze pochwalił nas, że sobie poradziliśmy z rowerami. Przyszedł czas kupowania biletów. Jak się kupuję u Konduktora jest dodatkowo 10zł ten jednak zaoferował, że zrobi bilet z Gdańska Oliwa tam nie ma kasy, więc nie będzie trzeba dopłacać tych 10zł. To był najmilszy konduktor jakiego wiedziałem. Świętowanie w pociągu również miało miejsce:
Potem trochę snu i o 2.30 jesteśmy w Poznaniu. Dojazd do domu w lekkiej mżawce z słuchawkami w uszach. W domu ląduje po 3.
Dzięki panowie za wspólny wyjazd. Dwa razy morze było to teraz góry nas czekają. Dzięki wam udał mi się pobić mój rekord o prawie 40km. Czekam na propozycje. Pozdrower!!!
Kolejna część treningu do wyprawy rowerowej zakończona sukcesem. Wszystko zaczęło się od Kołobrzegu. Tam też postanowiliśmy podnieść poprzeczkę. Padło również nad morze tym razem Hel. Rzuciliśmy info na forumrowerowe.org i w piątek o 17 na rondzie Śródka zjawiło się 5 śmiałków. Ruszamy mocnym tempem. W Murowanej Goślinie wjeżdżamy na loda. Trasa remontowana na Skoki i Wągrowiec mija sprawnie, nie musimy czekać na światłach wahadłowych. W samym Wągrowcu robimy pierwszą porządną przerwę. Tam też dołącza do nas Tomek, który przyjechał z Witkowa:
Robimy ostatnie wieczorne zakupy i lecimy dalej na Nakło. Trasa znana mi z wyjazdu z bratem i sąsiadem w 2011 również na Hel. Także tym razem robię za małego przewodnika. W miedzy czasie pada pierwsza setka i mijamy województwo:
Czujemy, że to będzie zimna noc. Przerwy robimy co 40km. Zaczyna się robić zimno i ciemno. Każdy postój wiąże się z chłodnym startem, czasami jednak trzeba zrobić ,,sik-pauze":
Pogoda dopisuje nie wieje, nie pada jedynie jest chłodno. Mijamy woj. Pomorskie:
Mamy prawie 200km w nogach, no już prawie połowa. W Chojnicach robimy postój na BP, aby wypić ciepłą herbatkę. Powoli zaczyna świtać. Jednak temperatura cały czas spada. Mijamy Brusy, jedziemy terenami dobrze mi znanymi. Poranna mgła jeszcze bardziej obniża temperaturę. W takich momentach żałuję, że nie wygospodarowałem trochę miejsca na długie rękawiczki:
Temperatura spadała do 6 stopni, wtedy nawet marzły nam stopy. Zdecydowanie przydały by się ochraniacze na buty. W tym miejscu musimy zrobić przerwę techniczną. Znaleźliśmy zabudowany przystanek. Spędziliśmy tam jakieś 40min czekając aż bardziej wyjdzie słońce. Ruszamy dalej jednak za ciepło nie jest. W Kościerzynie przerwa na Orlenie aby zjeść coś ciepłego. Nareszcie w pełni wyszło słońce i się zrobiło ładnie ciepło i przyjemnie:
W Wejherowie przerwa na zakupy. I jedziemy dalej. Naszym oczom ukazuje się podjazd prawie jak w górach. W pasy w górę jeden w dół zaczynamy wątpić czy aby na pewno nad morze jedziemy. Jednak jak każdy dobrze wie po każdym podjeździe jest zjazd. Tam też biję rekord prędkości dnia dzisiejszego. We Władysławowie przerwa na lodzika i ruszamy dalej na Hel. W miedzy czasie, a dokładnie po 21.5h pada u mnie 400km:
Tak jeszcze parę km i jesteśmy. Dojechaliśmy na HEL!!! Było co kręcić:
Jako pierwsze jedziemy kupić bilety na prom powrotny. Kolejka rowerzystów:
Dalej to oczywiście plażą, piwko i kąpiel:
A i czasu na rybkę musiało starczyć:
Na promie zwycięskie piwko i ja wykorzystuję te 2 h i idę się zdrzemnąć. Zanim poszedłem spać trzeba było zrobić fotkę:
Prom był delikatnie opóźniony dlatego czym prędzej wyskakujemy z niego i będziemy na dworzec. W tym miejscu muszę się trochę rozpisać. Jeździłem już trochę PKP. Raz było lepiej raz gorzej, czasami w ogóle nie zostałem wpuszczony do pociągu. Czułem, że tym razem też będą jaja. Było nas 6 ja Bartek i Przemo kupiliśmy już bilety w Poznaniu. Michał, Mateusz i Tomek nie mieli biletów. W Gdańsku im pani nie sprzedała, powiedziała im że mają się dogadać z konduktorem. Podjechał pociąg. Za każdym razem rowery pakowaliśmy na samym końcu pociągu. Tam nas wpuścić nie chcieli bo były kuszetki. Pojechaliśmy zatem do ostatniego ,,normalnego" wagonu. W naszą stronę prawie, że biegł konduktor. Całe szczęście udało się wszystkim wejść. Coś powiedział i na końcu dodał: ,,Przecież was nie wyrzucę." To było już dziwne. Rowery wpakowaliśmy do 2 przedziałów. W końcu przyszedł konduktor. My już wypiliśmy po piwku. Jako pierwsze pochwalił nas, że sobie poradziliśmy z rowerami. Przyszedł czas kupowania biletów. Jak się kupuję u Konduktora jest dodatkowo 10zł ten jednak zaoferował, że zrobi bilet z Gdańska Oliwa tam nie ma kasy, więc nie będzie trzeba dopłacać tych 10zł. To był najmilszy konduktor jakiego wiedziałem. Świętowanie w pociągu również miało miejsce:
Potem trochę snu i o 2.30 jesteśmy w Poznaniu. Dojazd do domu w lekkiej mżawce z słuchawkami w uszach. W domu ląduje po 3.
Dzięki panowie za wspólny wyjazd. Dwa razy morze było to teraz góry nas czekają. Dzięki wam udał mi się pobić mój rekord o prawie 40km. Czekam na propozycje. Pozdrower!!!
Nad morze! Dzień czwarty :)
Niedziela, 2 czerwca 2013 | dodano:07.06.2013Kategoria 0-50km, Czerwcówka 2013, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 40.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:08 | km/h: | 18.75 |
Pr. maks.: | 34.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Nadszedł dzień powrotu do domu. Szkoda, mimo pogody takie wyjazdy są fajne :)
Wstajemy rano pogoda nie rozpieszcza, nie uda nam się pospacerować po plaży w pełnym słońcu. Śniadanie w namiocie poranna toaleta i zwijamy nasz mały bałagan:
Ruszamy na plażę zrobić sobie zdjęcie. Nasze rowery podczas odpoczynku na plaży:
Pogoda jak widać nie zachęcała do kąpieli. Jednak kąpali się morsy oraz ludzie co mają nie równo pod sufitem (ja należałem do tej 2 grupy) być nad morzem, a się nie wykąpać...
Po kąpieli lecimy na gofry, chodziły one za mną od samego wjazdu do Mielna:
Następnym punktem dnia dzisiejszego był pójście do Kościoła. Problemem był fakt, że chciało nam się bardzo do toalety, a ksiądz przedłużał...
Po mszy szybko do toalety i nadszedł czas powrotu. Do Koszalina prowadzi ścieżka o której wcześniej wspomniałem:
W samym Koszalinie robimy zakupy do pociągu do biedronki i od razu na dworzec. Czekając na odjazd:
Początkowo mieliśmy pełen komfort jazdy:
My nasze dwa rowery i nic więcej. Takie podróże lubię. Tak też było do Piły. Po Pile było tak:
W Poznaniu lądujemy po 22. Jadę odprowadzić Martę. Przerwa przymusowa na przejeździe kolejowym:
Po odwiezieniu Marty wracam do domu. Wiało, strasznie wiało. Prawie zrobiłem przerwę w Luboniu bo już nie mogłem.
Dwa słowa podsumowania. Wyprawa zakończona pełnym sukcesem. Dziękuję kochanie za wspólne spędzone te 4 dni. Przy podróżowaniu z ukochaną nawet zła pogoda nie stoi na przeszkodzie aby mieć uśmiech na twarzy. Po sesji jedziemy jeszcze raz może tym razem nie nad morze! :)
Wstajemy rano pogoda nie rozpieszcza, nie uda nam się pospacerować po plaży w pełnym słońcu. Śniadanie w namiocie poranna toaleta i zwijamy nasz mały bałagan:
Ruszamy na plażę zrobić sobie zdjęcie. Nasze rowery podczas odpoczynku na plaży:
Pogoda jak widać nie zachęcała do kąpieli. Jednak kąpali się morsy oraz ludzie co mają nie równo pod sufitem (ja należałem do tej 2 grupy) być nad morzem, a się nie wykąpać...
Po kąpieli lecimy na gofry, chodziły one za mną od samego wjazdu do Mielna:
Następnym punktem dnia dzisiejszego był pójście do Kościoła. Problemem był fakt, że chciało nam się bardzo do toalety, a ksiądz przedłużał...
Po mszy szybko do toalety i nadszedł czas powrotu. Do Koszalina prowadzi ścieżka o której wcześniej wspomniałem:
W samym Koszalinie robimy zakupy do pociągu do biedronki i od razu na dworzec. Czekając na odjazd:
Początkowo mieliśmy pełen komfort jazdy:
My nasze dwa rowery i nic więcej. Takie podróże lubię. Tak też było do Piły. Po Pile było tak:
W Poznaniu lądujemy po 22. Jadę odprowadzić Martę. Przerwa przymusowa na przejeździe kolejowym:
Po odwiezieniu Marty wracam do domu. Wiało, strasznie wiało. Prawie zrobiłem przerwę w Luboniu bo już nie mogłem.
Dwa słowa podsumowania. Wyprawa zakończona pełnym sukcesem. Dziękuję kochanie za wspólne spędzone te 4 dni. Przy podróżowaniu z ukochaną nawet zła pogoda nie stoi na przeszkodzie aby mieć uśmiech na twarzy. Po sesji jedziemy jeszcze raz może tym razem nie nad morze! :)
Nad morze! Dzień trzeci :)
Sobota, 1 czerwca 2013 | dodano:05.06.2013Kategoria 0-50km, Czerwcówka 2013, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 49.51 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:52 | km/h: | 17.27 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Dzień trzeci nie był tak łaskawy jak 2 i nie obudził nas słońcem. Co gorsza o 5 nad ranem jeszcze padał deszcz. Jednak koło 8 już nie padało spokojnie ugotowaliśmy mleczko:
Płatki lepiej smakują z ciepłym mlekiem. Po śniadaniu zwijamy nasz podróżniczy grajdołek:
Wyjeżdżamy koło 11.30. Dzisiaj nie mamy dużo do przejechania. Jednak trochę podjazdów było. Marta dawała radę na wszystkich bez wyjątku:
W samym Koszalinie jedziemy na dworzec PKP. Kupujemy bilety i udajemy się do Maca gdzie spotykamy się z Mateuszem. Robimy sobie sweet focie z coca-colą:
Ruszamy do Mielna. Z Koszalina jest ładna ścieżka rowerowa. To właśnie nią szybko docieramy do morza:
Udajemy się na rybkę. Tradycyjnie jedziemy do Unieścia na ciepłego wędzonego dorsza! Potem pojechaliśmy na pole namiotowe. Nikogo nie było myśleliśmy, że jest zamknięte. Okazało się iż jest czynne jednak nikogo nie ma z wczasowiczów. Potem spacer brzegiem morza. Próbowałem zobaczyć jakiś statek, ale widoczność była za słaba:
Udajemy się na zakupy na kolacje do polo marketu. Powrót ciężki, dużo ciężkich zakupów :P
Na kolacje szef kuchni poleca gołąbeczki ze słoiczka:
Bardzo udany dzień dziecka! :)
Płatki lepiej smakują z ciepłym mlekiem. Po śniadaniu zwijamy nasz podróżniczy grajdołek:
Wyjeżdżamy koło 11.30. Dzisiaj nie mamy dużo do przejechania. Jednak trochę podjazdów było. Marta dawała radę na wszystkich bez wyjątku:
W samym Koszalinie jedziemy na dworzec PKP. Kupujemy bilety i udajemy się do Maca gdzie spotykamy się z Mateuszem. Robimy sobie sweet focie z coca-colą:
Ruszamy do Mielna. Z Koszalina jest ładna ścieżka rowerowa. To właśnie nią szybko docieramy do morza:
Udajemy się na rybkę. Tradycyjnie jedziemy do Unieścia na ciepłego wędzonego dorsza! Potem pojechaliśmy na pole namiotowe. Nikogo nie było myśleliśmy, że jest zamknięte. Okazało się iż jest czynne jednak nikogo nie ma z wczasowiczów. Potem spacer brzegiem morza. Próbowałem zobaczyć jakiś statek, ale widoczność była za słaba:
Udajemy się na zakupy na kolacje do polo marketu. Powrót ciężki, dużo ciężkich zakupów :P
Na kolacje szef kuchni poleca gołąbeczki ze słoiczka:
Bardzo udany dzień dziecka! :)
Nad morze! Dzień drugi :)
Piątek, 31 maja 2013 | dodano:05.06.2013Kategoria 100-200km, Czerwcówka 2013, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 109.92 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:15 | km/h: | 17.59 |
Pr. maks.: | 45.50 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Dzień drugi wita nas pięknym słońcem. Budzimy się koło 7 jednak mały leń nie pozwala nam od razu wstać. Pakować zaczynamy się po 8. Przy takiej pogodzie idzie to całkiem sprawnie:
Po kilku początkowych kilometrach zastajemy przeteleportowani przez morze Bałtyckie i trafiamy do Szwecji :P
Znów teleport i jesteśmy na drodze do Kłomina. Chwilę przed goni nas cała plaga zmutowanych końskich much. W końcu udaje nam się udziec i trafiamy do miasta duchów:
Tam też robimy przerwę na śniadanie. Pyszne bułeczki z serkiem i pomidorem. Kilka kilometrów dalej zatrzymujemy się w sklepie aby uzupełnić picie. Spotykamy tam dużą grupę rowerzystów. Oni chyba nie planują za daleko jeszcze tego dnia dojechać. Otwierali już 3 piwko :) My ruszamy w stronę Bornego Sulinowa. Tam przerwa na lodzika i sok pomidorowy i oglądanie burzowych chmur. Całe szczęście przeszły bokiem. Na wyjeździe z miasta znajduję się cmentarz radziecki:
Szybka fotka i lecimy dalej. Dojeżdżamy do DK 20 aby udać się w stronę Czaplinka. Jednak po chwili odbijamy na mniej uczęszczane drogi. Tymi właśnie drogami uciekaliśmy przed chmurami:
Udało się uciekliśmy. Przerwę robimy sobie w Barwicach pod Biedronką. Tam też spożywamy dobre bułeczki:
Słoneczko pięknie świeciło. Najedzeni ruszamy dalej. Naszym oczom ukazuję się mało optymistyczny widok:
Tak znowu zaczęło padać, niestety zanim dojechaliśmy na przystanek udało nam się trochę zmoknąć. Siedzieliśmy tam z dobre półtorej godziny. W końcu przestało lać lekko kropiło. Podjęliśmy decyzję jechać dalej.Po zaledwie 1km zaczęło lać, nie mieliśmy wyboru było trzeba jechać:
Następny przystanek był dla nas upragnionym odpoczynkiem. Minusem tego odpoczynku był coraz bardziej padający deszcz. Tak lało przez dobre 2 godziny:
Z przystanku ruszamy dopiero o 21.45 W końcu przestało padać. W Tychowie robimy zakupy na kolacje. Kupujemy litr mleka i płatki. Ruszamy już w totalnych ciemnościach za miasto. Do Koszalina zostaje nam 32 km, dzisiaj udaje nam się przejechać z 3km, aby znaleźć w miarę porządne miejsce na spanie. Rozbijamy sprawnie namiot, udaje nam się nic nie zgubić ładujemy się do namiotu. Mimo później pory postanawiamy ugotować kubek na ,,Gorący Kubek":
Płatki i mleko będą na śniadanie :)
Po kilku początkowych kilometrach zastajemy przeteleportowani przez morze Bałtyckie i trafiamy do Szwecji :P
Znów teleport i jesteśmy na drodze do Kłomina. Chwilę przed goni nas cała plaga zmutowanych końskich much. W końcu udaje nam się udziec i trafiamy do miasta duchów:
Tam też robimy przerwę na śniadanie. Pyszne bułeczki z serkiem i pomidorem. Kilka kilometrów dalej zatrzymujemy się w sklepie aby uzupełnić picie. Spotykamy tam dużą grupę rowerzystów. Oni chyba nie planują za daleko jeszcze tego dnia dojechać. Otwierali już 3 piwko :) My ruszamy w stronę Bornego Sulinowa. Tam przerwa na lodzika i sok pomidorowy i oglądanie burzowych chmur. Całe szczęście przeszły bokiem. Na wyjeździe z miasta znajduję się cmentarz radziecki:
Szybka fotka i lecimy dalej. Dojeżdżamy do DK 20 aby udać się w stronę Czaplinka. Jednak po chwili odbijamy na mniej uczęszczane drogi. Tymi właśnie drogami uciekaliśmy przed chmurami:
Udało się uciekliśmy. Przerwę robimy sobie w Barwicach pod Biedronką. Tam też spożywamy dobre bułeczki:
Słoneczko pięknie świeciło. Najedzeni ruszamy dalej. Naszym oczom ukazuję się mało optymistyczny widok:
Tak znowu zaczęło padać, niestety zanim dojechaliśmy na przystanek udało nam się trochę zmoknąć. Siedzieliśmy tam z dobre półtorej godziny. W końcu przestało lać lekko kropiło. Podjęliśmy decyzję jechać dalej.Po zaledwie 1km zaczęło lać, nie mieliśmy wyboru było trzeba jechać:
Następny przystanek był dla nas upragnionym odpoczynkiem. Minusem tego odpoczynku był coraz bardziej padający deszcz. Tak lało przez dobre 2 godziny:
Z przystanku ruszamy dopiero o 21.45 W końcu przestało padać. W Tychowie robimy zakupy na kolacje. Kupujemy litr mleka i płatki. Ruszamy już w totalnych ciemnościach za miasto. Do Koszalina zostaje nam 32 km, dzisiaj udaje nam się przejechać z 3km, aby znaleźć w miarę porządne miejsce na spanie. Rozbijamy sprawnie namiot, udaje nam się nic nie zgubić ładujemy się do namiotu. Mimo później pory postanawiamy ugotować kubek na ,,Gorący Kubek":
Płatki i mleko będą na śniadanie :)
Nad morze! Dzień pierwszy :)
Czwartek, 30 maja 2013 | dodano:05.06.2013Kategoria 100-200km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami, Czerwcówka 2013
Km: | 142.58 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:21 | km/h: | 22.45 |
Pr. maks.: | 40.90 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Od pojawienia się pomysłu do wykonania go nie minęło dużo czasu. Jakieś 2 tygodnie przed postanowiliśmy razem z Martą wykorzystać ten długi weekend. Pomyślałem aby wyjechać nad morze. Marta bez wahania się zgodziła.
Pierwszy termin wyjazdu to środa po południu zaraz po zajęciach. Jednak spore problemy z rowerami ( o tym kiedy indziej) oraz zła pogoda uniemożliwia nam wyjazd w środę. W czwartek rano idziemy do Kościoła na 7.30 wracamy pakujemy resztę rzeczy i parę min po 9 ruszamy w drogę:
Z racji na wolny dzień umawiam się z Bartkiem aby kawałek nam potowarzyszył. Spotykamy się na trasie wojewódzkiej do Szamotuł. Ruch na drodze znikomy jedziemy całą szerokością pasa swobodnie sobie rozmawiając. W miedzy czasie robimy ,,sik-pauze"
Tym właśnie sprzętem mam zamiar dojechać nad morze:
Do Szamotuł docieramy bardzo szybko. Tam robimy też przerwę na śniadanie. Niestety Bartek musi nas opuścić. Jedzie grillować do Pobiedzisk. Robimy wspólną fotkę i żegnamy się z Bartkiem:
My natomiast ruszamy dobrze mi znaną trasą na Czarnków. Jechałem tam chociaż by półtora tygodnia temu kiedy to razem z ekipą z forum i znajomymi zdobyliśmy Kołobrzeg w jedną noc. Tutaj link ---> TO TU! :) Trasa do Czarnkowa to sama przyjemność:
Jednak najlepszy jest sam zjazd przed Czarnkowem. Dosłownie jak w górach piękna sprawa. W samym mieście robimy przerwę na 2 śniadanie mamy już około 80km w nogach. Jeść trzeba! Jako miejsce odpoczynku wybieramy park gdzie stoi czołg T-34:
Mijamy Noteć i po kilku km wjeżdżamy do ,,przeklętego lasu". Dlaczego przeklętego? Hmm... Pewnie tak go nazwałem bo jadąc tam rok temu, kolega miał wypadek rozbił głowę przez co nie dojechał nad morze. Jadąc tam w tym roku łapiemy laczka. Gdy my z Martą jechaliśmy przez ten las zaczęło padać. Tak, zaczęło początkowo nie było źle. Kropiło sobie tylko. Tak też wjeżdżamy do woj. Zachodnio-Pomorskiego:
Jednak kilka kilometrów dalej rozpadało się na dobre. W solidnym deszczu docieramy do Wałcza, gdzie wjeżdżamy na stację benzynową. To właśnie tam spędzamy najbliższe prawie 2 godziny. Traciliśmy nadzieję, że przestanie padać. Szukaliśmy planu B. Jednym z planów było rozbicie się za stacją. W końcu przestało lać i grzmieć. Z uśmiechami na twarzy wyjeżdżamy z Wałcza:
Kilka km za rozbijamy namiot. Miejsce idealne, gdyż na dużej ilości mchu śpi się bardzo wygodnie. Nie mamy już sił na gotowanie czegokolwiek także po kilku minutach zasypiamy w naszym ciepłym przenośnym domku :)
Pierwszy termin wyjazdu to środa po południu zaraz po zajęciach. Jednak spore problemy z rowerami ( o tym kiedy indziej) oraz zła pogoda uniemożliwia nam wyjazd w środę. W czwartek rano idziemy do Kościoła na 7.30 wracamy pakujemy resztę rzeczy i parę min po 9 ruszamy w drogę:
Z racji na wolny dzień umawiam się z Bartkiem aby kawałek nam potowarzyszył. Spotykamy się na trasie wojewódzkiej do Szamotuł. Ruch na drodze znikomy jedziemy całą szerokością pasa swobodnie sobie rozmawiając. W miedzy czasie robimy ,,sik-pauze"
Tym właśnie sprzętem mam zamiar dojechać nad morze:
Do Szamotuł docieramy bardzo szybko. Tam robimy też przerwę na śniadanie. Niestety Bartek musi nas opuścić. Jedzie grillować do Pobiedzisk. Robimy wspólną fotkę i żegnamy się z Bartkiem:
My natomiast ruszamy dobrze mi znaną trasą na Czarnków. Jechałem tam chociaż by półtora tygodnia temu kiedy to razem z ekipą z forum i znajomymi zdobyliśmy Kołobrzeg w jedną noc. Tutaj link ---> TO TU! :) Trasa do Czarnkowa to sama przyjemność:
Jednak najlepszy jest sam zjazd przed Czarnkowem. Dosłownie jak w górach piękna sprawa. W samym mieście robimy przerwę na 2 śniadanie mamy już około 80km w nogach. Jeść trzeba! Jako miejsce odpoczynku wybieramy park gdzie stoi czołg T-34:
Mijamy Noteć i po kilku km wjeżdżamy do ,,przeklętego lasu". Dlaczego przeklętego? Hmm... Pewnie tak go nazwałem bo jadąc tam rok temu, kolega miał wypadek rozbił głowę przez co nie dojechał nad morze. Jadąc tam w tym roku łapiemy laczka. Gdy my z Martą jechaliśmy przez ten las zaczęło padać. Tak, zaczęło początkowo nie było źle. Kropiło sobie tylko. Tak też wjeżdżamy do woj. Zachodnio-Pomorskiego:
Jednak kilka kilometrów dalej rozpadało się na dobre. W solidnym deszczu docieramy do Wałcza, gdzie wjeżdżamy na stację benzynową. To właśnie tam spędzamy najbliższe prawie 2 godziny. Traciliśmy nadzieję, że przestanie padać. Szukaliśmy planu B. Jednym z planów było rozbicie się za stacją. W końcu przestało lać i grzmieć. Z uśmiechami na twarzy wyjeżdżamy z Wałcza:
Kilka km za rozbijamy namiot. Miejsce idealne, gdyż na dużej ilości mchu śpi się bardzo wygodnie. Nie mamy już sił na gotowanie czegokolwiek także po kilku minutach zasypiamy w naszym ciepłym przenośnym domku :)
Poznań Kołobrzeg po raz 3. Na pewno nie ostatni!
Sobota, 18 maja 2013 | dodano:28.05.2013Kategoria 300-400km, Ze zdjęciami, Poznań-Kołobrzeg!
Km: | 303.93 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 11:17 | km/h: | 26.94 |
Pr. maks.: | 59.90 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Po raz 3 wybrałem się rowerem z Poznania do Kołobrzegu. Tak sama jak w zeszłym roku udaje się nam zebrać dużą ekipę. info tradycyjnie wrzucone na forum rowerowe. Zrobiłem wydarzenie na fb na profilu tego rocznej wyprawy rowerowej. Tym sposobem na miejsce startu przyjechało 6 śmiałków. Ruszamy kilka min po 19 jako cel obieramy sobie Szamotuły. Droga do Szamotuł (ta boczna oczywiście) jest mało uczęszczana przez samochody więc można bez problemów zająć całą szerokość pasa:
W Szamotułach oczywiście robimy przerwę przy biedronce aby uzupełnić zapasy na zbliżającą się noc. Ruszamy czym prędzej. Meszki oraz komary nie chcą abyśmy tam długo odpoczywali. Kolejnym naszym celem jest Czarnków. Droga dobrze znana prowadzę razem z Przemkiem cały peleton. Kilka kilometrów za Obrzyckiem zaczyna robić się ciemno. Przerwa na założenie kamizelek:
Do Czarnkowa dojeżdżamy bez problemów. Na zjeździe przed miastem bije rekord prędkości. Mijamy miasto sprawnie, aby tradycyjnie zrobić przerwę na kolacje przy moście nad Notecią:
Całę szczęście noc była ciepła więc nie było trzeba się ubierać. Po za tym prędkości które osiągaliśmy wymagały wysiłku, więc szybko się rozgrzewaliśmy. Jedziemy ciemnym lasem wspominając zeszłoroczną kraksę. Liczymy, że ten las nie jest przeklęty i tym razem nic się nie stanie. Kilka set metrów dalej Tomek łapie laczka. Jednak wymiana trwa mniej niż 10 min i ruszamy dalej, aby wyjechać z Wielkopolski:
Po kilku podjazdach i zjazdach docieramy do Wałcza, gdzie w parku tak samo jak w zeszłym roku robimy przerwę na śniadanie. Wtedy to mogło być śniadanie było koło 3.30 tym razem jesteśmy tam dobre 3h wcześniej. Następnym ważnym punktem naszego wyjazdu jest tablica ,,Kołobrzeg 100"
Docieramy do niego z utęsknieniem. Noc nie była długa, ale z każda chwilą jazdy w ciemnościach nasze morale spadają. Całe szczęście już kilka kilometrów za Czaplinkiem podczas jednej z przerw widać, że zaraz nastanie dzień i to bardzo pogodny dzień:
Jazda słynną drogą ,,stu zakrętów" (chyba tak to się nazywa) podziwiamy przepiękne krajobrazy i czujemy się trochę jakbyśmy w góry jechali. W Połczynie Zdrój trafiamy o 4 rano spotykamy tam naćpanego człowieczka, który proponuję nam każdy rodzaj ,,wzmacniaczy" na których on chodzi od kilku dni. Oczywiście rezygnujemy. Do Białogardu nasz peleton trochę się porozrywał. Każdy jechał swoim tempem. Jednak w samym Białogardzie robi się już całkowicie jasno:
Morale się poprawiają i razem ruszamy zdobyć Kołobrzeg. Docieram jako 2 do Kołobrzegu przegrywając minimalnie z Topą. Wszyscy dojechali:
W samym Kołobrzegu jedziemy na dworzec. Usnąłem po 3 min siedząc na ławce. Kupiliśmy bilety pojechaliśmy po zwycięskie piwo i ruszamy na plażę. Piękne słońce pozwala na upragniony odpoczynek. Nogi i tyłek odpoczęły teraz przyszedł czas na napełnienie brzuchów:
Takiej porcji ryby dawno nie dostałem. Po najedzeniu się ruszamy na jeszcze jedno piwko na plaże. Być nad morzem i nie wykąpać się nie nie możliwe. Chociaż woda miała z kilkanaście stopni i tak wskakujemy aby się ,,popluskać". O 14 ruszamy do sklepu po ,,prowiant" do pociągu i o 14.20 ruszamy do Poznania. Podróż nie była zła. Ja osobiście lubię jeździć PKP. Pełen relaks:
Na dworcu w Poznaniu lądujemy kilka min przed 20. Żegnamy się i jedziemy do domu. Do Głuchowa docieram jeszcze przed zachodem słońca:
Dzięki panowie za wyjazd. Liczą, że w czerwcu uda nam się zdobyć Hel. Pozdrawiam.
W Szamotułach oczywiście robimy przerwę przy biedronce aby uzupełnić zapasy na zbliżającą się noc. Ruszamy czym prędzej. Meszki oraz komary nie chcą abyśmy tam długo odpoczywali. Kolejnym naszym celem jest Czarnków. Droga dobrze znana prowadzę razem z Przemkiem cały peleton. Kilka kilometrów za Obrzyckiem zaczyna robić się ciemno. Przerwa na założenie kamizelek:
Do Czarnkowa dojeżdżamy bez problemów. Na zjeździe przed miastem bije rekord prędkości. Mijamy miasto sprawnie, aby tradycyjnie zrobić przerwę na kolacje przy moście nad Notecią:
Całę szczęście noc była ciepła więc nie było trzeba się ubierać. Po za tym prędkości które osiągaliśmy wymagały wysiłku, więc szybko się rozgrzewaliśmy. Jedziemy ciemnym lasem wspominając zeszłoroczną kraksę. Liczymy, że ten las nie jest przeklęty i tym razem nic się nie stanie. Kilka set metrów dalej Tomek łapie laczka. Jednak wymiana trwa mniej niż 10 min i ruszamy dalej, aby wyjechać z Wielkopolski:
Po kilku podjazdach i zjazdach docieramy do Wałcza, gdzie w parku tak samo jak w zeszłym roku robimy przerwę na śniadanie. Wtedy to mogło być śniadanie było koło 3.30 tym razem jesteśmy tam dobre 3h wcześniej. Następnym ważnym punktem naszego wyjazdu jest tablica ,,Kołobrzeg 100"
Docieramy do niego z utęsknieniem. Noc nie była długa, ale z każda chwilą jazdy w ciemnościach nasze morale spadają. Całe szczęście już kilka kilometrów za Czaplinkiem podczas jednej z przerw widać, że zaraz nastanie dzień i to bardzo pogodny dzień:
Jazda słynną drogą ,,stu zakrętów" (chyba tak to się nazywa) podziwiamy przepiękne krajobrazy i czujemy się trochę jakbyśmy w góry jechali. W Połczynie Zdrój trafiamy o 4 rano spotykamy tam naćpanego człowieczka, który proponuję nam każdy rodzaj ,,wzmacniaczy" na których on chodzi od kilku dni. Oczywiście rezygnujemy. Do Białogardu nasz peleton trochę się porozrywał. Każdy jechał swoim tempem. Jednak w samym Białogardzie robi się już całkowicie jasno:
Morale się poprawiają i razem ruszamy zdobyć Kołobrzeg. Docieram jako 2 do Kołobrzegu przegrywając minimalnie z Topą. Wszyscy dojechali:
W samym Kołobrzegu jedziemy na dworzec. Usnąłem po 3 min siedząc na ławce. Kupiliśmy bilety pojechaliśmy po zwycięskie piwo i ruszamy na plażę. Piękne słońce pozwala na upragniony odpoczynek. Nogi i tyłek odpoczęły teraz przyszedł czas na napełnienie brzuchów:
Takiej porcji ryby dawno nie dostałem. Po najedzeniu się ruszamy na jeszcze jedno piwko na plaże. Być nad morzem i nie wykąpać się nie nie możliwe. Chociaż woda miała z kilkanaście stopni i tak wskakujemy aby się ,,popluskać". O 14 ruszamy do sklepu po ,,prowiant" do pociągu i o 14.20 ruszamy do Poznania. Podróż nie była zła. Ja osobiście lubię jeździć PKP. Pełen relaks:
Na dworcu w Poznaniu lądujemy kilka min przed 20. Żegnamy się i jedziemy do domu. Do Głuchowa docieram jeszcze przed zachodem słońca:
Dzięki panowie za wyjazd. Liczą, że w czerwcu uda nam się zdobyć Hel. Pozdrawiam.
Do kochanego WPN-u z kochaną osobą!
Wtorek, 14 maja 2013 | dodano:28.05.2013Kategoria 0-50km, Z moją piękną!, Ze zdjęciami
Km: | 28.13 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:26 | km/h: | 19.62 |
Pr. maks.: | 37.50 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Trochę wolnego i już rzucam propozycję na krótką wycieczkę rowerową. Marta bez większych zastanowień się godzi. Spotykamy się w Luboniu przy straży pożarnej i już w 2 ruszamy do WPN-u przez Wiry. Piękna zieleń w WPN pozwala odetchnąć. Docieramy do j.Jarosławieckiego. Tam przerwa:
Ja się wdrapuję na drzewo. Z tego drzewa są 3 warianty skoku do jeziora. Jednego jeszcze nie próbowałem (boję się :P )
Z racji na czas musieliśmy uciekać do domu. Wracamy przez Rosnówko i dalej polnymi drogami w około których rośnie masa rzepaku:
W domu jem szybki obiadek i lecę do pracy już samochodem.
Dzięki kotek za przyjemnie spędzone prawie 2h :*
Ja się wdrapuję na drzewo. Z tego drzewa są 3 warianty skoku do jeziora. Jednego jeszcze nie próbowałem (boję się :P )
Z racji na czas musieliśmy uciekać do domu. Wracamy przez Rosnówko i dalej polnymi drogami w około których rośnie masa rzepaku:
W domu jem szybki obiadek i lecę do pracy już samochodem.
Dzięki kotek za przyjemnie spędzone prawie 2h :*
Pierwszy maja. Oczywiście rowerowo!
Środa, 1 maja 2013 | dodano:24.05.2013Kategoria 100-200km, Ze zdjęciami, Z moją piękną!
Km: | 109.74 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 05:12 | km/h: | 21.10 |
Pr. maks.: | 50.30 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Takie wyjazdy zawsze cieszą, kiedy na rower da się wyciągnąć osoby które tak często nie jeżdżą. Mam tu na myśli kuzyna z żoną.
Miejsce spotkania: źródełko nad Maltą.
Cel: Pojechanie do Pobiedzisz odwiedzając park linowy w Kobylnicy.
Uczestnicy: Agata, Mikołaj, Marta oraz ja!
Parę min po 9 startuję z domu. Zasadniczo dawno nie jechałem na MTB, dziwnie mi się jedzie. Jakoś tak wolniej. Docieram do Marty kilka min przed 10 i ruszamy w kierunku Malty. Docieramy ,,bardziej po niż przed" tak jak było to ustalone z Mikołajem. Łyk wody i już w 4 ruszamy szlakiem znanym mi dobrze w stronę Pobiedzisk. Górki pagórki mijamy sprawnie, niespodziankę (schody) na szlaku, znaną pewnie każdemu kto chociaż raz miał okazję startować w maratonie też mijamy sprawnie. W pewnym momencie przypomniało mi się, iż nie mamy zbiorowej fotki. Oto i ona:
Parę km dalej przerwa na dwa trzy łyki wody oraz wciągnięcie jakiegoś batona. Jadąc tak szybko minęliśmy zjazd na Kobylnicę i dopiero w Uzarzewie wjeżdżamy na DK5 wracając się nią kilka km do parku linowego :)
Docieramy na miejsce kilka min przed otwarciem. Mamy zatem czas na wybranie trasy. Zdecydowaliśmy się na tą najwyższą. Równo o 12 idziemy kupić bilety. Zapytaliśmy się o możliwe miejsce przypięcia rowerów dostajemy klucz od bufetu, gdzie bezpiecznie chowamy swoje rowery. Szybki kurs obsługi linek i już jesteśmy na pierwszej przeszkodzie:
Jednak, aby ją pokonać było trzeba się po linkach w drapać na naprawdę dużą wysokość. Było to około 10-12 metrów nad ziemią. Nie mając lęku wysokości miejscami się bałem:
Pokonujemy całą trasę. Okazało się, iż była ona zaplanowana na jakieś 2h my szliśmy prawie 4 :P ale co tam mieliśmy czas. Na koniec czekał nas kilkuset metrowy zjazd tyrolką. Po zrzuceniu zabezpieczeń z siebie wracamy na trasę szlaku do Pobiedzisk. Humory dopisują, pogoda też nie najgorsza:
Dojeżdżając do Pobiedzisk wyszło już w pełni słońce. To było to miejsce, gdzie trzeba znów walnąć sobie zbiorową fotkę :)
W samych Pobiedziskach odwiedzamy wuja, jemy dwie pizze 50cm. Jemy ale nie dojadamy przeceniliśmy swoje możliwości :P Objedzeni wracamy do domu. Tradycyjnie już szosą. Marta narzuca takie tempo, że prędkość nie spadała poniżej 30km/h. Wiem wiem miałem iść na 22.30 do pracy, ale żeby aż tak gnać :P Koło Starego Rynku rozdzielamy się z Mikołajem i Agatą. Jadę odwieź Martę do domu chwilę sobie jeszcze rozmawiamy i wracam do domu aby zdążyć do pracy.
Dzięki wam kochani za tą piękną wycieczkę. Jak tylko przyjadą wakacje będę was coraz częściej wyciągał :)
Miejsce spotkania: źródełko nad Maltą.
Cel: Pojechanie do Pobiedzisz odwiedzając park linowy w Kobylnicy.
Uczestnicy: Agata, Mikołaj, Marta oraz ja!
Parę min po 9 startuję z domu. Zasadniczo dawno nie jechałem na MTB, dziwnie mi się jedzie. Jakoś tak wolniej. Docieram do Marty kilka min przed 10 i ruszamy w kierunku Malty. Docieramy ,,bardziej po niż przed" tak jak było to ustalone z Mikołajem. Łyk wody i już w 4 ruszamy szlakiem znanym mi dobrze w stronę Pobiedzisk. Górki pagórki mijamy sprawnie, niespodziankę (schody) na szlaku, znaną pewnie każdemu kto chociaż raz miał okazję startować w maratonie też mijamy sprawnie. W pewnym momencie przypomniało mi się, iż nie mamy zbiorowej fotki. Oto i ona:
Parę km dalej przerwa na dwa trzy łyki wody oraz wciągnięcie jakiegoś batona. Jadąc tak szybko minęliśmy zjazd na Kobylnicę i dopiero w Uzarzewie wjeżdżamy na DK5 wracając się nią kilka km do parku linowego :)
Docieramy na miejsce kilka min przed otwarciem. Mamy zatem czas na wybranie trasy. Zdecydowaliśmy się na tą najwyższą. Równo o 12 idziemy kupić bilety. Zapytaliśmy się o możliwe miejsce przypięcia rowerów dostajemy klucz od bufetu, gdzie bezpiecznie chowamy swoje rowery. Szybki kurs obsługi linek i już jesteśmy na pierwszej przeszkodzie:
Jednak, aby ją pokonać było trzeba się po linkach w drapać na naprawdę dużą wysokość. Było to około 10-12 metrów nad ziemią. Nie mając lęku wysokości miejscami się bałem:
Pokonujemy całą trasę. Okazało się, iż była ona zaplanowana na jakieś 2h my szliśmy prawie 4 :P ale co tam mieliśmy czas. Na koniec czekał nas kilkuset metrowy zjazd tyrolką. Po zrzuceniu zabezpieczeń z siebie wracamy na trasę szlaku do Pobiedzisk. Humory dopisują, pogoda też nie najgorsza:
Dojeżdżając do Pobiedzisk wyszło już w pełni słońce. To było to miejsce, gdzie trzeba znów walnąć sobie zbiorową fotkę :)
W samych Pobiedziskach odwiedzamy wuja, jemy dwie pizze 50cm. Jemy ale nie dojadamy przeceniliśmy swoje możliwości :P Objedzeni wracamy do domu. Tradycyjnie już szosą. Marta narzuca takie tempo, że prędkość nie spadała poniżej 30km/h. Wiem wiem miałem iść na 22.30 do pracy, ale żeby aż tak gnać :P Koło Starego Rynku rozdzielamy się z Mikołajem i Agatą. Jadę odwieź Martę do domu chwilę sobie jeszcze rozmawiamy i wracam do domu aby zdążyć do pracy.
Dzięki wam kochani za tą piękną wycieczkę. Jak tylko przyjadą wakacje będę was coraz częściej wyciągał :)
Wiossenie czy zimowo?
Niedziela, 17 marca 2013 | dodano:17.03.2013Kategoria 50-100km, Ze zdjęciami
Km: | 82.40 | Km teren: | 11.00 | Czas: | 03:55 | km/h: | 21.04 |
Pr. maks.: | 55.00 | Temperatura: | -2.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kellys Magic |
Tym razem weekend z pięknym słońcem. Trzeba było się ruszyć. Tomasz zaprasza do Kórnika. Próbował zwabić mnie tortem jednak silny wiatr zdecydował, że razem z Bartkiem jedziemy do WPN-u. Decyzja zapadła na tym przystanku:
Tam przynajmniej mogliśmy pogadać i się usłyszeć.
Ruszamy w stronę parku. Słońce wyszło i rowerzystów na Grajzerówce jak grzybów po deszczu. Trzeba było wjechać trochę w teren, czyli znana trasa nad jeziorem Góreckim:
Ostatki zimy podziwiamy tak:
Wjazd na Osową Górę sprawił trochę trudności, ale ja jak i Bartek daliśmy radę:
Zjazd bez większej spiny wyszedł 55km/h. Z Mosiny kierujemy się na Czempiń dobrze znaną mi trasą. O dziwo tym razem wiatr sprzyja :) Na ryneczku przerwa na doładowanie się:
Tym razem snikers ,,milkiłej" oraz 0,5l coli. Trasą znaną kierujemy się w stronę Głuchowa, aby wjechać na DK5. Kilka km przed Stęszewem przerwa na przystanku aby się ogrzać. Wiatr daje swoje. Bartek zauważa, że nie ma komórki. Wracamy się! Telefonu nie znajdujemy nigdzie na ulicy. Postanowiłem zadzwonić. Po wysłaniu smsa i paru telefonów odbiera pani, która mówi nam gdzie możemy odebrać telefon. Zadowolony Bartek dostaję nagły przypływ sił i ruszamy do domu. Po kilku km dobrego tempa siły opadły. Mi się spieszyło do domu dość, więc na przystanku gdzie zrobiłem gimnastykę(rozgrzewająca) rozdzielamy się.
Gnam do domu. Kawałek za Stęszewem skręcam w lewo. Ciężkim terenem docieram do Chomęcic i już o ciemku wjeżdżam do domu.
Dzięki Bartek za towarzystwo! Oby następnym razem nie było takich akcji jak ta dzisiejsza z telefonem.
Tam przynajmniej mogliśmy pogadać i się usłyszeć.
Ruszamy w stronę parku. Słońce wyszło i rowerzystów na Grajzerówce jak grzybów po deszczu. Trzeba było wjechać trochę w teren, czyli znana trasa nad jeziorem Góreckim:
Ostatki zimy podziwiamy tak:
Wjazd na Osową Górę sprawił trochę trudności, ale ja jak i Bartek daliśmy radę:
Zjazd bez większej spiny wyszedł 55km/h. Z Mosiny kierujemy się na Czempiń dobrze znaną mi trasą. O dziwo tym razem wiatr sprzyja :) Na ryneczku przerwa na doładowanie się:
Tym razem snikers ,,milkiłej" oraz 0,5l coli. Trasą znaną kierujemy się w stronę Głuchowa, aby wjechać na DK5. Kilka km przed Stęszewem przerwa na przystanku aby się ogrzać. Wiatr daje swoje. Bartek zauważa, że nie ma komórki. Wracamy się! Telefonu nie znajdujemy nigdzie na ulicy. Postanowiłem zadzwonić. Po wysłaniu smsa i paru telefonów odbiera pani, która mówi nam gdzie możemy odebrać telefon. Zadowolony Bartek dostaję nagły przypływ sił i ruszamy do domu. Po kilku km dobrego tempa siły opadły. Mi się spieszyło do domu dość, więc na przystanku gdzie zrobiłem gimnastykę(rozgrzewająca) rozdzielamy się.
Gnam do domu. Kawałek za Stęszewem skręcam w lewo. Ciężkim terenem docieram do Chomęcic i już o ciemku wjeżdżam do domu.
Dzięki Bartek za towarzystwo! Oby następnym razem nie było takich akcji jak ta dzisiejsza z telefonem.